Aktualizacja strony została wstrzymana

Czy Rosja się nie nawróciła? – Prof. Anna Raźny

Czy Rosja się nie nawróciła? (część 1)

 

Czy Rosja się nie nawróciła? To fundamentalne pytanie w sferze religijno-kulturowej po apelach o modlitwę w intencji jej nawrócenia, ogłaszanych ostatnio w tzw. toruńskich  czyli głównonurtowych katolickich mediach w Polsce – m.in.  w majowych i czerwcowych numerach „Naszego Dziennika” (2022) .

Towarzyszyły im różne materiały publicystyczne określające Rosję jako turańskie zaprzeczenie cywilizacji chrześcijańskiej, ojczyznę współczesnych grzechów cywilizacyjnych, o których mówi orędzie fatimskie, że rozleją się po świecie, jeśli Rosja nie nawróci się. Jako przykład może posłużyć artykuł profesora Pawła Skrzydlewskiego – filozofa – „Cywilizacyjne fundamenty Rosji”, w którym naród rosyjski został przedstawiony jako nosiciel barbarzyńskiej cywilizacji turańskiej, oczekujący nawrócenia na katolicyzm. W przerażającym obrazie tego narodu, dotkniętego nie tylko najgorszymi plagami – alkoholizmem, narkomanią, aborcją – ale również grzechem azjatyckiej pychy i żądzy używania nie ma ani słowa o jego powrocie do chrześcijaństwa, o religii w szkołach, odnawianych świątyniach i klasztorach, budowanych nowych cerkwiach – w samej Moskwie zbudowano już ponad 90 z zaplanowanych w 2010 roku 200 – o zmniejszającej się ilości dokonywanych aborcji.

Czytamy: „Dziś musimy dostrzec, że to turańska pycha czyni z wielu Rosjan morderców, najeźdźców i okupantów. Ona też czyni z nich ludzi małych, zakompleksionych, zniewolonych nienawiścią. Ona czyni ich niewolnikami, wrogami ludzi wolnych.  (…) Rosja – podobnie jak znakomita część świata zachodniego – musi się nawrócić, musi dzięki nawróceniu porzucić swe azjatyckie, tj. nierozumne i brutalne zasady cywilizacyjne” („Nasz Dziennik” nr 139; 18-19 czerwca 2022).

Nawrócenie Rosji jest w przytoczonym artykule jedynym warunkiem zakończenia wojny na Ukrainie. Reszta się nie liczy – dostawy natowskiej broni, biolaboratoria Pentagonu, banderowskie formacje wojskowe i ogłoszenie 2022 roku rokiem Stepana Bandery – a nade wszystko trwająca od 2014 roku wojna z Donbasem. Autor nie tylko poniżył naród rosyjski, ale również wyrugował z jego życia rolę Cerkwi Rosyjskiej. Mógł się na to zdobyć filozof, ale nie zrobiłby tego rzetelny badacz historii i kultury rosyjskiej.

W podobnym duchu wypowiadają się publicyści Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi. Ilustracją tego jest 86 numer „Polonia Christiana” (maj-czerwiec 2022) z wybitym na okładce jego głównym tematem: Rosjo, kiedy się nawrócisz? Obydwa typy katolickich mediów mają swoich odbiorców, obydwa uprawiają antyrosyjską propagandę jako media katolickie.   Obydwa umacniają rusofobię wśród polskich katolików.

Charakterystyczny dla tych głosów jest fakt, iż osoby lansujące tezę o konieczności nawrócenia Rosji, czy też o sprzecznym z chrześcijaństwem jej kształcie przyjmują za główną przesłankę swych stanowisk podporządkowanie Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej kremlowskiej władzy, ściślej – prezydentowi Władimirowi Putinowi. To nie jest żaden argument dla tezy o nienawróceniu Rosji czy też dla  towarzyszących  tej tezie poglądów o fałszywej religijności Rosji, równie fałszywej alternatywie dla zdeprawowanego Zachodu czy też  o tym, że „katechon” – Władimir Putin – rozpoczynając wojnę z Ukrainą, zdemaskował się jako demon, etc.

