Ostatnie wydarzenia związane z „chorobą koronawirusową” (coronavirus disease – covid) obnażyły ułomność naszego postrzegania rzeczywistości; wszystko było zmieszane, niejasne, trudno uchwytne, rządziły komputerowe symulacje, modelowania i animacje – fikcje nie odzwierciedlające rzeczywistości, ale ją współtworzące. Tonęliśmy w tsunami „newsów” – sprzecznych ze sobą, niekoherentnych, unieważniających się nawzajem. Media elektroniczne, tradycyjne i internetowe, zalewały nas naładowanymi emocjonalnie obrazami, a raczej strzępami obrazów; upiorny konwój wojskowych ciężarówek wiozących trumny z ciałami zmarłych na „chorobę koronawirusową”, jechał i jechał bez końca, jakby poruszał się w pętli czasu a światło ulicznych latarni potęgowało nastrój grozy. Krematoria nie nadążają z kremacją zwłok, stosy trumien się piętrzą. Co się wydarzyło? Dlaczego nie chowano zmarłych na cmentarzach? Jedna pogłoska mówiła, że właściciele zakładów pogrzebowych pozamykali je ze strachu, że mogą się zarazić straszliwym wirusem i umrzeć? Inna pogłoska, że władze nakazały ciała wszystkich bez wyjątku zmarłych kremować, co spowodowało zator w krematoriach? Co jest prawdą, co fałszem a co tylko prawdopodobieństwem? Maszyneria medialnej demokracji pracowała na najwyższych obrotach, na ekranach komputerowy awatar wirusa, spotworniały kulisty stwór z wypustkami jakby wysuniętymi do ataku, kręcił się, krążył, multiplikował, to zbliżał się, to oddalał, raz malał, raz ogromniał, szary, czarno-biały albo mieniący się wesołymi kolorami – wszechobecny, przerażający i groteskowy władca wyobraźni, suweren, powstającej na naszych oczach wirusokracji.
Co to właściwie było? „Management of truth”? Zarządzanie percepcją? Administrowanie obrazami, liczbami, wykresami i słowami? W jakim celu? Przez kogo? Co tu było iluzją, a co realnością? Co się działo z naszymi zmysłami i naszym myśleniem wtedy, kiedy ogarniał nas strach przed nieznanym, czającym się wszędzie, niewidzialnym wrogiem, który może uderzyć znienacka, w każdej chwili, z każdej strony, i nas zabić? Wszystko postrzegaliśmy wyolbrzymione, zdeformowane, wykrzywione, opanowywała nas przepastna poznawcza niepewność, traciliśmy orientację wśród masy sprzecznych wyjaśnień i komentarzy, topiliśmy się w tsunami spekulacji, domysłów i hipotez. Czy można wyjść z umysłowego chaosu, w którym się pogrążyliśmy / zostaliśmy pogrążeni. Jeden z bohaterów powieści Ernesto Sábato O bohaterach i grobach opowiada, jak to musiał „umocowywać dryfujące odłamki rzeczywistości”; i to jest właśnie zadanie, które nas czeka: próba „umocowania dryfujących odłamków rzeczywistości”.
Zanim taką próbę się podejmie, przyjąć trzeba pewne fundamentalne przed-założenia (presupozycje), wybrać najogólniejszą ramę interpretacyjną, konceptualną matrycę, generalny paradygmat myślenia o świecie i człowieku. Przyjąć a priori, ale innego wyjścia nie ma (zob. na tej stronie mój tekst Do wyboru, do koloru…paradygmatów http://www.tomaszgabis.pl/2013/08/10/do-wyboru-do-koloruparadygmatow/). Jeden paradygmat to „paradygmat jedności”, drugi – „paradygmat rozproszenia”. Paradygmat jedności to – w historii, którą tu opowiadamy – jeden Wielki Straszliwy Wirus, będący Jedną Wielką Przyczyną. „TO” jest jedyną przyczyną „TEGO”. W paradygmacie rozproszenia nie istnieje „jedna wielka przyczyna”, zamiast monokauzalnych, mamy multikauzalne wyjaśnienia. W paradygmacie jedności wszystkie przyczyny zebrane są w jednym zawiązanym worku z naklejonym nań napisem „Wielki Wirus”. W chwili kiedy przechodzimy do paradygmatu rozproszenia worek zostaje rozwiązany, a może i rozpruty, wówczas przyczyny a w raz nimi symptomy, diagnozy, syndromy etc. rozlatują się nagle na wszystkie strony świata, stajemy w obliczu złożonego, wieloczynnikowego zjawiska. W paradygmacie rozproszenia Wielki Wirus rozpada się na różne przyczyny, współprzyczyny i okoliczności, zamierzone i niezamierzone skutki działań ludzi, organizacji i instytucji. Przyjęcie paradygmatu rozproszenia może pomóc – przy wykorzystaniu i scaleniu, pojawiających się w różnych źródłach i zaczerpniętych u różnych autorów, informacji i interpretacji – w skonstruowaniu obrazu rzeczywistości, niepozbawionego wprawdzie luk, pustych albo szarych miejsc, niewyraźnych, kształtów i rozmazanych plam, ale – kto wie – może nieco bliższego prawdy.
