Aktualizacja strony została wstrzymana

Głębokie Państwo i Kościół zaprowadzą nową światową religię i porządek – abp. Carlo Maria Viganò

Dico vobis quia si hii tacuerint, lapides clamabunt.

Zaprawdę powiadam wam, że jeśli ci zamilkną, kamienie wołać będą.

Łk 19,40

 

Traditionis custodes: tak brzmi incipit dokumentu, którym Franciszek imperatywnie anuluje poprzednie Motu Proprio Summorum Pontificum Benedykta XVI. Nie umknął uwadze niemal prześmiewczy ton bombastycznego cytatu z Lumen Gentium: właśnie wtedy, gdy Bergoglio uznaje biskupów za strażników Tradycji, prosi ich, by przeszkadzali w jej najwyższym i najświętszym wyrazie, jakim jest modlitwa. Każdy, kto próbuje znaleźć w fałdach tekstu jakieś escamotage, aby go obejść, powinien wiedzieć, że projekt przesłany do Kongregacji Nauki Wiary w celu rewizji był niezwykle bardziej drastyczny niż tekst ostateczny: potwierdzenie, jeśli kiedykolwiek było to potrzebne, że nie trzeba było szczególnego nacisku ze strony historycznych wrogów liturgii trydenckiej – począwszy od uczonych z Sant’Anselmo – aby przekonać Jego Świątobliwość do spróbowania swoich sił w tym, co robi najlepiej: w burzeniu. Ubi solitudinem faciunt, pacem appellant – [Robią pustynię z kraju i nazywają to pokojem] – Tacitus, Agricola

 

Modus Operandi Franciszka

Franciszek po raz kolejny zdezawuował pobożną iluzję hermeneutyki ciągłości, stwierdzając, że współistnienie Vetus i Novus Ordo jest niemożliwe, ponieważ są one wyrazem dwóch nie dających się pogodzić podejść doktrynalnych i eklezjologicznych. Z jednej strony mamy Mszę apostolską, głos Kościoła Chrystusowego, z drugiej zaś montaniliańską „celebrację eucharystyczną”, głos Kościoła soborowego. I nie jest to zarzut, jakkolwiek słuszny, wysuwany przez tych, którzy wyrażają zastrzeżenia wobec rytu zreformowanego i Vaticanum II. Jest to raczej przyznanie, a nawet dumna afirmacja ideologicznej przynależności ze strony samego Franciszka, szefa najbardziej ekstremistycznej frakcji progresywizmu. Jego podwójna rola jako papieża i likwidatora Kościoła katolickiego pozwala mu z jednej strony burzyć go dekretami i aktami władzy, a z drugiej strony wykorzystywać prestiż, jaki wiąże się z jego urzędem, do ustanawiania i szerzenia nowej religii na gruzach starej. Nie ma znaczenia, że sposoby, w jakie występuje przeciwko Bogu, przeciwko Kościołowi i przeciwko owczarni Pańskiej, stoją w jawnej sprzeczności z jego wezwaniami do szczerej rozmowy, do dialogu, do budowania mostów, a nie wznoszenia murów: kościół miłosierdzia i szpital polowy okazują się pustymi chwytami retorycznymi, ponieważ to katolicy powinni z nich korzystać, a nie heretycy czy cudzołożnicy. W rzeczywistości, każdy z nas dobrze wie, że pobłażliwość Amoris Laetitia dla publicznych konkubinatów i cudzołożników byłaby nie do pomyślenia dla tych „sztywnych”, przeciwko którym Bergoglio rzuca swoje strzały, gdy tylko ma okazję.

Po latach tego pontyfikatu, wszyscy zrozumieliśmy, że powody podawane przez Bergoglio dla odmowy spotkania z prałatem, politykiem czy konserwatywnym intelektualistą, nie mają zastosowania do kardynała molestującego, biskupa heretyka, polityka aborcjonisty czy intelektualisty globalisty. Krótko mówiąc, istnieje rażąca różnica w zachowaniu, z której można wywnioskować stronniczość i partyzantkę Franciszka na rzecz każdej ideologii, myśli, projektu, ekspresji naukowej, artystycznej czy literackiej, która nie jest katolicka. Wszystko, co choćby tylko mgliście przypomina cokolwiek katolickiego, wydaje się budzić w lokatorze świętej Marty niechęć, która jest co najmniej niepokojąca, choćby ze względu na tron, na którym zasiada. Wielu zauważyło tę dysocjację, ten rodzaj dwubiegunowości papieża, który nie zachowuje się jak papież i nie mówi jak papież. Problem polega na tym, że nie mamy do czynienia z pewnego rodzaju bezczynnością papiestwa, co mogłoby się zdarzyć w przypadku chorego lub bardzo starego papieża; ale raczej z ciągłym działaniem, które jest zorganizowane i zaplanowane w sposób diametralnie sprzeczny z samą istotą papiestwa. Bergoglio nie tylko nie potępia błędów obecnego czasu poprzez zdecydowane potwierdzenie Prawdy Wiary Katolickiej – nigdy tego nie robił! – ale aktywnie stara się rozpowszechniać te błędy, promować je, zachęcać ich zwolenników, rozprzestrzeniać je w jak największym stopniu i organizować promujące je wydarzenia w Watykanie, jednocześnie uciszając tych, którzy te same błędy potępiają. Nie tylko nie karze cudzołożących prałatów, ale wręcz ich promuje i broni kłamiąc, podczas gdy usuwa konserwatywnych biskupów i nie ukrywa irytacji z powodu serdecznych apeli kardynałów, którzy nie zgadzają się z nowym kursem. Nie tylko nie potępia polityków aborcjonistów, którzy ogłaszają się katolikami, ale interweniuje, aby uniemożliwić Konferencji Episkopatu wypowiedzenie się w tej sprawie, zaprzeczając tej synodalnej drodze, co z kolei pozwala mu na wykorzystanie mniejszości ultra-progresistów do narzucenia swojej woli większości Ojców Synodu.