Uderzający jest tutaj bowiem relatywizm moralny w ocenie rosyjskiego prawosławia. Negatywną jego ocenę z powodu upolitycznienia Patriarchatu Moskiewskiego i podporządkowania patriarchy Cyryla Władimirowi Putinowi głoszą bowiem katolickie media  realizujące politykę PiS oraz szerzące propagandę amerykańsko-natowską. Dotyczy to nade wszystko mediów toruńskich, spośród których na pierwsze miejsce wysuwa się „Nasz Dziennik”, przekształcony ostatnio w ukraińsko-natowski biuletyn wojenny. Nie bez znaczenia jest fakt, że autorzy tych tez/poglądów – skądinąd zasłużeni w innych dziedzinach nauki czy publicystyki – nie są badaczami prawosławia rosyjskiego ani też historii i kultury rosyjskiej. Dlatego ignorują rolę tradycji w nowym kształcie Rosji albo interpretują na niekorzyść jej chrześcijańskiego wymiaru – jak to czyni profesor P. Skrzydlewski – wyolbrzymiając rolę pierwiastka azjatyckiego – turańskiego – będącego konsekwencją ponad dwuwiekowej niewoli mongolskiej księstw ruskich zjednoczonych po jej zakończeniu pod przewodnictwem Moskwy.

Opisany szczegółowo w latach 30. XX wieku przez Feliksa Konecznego pierwiastek turański jako zasada życia społecznego i oparty na przemocy sposób sprawowania władzy zadecydował totalnie o antymetafizycznym, ateistycznym, antychrześcijańskim charakterze radzieckiej cywilizacji i radzieckiej Rosji. Element bizantyjski zawierający m.in. ideę świętego imperium i teokratycznej władzy oraz etykę chrześcijańskich wartości moralnych został z niej całkowicie wyrugowany. Turański komunizm zdawał się w epoce Konecznego celem i przeznaczeniem Rosji.

Po jego upadku oraz rozpadzie Związku Radzieckiego nastąpił jednak jej powrót do chrześcijańskich korzeni, potwierdzony  w sferze ustawodawstwa, edukacji, kultury, życia społecznego, polityki międzynarodowej, gdzie przykładem jest obrona kolebki chrześcijaństwa w Syrii. Bizantynizm nie wyrugował we współczesnej Rosji pierwiastka turańskiego, ale stał się dla niego przeciwwagą. W epoce dechrystianizacji Zachodu rechrystianizacja Rosji była cywilizacyjnym ewenementem nie poddającym się zakwestionowaniu. W takim też nastawieniu przygotowywany był 10 lat temu w Polsce apel o pojednanie polsko-rosyjskie na gruncie wartości chrześcijańskich. Odwołanie do nich było przyjęte jako uzasadnione, celowe i autentyczne. Nikt nie poddawał w wątpliwość ich znaczenia dla obu narodów, nie tylko polskiego, ale również rosyjskiego. Nikt nie kwestionował nawrócenia Rosji.

 

Istnieją jeszcze tylko pytania

Samej idei pojednania sprzyjała  atmosfera wzajemnego poszanowania i sytuacja polityczna: Rosja nie wysuwała żadnych roszczeń wobec Polski, Polska nie „szczekała u jej drzwi” – jak określił papież Franciszek późniejsze wołanie Warszawy o umocnienie osławionej wschodniej flanki NATO. Co więcej – Rosja wykonała wobec Polski bardzo ważny gest: Duma Państwowa, izba niższa rosyjskiego parlamentu, przyjęła 26 listopada 2010 roku uchwałę w sprawie zbrodni katyńskiej. Mord na polskich oficerach wiosną 1940 roku uznano za zbrodnię stalinowską; za było 342 deputowanych, przeciw – 57, nikt nie wstrzymał się od głosu. Tego gestu Rosji nie docenili ani polscy politycy, ani polscy katolicy – zwłaszcza ci, który od lat tuszują ludobójstwo wołyńsko-galicyjskie nazistowskiej Ukrainy. Oni też najszybciej zmienili zdanie o nawróceniu Rosji, stawiając ponad ideę pojednania transatlantyckie zadanie jej „powstrzymywania”.

