Aktualizacja strony została wstrzymana

Utracony monopol na piękno – Andrzej Pilipiuk

Przez jakieś półtora tysiąca lat Kościół w Europie dzierżył swoisty monopol na piękno. W miastach katedry i bazyliki oszałamiały wielkością, nadludzkimi proporcjami naw, barwami obrazów i witraży. Na prowincji drewniane świątynie stanowiły szczytowe osiągnięcie kunsztu lokalnych cieśli, snycerzy i stolarzy.

Andrzej Pilipiuk: Utracony monopol na piękno

Źródło: Wikimedia Commons/Horace Vernet / Public domain

Idąc do kościoła, zakładano najlepsze – „niedzielne” – ubranie. Biedniejsi, by zaoszczędzić obuwie, szli boso, ale przed kościołem wzuwali buty. Przed wyjściem do kościoła wypadało się umyć, wyczesać włosy z nadmiaru „zwierzyny”, wyszorować zęby i pazury. W kościele było z reguły jasno (tam nie oszczędzano świec); zimą zaś było ciepło – wprawdzie o ogrzewaniu nikt jeszcze nie myślał, ale obecność tłumu ludzi nagrzewała wnętrze. Latem, dla odmiany, w nawie panował miły chłód. W ponurym świecie pełnym codziennego znoju świątynia stanowiła inną, lepszą rzeczywistość. Owszem: władcy i lokalni feudałowie przystrajali swoje siedziby, ale zgormadzone skarby sztuki cieszyły wyłącznie oczy ich i nielicznej służby. Kościół był bardziej demokratyczny. Na niedzielną Mszę mógł przyjść każdy.

Czasem dało się coś z tego piękna zabrać ze sobą do domu. Przy ważniejszych sanktuariach pojawiły się kramiki, w których można było kupić obrazy mniejsze i większe, malowane na deskach lub po prostu barwione odbitki drzeworytu. W chłopskim domu święty obraz czy ikona były często najbardziej kolorową rzeczą – swoistym przedłużeniem barwnej i estetycznej rzeczywistości kościoła, czasem cenną pamiątką z dalekiej pielgrzymki… Człowiek unosił wzrok i widział na ścianie kolorowy kawałek innej rzeczywistości, jak zapowiedź przyszłego Nieba.

Potem wszystko się rozmyło. Zaczęto budować gmachy publiczne, które kubaturą, a czasem i wysokością zdominowały obiekty sakralne. Zmieniały się techniki budowlane – kościoły przestały być jedynymi murowanymi obiektami w okolicy. Nastąpiła wielka demokratyzacja i – co tu dużo mówić – inflacja piękna. Wraz z rozwojem rzemiosła i technik poligraficznych rzeczy ładne tłumnie zawędrowały pod strzechy. Chromolitografia, potem kolorowy druk pozwoliły masowo wytwarzać reprodukcje. Książka z barwnymi ilustracjami przestała być czymś niecodziennym. Rewolucja w dziedzinie chemii przyniosła także farby o mocniejszych i trwalszych barwach.

Kościół w odwrocie

Kościół zaczął się cofać, wreszcie sromotnie przegrał wyścig. W miastach już tylko szczyty dachów i dzwonnice wystawały ponad otaczającą świątynie zabudowę. Co gorsza, równolegle z eksplozją sztuki świeckiej zaczął się regres  sztuki sakralnej. Kościół przestał inwestować w wizualną oprawę świątyń, przestał zatrudniać wybitnych artystów – po prawdzie było z tym coraz trudniej. Malarze skupili się na innej tematyce.

W Polsce doby rozbiorowej Kościół utracił znaczną część majątków, a jednocześnie rosły oczekiwania społeczne – do rozwijających się szybko miast napływały rzesze ludzi. Trzeba było otoczyć ich opieką duszpasterską, ale też wraz z pojawieniem się chorób cywilizacyjnych i patologii społecznych organizować szpitale, przytułki dla inwalidów, ochronki dla dzieci…

Sakiewki proboszczów, a nawet biskupów, coraz częściej pokazywały dno. Kościół przestawał być mecenasem sztuki. Szybko też okazało się, że wraz z zaistnieniem nowych prądów w malarstwie nie bardzo już było kogo zatrudniać. Nawet dziś ciężko u nas o ludzi, którzy umieją malować „po staremu” – to jest realistycznie, z wyobraźnią i z dbałością o detale. „Stare” z „nowym” jako ostatni na poważnie próbował połączyć Wyspiański, ale i jemu się to już nie udawało. Dziś w sztukach plastycznych wygrywają bylejakość i nieudolność – napuszone, bezczelne, udające „nowoczesność”. W efekcie dawne zabytki sztuki sakralnej budzą zachwyt, gdy współczesne „produkty” wywołują często uczucie zażenowania.

