Aktualizacja strony została wstrzymana

Mity i fakty o prof. Leszku Kołakowskim

W ostatnich latach odnotowujemy odejście z tego świata wielu znanych postaci, które odegrały znaczącą rolę w życiu naszego Narodu. Byli wśród nich politycy, działacze sportowi i społeczni, aktorzy i reżyserzy, a także i filozofowie. Wystarczy tu wspomnieć zmarłego przed rokiem o. prof. Mieczysława A. Krąpca, a w tym roku, 17 lipca, prof. Leszka Kołakowskiego. O jednych z nich prasa, radio i telewizja informowały więcej, o innych mniej albo prawie wcale, jak to było w przypadku o. prof. M.A. Krąpca. Niektórzy z nich byli i pozostaną rzeczywistymi autorytetami i wzorami. Innych środki przekazu i określone grupy opiniotwórcze przez nagłaśnianie i propagandę chcą wykreować na niekwestionowane autorytety moralne i intelektualne.

W przywołaniu tego faktu nie chodzi o jakąś licytację, co, komu i ile się należy. Ale chodzi o coś więcej, mianowicie o zwrócenie uwagi na etos tzw. medialnych kreatorów intelektualnych autorytetów. Śmierć i odejście z polskiego życia filozoficznego prof. Leszka Kołakowskiego, a przed rokiem, 8 maja 2008 roku, o. prof. M.A. Krąpca i sposób zachowania się świata mediów oraz przedstawicieli instytucji filozoficznych, jest okazją do szerszej refleksji na ten temat i postawienia pytań, które trudno przemilczeć.

Mitotwórcy i mitomanii
Jedna z ważniejszych prac Kołakowskiego, obok „Głównych nurtów marksizmu”, które powstały w okresie jego rewizjonizmu, to książka nosząca tytuł „Obecność mitu”. Mit i skłonności do mitomanii – zdaniem Kołakowskiego – pojawiają się na każdym etapie rozwoju myśli ludzkiej. Tak dzieje się i współcześnie. Mity o ludziach i wydarzeniach powstają wtedy, kiedy człowiek popada w niewiarę możliwości poznania prawdy lub gdy ta prawda dla niego nie istnieje, albo – co gorsze – jest dla niego niewygodna. Samo zaś myślenie mitami nie przynależy już do dziedziny poznania, lecz do dziedziny sztuki. Nic więc dziwnego, że tworzeniem współczesnych mitów zajmują się tak chętnie medialni kreatorzy kanonu oficjalnych autorytetów. Takim zabiegom poddawane są często na naszych oczach różne postaci z życia politycznego, społeczno-kulturowego, i takiemu zabiegowi został też poddany sam Kołakowski. Ostatecznie on sam nie jest temu winien, bo przecież nie może temu zapobiec ani też się sprzeciwić. Dzieje jego drogi filozofowania są dziejami jego życia. Tego zresztą nigdy nie negował. Wprawdzie pytany o niechlubne teksty i zachowania odpowiadał, że nie wszystko dobrze pamięta; czasem, iż się wstydzi za coś, co napisał; ale najczęściej milczał.
Jednak ci, którzy chcą, by o tym nie pamiętać, ba, co więcej – wymazać to, dzieląc jakby filozofię polską na dwa okresy: przed Kołakowskim i po Kołakowskim, dokonują swoistego zakłamania prawdy o człowieku, jego życiu i dziele na rzecz kreacji jakiegoś mitu, w którym przenikają się nawzajem prawda i fałsz. Ksiądz Józef Tischner odnotował pouczającą refleksję w książce „Polski kształt dialogu”, w której dokonał m.in. refleksji nad działalnością L. Kołakowskiego. „Pamiętamy: Ingarden atakowany przez kolegów Kołakowskiego w czasach stalinowskich nie ugiął się, nigdy nie napisał ani słowa, co do prawdziwości którego nie byłby przekonany. Został usunięty z Uniwersytetu, powrócił nań dopiero po październiku. Był jednym z nielicznych wówczas symboli nieskazitelnej postawy etycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Czytelnik jest zapewne w stanie wyobrazić sobie, jak w tym właśnie kontekście brzmiały słowa Kołakowskiego: 'chcemy podniecać nieufność do świętości’, 'chcemy zwalczać jałowy spokój’, 'bezmyślne poczucie zaspokojenia’ tych, którzy głoszą 'etykę kodeksu’. 'Nieufność do świętości…’. Nikt świętych z nich nie robił, a zwłaszcza oni sami. Nikt jednak nie mógł, a nawet nie miał prawa zaprzeczyć, że w ciemnych dla narodu czasach ludzie ci spełnili swój obowiązek. A to było to, o co wówczas chodziło.