Jedyną stałą cechą tej postawy, odnotowaną w jej najbardziej bezczelnej i aroganckiej formie w Traditionis Custodes, jest dwulicowość i kłamstwo. Dwulicowość, która jest fasadą, oczywiście, codziennie dezawuowaną przez stanowiska, które są niczym innym jak roztropnością na rzecz bardzo specyficznej grupy, którą dla zwięzłości możemy utożsamiać z ideologiczną lewicą, w istocie z jej najnowszą ewolucją w kluczu globalistycznym, ekologicznym, transhumanistycznym i LGBTQ. Doszliśmy do momentu, w którym nawet prości ludzie, nie znający się na kwestiach doktrynalnych, rozumieją, że mamy papieża niekatolika, przynajmniej w ścisłym tego słowa znaczeniu. Stwarza to pewne problemy natury kanonicznej, niebagatelne, których rozwiązanie nie leży w naszej gestii, ale które prędzej czy później będą musiały zostać podjęte.

 

Ekstremizm ideologiczny

Innym znaczącym elementem tego pontyfikatu, doprowadzonym do skrajnych konsekwencji przez Traditionis Custodes, jest ideologiczny ekstremizm Bergoglio: ekstremizm, który potępia się słowami, gdy dotyczy innych, ale który ukazuje się w swoim najbardziej gwałtownym i bezwzględnym wyrazie, gdy to on sam wprowadza go w życie wobec duchownych i świeckich związanych ze starożytnym obrządkiem i wiernych Świętej Tradycji Piusa X. Zwykle przedstawia się jako skłonny do ustępstw i nawiązania relacji jako „dobry sąsiad”, ale wobec biednych księży i wiernych, którzy muszą znosić tysiące upokorzeń i szantaży, aby błagać o Mszę po łacinie, nie wykazuje zrozumienia, nie wykazuje człowieczeństwa. Takie zachowanie nie jest przypadkowe: Ruch arcybiskupa Lefebvre’a cieszy się własną autonomią i niezależnością ekonomiczną, i z tego powodu nie ma powodu, by obawiać się odwetu czy komisarzy ze strony Stolicy Apostolskiej. Ale biskupi, księża i klerycy inkardynowani do diecezji lub zakonów wiedzą, że wisi nad nimi miecz Damoklesa, którym jest usunięcie z urzędu, usunięcie ze stanu kościelnego i pozbawienie ich środków do życia.

 