Wiele przesłanek wskazuje na to, że kwestia „nawrócenia Rosji” wynika  z oceny jej udziału w toczonej na Ukrainie wojnie  z USA i NATO. Ocena ta odcięta jest od chrześcijańskiej filozofii pokoju św. Augustyna i św. Tomasza, dopuszczającej tzw. wojnę sprawiedliwą – w celu zaprowadzenia pokoju i sprawiedliwości. Odcięcie to unieważnia fundamentalny argument dla rosyjskiego ataku na Ukrainę:  obronę rosyjskojęzycznej ludności Donbasu przed wymierzonymi w nią od 2014 roku działaniami wojennymi Kijowa, obejmującymi neobanderowskie czystki etniczne. Na taką ocenę ataku Kremla wskazują dwa listy przewodniczącego Episkopatu Polski arcybiskupa Stanisława Gądeckiego do patriarchy Cyryla:  z 14 lutego b.r.  – w obliczu wojny – oraz z 2 marca b.r. – w czasie pierwszej jej fazy.  Pisze ks. arcybiskup:

„Żaden powód, żadna racja nigdy nie usprawiedliwia decyzji o rozpoczęciu inwazji wojskowej na niepodległy kraj, bombardowania osiedli mieszkalnych, szkół, czy przedszkoli. Wojna jest zawsze klęską ludzkości. Ta wojna – jak pisałem w poprzednim liście – z racji bliskości obu narodów i ich chrześcijańskich korzeni – tym bardziej pozbawiona jest sensu. Czyż wolno niszczyć kolebkę chrześcijaństwa na słowiańskiej ziemi, miejsce chrztu Rusi?” (list z 2 marca 2022 r.).

Ten właśnie fragment listu – zapewne słuszny w powszechnej ocenie, budzi szereg poważnych pytań i wątpliwości moralnych. Jeżeli w Kościele katolickim nie obowiązuje już doktryna św. Augustyna i św. Tomasza, to dlaczego dopiero od 24 lutego 2022 roku – daty rozpoczęcia rosyjskiej inwazji?  Dlaczego nie obowiązywała wcześniej – gdy USA i NATO przez 78 dni bombardowały chrześcijańską Serbię?  Dlaczego nie wtedy, gdy już z udziałem Polski te same siły rozpoczęły cykl wojen prewencyjnych na Bliskim Wschodzie i w Afganistanie? Dlaczego Episkopat Polski nie kierował wówczas listów do przywódców religijnych kolektywnego Zachodu z prośbą o opamiętanie i wycofanie się z tych wojen? Dlaczego nie proszono o modlitwy w intencji nawrócenia USA, UE i państw natowskich? Dlaczego nie interweniowano w ten sam sposób, gdy niszczona była kolebka chrześcijaństwa na Bliskim Wschodzie – w Syrii?

List przedstawiciela Episkopatu Polski nie jest jedynie prośbą, jest także „braterskim” upomnieniem i ostrzeżeniem przed „międzynarodowymi trybunałami” oraz Sądem Ostatecznym: jego Autor pisze: „Proszę Cię także, abyś zaapelował do rosyjskich żołnierzy, aby nie uczestniczyli w tej niesprawiedliwej wojnie, aby odmawiali wykonywania rozkazów, których skutkiem – jak już to widzimy – są liczne zbrodnie wojenne. Odmowa wykonania rozkazu w takiej sytuacji jest obowiązkiem moralnym. Przyjdzie czas rozliczenia tych zbrodni, także przed międzynarodowymi trybunałami. Gdyby jednak udało się komuś tej ludzkiej sprawiedliwości uniknąć, istnieje trybunał, którego uniknąć nie można. „Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre” (2 Kor, 5,10). Nawet papież Franciszek nie zdobył się na taką „braterską” odwagę w stosunku do zwierzchnika prawosławia w Rosji. Wielu z nas godzi się z intencjami tego listu, a nawet z jego treścią, ale jednocześnie ma żal, że nie została w nim wyrażona solidarność z gnębioną od 8 lat rosyjskojęzyczną  ludnością Donbasu, nie została potępiona toczona z nią przez Kijów wojna domowa i nie został napiętnowany główny grzech obecnej Ukrainy: neobanderyzm.