Kołakowski nie potrafił jeszcze wyzwolić się spod znanej zasady Marksa, że filozofowie dotychczas jedynie objaśniali świat, tymczasem chodzi o to, żeby go zmienić. W świecie Kołakowskiego wciąż więcej było do zmienienia niż do poznania. Ale Kołakowski nie zauważył, że poniżenie ludzkiej świętości ma swą drugą stronę, że oznacza zarazem wybielenie przestępcy. Jeśli pozorna jest zasługa, pozorna jest też i wina” (J. Tischner, Polski kształt dialogu, Paryż 1981, s. 112-123).
Dziś słowa te brzmią wymownie. Współcześni bowiem kreatorzy oficjalnych autorytetów zdaje się nie zauważyli, że pomijanie autrytetów z innej formacji filozoficznej i milczenie na temat ich dokonań ma swą drugą stronę, oznacza „zarazem wybielenie przestępcy. Jeśli pozorna jest zasługa, pozorna jest też i wina”. A może właśnie o to chodzi?

Kołakowski w kontekście jego antytez
Walka klas, walka systemów i walka ludzkich umysłów – to stały element ducha marksistowskiej dialektyki, w którym wyrastał, rozwijał się, formował i dojrzewał Leszek Kołakowski. Zatem, aby go zrozumieć i dobrze poznać, trzeba przywołać drugą stronę, antytezę jego działania, która była motorem jego twórczości i filozofowania. W dialektycznej historii życia i filozofowania postaciami tworzącymi antytezy działania Kołakowskiego byli m.in. tzw. burżuazyjni idealiści: Kazimierz Ajdukiewicz, Tadeusz Czeżowski, Roman Ingarden, Władysław Tatarkiewicz, a także o. Mieczysław Albert Krąpiec wraz ze środowiskiem Lubelskiej Szkoły Filozoficznej. O Ajdukiewiczu, Kotarbińskim i Tatarkiewiczu, którzy byli antytezami dialektyki Kołakowskiego, pisał szeroko J. Tischner w pracy „Polski kształt dialogu”. O tym ostatnim – M.A. Krąpcu – mamy okazję napisać. Zatem zatrzymajmy się przy nim.
Zestawienie L. Kołakowskiego ze zmarłym przed rokiem prof. M.A. Krąpcem nie jest zatem przypadkowe, lecz zgodne z metodą dialektyki i jak najbardziej zasadne. Jest on antytezą jego filozofowania, ale także i wkładu w Polską kulturę i filozofię. Reprezentują oni odrębne sposoby uprawiania filozofii, odrębne szkoły filozoficzne, odrębne postawy światopoglądowe i odrębne zaangażowanie w życie społeczne. Jednak przyszło im żyć i tworzyć „naprzeciw siebie”.
Kołakowski rozpoczął bowiem studia w październiku 1945 r. na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Łódzkiego. Na studiach związał się z ruchem marksistowskim. Od 1946 r. pełnił ważne funkcje w Akademickim Związku Walki Młodych „Źycie” oraz w Polskiej Partii Robotniczej (PPR). W latach 1947-1966 należał do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). W 1949 r. dzięki pomocy Adama Schaffa rozpoczął pracę na Uniwersytecie Warszawskim oraz w Instytucie Kształcenia Kadr Naukowych przy Komitecie Centralnym PZPR (przemianowanym w 1954 na Instytut Nauk Społecznych). W 1953 r. na UW obronił rozprawę tzw. kandydacką pt. „Nauka Spinozy o wyzwoleniu człowieka”. Od 1959 r. kierował Katedrą Historii Filozofii Nowożytnej. Swoje artykuły publikował bez ograniczeń i trudu na łamach takich pism, jak: „Nowa Kultura”, „Po Prostu”, „Argumenty” czy „Twórczość”.