Doświadczenie mszy trydenckiej w życiu kapłańskim

Ci, którzy mieli okazję śledzić moje przemówienia i deklaracje, dobrze wiedzą, jakie jest moje stanowisko wobec Soboru i Novus Ordo; ale wiedzą także, jakie jest moje pochodzenie, mój program nauczania w służbie Stolicy Apostolskiej i moja stosunkowo niedawna świadomość apostazji i kryzysu, w którym się znajdujemy. Z tego powodu chciałbym ponownie wyrazić moje zrozumienie dla duchowej drogi tych, którzy właśnie z powodu tej sytuacji nie mogą lub jeszcze nie są w stanie dokonać radykalnego wyboru, jakim jest odprawianie lub uczestniczenie wyłącznie we Mszy św. Piusa V.  Wielu kapłanów odkrywa skarby czcigodnej Liturgii trydenckiej dopiero wtedy, gdy ją celebrują i pozwalają się nią przeniknąć, i nierzadko początkowa ciekawość wobec „formy nadzwyczajnej” – z pewnością fascynująca ze względu na podniosłość obrzędu – szybko zmienia się w świadomość głębi słów, jasności doktryny, nieporównywalnej duchowości, którą rodzi i pielęgnuje w naszych duszach.  Istnieje doskonała harmonia, której słowa nie są w stanie wyrazić i którą wierni mogą zrozumieć tylko częściowo, ale która dotyka serca kapłaństwa tak, jak tylko Bóg potrafi. Mogą to potwierdzić moi współbracia, którzy zbliżyli się do mszy tradycyjnej  po dziesięcioleciach posłusznej celebracji Novus Ordo: Otwiera się świat, kosmos, który obejmuje modlitwę brewiarzową z lekcjami Jutrzni i komentarzami Ojców, odsyłaczami do tekstów Mszy, Martyrologium w Godzinie Pierwszej… Są to święte słowa – nie dlatego, że są wyrażone po łacinie – ale raczej są wyrażone po łacinie, ponieważ język wulgaty poniżałby je, profanowałby je, jak mądrze zauważył Dom Prosper Guéranger. Są to słowa Oblubienicy do Boskiego Oblubieńca, słowa duszy, która żyje w intymnym zjednoczeniu z Bogiem, duszy, która pozwala się zamieszkać Trójcy Przenajświętszej. Są to w istocie słowa kapłańskie, w najgłębszym znaczeniu tego słowa, które zakłada w kapłaństwie nie tylko moc składania ofiary, ale zjednoczenia się w ofierze z czystą, świętą i niepokalaną Ofiarą. Nie ma to nic wspólnego z gmatwaniną obrządku zreformowanego, który jest zbyt zajęty dogadzaniem zsekularyzowanej mentalności, aby zwrócić się ku Majestatowi Boga i Sądowi Niebieskiemu; tak zajęty czynieniem siebie zrozumiałym, że trzeba zrezygnować z przekazywania czegokolwiek poza trywialną oczywistością; tak ostrożna, by nie zranić uczuć heretyków, że pozwala sobie na milczenie o Prawdzie właśnie w chwili, gdy Pan Bóg uobecnia się na ołtarzu; tak bojąca się prosić wiernych o najmniejsze zaangażowanie, że trywializuje świętą pieśń i wszelką ekspresję artystyczną związaną z kultem. Prosty fakt, że przy opracowywaniu tego obrzędu współpracowali pastorzy luterańscy, moderniści i znani masoni, powinien nam uzmysłowić, jeśli nie złą wiarę i umyślne wykroczenie, to przynajmniej horyzontalną mentalność, pozbawioną jakiegokolwiek nadprzyrodzonego impulsu, która kierowała autorami tak zwanej „reformy liturgicznej” – którzy, o ile wiemy, z pewnością nie świecili taką świętością, jaką świecą święci autorzy tekstów starożytnego Missale Romanum i całego korpusu liturgicznego.

Ilu z was, kapłanów – a z pewnością także wielu świeckich – recytując wspaniałe wersety sekwencji Zesłania Ducha Świętego, wzruszyło się do łez, rozumiejąc, że wasze początkowe upodobanie do tradycyjnej liturgii nie miało nic wspólnego z jałową satysfakcją estetyczną, lecz przerodziło się w prawdziwą duchową konieczność, tak niezbędną jak oddychanie? Jak możecie i jak my możemy wyjaśnić tym, którzy dzisiaj chcieliby was pozbawić tego bezcennego dobra, że ten błogosławiony obrzęd pozwolił wam odkryć prawdziwą naturę waszego kapłaństwa i że tylko z niego i tylko z niego możecie czerpać siłę i pokarm, aby sprostać zobowiązaniom waszej posługi? W jaki sposób możecie wyjaśnić, że obowiązkowy powrót do obrządku montanistów jest dla was ofiarą nie do udźwignięcia, ponieważ w codziennej walce ze światem, ciałem i diabłem pozostawia was rozbrojonymi, zgarbionymi i pozbawionymi sił?

Jest oczywiste, że tylko ci, którzy nie odprawiali Mszy św. Piusa V, mogą uważać ją za irytującą bibułkę przeszłości, bez której można się obejść. Nawet wielu młodych kapłanów, przyzwyczajonych do Novus Ordo od okresu dojrzewania, zrozumiało, że te dwie formy obrządku nie mają ze sobą nic wspólnego, i że jedna z nich jest tak lepsza od drugiej, że ujawnia wszystkie swoje ograniczenia i krytykę, aż do tego stopnia, że jej odprawianie staje się niemal bolesne. Nie chodzi tu o nostalgię, o kult przeszłości: mówimy tu o życiu duszy, o jej duchowym wzroście, o ascezie i mistyce. Pojęcia, których ci, którzy postrzegają swoje kapłaństwo jako zawód, nie są w stanie nawet zrozumieć, tak jak nie są w stanie zrozumieć agonii, jaką odczuwa dusza kapłańska, widząc, jak bezczeszczy się eucharystyczną Postać podczas groteskowych obrzędów Komunii w epoce pandemicznej farsy.

 

Redukcyjna wizja liberalizacji Mszy świętej

Dlatego właśnie jest mi niezmiernie przykro czytać w Traditionis Custodes, że powodem, dla którego Franciszek uważa, że Motu Proprio Summorum Pontificum zostało ogłoszone czternaście lat temu, była jedynie chęć uzdrowienia tak zwanej schizmy arcybiskupa Lefebvre. Oczywiście, kalkulacja „polityczna” mogła mieć swoją wagę, zwłaszcza w czasach Jana Pawła II, nawet jeśli w tamtym czasie wierni Towarzystwa Świętego Piusa X byli nieliczni. Jednak prośba o możliwość przywrócenia obywatelstwa Mszy Świętej, która przez dwa tysiąclecia karmiła świętość wiernych i dawała soki życia cywilizacji chrześcijańskiej, nie może być sprowadzona do warunkowego faktu.

