Aktualizacja strony została wstrzymana

To nie „paranoja” – Stanisław Michalkiewicz

Jedną z metod stosowanych przez żydokomunę, która niezmiennie pozostaje w awangardzie komunistycznej rewolucji, bez względu na strategię, według której jest ona aktualnie prowadzona, jest metoda odczłowieczania swoich politycznych przeciwników. Przychodzi to żydokomunie tym łatwiej, że – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” kieruje się ona mentalnością talmudyczną. Czym skorupka wcześniej nasiąknie, tym później śmierdzi, więc skoro w Talmudzie zapisano, że prawdziwymi człowiekami są tylko Żydzi, podczas gdy tak zwani „goje”, a więc wszyscy pozostali, są tylko istotami „człekopodobnymi”, to to nic nie stoi na przeszkodzie, by te „człekopodobne” istoty do reszty odczłowieczyć i w ten sposób zdyskredytować w oczach oduraczonych propagandą tak zwanych „szerokich mas”. Te „masy” bowiem, dla awangardowej żydokomuny stanowią „nawóz historii”, z którego żydokomuna ma czerpać żywotne soki i jego kosztem się rozrastać. Jak bowiem wiadomo, komunizm jest metodą uchwycenia i utrwalenia władzy mniejszości nad większością – w tym przypadku – mniejszości żydowskiej i właśnie dlatego to ona niezmiennie plasuje się w awangardzie komunistycznej rewolucji.

Zaczęło się o „burżujew i dworian”, czyli elity ówczesnego społeczeństwa, która w duraczeniu była przedstawiana jako pozbawione ludzkich uczuć hieny i sępy i z tego powodu nie zasługiwała na żadne względy, ani nawet – na wyrozumiałość. Zgodnie z przykazaniami żydokomuny, „masy” miały w stosunku do nich kierować się „klasową nienawiścią” – żeby nikomu nie drgnęła ręka, kiedy będzie strzelał im w łeb, albo łamał kości – przy okazji grabiąc „nagrabliennoje”. Warto o tym pamiętać, bo wtedy lepiej zrozumiemy przyczyny poczętego też z nienawiści „holokaustu”, który był rodzajem powracającej fali, wzbudzonej podczas bolszewickiej rewolucji przez Lenina i Trockiego. Ale nie tylko „burżuje i dworianie” byli nieubłaganym palcem żydokomuny wyznaczeni do „likwidacji” jako klasa. Do likwidacji przeznaczono też „reakcyjny kler” zarówno prawosławny, jak i katolicki, jako że chrześcijaństwo od wieków jest przez Żydów znienawidzone. Przyczyna jest prosta: Żydzi uważają się za nację szczególnie umiłowaną przez Stwórcę Wszechświata i z tego tytułu pretendują, by nad tym światem uchwycić i utrzymać władzę. Religia żydowska jest bowiem ekskluzywna i polityczna. Ekskluzywna – bo dotyczy tylko Żydów, jako jedynych prawdziwych człowieków, no i polityczna – bo celem jest władza Żydów nad światem. Tymczasem chrześcijański uniwersalizm to żydowskie poczucie wyjątkowości we Wszechświecie podważa, a nawet w pewnym sensie ośmiesza – co budzi oczywiście u nich zimną nienawiść. Toteż bolszewicy od samego początku bezlitośnie tępili religię i duchowieństwo – nie tylko fizycznie, ale również, a może przede wszystkim – propagandowo. Afiliowany przy partii Związek Wojujących Bezbożników od roku 1922, aż do roku 1941, kiedy to wystraszony przez Hitlera Stalin beknął do rodaków inwokacją zapamiętaną z seminarium duchownego w Tyflisie: „bracia i siostry!”, wydawał pismo „Bezbożnik”. Na czele Związku Bezbożników stał Miniej Izraelewicz Gubelman, a redaktorem naczelnym „Bezbożnika” był nieślubny syn Stanisława Przybyszewskiego i Żydówki Marty Foerder z Wągrowca, Bolesław Przybyszewski. Oczywiście na tym się nie skończyło, bo potem żydokomuna nieubłaganym palcem wskazała na chłopów, którzy – już jako „kułacy” – też zostali poddani eksterminacji, elegancko zwanej „rozkułaczaniem”, które pociągnęło za sobą co najmniej 11 milionów ofiar. W porównaniu choćby z tą hekatombą, masakra Żydów w czasie II wojny światowej wcale nie nosi żadnych znamion wyjątkowości – chyba że ktoś podejdzie do tej sprawy od strony rasistowskiej.

Po II wojnie światowej komunizm bolszewicy zainstalowali również w Polsce, z wydatnym udziałem Żydów, który nie tylko tresowali w akademiach pierwszomajowych mniej wartościowy naród tubylczy do marksizmu-leninizmu, ale stanowili też najtwardsze jądro aparatu terroru. Ten terror – podobnie jak wcześniej w Sowietach – był skierowany przeciwko „prywaciarzom”, „kułakom” i oczywiście – „reakcyjnemu klerowi”, który był zwalczany dwiema metodami: z jednej strony prześladowaniami, których przykładem jest choćby proces księży kurii krakowskiej, biskupa Kaczmarka, czy uwięzienie i inwigilacja prymasa Stefana Wyszyńskiego, a z drugiej – korumpowaniem części duchowieństwa, by jako „księża patrioci” rozsiewali zatrute ziarna komunizmu na terenie Kościoła. W miarę, jak komunizm zaczął u nas zapadać na uwiąd starczy, ta walka traciła nieco na ostrości, chociaż prawdę mówiąc, nie ustała nigdy, a najlepszym tego świadectwem był, istniejący aż do sierpnia 1989 roku, Departament IV MSW, zajmujący się wyłącznie zwalczaniem Kościoła.

