Niejaka awantura wynikła niedawno po słowach emerytowanego polskiego generała Waldemara Skrzypczaka, który stwierdził, że Obwód Kaliningradzki (czyli Królewiec) znajduje się pod okupacją rosyjską od 1945 roku, a Polska powinna się „upomnieć o niego”, gdyż, jego zdaniem, jest on częścią terytorium Polski. Czy generał Skrzypczak ma rację?
By to osądzić, należy najpierw odnieść się do historii. I tu należy stwierdzić, że rzeczywiście, od roku 1525, Królewiec, jako cześć tzw. Prus Książęcych, pozostawał w zależności lennej od króla polskiego. Przy tym trudniej jest określić kiedy ta zależność się skończyła, gdyż tu możliwe są różne daty. Niektórzy wskazują na rok 1657, kiedy Polska zawarła z elektorem brandenburskim dwa traktaty przekazujące mu suwerenną władzę nad Prusami. Jednak traktaty te zawierały pewne ograniczenia, które nadal zobowiązywały stany pruskie do składania hołdu królowi polskiemu, a także przewidywały powrót Prus pod władzę Polski w przypadku wygaśnięcia dynastii Hohenzollernów. Zatem ta zależność od Polski nie została wtedy całkowicie zerwana. Taki zdecydowany krok w kierunku uzyskania całkowitej suwerenności uczynił elektor Fryderyk I Pruski, który w roku 1701 ogłosił się „królem w Prusach”. Polska bardzo długo nie uznawała tego tytułu i ustąpiła dopiero w roku 1764. Można zatem powiedzieć, że nasze roszczenia co do Królewca mają jakieś podstawy historyczne, co nie wydaje się jednak dziś na tyle istotne, by być podstawą do formułowania głośnych żądań.
Nie jest także prawdą, że Rosja nie miała żadnych związków z Prusami do roku 1945. W czasie wojny siedmioletniej, w latach 1758-1762, Prusy były pod zarządem rosyjskich generał-gubernatorów i stany pruskie złożyły przysięgę na wierność carycy Elżbiety Romanowej. Wśród tych co złożyli tę przysięgę był znany filozof Immanuel Kant. Zauważyć też trzeba, że Rosja przewidywała wtedy przekazanie tych Prus Polsce w zamian za Kurlandię.
Widzimy zatem, że w czasie trzech stuleci (XVI, XVII, XVIII) sprawa przynależności Prus do Polski była na porządku dziennym. Ta kwestia wróciła potem podczas negocjacji nad Traktatem Wersalskim, gdzie Roman Dmowski postulował włączenie do Polski większej części Prus, ale bez Królewca. Nie zakończyło się to jednak wtedy, z różnych powodów, sukcesem. Temat przejęcia Prus Wschodnich podjął, podczas II wojny światowej, polski rząd emigracyjny w Londynie, który cały czas skłaniał sojuszników do przekazania Polsce, po wojnie, całości tych ziem. Jednak tu, w sprawie Królewca, inne zdanie miał Józef Stalin, który zażądał przekazania tego miasta, wraz z odpowiednią częścią Prus, dla ZSRR. Ciekawą sprawą jest, czym to motywował. Dość powszechnie znana jest jego argumentacja odwołująca się do tego, że Rosji potrzebny jest niezamarzający port nad Bałtykiem. To jest prawda, ale chyba nawet istotniejsze znaczenie miała inna kwestia dotycząca podziału Polski według linii ustalonej w pakcie Ribbentrop-Mołotow. Chodziło mianowicie o przynależność Podlasia z Białymstokiem, które to tereny znalazły się po stronie sowieckiej. Już podczas konferencji w Teheranie Stalin oznajmił, że jest gotów przekazać Polsce Podlasie z Białymstokiem, w zamian za północną część Prus Wschodnich z Królewcem i Tylżą. I tak też się, pomimo wielu perypetii, stało. Niezadowolone z takiego obrotu sprawy były władze sowieckiej Białorusi, które musiały wycofać swoje, już częściowo aktywne, organa władzy z Białegostoku i innych miast, a w zamian nic nie uzyskały.
Pamięć o tej, wynikłej z paktu Ribbentrop – Mołotow, krótkiej przynależności Białegostoku do sowieckiej Białorusi do dziś się kołacze się i daje o sobie znać w nieoczekiwanych momentach. Ostatnio, kilka miesięcy temu, Łukaszenka wspomniał, że „Białystok, Białostocczyzna oraz Wilno są ziemiami białoruskimi”, zaznaczając jednak, że nie będzie się o nie upominać. Pewne pretensje względem naszego Podlasia zdarzało się też artykułować niektórym przedstawicielom białoruskiej opozycji, tej nacjonalistycznej proweniencji. Z drugiej strony, Białoruś ma poważniejsze powody do frustracji. Jest ona największym europejskim krajem pozbawionym dostępu do morza i z tego powodu jest bardziej zależna od Rosji oraz musi znosić rosyjskie żarty o Białoruskim Morzu.