Swoim Motu Proprio Benedykt XVI przywrócił Kościołowi rzymską Mszę Apostolską, oświadczając, że nigdy nie została ona zniesiona. Pośrednio przyznał, że doszło do nadużycia ze strony Pawła VI, kiedy to w celu nadania autorytetu swojemu obrządkowi bezwzględnie zakazał sprawowania tradycyjnej Liturgii. I nawet jeśli w tym dokumencie można znaleźć pewne niepasujące elementy, takie jak współistnienie dwóch form tego samego obrządku, możemy wierzyć, że służyły one umożliwieniu rozpowszechnienia formy nadzwyczajnej, nie naruszając formy zwyczajnej. W innych czasach wydawałoby się niezrozumiałe, aby pozwolić na odprawianie Mszy przesiąkniętej nieporozumieniami i opuszczeniami, podczas gdy autorytet Papieża mógł po prostu przywrócić starożytny obrządek. Ale dzisiaj, po ciężkim brzemieniu Soboru Watykańskiego II i przy powszechnej zsekularyzowanej mentalności, nawet zwykła próba odprawiania Mszy trydenckiej bez pozwolenia może być uważana za niezaprzeczalne dobro – dobro widoczne dla wszystkich ze względu na obfite owoce, jakie przynosi wspólnotom, w których jest odprawiana. I możemy również wierzyć, że przyniosłoby ono jeszcze więcej owoców, gdyby tylko Summorum Pontificum było stosowane we wszystkich jego punktach i w duchu prawdziwej komunii kościelnej.

 

Rzekome „instrumentalne użycie” mszału rzymskiego

Franciszek dobrze wie, że ankieta przeprowadzona wśród biskupów całego świata nie przyniosła negatywnych rezultatów, chociaż sformułowanie pytań jasno wskazywało, jakie odpowiedzi chciał uzyskać. Ta konsultacja była pretekstem, aby ludzie uwierzyli, że decyzja, którą podjął, była nieunikniona i była owocem chóralnej prośby Episkopatu. Wszyscy wiemy, że jeśli Beroglio chce uzyskać jakiś rezultat, nie waha się uciec do siły, kłamstwa i podstępu: wydarzenia ostatnich Synodów pokazały to ponad wszelką wątpliwość, a adhortacja posynodalna została przygotowana jeszcze przed głosowaniem nad Instrumentum laboris. Także w tym przypadku, zatem, z góry ustalonym celem było zniesienie Mszy trydenckiej, a afazją, czyli pozornym pretekstem, musiało być rzekome „instrumentalne użycie Mszału Rzymskiego z 1962 roku, często charakteryzujące się odrzuceniem nie tylko reformy liturgicznej, ale samego Soboru Watykańskiego II” przez Bractwo Piusa X, które ma pełne prawo twierdzić to, o czym każdy z nas dobrze wie, że Mszał św. Piusa V jest niezgodny z posoborową eklezjologią i doktryną. Jednak Bractwa nie dotyczy Motu Proprio, ono zawsze celebrowało używając Mszału z 1962 roku właśnie na mocy tego niezbywalnego prawa, które Benedykt XVI uznał, a które nie zostało stworzone ex nihilo –  jako przedmiot wiary w 2007 roku.

Ksiądz diecezjalny, który odprawia Mszę św. w kościele wyznaczonym mu przez biskupa, i który co tydzień doświadcza oskarżeń gorliwych postępowych katolików tylko dlatego, że odważył się odmówić Confiteor przed udzieleniem wiernym Komunii, wie bardzo dobrze, że nie może mówić źle o Novus Ordo czy Vaticanum II, bo przy pierwszej sylabie zostałby już wezwany do Kurii i wysłany do kościoła parafialnego zagubionego w górach. To milczenie, zawsze bolesne i prawie zawsze postrzegane przez wszystkich jako bardziej wymowne niż wiele słów, jest ceną, którą musi zapłacić, aby mieć możliwość odprawiania Mszy Świętej wszechczasów, aby nie pozbawiać wiernych łask, które wylewa ona na Kościół i świat. A jeszcze bardziej absurdalne jest to, że podczas gdy bezkarnie słyszymy, że Msza trydencka powinna zostać zniesiona, ponieważ jest niezgodna z eklezjologią Vaticanum II, to gdy tylko powiemy to samo – to znaczy, że Msza montaninska jest niezgodna z eklezjologią katolicką – natychmiast stajemy się obiektem potępienia, a nasze stwierdzenie jest wykorzystywane jako dowód przeciwko nam przed rewolucyjnym trybunałem w Santa Marta.