Takiej wojny bowiem tym bardziej „żaden powód, żadna racja nigdy nie usprawiedliwia…”

 

Odwrót od pojednania

Kształtowana od euromajdanu  kijowskiego antyrosyjska propaganda w Polsce od początku  podporządkowana była polityce amerykańsko-natowskiej. Geopolityczny, a ściślej transatlantycki jej wymiar  brany był pod uwagę przez Kościół katolicki, który w oficjalnych wypowiedziach Episkopatu Polski czy też jego pojedynczych hierarchów wystrzegał się nie tylko antyrosyjskich ataków ideologiczno-politycznych, ale również krytyki Moskwy, a nade wszystko Patriarchatu Moskiewskiego. Między innymi z uwagi na podtrzymywany jeszcze po 2014 roku dialog ekumeniczny, a w jego ramach Wspólne przesłanie do narodów Polski i Rosji, podpisane 17 sierpnia 2012 roku przez ówczesnego przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski arcybiskupa Józefa Michalika – Metropolity Przemyskiego – oraz Patriarchy Moskiewskiego i całej Rusi Cyryla.

Nieco inny stosunek do Rosji prezentowały katolickie media. Jej krytyczny obraz po roku 2014 pojawiał się często nie tylko w toruńskich, zdominowanych przez „zawodowych” rusofobów z Antonim Macierewiczem i profesorami Andrzejem Nowakiem czy Mieczysławem Rybą na czele, ale również w  „Niedzieli”, „Gościu Niedzielnym” czy „Tygodniku Powszechnym” owładniętym obsesją demokratyzacji Rosji. Do sporadycznych należały krytyczne wypowiedzi pod adresem Patriarchatu Moskiewskiego.

Jednakże odpowiednio do zaangażowania Warszawy w przekształcanie Ukrainy w amerykańsko-natowskiego wroga Kremla zaostrzał się krytycyzm katolickiej Polski w stosunku do prawosławnej Rosji. Rosnąca od euromajdanu kijowskiego rusofobia rzuciła cień podejrzeń i nieufności na zawarty we Wspólnym przesłaniu apel o pojednanie polsko-rosyjskie. Cicha zgoda Kościoła katolickiego w Polsce na udział naszego kraju w przygotowaniu Ukrainy do wojny z Rosją wyparła ideę pojednania i polsko-rosyjskiego udziału w umacnianiu chrześcijaństwa we współczesnym świecie. Odwrót od tej idei dokonał się stosunkowo szybko, gdyż przebiegał jednocześnie w kilku obszarach i w powiązaniu z politycznymi działaniami Warszawy. Przed zbliżającą się dziesiątą rocznicą podpisania Wspólnego przesłania mamy do czynienia nie tylko z pełnią rusofobii w relacjach z rosyjskim prawosławiem, ale również z próbą podważenia samego nawrócenia Rosji. W tej radykalnej zmianie relacji religijnych wojna Ukrainy – czyli USA–UE-NATO  z Rosją  odegrała ważną, ale nie decydującą rolę.

Osobny i szczególnie ważny rozdział w kształtowaniu katolickiej rusofobii w Polsce odegrały miesięcznice smoleńskie. Narzucona przez PiS i działającą dla jego politycznych interesów tzw. komisję A. Macierewicza  interpretacja katastrofy smoleńskiej od początku zawierała oskarżenie Rosji o zamach na polskiego prezydenta i towarzyszące mu w wyprawie do Katynia osoby.

Fatalną rolę w umocnieniu katolickiej rusofobii odegrała w Polsce  bierna postawa Kościoła wobec nierozliczenia wołyńsko-galicyjskiego ludobójstwa oraz brak jakiejkolwiek reakcji na odrodzenie nazistowskiej ideologii na Ukrainie. Nie było żadnego braterskiego upomnienia Ukraińców, a zwłaszcza duchowieństwa grekokatolickiego w dużej mierze  odpowiedzialnego najpierw za jej zaistnienie, a obecnie za jej odrodzenie. Ten grzech zaniechania wobec zaistniałego zła wynika m.in. z narzuconego Polsce po euromajdanie dystansowania się wobec Rosji oraz z jej „powstrzymywania”. Logika tej postawy zabrania jakiejkolwiek solidarności z Rosją, nawet wtedy, gdy Moskwa podjęła kilka lat temu starania o nagłośnienie rzezi galicyjsko-wołyńskiej – m.in. przez publikację związanych z nią dokumentów. W tej logice ofiary ludobójstwa przestały mieć znaczenie.

