Jeszcze dwa lata temu powiedzielibyśmy: niesłychane! W „Tygodniku Powszechnym” pojawił się artykuł krytykujący watykańską obecność w Światowym Forum Ekonomicznym i Radzie Inkluzywnego Kapitalizmu. Jednak zamiast podnosić wątpliwości natury duszpasterskiej czy teologicznej, „katolickie pismo społeczno-kulturalne” zarzuca Franciszkowi „udzielanie swojej marki” najbogatszym i najbardziej wpływowym ludziom świata. Kościół powinien – w myśl redaktorów TP – przede wszystkim nawoływać do silniejszej agitacji na rzecz sprawiedliwości społecznej i redystrybucji światowych zasobów. Chyba znowu Chrystus pomylił się komuś z Janosikiem.
Trzeba oddać, że „Tygodnik Powszechy” piórem Rafała Wosia celnie diagnozuje inicjatywy wzywające do całkowitej „transformacji” obecnego systemu. Towarzystwo skupiające bogaczy obracających niewyobrażalnymi środkami porządnie się gimnastykuje, aby mogło zachować dotychczasową dominującą pozycję w błyskawicznie zmieniającym się świecie. Przybierając szaty zatroskanych o los najbiedniejszych, przekonują, że „coś poszło nie tak” i teraz już naprawdę chcą podzielić się swoim bogactwem. Do swoich inicjatyw wciągnęli Kościół. Rada Inkluzywnego Kapitalizmu, w skład której wchodzi m.in. rodzina Rothschildów, przedstawiciele Bank of America, BP, Johnson&Johnson czy Visa/Mastercard, obrała Stolicę Apostolską nawet za swojego „duchowego patrona”.
„TP” dostrzega niebezpieczeństwo jakie niesie mariaż Kościoła z wizjami naprawy świata obrzydliwie bogatych, nieznoszących sprzeciwu największych beneficjentów obecnego systemu. Jednak – jak w każdym rewolucyjnym procesie – proponuje jeżące włosy na głowie rozwiązania. I tak w dalszej części tekstu otrzymujemy krótki wykład na temat historii od feudalizmu do kapitalizmu, podejrzanie zalatujący sympatią do niebezpiecznych tez pewnego XIX-wiecznego myśliciela z Trewiru. Magnateria i Kościół w tej wykładni stawiani sią w roli bezwzględnych wyzyskiwaczy, którzy dzielą się swoimi wpływami dopiero „gdy przychodzi potężniejsza od nich siła, zagrożenie, że stracą wszystko”.
Kiedy autor mówi o rzekomych buntach płacących za wszystko „szaraczków”, nie jest w stanie przypomnieć sobie nic szczególnego. Być może dlatego, że ówczesna dziesięcina i pańszczyzna (demonizowana głównie przez filologów i kulturoznawców, a nie historyków) nie stanowiły aż tak straszliwego obciążenia? Swoją drogą, patrząc na dzisiejsze daniny oraz coroczny „dzień wolności podatkowej”, z zazdrością patrzę na sytuację średniowiecznego, pańszczyźnianego chłopa. Za moment opamiętania redaktor Woś uważa Rewolucję Francuską, „ustanawiającą kilka pionierskich sposobów opodatkowania bogactwa”. I nie wiem czy chodzi bardziej o wyrównywanie nierówności (jakie powoduje wystająca między ramionami głowa) za pomocą gilotyny lub może kasacje majątków kościelnych i masowe rabunki dóbr klasztornych (bynajmniej nie przez egalitarną większość, ale rewolucyjną wierchuszkę).
Wesprzyj PCh24.pl!
„Strach przed rewoltą społeczną” w opinii publicysty spowodował „niespotykaną wcześniej zgodę na sięgnięcie do kieszeni” bogatych w XX w., przywołując w tym kontekście bolszewicki pucz 1917 r. Problem w tym, że Bolszewicy sięgnęli tak samo to carskiego skarbca, jak i kułackiej stodoły. Nie gardząc przy tym niewolniczą pracą tysięcy zesłańców. W tekście w podobnej narracji występują również lata 1939-1945 oraz okres zimnej wojny. Rzeczywiście – strach przed buntem społecznym zmuszał bogatych do „podzielenia się”. Dużo większy koszt tej operacji ponosili jednak zawsze szaraczkowie. Płacony w najcenniejszej walucie – krwi. A same podatki? Zawsze najwięcej korzystała na nich nowa elita, która w momencie dojścia do władzy szybko zapominała o solidarnościowych hasłach.
Niebezpieczeństwo odlotu w krainę fantazji stwarza interpretacja historii w myśl schematu: niewolnictwo-feudalizm-kapitalizm-komunizm. I jak zawsze ta sama śpiewka; chciano dobrze, nie wyszło, ale następnym razem się uda! W tym kontekście autor przytacza nazwiska niosących kaganek społecznej rewolucji ekonomistów; Pikettego, Alvareza czy Tchernevej. Tym razem narzędziami w budowaniu nowego, bardziej solidarnego świata będą podatek progresywny, „rezygnacja z bogactwa” oraz stopniowe odejście od własności prywatnej. Po nieco przydługim wykładzie mającym uformować w odpowiednim kierunku czytelnika, autor zarysowuje watykańską działalność na forum w Davos. Woś zarzuca Franciszkowi zbyt dużą pobłażliwość wobec posiadających niewyobrażalne zasoby „władców świata”. Jego zdaniem, papież powinien „wierzgnąć, i to mocno!”. Jeżeli tego nie zrobi – ostrzega autor – „Watykan może utracić coś bardzo cennego. Żywe przekonanie, że franciszkowy Kościół jest po stronie pokonanych, jak w Ewangelii”.
Franciszek tego nie zrobi. Stolica Apostolska nie przejedzie się po własnych sponsorach (przynajmniej w zakresie części inicjatyw), oraz nie skrytykuje architektów, z którymi razem buduje dalekosiężne plany. Tym samym upadnie mit obecnego pontyfikatu, który gotów w interesie biednych podpalić świat. A watykańska obecność w Radzie Inkluzywnego Kapitalizmu – jak błyskotliwie zauważył „TP” – będzie zaledwie listkiem figowym dla aktywności bogatych, którzy „pragną zrobić wiele, by nie zmieniło się nic”. I bardzo dobrze! Bo im szybciej podobne inicjatywy upadną, tym dla Kościoła lepiej. Z przerażeniem bowiem obserwujemy, jak zaangażowanie Stolicy Apostolskiej w świeckie inicjatywy naprawy świata konsekwentnie pociąga za sobą rezygnację z ewangelizacji na rzecz próżnego dialogu.
Walka o sprawiedliwość społeczną i podnoszenie jakości życia nie jest najważniejszym zadaniem Kościoła. Chrystus nie „zabierał bogatym i dawał biednym”, nie nawoływał do powstania niewolników w imperium rzymskim. Chrystus przyszedł zbawić człowieka. Jeżeli Kościół będzie chciał konkurować z czysto ziemskimi inicjatywami, odsuwając na dalszy plan swoją główną misję – niesienie światu Chrystusa – nie osiągnie sukcesu, a zamiast tego może zostać wykorzystany w politycznych rozgrywkach. A tam dominują starsi, mądrzejsi, bezwzględni i dużo bardziej przebiegli gracze.
Piotr Relich