Na początku lat pięćdziesiątych, kiedy swoją działalność filozoficzną na KUL rozpoczął prof. M.A. Krąpiec, komunistyczne władze w Polsce nasiliły akcję nauczania filozofii marksistowskiej na wszystkich szczeblach szkół – wyższych oraz średnich – z zamiarem wprowadzenia w miejsce światopoglądu chrześcijańskiego ideologii materialistycznej. Tej „polityce oświatowej” dał wyraz A. Schaff w 1950 r.: „(…) warunkiem całkowitego ideologicznego zwycięstwa światopoglądu marksistowsko-leninowskiego w Polsce jest, między innymi, przezwyciężenie wpływów ideologicznych obcych klasowo kierunków filozoficznych. Idzie tutaj w pierwszym rzędzie o filozofię tomistyczną, a więc filozofię o wyraźnym obliczu fideistycznym, która jest oficjalną filozofią szkół katolickich (…). Walka z tymi obcymi wpływami ideologicznymi w filozofii nie jest łatwa. Chociażby ze względu na to, iż marksistowskie kadry naukowe dopiero rosną i zwolennicy filozofii marksistowskiej dopiero zaczynają się przedostawać na katedry uniwersyteckie” (Narodziny i rozwój filozofii marksistowskiej, Warszawa 1950, s. 403).
Począwszy od lat pięćdziesiątych XX wieku, M.A. Krąpiec wraz z kolegami pracującymi na Wydziale Filozofii KUL formowali jedyny w Polsce ośrodek uprawiania niezależnej myśli filozoficznej oraz uniwersyteckiego kształcenia wolnego od ideologii marksistowskiej. Stało się to szczególnie widoczne, gdy w następstwie partyjnych nacisków na władze uczelni, dokonanych przez młode pokolenia propagatorów ideologii marksistowskiej (wśród nich był L. Kołakowski), którzy starali się przygotować sobie miejsca na katedrach uniwersyteckich, usunięto z uniwersytetów najwybitniejszych profesorów filozofii, m.in. W. Tatarkiewicza, R. Ingardena, T. Czeżowskiego, I. Dąmbską.
Warto tu przytoczyć wspomnienia ks. bp. prof. B. Dembowskiego, asystenta i uczestnika seminarium prof. W. Tatarkiewicza w latach 1948-1949, który pisze: „Uczestnikami seminarium Tatarkiewicza byli różni ciekawi ludzie (…). Byli też uczestnicy seminarium, którzy przedstawili się raz bardzo mocno: my, studenci Uniwersytetu Warszawskiego, członkowie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Pamiętam pięciu z nich: Bronisław Baczko, Henryk Holland, Leszek Kołakowski, Henryk Jarosz i Arnold Słucki (…). Jakiś czas później w czasie posiedzenia seminaryjnego wstał Henryk Holland i powiedział profesorowi Tatarkiewiczowi, że studenci Uniwersytetu Warszawskiego, członkowie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, chcą odczytać list otwarty. Profesor powiedział, że teksty do czytania na seminarium on sam wybiera, prosi więc o ten i na następnym posiedzeniu poda decyzję. Usłyszeliśmy wtedy w odpowiedzi: 'To jest dla nas dowód, że profesor Tatarkiewicz nie dopuszcza do głosu studentów marksistów’. 'Jeśli panowie tak sprawę stawiają, to proszę przeczytać’ – powiedział profesor. Zapadła bardzo przykra cisza i Leszek Kołakowski ten list odczytał. Byłem w nim przedstawiony jako czarna reakcja i do tego asystent Tatarkiewicza. Później Profesor zapytał mnie, co takiego reakcyjnego mówiłem. Przypomniałem dyskusję ze Słuckim. 'Ależ pan miał wtedy rację’ – powiedział profesor. Niestety w owym czasie nie chodziło o rację, ale o to, by Tatarkiewicz nie był nauczycielem akademickim. Od października 1950 roku przeszedł na przedwczesną emeryturę. 'Płacą mi, bym nie wykładał’ – powiedział kiedyś do mnie ze smutnym uśmiechem” (Spór o metafizykę i inne studia z historii filozofii polskiej, Włocławek 1997, s. 306-307).
Kiedy zestawiamy te fakty i ludzi, którzy obok siebie wówczas pracowali, możemy uświadomić sobie losy niemarksistowskich polskich środowisk intelektualnych i filozoficznych. Była to nierówna szansa pracy i walki. Kołakowski i jego koledzy posiadali wszelkie możliwe środki materialne, administracyjne i propagandowe, inni nie. Niestety, o tych faktach dziwnie milczą filozoficzne środowiska opiniotwórcze. Tego jednak nie można przemilczać i tego nie wolno pomijać, kreując mity współczesnych autorytetów filozoficznych, choćby tego typu jak L. Kołakowski.