Prof. Anna Raźny

Myśl Polska, nr 29-30 (17-24.07.2022)

Za: Myśl Polska (17-07-2022)

 


 

Czy Rosja się nie nawróciła? (część 2)

 

Osobny i szczególnie ważny rozdział w kształtowaniu katolickiej rusofobii w Polsce odegrały miesięcznice smoleńskie. Te mityngi czy też wiece polityczne odbywały się regularnie przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu w latach 2010-2018.

Organizowane były dziesiątego dnia każdego miesiąca dla upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej. Pierwsza miesięcznica odbyła się 10 maja 2010 roku, ostatnia – 96. – miała miejsce  10 kwietnia 2018 roku w ósmą rocznicę katastrofy. Od 2015 roku miesięcznice odbywały się pod patronatem Wojska Polskiego, z udziałem wojskowej asysty honorowej. Przypomnieć trzeba, że w maju 2017 roku rząd PiS zarejestrował miesięcznicę jako wydarzenie cykliczne dla oddania hołdu ofiarom katastrofy w Smoleńsku.

Nieodłącznym elementem każdej miesięcznicy była msza z kazaniem. Od 10 kwietnia 2018 roku msza  stanowi  centralny punkt upamiętniania ofiar i jest utożsamiana z samą miesięcznicą – m.in. z powodu wygłaszanych na niej upolitycznionych kazań oraz związanych z nimi wypowiedzi działaczy PiS, podtrzymujących tezę o dokonanym 12 lat temu zamachu. Utożsamianie mszy z miesięcznicą smoleńską, która była pierwotnie mityngiem politycznym,  nie przynosi ani chwały,  ani korzyści Kościołowi. Przeciwnie, wiąże samą mszę ze sferą profanum, jaką jest polityka podejrzeń, oskarżeń, zarzutów pod adresem sprawców „zamachu”.

Narzucona przez PiS i działającą w imię jego partyjnych interesów tzw. komisję Antoniego Macierewicza interpretacja katastrofy smoleńskiej od początku zawierała oskarżenie Rosji o zamach na polskiego prezydenta i osoby towarzyszące mu w wyprawie do Katynia. Od początku miała rusofobiczne podłoże i rusofobiczny cel: odrodzić antyrosyjski resentyment w świadomości Polaków i przekształcić go w stałą jej determinantę. Po 12 latach, jakie upłynęły od momentu katastrofy, możemy stwierdzić, iż ideologom polskiej rusofobii  udało się osiągnąć cel w 100 procentach. Wniknęła ona bowiem w świadomość Polaków również w tym jej wymiarze, który powinien chronić osobę wierzącą od narodowościowych uprzedzeń, osiągających rasistowski charakter. Z takimi bowiem mamy obecnie do czynienia w odniesieniu do Rosjan w ramach sankcji na ich państwo. Wniknęła w wymiar religijno-metafizyczny. Stało się to na skutek łączenia intencji mszy z elementami ideologiczno-politycznymi miesięcznicy – trywialnymi nośnikami profanum. Mamy tu do czynienia ze swoistą sakralizacją samej miesięcznicy, która nabiera „świętego” charakteru.

Uczestnictwo w mszy i zawarte w niej modlitewne prośby o zbawienie ofiar katastrofy są uzasadnione religijnie i psychologicznie – wynikają z katolickiego zwyczaju ofiarowania świętej Eucharystii w intencji zmarłych. Nie ma jednak w tym zwyczaju przykładów takiego ofiarowania w każdą miesięczną  rocznicę śmierci danej osoby. Nawet w kulcie zmarłych w ostatnich dziesięcioleciach tak wybitnych Polaków, jak św. Jan Paweł II, błogosławiony Prymas Tysiąclecia Stefan Wyszyński czy heroiczny męczennik, błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko nie ma miejsca na comiesięczną rocznicę ich śmierci w kościele.