Zastanawiam się, jaka choroba duchowa mogła dotknąć pasterzy w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, aby stali się nie kochającymi ojcami, ale bezwzględnymi cenzorami swoich księży, urzędnikami nieustannie obserwującymi i gotowymi odebrać wszelkie prawa na mocy szantażu, którego nawet nie próbują ukryć. Ten klimat podejrzliwości nie przyczynia się w najmniejszym stopniu do spokoju wielu dobrych kapłanów, gdy dobro, które czynią, zawsze znajduje się pod lupą funkcjonariuszy, którzy uważają wiernych przywiązanych do Tradycji za zagrożenie, za irytującą obecność, którą należy tolerować tak długo, jak długo się zbytnio nie wyróżniają. Ale jak można w ogóle wyobrazić sobie Kościół, w którym dobro jest systematycznie utrudniane, a ten, kto je czyni, jest postrzegany podejrzliwie i trzymany w ryzach? Dlatego rozumiem zgorszenie wielu katolików, wiernych, a także nielicznych księży wobec tego „pasterza, który zamiast wąchać swoje owce, ze złością bije je kijem” .

Nieporozumienie polegające na możliwości korzystania z prawa tak, jakby było ono łaskawym ustępstwem, można odnaleźć również w sprawach publicznych, gdzie państwo pozwala na zezwalanie na podróżowanie, lekcje w szkole, otwieranie działalności i wykonywanie pracy, o ile ktoś zostanie zaszczepiony eksperymentalną surowicą genetyczną. Tak więc, tak jak „forma nadzwyczajna” przyznawana jest pod warunkiem zaakceptowania soboru i zreformowanej mszy, tak również w sferze cywilnej prawa obywatelskie przyznawane są pod warunkiem zaakceptowania narracji pandemicznej, szczepień i systemów śledzenia. Nie jest zaskakujące, że w wielu przypadkach to właśnie księża i biskupi – i sam Bergoglio – żądają od ludzi szczepień, aby mieć dostęp do sakramentów – doskonała synchronizacja działań po obu stronach jest co najmniej niepokojąca.

Ale gdzie w takim razie jest to instrumentalne wykorzystanie Missale Romanum? Czy nie powinniśmy raczej mówić o instrumentalnym wykorzystaniu Mszału Pawła VI, który – parafrazując słowa Bergoglio – charakteryzuje się coraz większym odrzuceniem nie tylko przedsoborowej tradycji liturgicznej, ale wszystkich soborów ekumenicznych przed  II Soborem Watykańskim? Z drugiej strony, czyż to właśnie nie Franciszek uważa za zagrożenie dla Soboru sam fakt, że można odprawiać Mszę, która odrzuca i potępia wszystkie doktrynalne wypaczenia?

 

Inne nieścisłości

Nigdy w historii Kościoła sobór ani reforma liturgiczna nie stanowiły punktu zerwania między tym, co było przedtem, a tym, co było potem! Nigdy w ciągu tych dwóch tysiącleci papieże rzymscy nie wytyczyli świadomie idelogicznej granicy między Kościołem, który ich poprzedzał, a tym, którym przyszło im rządzić, unieważniając i zaprzeczając Magisterium swoich poprzedników! To, co było przedtem i potem, stało się obsesją zarówno tych, którzy przezornie insynuowali błędy doktrynalne za wieloznacznymi wyrażeniami, jak i tych, którzy – ze śmiałością tych, którzy wierzą, że zwyciężyli – propagowali II Sobór jako „rok 1789 Kościoła”, jako wydarzenie „prorocze” i „rewolucyjne”. Przed 7 lipca 2007 r., w odpowiedzi na rozpowszechnienie się tradycyjnego obrządku, znany pontyfikalny mistrz ceremonii odpowiedział z pikanterią: „Nie ma odwrotu!”. A jednak najwyraźniej w przypadku Franciszka można cofnąć się w kwestii promulgacji Summorum Pontificum – i to jak! – jeśli służy to zachowaniu władzy i zapobieżeniu rozprzestrzeniania się Dobra. Jest to slogan, w którym złowieszczo pobrzmiewa echo okrzyku „Nic nie będzie tak jak dawniej” z pandemicznej farsy.

Przyznanie się przez Franciszka do rzekomego podziału między wiernymi związanymi z liturgią trydencką a tymi, którzy w dużej mierze z przyzwyczajenia lub rezygnacji dostosowali się do liturgii zreformowanej, jest odkrywcze: nie dąży on do uzdrowienia tego podziału poprzez uznanie pełnych praw do obrządku, który jest obiektywnie lepszy w stosunku do obrządku montanistów, ale właśnie po to, by nie dopuścić do ujawnienia się ontologicznej wyższości Mszy św. Piusa V oraz by nie dopuścić do pojawienia się krytyki obrządku zreformowanego i wyrażanej przez niego doktryny, zakazuje jej, określa ją jako dzielącą, ogranicza do rezerwatów indiańskich, starając się jak najbardziej ograniczyć jej rozpowszechnianie, aby zniknęła całkowicie w imię kultury anulowanej, której niefortunną zapowiedzią była rewolucja soborowa. Nie mogąc znieść faktu, że Novus Ordo i II Sobór Watykański okazują się nieuchronnie pokonane w konfrontacji z Vetus Ordo i odwiecznym Magisterium katolickim, jedynym rozwiązaniem, jakie można przyjąć, jest zatarcie wszelkich śladów Tradycji, zdegradowanie jej do nostalgicznego schronienia jakiegoś nieredukowalnego oktogenika lub kliki ekscentryków, albo przedstawienie jej – jako pretekstu – jako ideologicznego manifestu mniejszości fundamentalistów. Z drugiej strony, konstruowanie zgodnej z systemem wersji medialnej, powtarzanej do znudzenia w celu indoktrynacji mas, jest powtarzającym się elementem nie tylko w sferze kościelnej, ale także politycznej i cywilnej, tak że okazuje się z niepokojącą oczywistością, że głęboki kościół i głębokie państwo to nic innego jak dwa równoległe tory, które biegną w tym samym kierunku i mają za ostateczny cel Nowy Porządek Świata, z jego religią i jego prorokiem.