Ta walka bynajmniej nie ustała z nadejściem transformacji ustrojowej z tym, że rolę jej organizatora i koordynatora przejęła tak zwana „lewica laicka”, czyli dawni stalinowcy w pierwszym, albo i drugim pokoleniu. Lewica laicka od samego początku była i nadal pozostaje zdominowana przez Żydów, którzy na poprzednim etapie nawet się do Kościoła łasili, ale gdy okazało się to już niepotrzebne, natychmiast przystąpili do walki z „ajatollahami”, których oskarżyli o zamiar zainstalowania w Polsce „państwa wyznaniowego”. „Ajatollahowie” natychmiast podwinęli ogony, czego niepodobna zrozumieć bez przypomnienia, że w początku transformacji ustrojowej archiwa MSW penetrowane były przez tak zwaną „Komisję Michnika”, w której znajdował się co najmniej jeden konfident bezpieki. Komisja ta nie pozostawiła po sobie żadnych śladów, ani nie ogłosiła żadnego raportu, więc nikt dokładnie nie wie, co tam robiła, czego szukała, co znalazła, co z tym zrobiła i jaki zamierzała robić w tego użytek w przyszłości. Jak się potem okazało, część duchowieństwa, a także stosunkowo spora część wyższej hierarchii, to byli konfidenci SB – oczywiście, jak to oni wszyscy – „ bez swojej wiedzy i zgody”. Ani jedni, ani drudzy nie wiedzieli, czy Michnik ich namierzył, więc na wszelki wypadek zachowywali się powściągliwie, jeśli nie lizusowsko, jak na przykład mój faworyt, nieboszczyk Ekscelencja, który okazał się być „Filozofem”.

Zapewniwszy sobie w ten sposób trwożliwą neutralność, a nawet posłuszeństwo części duchowieństwa i hierarchii, żydokomuna, w ramach rozwijania rewolucji komunistycznej, przystąpiła do ataku na gruncie obyczajowym – bo przecież za komuny duchowieństwo było korumpowane na „korek, worek i rozporek”, to znaczy – pod szantażem ujawnienia alkoholizmu delikwenta, skandali finansowych i obyczajowych. Na obecnym etapie walka z Kościołem przybrała postać wojowania z „pedofilami”, których sporą część stanowią dawni konfidenci SB, ale też konfidenci WSI, czy ABW. Ponieważ władze polskiego Kościoła wykazały całkowitą pobłażliwość w stosunku do konfidentów, to zarówno oni, jak i nowi adepci „samorealizacji” uznali to za rodzaj pozwolenia na kolejne łajdactwa tym bardziej, że nie mogli nie wiedzieć nic o wpływach w Kościele lobby pederastów, nazywanego elegancko „lawendową mafią”.

Przypomniałem o tym wszystkim na wieść, że ks. prof. Stanisław Koczwara, mówiąc o trwającej „na świecie” i w Polsce, kampanii oskarżania duchownych o rzeczywiste i domniemane – bo i takie też się zdarzają – przypadki „molestowania” nieletnich, uznał, że jest to „powszechna paranoja”. Ale to nie żadna „paranoja”, tylko głęboko przemyślana, przygotowana i koordynowana przez pierwszorzędnych fachowców strategia walki żydokomuny z Kościołem na obecnym etapie. Do tych fachowców próbują podłączać się amatorzy, jak na przykład moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, która w związku z tym już bodaj trzeci raz została wydymana przez filutów, którzy na oskarżaniu księży o pedofilię chcieli zarobić sobie na bułeczkę i masełko. Wiktymologia, czyli nauka o ofiarach przestępstw twierdzi, że w ofierze jest coś takiego, co zachęca sprawcę do ataku, na przykład w postaci oszustwa. Jestem pewien, że moja faworyta, z uwagi na widoczne, a nawet ostentacyjne pragnienie zaznaczenia swojej obecności na politycznym firmamencie naszego bantustanu, jest znakomitym przykładem takiej ofiary oszustów, którzy najwyraźniej ciągną do niej, jak muchy do… – no, mniejsza z tym.

Wracając do ks. prof. Stanisława Koczwary, to przewielebny ks. Michał Maciołek w imieniu diecezji zamojsko-lubaczowskiej „odciął się” od niego i jego wypowiedzi, chociaż na tle faktów przeze mnie przypomnianych, była ona łagodna, żeby nie powiedzieć – poczciwa – bo „paranoja” chyba wyklucza złą wolę, zwłaszcza w wysokim natężeniu. Najwyraźniej władze i tej i innych diecezji łudzą się nadzieją, że uległość i strusia polityka pozwolą korzystać z łask Świętego Spokoju – bóstwa, którego kult szerzy się ostatnio z szybkością płomienia. Ale nic z tego nie będzie, bo – jak zauważył Winston Churchill – jeśli ktoś z obawy przed wojną przyjmuje hańbę, to będzie miał i jedno i drugie.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    26 marca 2021

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4922

Skip to content