Także na polu muzyki Kościół wycofał się na całej linii. Komponowano i nadal komponuje się piosenki i pieśni religijne – ale w porównaniu z poprzednimi epokami jesteśmy karłami na barkach gigantów…

Ostatni wielki

Ostatnim zbudowanym na naszych ziemiach arcydziełem sztuki religijnej był – wstyd przyznać – postawiony przez zaborców sobór Aleksandra Newskiego w Warszawie. Car nie szczędził grosiwa, świątynia miała zdominować krajobraz „carskiej” Warszawy, stanowić wizytówkę imperium rosyjskiego i symbol jego władania na podbitym terenie. Ludek warszawski złośliwie nazwał jej osiemdziesięciometrową dzwonnicę wieżą ciśnień prawosławia, ale patrząc obiektywnie, dokonano dzieła wielkiego. Wnętrze zdobiły mozaiki i freski najwybitniejszych rosyjskich artystów tamtej epoki. Gotowy obiekt zaliczono do najpiękniejszych świątyń chrześcijańskich świata.

Świątynia przetrwała tylko dwadzieścia lat. Została ograbiona przez Prusaków w czasie pierwszej wojny światowej. Okupanci zerwali całą blachę z kopuł (miedź była potrzebna na zapalniki), więc wody opadowe zalały wnętrze. Ostatecznie ruina została w latach dwudziestych zburzona. Z jednej strony trudno się dziwić naszym przodkom: niszczyli symbole zaborcy, z drugiej jednak – żal niezrównanych dzieł sztuki, które bezpowrotnie przepadły… Nieliczne zachowane w polskich cerkwiach i muzeach elementy wystroju budzą dziś zachwyt ekspertów i historyków  sztuki.

Budujemy – odpukać – sporo nowych kościołów. Po okresie fascynacji modnymi trendami architektonicznymi, jeśli chodzi o bryłę budynków, następuje stopniowy powrót do bardziej tradycyjnych form. Nadal jednak powstają koszmarki architektoniczne, a jak kraj długi i szeroki straszą budowle postawione w PRL-u – kojarzące się ze wszystkim, tylko nie z architekturą sakralną…

Należałoby, po pierwsze, postawić twarde wymagania co do formy nowo powstających obiektów. Po drugie, poważnie rozważyć wyburzenie lub gruntowną przebudowę tych najbardziej szpecących krajobraz. Po trzecie, może warto komisyjnie ocenić walory wystroju i przygotować zalecenia naprawcze – także jeśli chodzi o kolorystykę.

Nijakość współczesności

Brakuje obecnie wielkich projektów, które pozwoliłyby ponownie rozwinąć skrzydła architekturze i sztuce sakralnej. Z ostatnich dekad mamy dwie „duże” świątynie. Pierwszą jest bazylika w Licheniu – budowla monumentalna, która ładnie nawiązuje do klasycznej architektury sakralnej, ale wielu pątników opuszcza ją z poczuciem, że program estetyczny wystroju wnętrz należałoby bardziej przemyśleć. Druga to Świątynia Opatrzności Bożej w Warszawie. Ta, niestety, powiela, a wręcz kumuluje błędy minionych dekad. Można było powrócić do pierwotnego, osiemnastowiecznego projektu autorstwa Jakuba Kubickiego, zamiast tego jednak postawiono na „nowoczesność”. Powstał budynek ciężki, odpychający w formie i paskudny kolorystycznie. Bursztynowy Ołtarz Ojczyzny w gdańskim kościele Świętej Brygidy to już znacznie zgrabniejsze połączenie tradycyjnego rzemiosła, sztuki i nowoczesności formy…

Końca regresu nie widać. W tej sytuacji Kościół przede wszystkim powinien zainwestować w kadry. Zacząć od podstaw – od prowadzonych w seminariach wykładów z historii sztuki, archeologii i fundamentów estetyki. Od wychowania nowego pokolenia księży i zakonników (także misjonarzy) o większej wrażliwości na piękno. Aby proboszcz planujący przebudowę lub remont kościoła wiedział, co z dawnego wystroju należy chronić, jak umiejętnie wpleść nowe elementy, co robić, by nie zaburzyć harmonii powierzonej mu świątyni.

