Inflacja jest nierozerwalnie związana z brakiem stałego miernika wartości pieniądza. W czasach gdy rzadki a poszukiwany kruszec, np. złoto był powiązany z ilością pieniądza na rynku, inflacja w dzisiejszym ujęciu tego słowa, miała minimalne znaczenie. Tak naprawdę, to wartość złotej monety nie zmieniła się prawie wcale od czasów rzymskich: jeśli, jak mówią kroniki, za takiego Aureusa możny tamtego świata mógł sprawić sobie tunikę i togę, tak i dziś za odpowiednik takiejże złotej monety, kupimy sobie porządny garnitur i płaszcz. Zatem, jeśli relacja wiążąca masę pieniądza z określoną jednostką mierniczą nie ulega znaczącej zmianie, będziemy mieli stabilne systemy finansowe. Tym bardziej stabilne, im bardziej precyzyjnie będzie dobrany wzorzec. Jeśli każdy o zdrowych zmysłach przyzna, że nie można bez gorzkich konsekwencji zmieniać ustalonego wzorca, dajmy na to „1 metra”, to zadziwia swobodna żonglerka pourywanych myśli współczesnych ekonomistów, nie rozumiejących znaczenia stabilnego wzorca, dla których samo pojęcie „inflacja” staje się nierozłączną – i najczęściej niekoniecznie negatywną! – cechą „normalnego” funkcjonowania gospodarki.
Współczesny świat jednak, czerpiący garściami z doświadczenia lichwiarskich bankowców, przyjmuje zjawisko inflacji ze zrozumieniem. Owszem, burzy się niekiedy gdy ceny towarów i usług rosną, ale przecież „tak to już jest”.
Obok inflacji, mamy również do czynienia ze zjawiskiem popytu, niekiedy sztucznie generowanego, spekulacji oraz utrzymywaniem kontroli nad wybranymi towarami czy sektorami przez grupę bezwzględnych osobników zwanych „biznesmenami”, z lubością sytuujących się w kategorii „pośredników”. Nie bez znaczenia są również korupcjogenne przepisy prawne i korupcyjne struktury władzy.
Kombinacja tych wszystkich zjawisk zaawocowała właśnie w Nowym Jorku, gdzie najbardziej pożądanym zawodem okazało się bycie… taksówkarzem. Okazuje się bowiem, że aby zostać taxi-driver’em w Wielkim Jabłku, trzeba wykupić licencję kosztującą obecnie 766 tysięcy dolarów. Dla ścisłości: cena ta dotyczy tzw. korporacyjnych właścicieli taksówek, bowiem chęć zostania indywidualnym taksówkarzem kosztuje „tylko” 572 tysiące dolarów.
Według obowiązującego prawa, 60% z 13 257 żółtych taksówek jeżdżących ulicami Nowego Jorku, może być własnością korporacji taksówkowych, reszta to taksówkarze usiłujący samodzielnie zarobić na życie.
Firmą udzielającą pożyczyki na kupno licencji, czyli przymocowywanych do maski samochodu „medalionów”, jest Medallion Financial, której szef, Andrew Murstein, przyznaje, że „wzrost tego sektora przegonił jakikolwiek wskaźnik, który możemy sobie wyobrazić – Dow Jones, Nasdaq, cenę złota – wszystko co tylko przychodzi nam na myśl.” Cena medalionu wzrosła od 2004 roku o 126%, kiedy to kosztował on 339 tysięcy dolarów. Tylko od końca 2008 roku, czyli od momentu tzw. kryzysu giełdowego, cena korporacyjnego medalionu wzrosła o 28%, a indywidualnego o 33%.
Murstein zauważa, że we wzroście ceny za licencję taksówkarza „nie ma nic niezwykłego” i w ciągu ostatnich 70 lat wzrastała ona około 15% rocznie. Firma pana Mursteina ma się zatem bardzo dobrze: w ciągu ostatnich 10 lat udzieliła pożyczek wartości 3 miliardów dolarów, oprocentowanych ostatnio na około 6.25 procenta rocznie.
Nie najlepiej mają się natomiast chętni do jeżdżenia na taksówce, a zarejestrowanych jest obecnie 46 tysięcy taksówkarzy. Ci co dostąpili tego „szczęścia”, zmuszeni są do jeżdżenia po kilkanaście godzin na dobę i spłacania zaciągniętych pożyczek. „Pośrednicy mogą robić co im się żywnie podoba i nie możesz z nimi się sprzeczać, bo nie masz pewności pracy.” – mówi jeden z kierowców – „Znam kogoś kto płaci 900 dolarów tygodniowo za jazdę w nocy.” Władze tłumaczą się, że prawo zakazuje wynajmowania taksówki za cenę powyżej 800 dolarów na tydzień.
Firma pana Mursteina jest oczywiście „kontrolowana” przez polityczne osobistości: w zarządzie firmy Medallion Financial zasiada były gubernator stanu Nowy Jork, Mario Cuomo, ale pan Murstein i jego firma to przecież tylko wytwór „biznesowego zmysłu”. Firma założona została przez dziadka pana Andrew Mursteina – Leona Mursteina, „argentyńskiego imigranta”, który przed 70 laty kupił w dzielnicy Queens swój pierwszy medalion, a po latach stał się właścicielem 500 licencjonowanych taksówek, wyciskając pot z emigrantów usiłujących zarobić na życie.
W 1937 roku opłata licencyjna wynosiła 10 dolarów na rok, dzisiaj – ponad trzy-czwarte miliona dolarów. Świadczy to na pewno o skali inflacji, ale i o skali korupcji w opartym na niewłaściwych podstawach systemie społeczno-gospodarczym.
Lech Maziakowski
Washington, DC | 2009-08-12 | www.bibula.com