Podział oczywiście istnieje, ale nie pochodzi on od dobrych katolików i duchowieństwa, którzy pozostają wierni doktrynie wszechczasów, ale raczej od tych, którzy ortodoksję zastąpili herezją, a Świętą Ofiarę braterską agape. Podział ten nie jest dziś nowy, lecz sięga lat sześćdziesiątych, kiedy to „duch Soboru”, otwarcie na świat i dialog międzyreligijny obróciły dwa tysiące lat katolickości w niwecz i zrewolucjonizowały całe ciało kościelne, prześladując i skazując na ostracyzm opornych. Jednak ten podział, dokonany poprzez wprowadzenie doktrynalnego i liturgicznego zamętu w serce Kościoła, nie wydawał się wtedy tak godny ubolewania; podczas gdy dziś, w pełnej apostazji, paradoksalnie za dzielących uważa się tych, którzy domagają się nie tyle wyraźnego potępienia II Soboru Watykańskiego i Novus Ordo, co po prostu tolerancji dla Mszy „w formie nadzwyczajnej” w imię tak bardzo wychwalanego wielopłaszczyznowego pluralizmu.

Co znamienne, nawet w cywilizowanym świecie ochrona mniejszości jest ważna tylko wtedy, gdy służą one burzeniu tradycyjnego społeczeństwa, podczas gdy taka ochrona jest ignorowana, gdy gwarantowałaby ona słuszne prawa uczciwych obywateli. I stało się jasne, że pod pretekstem ochrony mniejszości jedynym zamiarem było osłabienie większości dobrych, podczas gdy teraz, gdy większość składa się z tych, którzy są skorumpowani, mniejszość dobrych może zostać zmiażdżona bez litości: najnowsza historia nie jest pozbawiona pouczających precedensów w tym względzie.

 

Tyrańska natura Traditionis custodes

Moim zdaniem, nie tyle ten czy inny punkt Motu Proprio jest niepokojący, ale raczej jego ogólna despotyczna natura, której towarzyszy znaczna fałszywość argumentów przedstawionych dla uzasadnienia narzuconych decyzji. Skandalem jest również nadużycie władzy przez autorytet, który ma swoją rację bytu nie w utrudnianiu lub ograniczaniu łask, które są udzielane jego wyznawcom za pośrednictwem Kościoła, ale raczej w promowaniu tych łask; nie w odbieraniu chwały Boskiemu Majestatowi obrzędem, który kpi z protestantów, ale raczej w oddawaniu tej chwały w sposób doskonały; nie w sianiu błędów doktrynalnych i moralnych, ale raczej w ich potępianiu i wykorzenianiu. Również tutaj paralela z tym, co ma miejsce w świecie cywilnym jest aż nazbyt oczywista: nasi władcy nadużywają swojej władzy, tak jak nasi Prałaci, narzucając normy i ograniczenia z pogwałceniem najbardziej podstawowych zasad prawa. Co więcej, to właśnie ci, którzy są ukonstytuowani jako władza, na obu frontach, często korzystają ze zwykłego uznania de facto przez szeregowych obywateli i wiernych, nawet jeśli metody, za pomocą których przejęli władzę, naruszają, jeśli nie literę, to przynajmniej ducha prawa. Przypadek Włoch – w których niewybrany rząd ustanawia prawo dotyczące obowiązku szczepień i zielonej przepustki, naruszając włoską konstytucję i naturalne prawa Włochów – nie wydaje się bardzo podobny do sytuacji, w której znalazł się Kościół, z ustąpionym papieżem zastąpionym przez Jorge Mario Bergoglio, wybranym – lub przynajmniej docenionym i wspieranym – przez mafię z Saint Gallen i ultra-progresywny episkopat. Pozostaje oczywiste, że mamy do czynienia z głębokim kryzysem władzy, zarówno cywilnej, jak i religijnej, w której ci, którzy sprawują władzę, czynią to wbrew tym, których mają chronić, a przede wszystkim wbrew celowi, dla którego ta władza została ustanowiona.