Aby proboszcz-inwestor wznoszący nowy kościół stworzył przestrzeń oddziałującą na wiernych także estetycznie i sprzyjającą kontemplacji, a nie „stodołę, w której można się pomodlić”. Co więcej, może należy rozważyć utworzenie chociaż kilku katolickich liceów plastycznych i może choć jednej wyższej uczelni artystycznej? Oczywiście, w kościele można powiesić repliki arcydzieł religijnych – wydruki na płótnie są obecnie tanie, a jakość bardzo dobra, ale czy nie warto zainwestować w ludzi, którzy stworzą nowe arcydzieła? Bo inaczej – co zostawimy przyszłym pokoleniom?

Andrzej Pilipiuk

Tekst pochodzi z 76 numeru magazynu „Polonia Christiana”Aby zamówić, kliknij TUTAJ.

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2020-09-25) – [Org. tytuł: «Andrzej Pilipiuk: Utracony monopol na piękno»]

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY: Nie chcemy się zbytnio czepiać słówek, ale Autor pisze: „Budujemy – odpukać – sporo nowych kościołów. Po okresie fascynacji modnymi trendami architektonicznymi, jeśli chodzi o bryłę budynków, następuje stopniowy powrót do bardziej tradycyjnych form. Nadal jednak powstają koszmarki architektoniczne.” Czy rzeczywiście „następuje stopniowy powrót do bardziej tradycyjnych form” ?? Gdzie, w Polsce? Będziemy wdzięczni za wskazanie nowych kościołów o tychże „tradycyjnych formach”. Bo nawet jeśli powstaje coś mającego z zewnątrz przypominać katolicką budowlę sakralną, to następuje radykalna rozterka po wejściu do środka, gdyż wnętrze straszy posoborową pustką duchową, albo i jeszcze gorzej.

Oczywiście można – i trzeba – narzekać na brak smaku, stosownego wykształcenia duszy i pustkę sensus fidelium współczesnych projektantów i architektów, których dopuszcza się do projektowania kościołów katolickich, lecz główna przyczyna brzydoty kościołów ostatniego półwiecza, które straszą na polskiej ziemii, leży w zaniku wiary biskupów, bowiem to oni i wyłącznie oni są odpowiedzialni za kształt, wygląd i piękno Domów Bożych, gdyż do nich należy ostateczna decyzja zatwierdzająca ten czy inny projekt.

Nie ma tu wyjątku nawet w odniesieniu do ohydnych i diabelskich budynków nazwanych kościołami katolickimi, które postawiono w samym Rzymie, w czasie gdy Biskupem Rzymu był pewien Polak… A może właśnie stamtąd czerpana była inspiracja do tysięcy koszmarków powstających na całym świecie, co doprowadziło do konfuzji wiernych i zniekształconej katolickiej wiary, wszak gdy lex orandi zostaje zaburzona, lex credenti  jest ofiarą. I odwrotnie. A całość jedności doktryny i liturgii może wyrażać się i umacniać tylko przy niezmienności i ortodoksji, w których Piękno jest nieodzowne i konieczne.

Swoją drogą, chcielibyśmy zobaczyć listę wszystkich kościołów wybudowanych po Soborze Watykańskim II, dajmy na to na początek tylko w Polsce, z dokładnymi informacjami o projektantach, architektach i przede wszystkich z nazwiskami wszystkich odpowiedzialnych w kuriach za zaopiniowanie tego a nie innego projektu, bo z pewnością do konkursu napływały różne propozycje. Może pozwoli to ustalić i utrwalić dla potomnych kto dokładnie jest odpowiedzialny za budynki-koszmarki przyczyniające się w konsekwencji do ruiny dusz. Może warto też w odniesieniu do architektów pokazać ich afiliację duchową, bo np. w takich Stanach Zjednoczonych wiele z najbardziej nie-katolickich budowli zaprojektowali architekci żydowscy – oczywiście wybrani przez miejscowych biskupów…

 


 

Skip to content