Mam, wobec tego, taką nieśmiałą propozycję: może by tak rozważyć przekazanie Królewca dla Białorusi. Oczywiście wtedy, gdy uwolni się ona od uścisku wielkiego brata z Rosji i stanie się krajem demokratycznym, przyjaznym Polsce i gotowym wspólnie z nami realizować geopolityczne projekty. Takie rozwiązanie, które dałoby Białorusi własny port (należałoby też oczywiście zapewnić tranzytowe drogi dostępu do niego), miałoby wiele zalet. Ponadto, mniejszość białoruska jest licznie obecna w Obwodzie Kaliningradzkim i niektóre szacunki mówią, że może ona stanowić nawet 10 proc. ludności, zatem taka zmiana przynależności państwowej z rosyjskiej na białoruską byłaby tam łatwiejsza do zaakceptowania.
Byłoby to dla Polski lepsze rozwiązanie niż wysuwanie własnych roszczeń do Królewca, których realizacja, jakkolwiek jakoś historycznie uzasadniona, nie byłyby obecnie korzystna z wielu względów. Zasadniczą z nich jest milion zamieszkującej tam obecnie rosyjskojęzycznej ludności, nie mającej żadnych istotnych związków z Polską. Rzeczą istotną jest też kwestia polityczna związana ze zmianami granicznymi po II wojnie światowej. Na wschód od granicy na Odrze i Nysie były trzy duże miasta niemieckie, które stanowiły ważne elementy w politycznej wyobraźni każdego Niemca. To Wrocław, Szczecin i Królewiec. Dwa pierwsze weszły w skład Polski, a to trzecie w skład Rosji. Było jeszcze takie czwarte miasto, Memel, dzisiejsza litewska Kłajpeda, która odbiegało pod względem liczby ludności od tych trzech wymienionych, ale jego znaczenie dla Niemców opierało się na tym, że było wymieniane w pierwszej zwrotce niemieckiego hymnu (Von der Maas bis an die Memel). Gdyby Królewiec stał się polski, wówczas powstałaby sytuacja, w której Niemcy uznaliby, że Polska przejęła wszystkie ziemie, które oni stracili w wyniku tej wojny i w ten sposób bylibyśmy jedynym krajem, którego dotyczyłyby te kwestie terytorialne, do tej pory nie uregulowane traktatem pokojowym.
Z pozoru wydawać by się to mogło sprawą nieznaczącą z powodu wielu traktatów, w tym wielostronnych, ostatecznie regulujących sprawę granic. Tym niemniej należy pamiętać, że w sprawach terytorialnych roszczenia mogą pojawiać się w zupełnie nieoczekiwanych momentach, nawet po wielu wiekach, jak to zobaczyliśmy w przypadku niedawnych angielsko-hiszpańskich sporów o Gibraltar, którego przynależność do Wielkiej Brytanii została przecież rozstrzygnięta w traktacie w Utrechcie w 1713 roku. W takich sprawach należy na zimne dmuchać. Stąd lepiej będzie, w przypadku gdyby Rosja uległaby rozpadowi i nie byłaby dłużej w stanie utrzymywać królewieckiej eksklawy, przekazać ten obszar dla Białorusi. Ktoś mógłby rzec, że jest to wszystko dzielenie skóry na niedźwiedziu. Ale też obecnie okazało się, że ten niedźwiedź to już taki mocno wyleniały i słabo sobie radzi nawet w pojedynku z ukraińskim rosomakiem.
Stanisław Lewicki
Za: Konserwatyzm.pl (9 kwietnia 2022)
KOMENTARZ BIBUŁY: Jakkolwiek Autor ciekawie przedstawił rys historyczny Królewca – i głównie z tego względu tekst przytaczamy – to jednak wywody co do „rozpadu Rosji”, nie przekonują nas. Warunkowe rozdzielanie przez Autora ziem też nieco śmieszy, wszak to nie my – jako Polska – będziemy decydowali komu i co przypadnie w ramach jakiejś ewentualnej przebudowy światowej. A co do tego „wyleniałego niedźwiedzia” to lepiej nie wkładać mu patyków w nozdrza – co czynią Stany Zjednoczone poprzez Ukrainę, z samobójczynm tańcem władz polskich.