*****
Co ujrzymy, kiedy paradygmat rozproszenia przyłożymy na przykład do sytuacji we Włoszech, ściślej rzecz biorąc – w północnych Włoszech, a dokładniej – w Lombardii? Sytuacja ta ważna jest z dwóch powodów: po pierwsze, obrazy z tamtego regionu i zastosowane tam drastyczne środki antywirusowe wywołały reakcję łańcuchową w Europie i skłoniły rządy innych krajów do wprowadzenia blokady gospodarki i objęcia kwarantanną całej populacji (zrealizowano odwróconą koncepcję kwarantanny – zamiast odizolować tylko chorych, odizolowano wszystkich). Po drugie, w odniesieniu do wydarzeń w Lombardii pada niekiedy określenie „anomalia w skali globu”, tak odbiegały one nie tylko od tego, co działo się w innych krajach, ale też od tego, co działo się w środkowych i południowych regionach Włoch. W regionie Lacjum (w którym leży Rzym) liczba zgonów w marcu tego roku była o 8% niższa od średniej z poprzednich pięciu lat. Spadki, choć nie tak znaczne, zanotowano też na Sycylii i regionie Kampania. W samym Rzymie umieralność spadła o 9%. Podobnie, o 9% mniej ludzi zmarło w marcu w stolicy Sycylii – Palermo. Na północne Włochy przypada prawie ¾ wszystkich zgonów zarejestrowanych we Włoszech jako spowodowane przez „chorobę koronawirusową”, na Lombardię przypada połowa zgonów w całych Włoszech i prawie 2/3 zgonów w północnych Włoszech. Przy dziesięciomilionowej ludności i 16 000 zmarłych zarejestrowanych jako zmarli na „chorobę koronowirusową” w Lombardii przypada 1600 zmarłych na milion mieszkańców, czyli dwa razy tyle co w prowadzącej w tej statystyce Belgii (ponad 800 zmarłych na milion mieszkańców).
*****
Ludzie umierają , ale jakie są przyczyny ich śmierci? Na co umarli? Odpowiedź udzielona zgodnie z paradygmatem jedności brzmi: umarli na „chorobę koronawirusową” (covid) wywołaną – przyczyna jest zawarta już w samej nazwie – przez koronawirusa. Jego obecność wykrywa się za pomocą testu. Jednakże obecność wirusa w organizmie człowieka o niczym jeszcze nie świadczy; jego obecność nie jest chorobą. U znakomitej większości ludzi nie wywołuje żadnych objawów lub tylko łagodne, nie wymagające leczenia szpitalnego. Kto więc jest chory na „chorobę koronawirusową”?
Zróbmy tutaj mały eksperyment myślowy i przesuńmy ogłoszenie pandemii koronawirusa na styczeń 2021 roku. Mamy zatem wiosnę 2020 roku, u pewnego człowieka nagle pojawiają się: wysoka gorączka (powyżej 38ËšC), złe samopoczucie, ból głowy, ból mięśni i stawów, ogólne rozbicie organizmu, a także kaszel, ból gardła, duszność (zob. objawy grypy na: https://www.gov.pl/web/zdrowie/objawy-i-przebieg-choroby). Udaje się do lekarza, który po zbadaniu go diagnozuje grypę, zapisuje jakieś leki, wypisuje tygodniowe L4, każe się położyć do łóżka. Mija rok, wiosną 2021 roku, już po ogłoszeniu „pandemii koronawirusa” ten sam człowiek ponownie przychodzi do tego samego lekarza z dokładnie takimi samymi objawami jak rok wcześniej. Jednak teraz lekarz, który wie już o „pandemii” , widzi kogoś innego niż przed rokiem – człowieka chorego na „chorobę koronawirusową”. Rok wcześniej takie rozpoznanie w ogóle nie mogłoby pojawić się w polu jego widzenia (myślenia), jednakże teraz, kiedy zaaprobował, podaną przez najwyższe władze polityczno-medyczne, naukową prawdę o pandemii, koronawirusie i objawach nieodróżnialnych – u przeciętnie zdrowego człowieka z normalnym układem odpornościowym – od objawów przeziębienia czy łagodnych objawów grypy, wszystko uległo przewartościowaniu: wystarczyło przesunięcie ramy percepcyjnej. Załóżmy jeszcze, że ów człowiek, który zjawił się u lekarza wiosną 2020 roku, nie posłuchał jego rad, nie położył się do łóżka, nie brał przepisanych leków, w rezultacie dostał obustronnego zapalenia płuc i zmarł. Lekarz wystawiający kartę zgonu ani przez chwilę nie wahałby się przed wpisaniem jako bezpośredniej przyczyny śmierci: „zapalenie płuc”. Gdyby natomiast sytuacja taka zdarzyła się w 2021 roku i chory z identycznymi objawami, ale mający pozytywny wynik testu, zmarł na zapalenie płuc, do karty zgonu lekarz wpisałby: „choroba koronawirusowa”.
