Aktualizacja strony została wstrzymana

Znaki surowości – Stanisław Michalkiewicz

Niby drobiazg, ale pokazuje, że wkraczamy i to zdecydowanie, w etap surowości. Poprzedni, stalinowski etap surowości, zaczął wygasać po śmierci Ojca Narodów, Chorążego Pokoju, kiedy to żydowscy ubowcy i partyjniacy utworzyli frakcję „Żydów”, żeby zwalić odpowiedzialność za te wszystkie potworne zbrodnie na „Chamów”, to znaczy – swoich aryjskich podkomendnych. A potem sowieciarze poparli kraje arabskie przeciwko Izraelowi, wskutek czego „cały Izrael” obrócił się przeciwko Sowietom z taką samą gorliwością, z jaką przedtem stręczył do komunizmu. Ale natura ciągnie wilka do lasu, toteż zaraz po sławnej „wojnie sześciodniowej” żydokomuna powróciła do idei wszechświatowej rewolucji, o której marzył ukraiński handełes Lejbuś Bronstein, pseudonim „Lew Trocki”. Tak, jak za czasów I wojny, za podszeptem niemieckiego Sztabu Generalnego, postanowiła zbałamucić ruskich chłopów i robotników, żeby sobie „grabili nagrabliennoje”, tak teraz postawiła na kształcącą się młodzież, żeby się rżnęła z kim popadnie, bo „zabrania się zabraniać”. Skoro jednak zabraniało się zabraniać, to nie bardzo można było tak od razu zabronić krytykowania żydokomuny, która w tej sytuacji chroniła się za murami „antysemityzmu”. Dzięki wybitnemu przywódcy socjalistycznemu Adolfowi Hitlerowi, który podczas II wojny światowej zmasakrował europejskich Żydów, mogą sobie oni do dzisiaj obcinać kupony nie tylko finansowe, ale i moralne – jeśli to słowo w ogóle można do tych sytuacji zastosować – od tamtych wydarzeń, zazdrośnie strzegąc swego monopolu na martyrologię. Skoro jednak nie wolno było zabraniać, to tu i ówdzie zaczął się pojawiać antysemitismus – i to właśnie sprawiło, że żydokomuna zaczęła odchodzić od umizgów wobec gówniarstwa i totalnego permisywizmu, w kierunku surowości. Co i rusz okazywało się, że pewnych rzeczy nie tylko można, ale nawet trzeba zabraniać – a ponieważ samo zabranianie, nawet pod rygorem utraty przyzwoitości, nie musi na wszystkich robić wrażenia – trzeba było sięgnąć do karania najbardziej kontrrewolucyjnych myślozbrodni i zachowań. Na przykład zabronione stało się sprzeciwianie sodomitom, a sodomia i gomoria, z wstydliwych zboczeń w rejonach psychiatrycznych, jednym susem wskoczyła w samo centrum polityki – o czym świadczy niedawne ostrzeżenie pani Źorżety Mosbacher, ambasadoressy Naszego Najważniejszego Sojusznika, że „u nich” sodomici i gomoryci stanowią sól ziemi czarnej, więc jeśli mamy się sojusznikować, to musimy wariować w taki sam sposób, jak i oni. Toteż i u nas sodomia i gomoria stały się jednym z głównych tematów kampanii prezydenckiej – ciekawe, że obok żydowskich roszczeń wobec Polski, o których obydwaj rywale zaczęli puszczać farbę dopiero na tydzień przed głosowaniem w II turze.

Przejście do etapu surowości doznało niebywałego przyspieszenia za sprawą zbrodniczego koronawirusa, który jeśli nawet nie został wymyślony, to z całą pewnością – wykorzystany przez żydokomunę dla potrzeb rewolucji komunistycznej. Z dnia na dzień, pod pretekstem „pandemii”, miliardy ludzi zostały przez swoich Umiłowanych Przywódców pozbawione wolności, nie tylko osobistej, ale i gospodarczej, jako że Umiłowani Przywódcy przeszli na ręczne sterowanie gospodarkami swoich krajów, idąc w kierunku postępującego uzależnienia obywateli od rządów – a przy okazji zrobiony został milowy krok w kierunku eliminacji chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej Zachodu. Wszystko to są cele rewolucji komunistycznej, więc – jak mawiał niezapomnianej pamięci ksiądz Bronisław Bozowski – „nie ma przypadków, są tylko znaki”.