 

Analogie między głębokim Kościołem a głębokim państwem

Sądzę, że zrozumiano, iż zarówno społeczeństwo obywatelskie, jak i Kościół cierpią na tę samą chorobę nowotworową, która dotknęła to pierwsze wraz z Rewolucją Francuską, a to drugie wraz z Soborem Watykańskim II: w obu przypadkach myśl masońska leży u podstaw systematycznego burzenia instytucji i zastępowania jej imitacją, które zachowuje swoje zewnętrzne pozory, hierarchiczną strukturę i siłę przymusu, ale ma cele diametralnie różne od tych, które powinno mieć.

W tym momencie obywatele z jednej strony, a wierni z drugiej, znajdują się w sytuacji, w której muszą odmówić posłuszeństwa władzy ziemskiej, aby podporządkować się władzy Bożej, która rządzi Narodami i Kościołem. Oczywiście „reakcjoniści” – czyli ci, którzy nie godzą się na wypaczenie władzy i chcą pozostać wierni Kościołowi Chrystusowemu i Ojczyźnie – stanowią element niezgody, którego w żaden sposób nie można tolerować, dlatego należy ich dyskredytować, delegitymizować, zastraszać i pozbawiać praw w imię „dobra publicznego”, które nie jest już dobrem wspólnym, lecz jego przeciwieństwem. Niezależnie od tego, czy oskarża się ich o teorie spiskowe, tradycjonalizm czy fundamentalizm, ta garstka ocalałych ze świata, który chce się zlikwidować, stanowi zagrożenie dla realizacji globalnego planu, właśnie w najbardziej kluczowym momencie jego realizacji. To dlatego władza reaguje w tak otwarty, bezczelny i brutalny sposób: dowody oszustwa grożą zrozumieniem przez większą liczbę ludzi, zjednoczeniem ich w zorganizowanym oporze, zburzeniem muru milczenia i wściekłej cenzury narzuconej przez media głównego nurtu.

Możemy zatem zrozumieć gwałtowność reakcji władzy i przygotować się do silnego i zdecydowanego sprzeciwu, nadal korzystając z tych praw, których nam nadużywano i których bezprawnie nam odmawiano. Oczywiście, może się okazać, że będziemy musieli korzystać z tych praw w sposób niepełny, gdy odmówi się nam możliwości podróżowania, jeśli nie będziemy mieli naszej zielonej przepustki, lub gdy biskup zabroni nam odprawiania Mszy św. wszechczasów w kościele na terenie swojej diecezji, ale nasz opór wobec nadużyć władzy będzie mógł nadal liczyć na łaski, których Pan nie przestanie nam udzielać – w szczególności na cnotę męstwa, która jest tak niezbędna w czasach tyranii.

 

Normalność, która przeraża

Jeśli z jednej strony widzimy, jak prześladowania innowierców są dobrze zorganizowane i zaplanowane, to z drugiej strony nie możemy nie zauważyć rozdrobnienia opozycji. Bergoglio dobrze wie, że każdy ruch sprzeciwu musi zostać uciszony, przede wszystkim poprzez tworzenie wewnętrznych podziałów i izolowanie księży i wiernych. Musi zapobiec owocnej i braterskiej współpracy między duchowieństwem diecezjalnym, zakonnikami i instytutami Ecclesia Dei, ponieważ pozwoliłoby to na rozpowszechnienie wiedzy o starożytnym rycie, a także na cenną pomoc w posłudze. Ale to oznaczałoby uczynienie Mszy trydenckiej „normalnością” w codziennym życiu wiernych, co dla Franciszka jest nie do przyjęcia. Z tego powodu kler diecezjalny jest pozostawiony na łasce swoich Ordynariuszy, podczas gdy Instytuty Ecclesia Dei są poddane władzy Kongregacji Zakonników, co stanowi smutne preludium do przeznaczenia, które już zostało przypieczętowane. Nie zapominajmy o losie, jaki spotkał kwitnące zakony, winne błogosławieństwa licznych powołań, zrodzonych i pielęgnowanych właśnie dzięki znienawidzonej tradycyjnej Liturgii i wiernemu zachowywaniu Reguły. To dlatego niektóre formy nalegania na ceremonialny aspekt celebracji ryzykują legitymizację postanowień komisarza i grają w grę Bergoglio.

Nawet w świecie obywatelskim, to właśnie poprzez zachęcanie do pewnych ekscesów dysydentów, rządzący marginalizują ich i legitymizują represje wobec nich: wystarczy pomyśleć o przypadku ruchów „no-vax” i o tym, jak łatwo jest zdyskredytować uzasadnione protesty obywateli poprzez podkreślanie dziwactw i niekonsekwencji kilku osób. Zbyt łatwo jest też potępić kilku wzburzonych ludzi, którzy z irytacji podpalili centrum szczepień, przyćmiewając miliony uczciwych osób, które wychodzą na ulice, aby nie zostać naznaczonym paszportem zdrowia lub zwolnionym z pracy, jeśli nie pozwolą się zaszczepić.