Ludzie zapędzani w „getta naukowe” i napiętnowani
W tym czasie, kiedy o. Krąpiec przygotowywał pierwsze podręczniki filozofii realistycznej, filozofowie niemarksiści zamykani byli w „getta naukowe” i skazywani na „wymarcie” przez ograniczanie czy wręcz pozbawianie ich dostępu do druku, radia i innych środków komunikacji. W tym właśnie czasie A. Schaff snuł takie perspektywy przed młodą kadrą marksistowskich działaczy, w tym i przed L. Kołakowskim, którego zatrudnił w Instytucie Kształcenia Kadr Naukowych przy Komitecie Centralnym PZPR: „Szeroka sieć szkolnictwa partyjnego oraz masowa akcja upowszechniania ideologii marksistowskiej są potężną bronią w walce z obcymi kierunkami ideologicznymi. Największy wpływ wywiera słowo pisane. Tłumaczenia klasyków marksizmu oraz naukowej literatury marksistowskiej osiągają fantastyczne jak na stosunki przedwojennej Polski nakłady. Dość powiedzieć, że 'Dzieła wybrane’ Marksa i Engelsa wydano w nakładzie ponad 200.000 egz., Lenina 'Materializm i empiriokrytycyzm’ 275.000 egz., Stalina 'O materializmie dialektycznym i historycznym’ ponad 300.000 egz., a 'Krótki kurs historii WKP(b)’ został wydany w nakładzie 1.300.000 egzemplarzy.
Walka przeciw burżuazyjnej ideologii w Polsce Ludowej jest jednym z aspektów toczącej się w kraju i na całym świecie walki obozu demokracji i socjalizmu przeciwko obozowi imperializmu grożącego ludzkości rozpętaniem nowej wojny światowej. W świetle ostatnich wielkich historycznych zwycięstw socjalizmu, w świetle nieprzerwanego postępu budownictwa socjalistycznego w ZSRR i krajach demokracji ludowej, perspektywy tej walki zarysowują się zupełnie wyraźnie – wynik może być tylko jeden: zwycięstwo socjalizmu w całym świecie. Będzie to ostateczny tryumf ideologii marksizmu-leninizmu” (Narodziny i rozwój filozofii marksistowskiej, Warszawa 1950, s. 403).
Upojony tą wizją Kołakowski, nie przebierając w środkach i słowach, na wszystkie możliwe sposoby torował drogę tryumfowi ideologii marksizmu-leninizmu. Warto przy tej okazji przywołać protest ks. K. Kłósaka – o którym wspominał J. Tischner – a który dotyczył języka dyskusji. „W związku z odmawianiem filozofii chrześcijańskiej cech naukowości składam jako profesor i prodziekan Wydziału Filozofii Chrześcijańskiej Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie stanowczy protest przeciw językowi, jakim Henryk Holland, a zwłaszcza Leszek Kołakowski odzywają się o przedstawicielach wymienionej filozofii, czy o niej samej – przeciw językowi niewybrednemu, bezceremonialnemu, obelżywemu i przesyconemu uczuciem pogardy, w którym przewijają się wyrażenia: 'filozoficzny ciemnogród’, 'obskurantyzm katolicki’, 'czarna armia obskurantyzmu i reakcji’, 'filozofia jawnie religiancka’, 'klechostwo’ – przeciw temu językowi, w którym znajdujemy nawet takie twierdzenie, że 'tomizm jest b e z p o ś r e d n i m obrońcą najciemniejszego obskurantyzmu, b e z p o ś r e d n i m apologetą wszelkiego umysłowego zacofania i narzędziem b e z p o ś r e d n i e j walki najwsteczniejszych społecznych sił z ideologią ruchu rewolucyjnego’ (Kołakowski), że sensem filozofii tomistycznej 'są metafizyczne racje, które mają skłonić do posłuchu dla nadprzyrodzonej społeczności, dla agentury imperializmu, przedstawionej jako corpus mysticum’ (tenże). Można krytykować nas rzeczowo, ale nie można nas obrażać” (cyt. za: J. Tischner, Polski kształt dialogu, s. 142).