Kontynuujmy nasz myślowy eksperyment. Oto hamburski Urząd Zdrowia zlecił wiosną 2020 roku przeprowadzenie sekcji zwłok zmarłych, których śmierć zaklasyfikowano – po wykryciu u nich obecności koronawirusa – jako spowodowaną przez „ chorobę koronawirusową”. Sekcje przeprowadził zespół pod kierownictwem prof. Klausa Püschela, dyrektora Instytutu Medycyny Sądowej Kliniki Uniwersyteckiej Hamburg-Eppendorf, jednego z najbardziej renomowanych lekarzy sądowych w RFN. W wypowiedziach dla prasy i występując w programach telewizyjnych prof. Püschel poinformował, że wszyscy zmarli klasyfikowani jako „zmarli na chorobę koronawirusową” byli już chorzy na co najmniej jedną poważną chorobę, część znajdowała się u schyłku życia. Trapiły ich m.in. ciężkie choroby płuc, ciężkie schorzenia sercowo-naczyniowe, nowotwory, także choroby innych układów; średnia wieku zmarłych wynosiła 80 lat (jedna ze zmarłych osób miała 100 lat).
Przy założeniu, że pandemia koronawirusa nie została ogłoszona na początku 2020 roku, ale na początku 2021 roku, to czy w 2020 r. hamburski Urząd Zdrowia zlecałby prof. Püschelowi przeprowadzenie sekcji zwłok? Czy śmierć tych osób wzbudziłaby jakiekolwiek wątpliwości czy podejrzenia lekarzy lub władz ? Czy po śmierci na przykład stuletniego człowieka ciężko chorego na serce, który do tego zachorował na obustronne zapalenie płuc, wzywano by prof. Püschela, aby przeprowadził obdukcję? Oczywiście nie, bo i po co, sprawa byłaby całkowicie oczywista. Co innego, gdyby liczący sto lat ciężko chory na serce człowiek zmarł na obustronne zapalenie płuc wiosną 2021 roku, czyli już po ogłoszeniu pandemii, a test wykazałby u niego obecność koronawirusa. Wówczas dla hamburskiego Urzędu Zdrowia sprawa stałaby się nieoczywista i postanowiłby się upewnić, czy ciężko chory na serce stulatek zmarł dlatego, że zachorował na obustronne zapalenie płuc, czy też dlatego, że zapadł na „chorobę koronawirusową”.
*****
W paradygmacie jedności (Wielki Wirus jako przyczyna śmierci) każdy zmarły, w którego organizmie wykryto obecność wirusa, może zostać uznany za zmarłego na „chorobę koronawirusową”. Ludzie, którzy zmarli na zawał serca albo na raka przed „pandemią”, zmarli na zawał serca albo raka, natomiast ludzie zmarli na zawał serca albo na raka w okresie „pandemii”, ale mający pozytywny wynik, przeprowadzonego przed lub po śmierci, testu zmarli na „chorobę koronawirusową”. Wspomniany wyżej prof. Klaus Püschel stwierdził, że niektórzy zmarli, których badał, byli umierający (im moribunden Zustand), zanim się zainfekowali koronawirusem. Przed „pandemią” umierający człowiek po prostu umierał, natomiast po ogłoszeniu „pandemii” umierający człowiek z pozytywnym wynikiem testu umiera na „chorobę koronawirusową”. Wystarczy przesunąć ramę interpretacyjną a dwie identyczne sytuacje przestają być identyczne. Stąd można odpowiednio – w zależności od przyjętej metody i wymogów polityczno-medycznych – klasyfikować i reklasyfikować choroby i przyczyny zgonów.
W czasie „pandemii” ludzie umierają: „na koronawirusa”, „z powodu koronawirusa”, „z koronawirusem”, „w związku z koronawirusem”. Przyczyną śmierci może być „przypuszczalnie choroba koronawirusowa” lub „prawdopodobnie choroba koronawirusowa”. Czasami istnieje „podejrzenie”, że przyczyną śmierci była „choroba koronawirusowa”.