 

Nie pozostawać w izolacji i dezorganizacji

Innym ważnym elementem dla nas wszystkich jest konieczność nadania widoczności naszemu złożonemu protestowi i zapewnienia formy koordynacji działań publicznych. Wraz ze zniesieniem Summorum Pontificum znajdujemy się cofnięci o dwadzieścia lat. Ta nieszczęśliwa decyzja Bergoglio o anulowaniu Motu Proprio Papieża Benedykta jest skazana na nieuchronną porażkę, ponieważ dotyka samej duszy Kościoła, którego sam Pan jest Papieżem i Najwyższym Kapłanem. Nie jest też pewne, że cały Episkopat – co z ulgą obserwujemy w ostatnich dniach – będzie skłonny biernie poddać się formom autorytaryzmu, które z pewnością nie przyczyniają się do niesienia pokoju duszom. Kodeks Prawa Kanonicznego gwarantuje biskupom możliwość dyspensowania swoich wiernych od praw partykularnych lub powszechnych, pod pewnymi warunkami. Po drugie, lud Boży dobrze zrozumiał wywrotowy charakter Traditionis Custodes i instynktownie pragnie poznać coś, co budzi taką dezaprobatę postępowców. Nie zdziwmy się zatem, jeśli wkrótce zaczniemy dostrzegać, że wierni wywodzący się ze zwykłego życia parafialnego, a nawet ci oddaleni od Kościoła, znajdują drogę do kościołów, w których odprawiana jest tradycyjna Msza. Naszym obowiązkiem, czy to jako ministrów Bożych, czy jako zwykłych wiernych, będzie wykazanie się stanowczością i pogodnym oporem wobec takich nadużyć, krocząc drogą naszej własnej małej Kalwarii z duchem nadprzyrodzonym, podczas gdy nowi arcykapłani i uczeni w Piśmie ludu wyśmiewają nas i etykietują jako fanatyków. To nasza pokora, ciche ofiarowanie niesprawiedliwości wobec nas i przykład życia zgodnego z wyznawanym przez nas Credo zasłużą na triumf katolickiej Mszy Świętej i nawrócenie wielu dusz. I pamiętajmy, że skoro wiele otrzymaliśmy, wiele też będzie się od nas wymagać.

 

Restitutio in integrum

Jaki ojciec spośród was, jeśli jego syn prosi go o chleb, da mu kamień? Albo jeśli prosi o rybę, a da mu węża? (Łk 11, 11-12). Teraz możemy zrozumieć znaczenie tych słów, rozważając z bólem i udręką serca cynizm Ojca, który daje nam kamienie bezdusznej liturgii, węże zepsutej doktryny i skorpiony zafałszowanej moralności. I który dochodzi do tego, że dzieli trzodę Pańską na tych, którzy akceptują Novus Ordo i tych, którzy chcą pozostać wierni Mszy naszych ojców, dokładnie tak, jak władcy cywilni nastawiają przeciwko sobie szczepionych i nieszczepionych.

Kiedy Nasz Pan wjeżdżał do Jerozolimy siedząc na osiołku, podczas gdy tłum rozrzucał peleryny, gdy przechodził, faryzeusze zapytali Go: „Mistrzu, upomnij uczniów swoich”. Pan im odpowiedział: „Zaprawdę powiadam wam, że jeśli ci będą milczeć, kamienie wołać będą” (Łk 19, 28-40). Od sześćdziesięciu lat wołają kamienie naszych kościołów, z których dwukrotnie zakazano sprawowania Najświętszej Ofiary. Wołają również marmurowe ołtarze, kolumny bazylik i strzeliste sklepienia katedr, ponieważ te kamienie, poświęcone czci prawdziwego Boga, są dziś porzucane i opustoszałe, profanowane przez odrażające obrzędy lub zamieniane w parkingi i supermarkety, właśnie w wyniku tego Soboru, którego uparcie bronimy. Wołajmy także: my, którzy jesteśmy żywymi kamieniami świątyni Boga. Wołajmy z wiarą do Pana, aby dał głos swoim uczniom, którzy dziś są niemi, i aby naprawić tę niemożliwą do zniesienia kradzież, za którą odpowiedzialni są zarządcy Winnicy Pańskiej.

Aby jednak ta kradzież mogła być naprawiona, trzeba, abyśmy okazali się godni skarbów, które zostały nam skradzione. Starajmy się to czynić przez świętość naszego życia, przez dawanie przykładu cnót, przez modlitwę i częste przyjmowanie sakramentów.  I nie zapominajmy, że są setki dobrych kapłanów, którzy nadal znają znaczenie sakramentu świętej konsekracji, przez który zostali wyświęceni na ministrów Chrystusa i szafarzy Tajemnicy Bożej. Pan raczy zstępować na nasze ołtarze nawet wtedy, gdy są one wzniesione w piwnicach lub na strychach. Contrariis quibuslibet minime obstantibus [Wszystko, co przeciwne, nie ulega wątpliwości].

+ Carlo Maria Viganò, Archbishop

28 July 2021
Ss. Nazarii et Celsi Martyrum,
Victoris I Papae et Martyris ac
Innocentii I Papae et Confessoris

 

Tłumaczył Roman Robaczewski

 

Źródło: Lifesitenews (Aug 2, 2021) – „Viganò: Deep State and Church will bring new world religion and order”

 

.