W kontekście tego protestu jak czarny żart brzmi wypowiedź prof. T. Gadacza, że Kołakowski „miał też umiejętność wysławiania się piękną polszczyzną w sposób najbardziej przystępny” („Dziennik”, 18-19.07.2009). Stojący po drugiej stronie barykady M.A. Krąpiec i inni filozofowie chrześcijańscy przy takiej nagonce, obrzucaniu epitetami i inwektywami, zapędzaniu do „gett naukowych obskurantów” mieli niewielkie szanse, by dostarczyć społeczeństwu inną wizję świata i człowieka.
Trudno tych faktów nie włączać do opisu i charakterystyki całokształtu sylwetki filozoficznej Kołakowskiego, ba, co więcej, trudno elementów jego języka nie rozpoznawać i nie dostrzegać także dziś w niektórych środowiskach. To dziedzictwo nadal jest żywe.

Pytanie o odpowiedzialność za spuściznę po „ideologii zła”
Marksizm narzucony szkołom i społeczeństwu miał być filozofią, która zmienia oraz zbawia świat i człowieka. Wszystkie inne filozofie, a zwłaszcza tomizm, zostały ogłoszone jako „opium dla ludu” i najgroźniejszy wróg socjalizmu. Po stronie tych wrogów stał M.A. Krąpiec i cała szkoła lubelska. Filozofia, którą proponował, nie miała zmieniać świata, ale prowadzić do jego poznania i rozumienia, w tym zaś szczególnie do poznania człowieka i jego działania. Dialog z marksizmem właściwie był niemożliwy. Jeśli nawet był, to pozorowany. „Rozprawa z marksizmem – pisał Tischner na temat książki L. Kołakowskiego „Główne nurty marksizmu” – jest rozprawą filozofa z samym sobą. Z tej niezwykłej książki promieniuje coś z atmosfery cmentarza. Między grobami marksistów jest też grób młodego Kołakowskiego. 'Pozwólcie umarłym grzebać umarłych swoich’. Kołakowski grzebie również siebie, swe dawne dzieje, swą młodość, swą tragedię. Zamyka drzwi, aby otworzyć drzwi. Ale jakie drzwi otworzy?” (Polski kształt dialogu, s. 158).
Czym była zatem Kołakowskiego krytyka marksizmu po roku 1968, gdy został usunięty z partii, i co po marksizmie miało zostać? Marksizm po krytyce Kołakowskiego nie upadł, wbrew temu, co próbuje się wmówić polskiemu społeczeństwu. Upadła tylko jedna z jego skrajnych interpretacji – stalinowska. Inne formy materializmu marksistowskiego przetrwały i rozpowszechniły się w całej Europie dzięki działalności szkoły frankfurckiej, i mają się dobrze. Podobnie jest z marksistami. Po upadku oficjalnej ideologii marksistowskiej polscy marksiści pozostali i także mają się dobrze. Zachowali stanowiska i katedry. Pozostali w instytucjach naukowych i decyzyjno-finansowych. Prowadzą dalej walkę z filozofią realistyczną i kulturą chrześcijańską, choć już w innej formie.
Wprawdzie po krytyce marksizmu Kołakowski porzucił metodę dialektyki, która była życiodajna dla jego filozofowania, ale nie porzucił marksizmu. Nową metodą Kołakowskiego stała się hermeneutyka, jak wyjaśniał Tischner: „Hermeneutyka jest metodą poznania w naukach humanistycznych, aczkolwiek ostatnio czyni się z niej również podstawową metodę interpretacji znaczeń, sensów, przysługujących zarówno temu, co przedmiotowe, jak i temu, co podmiotowe. Jaki naprawdę sens miało twoje zachowanie wczoraj? Jakie znaczenie przypisujesz twoim słowom? Jakie znaczenie mają te słowa naprawdę? Wiem, że czyniąc to lub owo, działasz w dobrej wierze, ale w czyim interesie jest twoje działanie? (…) Wszelka hermeneutyka, a szczególnie hermeneutyka Kołakowskiego, jest wystawiona na zarzut dowolności. Być może to, co robi hermeneutyka, jest ciekawe, ale czy jest prawdziwe? Jak można weryfikować jedną interpretację, a falsyfikować drugą? Wystarczy zmienić zasadę, by to, co wczoraj wydawało się słuszne, dziś trzeba było uznać za błąd. Każda sprawa wygląda z jednej strony tak, z drugiej inaczej. Który punkt widzenia jest słuszny? Tak więc przeciwnicy Kołakowskiego mówią: Kołakowski w czasach stalinowskich był 'zainteresowany’ marksizmem, a więc opowiadał się za nim, potem zmienił miejsce zamieszkania, odkrył swój 'interes’ w czym innym i stał się wrogiem marksizmu” (Polski kształt dialogu, s. 160).