To są oczywiście przedsięwzięcia w skali makro, którym, jak dotąd, nikt nie ośmiela się dawać odporu, toteż komunistyczna rewolucja rozwija się w tempie stachanowskim, objawiając się również w drobiazgach. Jednym z nich są nadzwyczajne uprawnienia, w jakie zostały wyposażone „policje jawne tajne i dwupłciowe”. Korzystają one z nich jednak w sposób selektywny, bo skądś wiedzą, wobec kogo prezentować surowość, a wobec kogo – pobłażliwość podszytą lękiem. Na przykład przy ul. Wilczej w Warszawie, w miejskiej kamienicy, młodzi ludzi utworzyli sobie komunę, gdzie komunikują się między sobą na wszelkie możliwe sposoby, a która jest chroniona przez władze Warszawy, w związku z czym kamienica stała się enklawą eksterytorialną, do której policja może nie ma zakazanego wstępu, ale powinność swej służby rozumie i się nie wtrąca. Ciekawe, że szefem policji jest pan Mariusz Kamiński, jeden z filarów rządu „dobrej zmiany”. Najwyraźniej i on jest pod wrażeniem nieubłaganego postępu, być może pod wpływem sugestii pani Źorżety, która w takich sprawach, jak sodomia i TVN – wiadomo, że nie żartuje. Za to policja odbija sobie to skrępowanie w stosunku do innych obywateli, którzy nie są nosicielami postępowych idei. Tak właśnie stało się we Wrocławiu, gdzie zatrzymany został jegomość pod pretekstem, że „spacerował bez celu”. Tak w każdym razie oceniła to policja, po czym go zatrzymała. Przypomina to bardzo opisaną przez Aleksandra Sołżenicyna w „Archipelagu GUŁ-ag” historię pewnego łagiernika, skazanego na 25 lat obozu. Nie wiedział za co został skazany, więc kiedy podczas chruszczowowskiej „odwilży” można było takich rzeczy dociekać, dotarł do swojej teczki. Okazało się, że jest w niej jedyna kartka, na której zapisano: „zatrzymany podczas obchodu dworca”. Nawet nie wiadomo, czy czekał na pociąg, czy też „spacerował bez celu”, jak ten wrocławianin. Ale ten nie za to został ukarany, tylko za to, że podczas zatrzymywania go „oddał gazy” – za co niezawisły sąd bez rozprawy i w podskokach, za „nieobyczajny wybryk” skazał go na ileś tam godzin „prac społecznych” (jak zwykle – grabimy!).

Co tu gadać; nie tylko my wszyscy, ale i niezawisłe sądy korzystają z przywileju późnego urodzenia. Wyobraźmy sobie, co by było w czasach stalinowskich, gdyby do niezawisłego sądu wpłynęło takie oskarżenie? Delikwent dostałby o najmniej 10 lat, a może nawet „ćwiarę” – podobnie jak tamten „zatrzymany podczas obchodu dworca”. Tamtego jednak skazała trójka NKWD, która urzędowała w jednym z dworcowych pomieszczeń. Inna sprawa, że w etap surowości dopiero wkraczamy, więc tylko patrzeć, jak niezawiśli sędziowie dostaną od oficerów prowadzących rozkaz ferowania wyroków znacznie surowszych. Kiedyś było inaczej; z czasów studenckich przypominam sobie praktykę w niezawisłym sądzie w Lublinie, gdzie odbywały się bardzo ciekawe sprawy. Na przykład jedna pani nazwała drugą panią „rusałką”, za co tamta wytoczyła jej proces. Na próżno sędzia tłumaczył, że „rusałka”: nie oznacza niczego złego; oskarżycielka wiedziała swoje, więc kiedy poprosił, by mu wyjaśniła, co takiego pod tym określeniem rozumie, powiedziała, że „taką, co się rusa” – a na dodatek „parsknęła z kiszki stolcowej” – jak to zapisano w protokole – ale nie przypominam sobie, by pociągnęło to za sobą jakieś konsekwencje karne dla „parskającej”. Nie takie to były czasy, wtedy znajdowaliśmy się jeszcze między minionym etapem surowości, a nadchodzącym, no a teraz już w ten drugi etap weszliśmy, więc nic dziwnego, że pojawia się coraz więcej znaków.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    3 sierpnia 2020

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4752

Skip to content