Taki ewenement w przypadku ofiar katastrofy smoleńskiej można wytłumaczyć szczególną troską o ich zbawienie i można przyjąć, że religijna część miesięcznicy mieści się w porządku katolickim, zgodnie z założeniem, że każda modlitwa w  intencji zmarłych jest ważna i żadna nie jest zanudzaniem Pana Boga. Kierunek tej intencji jest wertykalny – przyświeca mu nadzieja metafizyczna na prawdziwe życie ofiar katastrofy w „domu Ojca” – po przekroczeniu granicy śmierci. Czas spotkania w takiej intencji i uczestnictwa w Eucharystii biegnie w linii prostej, wertykalnej – od zgromadzonych ku Bogu i w Nim się zamyka. Jego trajektoria ma swój koniec w sferze Transcendencji i  może zwrócić się w naszą stronę – zgodnie z tym, co mówi Apokalipsa wg św. Jana – jedynie z Tym, „Który jest, i Który był i Który przychodzi”. Jest też świadectwem zwycięstwa czasu chrześcijańskiej nadziei nad czasem pogańskiego fatum, z którego nie ma wyjścia.

 

Rusofobiczny kult

Za każdym jednak razem ideologiczno-polityczny element miesięcznicy zmienia radykalnie stosunek jej uczestników do ofiar katastrofy – ich miejsce zajmuje sama katastrofa, a raczej rusofobiczny kult katastrofy jako zamachu. Nie tylko marsze, pochody  i manifestacje wprowadzały zgromadzonych na nich Polaków w zamknięte koło pogańskiego czasu. Również wszelkie jawnie polityczne intencje wygłaszanych na miesięcznicy w kościele kazań, próśb, wypowiedzi  działaczy partyjnych odgrywały i odgrywają nadal taką rolę. Bez jakichkolwiek udokumentowanych przesłanek zamykają w pamięci współczesnych Polaków katastrofę jako zamach. Blokują ją w pogańskiej przestrzeni czasu, w którym nie ma miejsca na przebaczenie i miłosierdzie. Jest natomiast oczekiwanie na ukaranie autorów zamachu – w domyśle – działających na zamówienie Kremla.

W pogańskim wymiarze kultu katastrofy wyraźny jest element buntu metafizycznego przeciw woli Bożej. Jest on świadectwem braku  chrześcijańskiej pokory wobec wyroków Opatrzności, a jednocześnie zaprzeczeniem utrwalonej w języku polskim postawy zgody na to, co one niosą – wyrażanej słowami: wola Boska. Odpowiednio dla takiej postawy żałoba po zmarłym nie przekracza roku, zaś żałoba narodowa – trzech miesięcy. Z kulturowego punktu widzenia comiesięczne manifestacje kultu katastrofy nie mają  nic wspólnego z chrześcijańską tradycją i niewiele wspólnego z jej ofiarami. Polityczny język miesięcznic to język odwetu, kary, która czeka sprawców zamachu.

Klasycznym przykładem są tu wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego czy Antoniego Macierewicza. Są one zaprzeczeniem modlitewnego spotkania w kościele i utworzonej w nim wspólnoty, przekazującej  sobie znak pokoju. Są ukierunkowane na mobilizację polityczną Polaków przeciwko wrogowi wewnętrznemu – opozycji – i zewnętrznemu – Rosji. To język podziału i walki, nie mający nic wspólnego z manifestowanym w koś ciele znakiem pokoju, wartościami chrześcijańskimi oraz kulturowymi naszego kręgu cywilizacyjnego. To również język zmieniający sens ważnych dla naszego systemu komunikowania słów kluczy i ich asocjacji z innymi.

Tak było w przypadku apelu poległych, gdy nad miesięcznicami patronat sprawowało Wojsko Polskie i z rozkazu ministra Obrony Narodowej – A. Macierewicza – dołączano do listy poległych wybitnych Polaków ofiary katastrofy smoleńskiej z Lechem Kaczyńskim na czele. Według tej listy ofiary tragicznego lotu „poległy” w katastrofie. Do tej pory polec można było w świadomej walce – na polu walki. Nowe  znaczenie czasownika „polec” kryje informację o tym, że uczestnicy lotu wiedzieli, że zginą, a mimo to wsiedli do samolotu. Polegli, oczywiście z ręki wroga, jakim była i jest Rosja.