Każdy, kto wysłuchał telewizyjnych wykładów Kołakowskiego, łatwo może odkryć jego hermeneutykę. Kołakowski zamienił dialektykę na hermeneutykę i okazało się, że czuł się w tym bardzo dobrze. Jednak skutki tych metod są różne. Dialektyka prowadziła Kołakowskiego do odkrycia marksizmu jako jedynie słusznej i naukowej filozofii, filozofii, która miała zmieniać świat. Hermeneutyka prowadziła go do sceptycyzmu, a w dalszej kolejności do nihilizmu, a to oznacza koniec filozofii. Pozostaje jednak otwarte pytanie o odpowiedzialność filozofa wobec tego, co robił i co robi, wobec kultury i człowieka. Trudno spod tego pytania wyłączyć Kołakowskiego. Odchodząc od marksizmu, nie porzucił przecież filozofii. Uczestniczył nadal w życiu intelektualnym Europy i Polski, a dla środowisk postmarksistowskich pozostał patronem i przewodnikiem.
Od filozofii nie można uciec. Ale, jak widzimy, złą filozofią można kulturze i społeczeństwu zaszkodzić. Co więcej, dziś także, podobnie jak w latach komunizmu, te nurty są administracyjnie i propagandowo nagłaśniane, wspierane i propagowane. Te zaś środowiska i nurty, które stanęły na straży rozumu filozoficznego, filozofii, która stanowi podstawę kultury humanistycznej, są dalej spychane na obrzeża, marginalizowane, ba, obrzucane znanymi już epitetami.
A zatem można zapytać, co pozostawia w „testamencie” polskiej inteligencji, polskiej filozofii Kołakowski. To pytanie powinni zadać sobie współcześni mitolodzy. Krytykę marksizmu? Krytykę filozofii? Krytykę religii? Krytykę moralności? Krytykę krytyki? Sceptyczne wątpienie? Ale na krytyce nikt jeszcze niczego nie zbudował. Czy zatem nihilizm teoretyczny i praktyczny jest tym dziedzictwem? Czas pewnie da na to dokładniejszą odpowiedź.
Kołakowski odszedł od ideologii (a taką był marksizm) i doszedł do mitologii. Rezultatem jego destrukcji religii chrześcijańskiej była religia humanistyczna, która ma wartość kulturową, ale nie soteriologiczną. Proponował zatem religię, ale bez Boga (chrześcijańskiego), etykę bez sumienia i filozofię bez filozofii.

Problem ludzkich sumień i „ideologii zła”
Kiedy Mieczysław A. Krąpiec wraz z Karolem Wojtyłą w ramach Lubelskiej Szkoły Filozoficznej dążyli do ukazania pełnej prawdy o człowieku i jego działaniu, gdy po doświadczeniu największego upokorzenia człowieka podczas II wojny światowej i w łagrach komunistycznych świat domagał się nadejścia ludzi sumienia, marksiści, których reprezentował Kołakowski, propagowali etykę bez sumienia. „To znamienne – zastanawiał się J. Tischner – w ogromnej większości rozpraw na tematy etyczne, jakie wychodzą spod pióra marksistów, pojęcie sumienia w ogóle nie występuje (…). Etykę marksistowską można w związku z tym nazwać 'etyką bez sumienia’. Jest w tym znak jakiejś nieporadności. Marksiści nie są w stanie przekroczyć progu własnej aparatury pojęciowej i dotrzeć do pojęć, które nie są pojęciami ich systemu. Czy to wada metody, czy też wada doświadczenia? Czy marksistom brakuje etycznych słów, czy etycznych przeżyć? Stąd płynie głęboki niepokój: czy zważywszy na zasadę jedności teorii i praktyki marksistowska 'etyka bez sumienia’ nie jest zarazem podatną glebą, na której mogą się rodzić 'ludzie bez sumienia’? Nie mam zamiaru nikogo urażać, zwłaszcza tych, z którymi polemizuję, chciałbym jednak, aby i oni rozumieli genezę pytań, jakie stawia się pod ich adresem i genezę niepokoju, jaki rodzi się z obserwacji świata przez nich budowanego. Czy to tylko przypadek, tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności, że właśnie marksizm stał się w naszych czasach filozofią, przy pomocy której tak często dokonywano usprawiedliwienia aktów zwyczajnego okrucieństwa? Czy to nie ta filozofia umożliwiła, a nawet zainspirowała zastąpienie słów 'zbrodnia’ i 'przestępstwo’ słowami 'błąd’ i 'wypaczenie’ (Polski kształt dialogu, s.122-123).
