Termin nasizm (nie mylić z nazizmem) zaczerpnęłam od Piotra Lisiewicza. Czy jest to odkrycie Piotra czy on też – jak ja – powiela cudzy bon mot, nie wiem. Nasizm polega na przeświadczeniu, że wszystko należy się wyłącznie „nam” i „naszym”. Jak powiedziałam nie wolno mylić nasizmu z nazizmem choć mają wyraźne cechy wspólne. Podstawowym elementem ideologii hitlerowskich Niemiec było przecież przeświadczenie, że Niemcom należy się panowanie nad światem a przede wszystkim Lebensraum (przestrzeń życiowa) i że mają prawo tę przestrzeń uzyskać w dowolny sposób, przede wszystkim podbijając i eksterminując inne narody. Stałym i podstawowym elementem nasizmu jest przeświadczenie, że nic z tego co zdobyte, wszystko jedno jakimi metodami, my zdobywcy nigdy nie oddamy, a co ważniejsze, że uzyskane przywileje i osiągnięty status społeczny należy się naszym potomkom aż do tysięcznego pokolenia. Nasism przypisuje się często pewnej nacji bo jak powiada Księga Wyjścia: „Okazuję zaś łaskę aż do tysięcznego pokolenia tym, którzy mnie miłują i przestrzegają moich przykazań”. Nasizm jest jednak ponadnarodowy.
Nasizm tłumaczy histeryczną reakcję artystycznego, postkomunistycznego establishmentu na rządy dobrej zmiany. Okazało się, że stypendia i granty mogą dostawać obecnie nie tylko Janda i Holland, a bezczelne beneficjentki 500+ okupują smażalnie w Dębkach, psując Młynarskiej samym swoim wyglądem apetyt na rybkę. Artyści z czasów realnego socjalizmu splamieni współpracą z komuną, socrealistycznymi powieściami i peanami na cześć Stalina, zaangażowani potem dla równowagi w opozycję kontraktową uważają, że wypełniają pełne spectrum wzorcowego życia oraz, że mają wyłączne prawo do bycia w centrum uwagi społeczeństwa. Uważają że mamy obowiązek śledzić kolejne stadia ich brzydkiej choroby lewicowości. A raczej lewactwa nie lewicowości. Różnicę pomiędzy lewicowością i lewactwem można porównać do różnicy pomiędzy prostytutką i dziwką. Prostytutka to zawód, dziwka to charakter. Lewicowość to światopogląd, lewactwo to charakter. Oczekiwanie aby społeczeństwo nabożnie śledziło meandry życiowe artystów, którzy zdobyli sławę w czasach realnego socjalizmu przypomina oczekiwanie chorego na syfilis aby otoczenie ekscytowało się kolejnymi stadiami jego brzydkiej choroby.
Komunistyczny establishment nigdy nie wiązał zmiany systemu ze zmianą swojej sytuacji. Wręcz przeciwnie, twardogłowi komuniści łatwo przeobrazili się w gorących zwolenników liberalizmu gospodarczego i wyznawców świętego prawa własności. Świętego prawa własności przez nich ukradzionej. Zrabowane prawowitym, przedwojennym właścicielom domy i mieszkania miały stanowić bezsporne dziedzictwo ich rodzin, do tysięcznego pokolenia. Rabowane domy, pałace i fabryki przejmowali wraz z nazwiskiem a czasem i tytułem. Mam na myśli nie tylko Wedlów, którzy przez całe lata protestowali przeciwko zawłaszczeniu przez komunistów oprócz fabryki także ich nazwiska. Powojenni bywalcy (z sowieckimi tankami w herbie) pałacu w Nieborowie czuli się prawdziwą arystokracją, pełnoprawnymi właścicielami tego pałacu, kąpiącymi się w cudzych wannach i używającymi cudzej zastawy. Przeszkadzały im tylko wycieczki zwiedzające pałac, tak jak Młynarskiej przeszkadzali nie należący do warszawki wczasowicze.
Głosząc zasady liberalizmu, Kołakowski czy Bauman nie odczuwali dysonansu poznawczego. W skórze światłych Europejczyków czuli się równie komfortowo jak przedtem w skórze ubeka biegającego po mieście z naganem za pasem, prześladującego przedwojennych profesorów i rozkułaczającego rolników. Nie przyjęli do wiadomości, że niefortunnie postawili na konia nazywającego się Komunizm i że ten koń przegrał. Twierdzili, że od początku stawiali na konia zwanego Liberalizm. Przypominali mi nieszczęsnych dziadków, którzy przegrawszy na wyścigach całą emeryturę upierali się przy kasie, że kasjerka wystawiła im przez pomyłkę niewłaściwy bilet, bo przecież oni typowali zwycięzcę gonitwy.
Aby wykluczyć ewentualny dysonans poznawczy elita spod znaku sowieckiego tanku ukuła sobie własne kryterium elitarności. Elitą jest ten, kto ma w ręku władzę i przywileje niezależnie od tego w jaki sposób zdobyte. Na przykład dzięki strzelaniu w podstawę czaszki akowcom, albo prześladowaniu biskupa Kaczmarka, albo nawoływaniu (jak nasza noblistka Szymborska) do tego prześladowania. Władza i przywileje są nie tylko dożywotnie, lecz przechodzą na następne pokolenia. Formację „naszych” ukonstytuowało właśnie strzelanie akowcom w podstawę czaszki, nawoływanie do torturowania biskupa Kaczmarka oraz pisanie wierszy dla Stalina. „Naszym”, dzieciom „naszych”, wnukom „naszych”, prawnukom „naszych” aż do tysięcznego pokolenia przysługują wszelkie przywileje. Im i tylko im. To paradygmat nasizmu.
Dodatkowym sposobem uwiarygodnienia „naszych” jest zabieg socjotechniczny polegający na wpajaniu społeczeństwu przeświadczenia, że te zaszczyty i przywileje zdobyli oni nie dzięki wiernej służbie Stalinowi lecz dzięki swym wyjątkowym talentom i wiedzy. „Pamiątkę z celulozy” , „Numer 16 produkuje” czy „Podstawy marksizmu i leninizmu” drukowano ich zdaniem w wielotysięcznych nakładach tylko dlatego, że były to wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju arcydzieła. Nie bez przyczyny przecież wielotysięczne nakłady tych książek honorowane były dodatkowo nagrodą leninowską, a ich autorzy dostawali domy w Konstancinie i mieszkania w dobrych dzielnicach Warszawy. Oczywiście domy i mieszkania ukradzione ale to „naszym” nigdy nie przeszkadzało.
Zręcznie przerobiono aforyzm Józefa Piłsudskiego: „Kto nie był buntownikiem za młodu ten będzie świnią na starość” na zasadę: „Kto nie był za młodu socjalistą (a jeszcze lepiej komunistą), ten będzie świnią na starość” tak jakby lewicowanie było rodzajem dziecięcej choroby, której przejście gwarantuje odporność na jej inne mutacje. Być może tak bywa z lewicowaniem lecz na pewno nie jest tak z lewactwem. Lewactwo to nie jest dziecięca choroba, lewactwo to dożywotnie kalectwo. A nasizm należy tępić jak nazizm.
Izabela Brodacka Falzmann