Filozofia języka odrzuca takie eksperymenty, o czym świadczą informacje i opisy katastrof lotniczych będących efektem zamachów terrorystycznych. Nie zdarzyło się, aby zastosowano w nich określenie „polegli w katastrofie” zamiast  „zginęli”. W pogańskim kulcie katastrofy takie eksperymenty językowe są niezbędne, aby podtrzymać nienawiść do jej sprawców i chęć zemsty na nich. Gorzej, gdy język taki wkracza do sfery sacrum, gdy sakralizowana jest idea walki z odwiecznym wrogiem – Rosją – a nie chrześcijańska idea pokoju.

Podobne negatywne znaczenie dla sfery sacrum mają miesięcznice wawelskie – polityczne rocznice upamiętniające pochówek pary prezydenckiej – Lecha i Marii Kaczyńskich – na Wawelu. Już samo obchodzenie rocznicy pogrzebu – w dodatku w każdym miesiącu –jest absolutnie obce polskiej tradycji katolickiej; wnosi do niej dodatkowy pogański element i łączy go z ideologiczno-politycznymi elementami „zamachowych” miesięcznic. Rodzi ponadto wciąż na nowo pytanie o uzasadnienie tego pochówku w królewskim panteonie Polski. Pytaniu temu towarzyszy zarzut zawłaszczania Wawelu 18. dnia każdego miesiąca przez rodzinę Kaczyńskich i PiS.

Na pytanie to odpowiedział ks. abp Marek Jędraszewski w czasie homilii wygłoszonej w katedrze wawelskiej na mszy odprawionej z okazji 73. rocznicy z urodzin Jarosława i Lecha Kaczyńskich: „Świętej pamięci pan profesor Lech Kaczyński, prezydent Rzeczpospolitej Polski, od 12 lat spoczywający na Wawelu – coraz bardziej jasno widzimy to wszyscy – w swojej służbie narodowi i państwu, w swym oddaniu prawdzie, w swej trosce o własną wolność i o wolność Polski i Polaków królom był równy”.

 

Polityka zapomnienia elementem rusofobii

Jest to najbardziej kontrowersyjna wypowiedź polityczna wygłoszona w tak ważnym dla Polaków miejscu. I rodzi natychmiastową reakcję: jeśli Lech Kaczyński był równy królom, to chyba tylko ostatniemu. Wszyscy wiemy przecież, że podpisał traktat lizboński ograniczający suwerenność Polski oraz odcinający Unię Europejską od chrześcijaństwa. Podpis prezydenta Polski na tym dokumencie był gwoździem do trumny chrześcijańskiej Europy. I żadna miesięcznica ani tez żadna homilia tego nie zmieni.

Ta wypowiedź świadczy natomiast o tym, jak bardzo Kościół w Polsce jest zaangażowany w podtrzymywaniu fałszywego mitu Lecha Kaczyńskiego jako wybitnego polskiego i zarazem katolickiego męża stanu. Wszyscy królowie polscy byli bowiem wyznania katolickiego, ale żaden nie wyrządził chrześcijaństwu takiej krzywdy, która byłaby porównywalna z podpisem na traktacie lizbońskim. To się wiąże ze specyficzną polityką zapomnienia, jaką uprawiają katolicy polscy z duchowieństwem na czele. Takie czyny jak zgoda na zabójczy dla Europy traktat są świadomie zapominane, natomiast wyolbrzymiane są te, które mają aktualne znaczenie geopolityczne.

Do tych ostatnich należy  nagłaśniana ostatnio wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 2008 roku w Tbilisi w trakcie wojny gruzińsko-rosyjskiej. Jest przypominana w związku trwającą na Ukrainie wojną jako gest solidarności z gruzińskim narodem, a nade wszystko ważny akt dla powstrzymania „rosyjskiej agresji”. Ma służyć także jako superważne memento dla Polski, podtrzymującej wojnę na Ukrainie na wszelkie sposoby, kosztem polskiego narodu i polskiego państwa.