Dziś szczególnie widoczne są pozostawione przez marksizm cmentarzyska ludzkich sumień, nie tylko na ziemi polskiej, ale i europejskiej. To jest dziedzictwo tej filozofii, którą zostało zainfekowane polskie społeczeństwo, a także Europa, i wcale niemały udział miał w tym L. Kołakowski.
Kiedy tysiącletnia historia Polski poświadczała, że chrześcijaństwo jest tą przestrzenią, w której najlepiej wzrastał, rozwijał się i zachował Naród Polski; kiedy M.A. Krąpiec wraz ze szkołą lubelską starał się odbudowywać podstawy kultury chrześcijańskiej i ocalić filozofię od markistowskiej ideologizacji, Kołakowski wraz z innymi prowadzili intensywny proces burzenia i destrukcji.
Kołakowski – przynajmniej taki, jakim go znała Polska do czasu opuszczenia kraju – walczył z chrześcijaństwem. W krytyce prowadzonej w takim duchu – pisał Tischner – „Kołakowski nawiązywał do liberalistycznej i laickiej tradycji myśli francuskiej. Trochę jak encyklopedyści, tyle że bardziej inteligentnie i wnikliwie, walczył na dwa fronty z socjalizacją i z chrześcijaństwem. To paradoksalne, ale jakoś nie mógł odróżnić jednego od drugiego” (Polski kształt dialogu, s. 109). Okazuje się, że uraz do religii pozostał Kołakowskiemu na stałe. Jeśli pisał o religii, to była to, po pierwsze, religia bez Boga, po drugie, jej funkcję ograniczał do funkcji kulturowej, a nie do soteriologicznej.
W książce „Pamięć i tożsamość” (Kraków 2005) czytamy znamienne słowa Jana Pawła II: „W ciągu wieków zrodziło się we mnie przeświadczenie, że ideologie zła są głęboko zakorzenione w dziejach europejskiej myśli filozoficznej. W tym miejscu muszę dotknąć pewnych faktów, które związane są z dziejami Europy, a zwłaszcza jej kultury (…). Kryzys tradycji chrześcijańskiej przyszedł [do Rosji] inną drogą i na początku XX wieku wybuchł z tym większą gwałtownością w postaci radykalnie ateistycznej rewolucji marksistowskiej (…).
W tym miejscu trzeba nieco miejsca poświęcić tradycjom filozofii polskiej, a szczególnie temu, co stało się w niej pod dojściu do władzy partii komunistycznej. Z uniwersytetów usuwano wszelkie formy myślenia filozoficznego, które nie odpowiadały modelowi marksistowskiemu. Dokonywano tego w sposób prosty i radykalny: usuwano ludzi, którzy reprezentowali ten sposób uprawiania filozofii. Bardzo znamienne, że wśród tych, których pozbawiono katedr, znajdowali się przede wszystkim reprezentanci filozofii realistycznej, włącznie z przedstawicielami realistycznej fenomenologii, jak prof. Roman Ingarden, oraz szkoły lwowsko-warszawskiej, jak prof. Izydora Dąmbska. Trudniej było z reprezentantami tomizmu, ponieważ znajdowali się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i na wydziałach teologicznych w Warszawie i w Krakowie oraz w seminariach duchownych. I ich jednak w inny sposób dotknęła boleśnie ręka ustroju. (…)
Otóż te wydarzenia, które miały miejsce w Polsce po dojściu do władzy marksistów, przyniosły skutki podobne do tych, jakie wyniknęły w związku z procesami, które już wcześniej wystąpiły w Europie Zachodniej w okresie pooświeceniowym. Mówiło się między innymi o 'zmierzchu realizmu tomistycznego’, a równocześnie próbowano to rozumieć jako odwrót od chrześcijaństwa jako źródła filozofowania. W ostateczności kwestią, która była podana w wątpliwość, była sama możliwość dotarcia do Boga. (…) Człowiek został sam (…): sam jako ten, który stanowi o tym, co jest dobre, a co złe, jako ten, który powinien istnieć i działać etsi Deus non daretur – nawet gdyby Boga nie było.