Wypowiedziane wówczas w Tbilisi słowa prezydenta RP: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę” – stały się przesłaniem nie tylko politycznym, ale również moralnym dla „elit” rządzących obecnie Polską, podszywających się pod katolicyzm.  Przesłaniem, które nie ma żadnego programu politycznego, cywilizacyjnego, moralnego. Umacnia ono jedynie polską rusofobię – niestety, również katolicką, poddaną presji transatlantyckiej i transatlantyckim interesom. Gdyby podtrzymana została wiara w nawrócenie Rosji – na gruncie obiektywnej prawdy o jej współczesnym kształcie – towarzysząca Wspólnemu przesłaniu do narodów Polski i Rosji, rusofobia polska miałaby tylko polityczny charakter i byłaby łatwiejsza do przezwyciężenia.

Kościół, wierząc w nawrócenie Rosji, nie przyjąłby polityki zapomnienia tego, co w niej dobre, zwłaszcza w sferze jej chrześcijańskiego trwania i rozwoju. Tocząca się wojna rosyjsko-ukraińska, mająca swe źródło nade wszystko w neobanderowskim ukierunkowaniu Ukrainy i polityce „powstrzymywania” Rosji przez kolektywny Zachód, nie przekreśla tego trwania i rozwoju. Gdyby katolickie media w Polsce nie przyjęły polityki zapomnienia tego, co dobre w Rosji, informowałyby Polaków o umocnieniu jej chrześcijańskich atrybutów na gruncie prawa, oświaty, kultury i polityki społecznej. Jednym z takich procesów umacniani tych atrybutów jest wniesiony w lipcu do Dumy projekt całkowitego zakazu propagandy LGBT, dzięki któremu istniejący już od szeregu lat i prawnie unormowany zakaz tzw. parady równości zyskałby w Rosji szerszy fundament aksjologiczno-cywilizacyjny. Trwająca wojna rosyjsko-ukraińska nie unieważnia chrześcijańskiego kierunku rozwoju Rosji, czego nie chcą przyjąć do wiadomości polscy atlantyści. Otwarte na ich dyktat katolickie media nastawione są wyłącznie na nagłaśnianie wszystkiego, co złe w Rosji. „Sorry, taki mamy klimat” – rzec można.

Znamienne przy tym jest, iż polityka zapomnienia dotyczy także Ukrainy, ale wyłącznie jej przewinień i grzechów, których najwyższym symbolem jest grzech neobanderyzmu. Przemilczanie tego grzechu jest grą aksjologiczno-psychologiczną polskich atlantystów, wobec których usłużne stały się katolickie media. Zdawałoby się, że przyświeca im hasło: milczmy na temat neobanderyzmu tak długo aż zniknie ze świadomości Polaków. Wszystko wskazuje na to, że budowane na tym grzechu pojednanie z Ukrainą ma wyprzeć z polskiej przestrzeni religijnej, kulturowej i politycznej ideę pojednania z Rosją. Będzie to jednak substytut pojednania, podobnie jak trwający w ludobójczej ideologii naród ukraiński staje się – wraz z jego państwem – substytutem narodu.

Prof. Anna Raźny

Myśl Polska, nr 31-32 (31.07.7.08.2022)

Za: Myśl Polska (29-07-2022)

 

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY: Odniesiemy się w tym momencie tylko do jednej myśli Autorki, do zbyt łatwego odrzucenia możliwości przeprowadzenia zamachu przez stronę rosyjską podczas wydarzeń w dniu 10 kwietnia 2010 roku.

Patrząc obiektywnie na obecne wydarzenia militarne i reakcję Rosji na ekspansję NATO w postaci operacji specjalnej na Ukrainie, oznacza, że Rosja mogła przeprowadzić ten ostrzegający akt w 2010 roku. Co więcej, uważamy w świetle autentycznych działań militarnych Rosji i jej stanowczości, że tzw. katastrofa smoleńska mogła być jednym z pierwszych konkretnych ostrzeżeń Rosji pod adresem Stanów Zjednoczonych, NATO i kukiełkowych rządów Lecha Kaczyńskiego: nie posuwajcie się za daleko, bo jesteśmy zdolni bronić się.

Znajomość historii, splot międzynarodowych uwarunkowań i makiawelistyka polityczna są zbyt silne abyśmy przybierali łatwowierną i infantylną postawę rusofobiczną, lecz i rusofilską, co – niestety – cechuje Autorkę.

 


 

.