Skoro człowiek sam, bez Boga, może stanowić o tym, co jest dobre, a co złe, może też zdecydować, że pewna grupa ludzi powinna być unicestwiona. (…) Podobne decyzje podejmowała też partia komunistyczna w Związku Radzieckim i w krajach poddanych ideologii marksistowskiej. (…) Chodziło tu zazwyczaj o eliminację w wymiarze fizycznym, ale czasem także moralnym: mniej lub bardziej drastycznie osoba była pozbawiana przysługujących jej praw.
W tym miejscu nie sposób nie dotknąć sprawy bardzo dzisiaj nabrzmiałej i bolesnej. Po upadku ustrojów zbudowanych na 'ideologii zła’ wspominane formy eksterminacji w tych krajach wprawdzie ustały, utrzymuje się jednak nadal legalna eksterminacja poczętych istnień ludzkich przed ich narodzeniem. Również i to jest eksterminacja zadecydowana przez demokratycznie wybrane parlamenty i postulowana w imię cywilizacyjnego postępu społeczeństwa i całej ludzkości. Nie brak innych poważnych form naruszania prawa Bożego. Myślę na przykład o silnych naciskach Parlamentu Europejskiego, aby związki homoseksualne zostały uznane za inną postać rodziny, której przysługiwałyby również prawo adopcji. Można, a nawet trzeba zapytać, czy tu nie działa również jakaś inna jeszcze 'ideologia zła’, w pewnym sensie głębsza i ukryta, usiłująca wykorzystać nawet prawa człowieka przeciwko człowiekowi oraz przeciwko rodzinie.
Dlaczego się to wszystko dzieje? Jaki jest korzeń tych ideologii pooświeceniowych? Odpowiedź jest jednoznaczna i prosta: dzieje się to po prostu dlatego, że odrzucono Boga jako Stwórcę, a przez to jako źródło stanowienia o tym, co dobre, a co złe. Odrzucono to, co najgłębiej stanowi o człowieczeństwie, czyli pojęcie 'natury ludzkiej’ jako 'rzeczywistości’, zastępując ją 'wytworem myślenia’ dowolnie kształtowanym i dowolnie zmienianym według okoliczności. (…) Jeżeli sensownie chcemy mówi o dobru i złu, musimy wrócić do św. Tomasza z Akwinu, to jest do filozofii bytu. (…) Jeżeli nie wychodzimy od tego 'realistycznego’ założenia, poruszamy się w próżni” (Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 16-21).
Ktoś zapyta, jak to ma się do L. Kołakowskiego. „Ideologia zła”, którą marksizm zaprowadzał rękami swoich filozofów, a której celem było zmieniać świat i człowieka (a nie wyjaśniać), dziś odsłania swoje skutki. Czas najwyższy, by postawić pytanie o odpowiedzialność tych, którzy w budowaniu tej ideologii zła uczestniczyli. Trudno zatem przy okazji śmierci prof. Leszka Kołakowskiego, a bardziej jeszcze przy okazji oficjalnej prezentacji jego dokonań i próby zamazywania prawdy o marksizmie przez media i grupy opiniotwórcze, nie mówić o tym i nie stawiać tych trudnych pytań. Od tego jest filozof i filozofia.
Ci bowiem, którzy w trudnych czasach komunizmu bronili wielkości rozumu filozoficznego, godności człowieka, dobra Narodu, zostali przez środki przekazu i instytucje skazani na niebyt. Dla nich zabrakło orderów i odznaczeń. Ci zaś, którzy budowali ideologię zła, umacniali ją, którzy przez swe działania przyczynili się do degradacji kulturowej i moralnej społeczeństwa – stawiani są jako autorytety i odznaczani. Czy nie ma w tym paradoksu dziejów i schizofrenii pamięci? Czyżby przemilczając te fakty z życiorysu filozofów, ci, którzy to czynią, chcieli sami usprawiedliwić swą winę?

Ks. prof. dr hab. Andrzej Maryniarczyk SDB, kierownik Katedry Metafizyki KUL

Za: Nasz Dziennik, Środa, 29 lipca 2009, Nr 176 (3497) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20090729&typ=my&id=my11.txt | Od mitologii do ideologii i z powrotem

Skip to content