Wszystko, co związane z „pandemią” i koronawirusem staje się niejasne i niepewne: diagnozy, definicje przypadku, przyczyny śmierci, liczba zgonów. Paradygmat jedności wciskając wielość możliwych przyczyn w jeden sztywny gorset monokauzalności, musi w efekcie wytwarzać chaos, a nie – jak chcieliby jego zwolennicy – porządek. W paradygmacie rozproszenia gorset zostaje rozerwany, Wielki Wirus rozpada się na kawałki, przestając skrywać za swoimi szerokimi plecami wielorakie przyczyny zgonów.
*****
Przy rozpatrywaniu kwestii zgonów w Lombardii uwzględniać należy istotny fakt, że wszystko to, co się tam działo, działo się w warunkach paniki wywołanej przez władze i media, w tym tzw. media społecznościowe. Pojawił się nagle nowy wirus, tajemniczy, groźny, niosący śmierć, na którego nie ma lekarstwa. Czynnikiem wzmagającym w Lombardii panikę były informacje o tym, że „zaraza” przybywa z Chin. Pamiętać trzeba, że we Włoszech, zwłaszcza w regionach północnych żyje oficjalnie 210 tysięcy Chińczyków a wraz z nielegalnymi imigrantami ok. 300 000. Dzielnica Chinatown w Mediolanie liczy 40 tys. mieszkańców; w mieście tym chińskie nazwisko Hu znalazło się na drugim miejscu najczęściej występujących nazwisk mieszkańców, zaraz po typowym włoskim Rossi. Na liście dziesięciu najpopularniejszych nazwisk mediolańczyków są aż trzy chińskie. Pokazywane w mediach dramatyczne obrazki z chińskiego Wuhanu, gdzie wybuchła „zaraza”, musiały wywołać poważny niepokój. Lombardia stała się epicentrum paniki, w dużej mierze determinującej zachowania instytucji państwowych, służby zdrowia i mieszkańców.
*****
Oprócz bezpośrednich przyczyn chorób i zgonów istnieje też ich podłoże, warunki, w których choroby łatwiej i szybciej się rozwijają. Pewne czynniki o charakterze lokalnym czy regionalnym sprzyjające rozwojowi chorób są stałe, istniały już w poprzednich latach, ale mogą one wytworzyć stan, w którym dodatkowe czynniki ulegną kumulacji i spowodują ponadproprocjonalny wzrost umieralności.
Lombardia jest regionem silnie uprzemysłowionym i drugim pod względem gęstości zaludnienia we Włoszech; jakość powietrza jest tam najgorsza w kraju. Liczba samochodów osobowych we Włoszech – 605 na 1000 mieszkańców – jest wyższa niż w takim „samochodowym” kraju jak Niemcy. W Lombardii na 1000 mieszkańców przypada aż 827 samochodów osobowych, co lokuje ten region w światowej czołówce. Częstym zjawiskiem występującym pomiędzy Alpami i Apeninami jest inwersja temperatury, odwrócenie normalnego spadku temperatury wraz ze wzrostem wysokości. W takich warunkach następuje osiadanie powietrza, a to prowadzi do wyjątkowo dużej koncentracji jego zanieczyszczeń w warstwie przyziemnej. Nizina Padańska bywa kotłem, w którym powietrze, w określonych warunkach pogodowych, pozostaje nieruchome – nie ma wiatru, ani cyrkulacji zanieczyszczonego powietrza, tworzy się mgielna pokrywa mogącą wpływać na intensyfikowanie się zjawiska smogu nad obszarami o dużej emisji zanieczyszczeń. W styczniu 2020 roku można było przeczytać nagłówki: „Ciężkie smogowe chmury nad całymi północnymi Włochami”, „Niesamowita chmura smogowa pokrywa całe północne Włochy”, „Północne Włochy leżą pod ogromną szarą chmurą brudu”. Trudno nie podejrzewać, że w regionie występuje chroniczne obciążenie dróg oddechowych, sprzyjające rozwojowi chorób układu oddechowego. W 2016 r. w całych Włoszech odnotowano 46 411 zgonów na choroby dróg oddechowych. Nie mamy danych, ile z nich przypadło na Lombardię.
Ogólna sytuacja zdrowotna w tamtym regionie nie jest dobra. Na przykład w 2018 r. nastąpił w Lombardii wybuch „nietypowego zapalenia płuc”, także między październikiem a grudniem 2019 r. w Mediolanie i Lodi odnotowano nagły „znaczący wzrost” liczby osób hospitalizowanych ze względu na zapalenie płuc i grypę; niektóre źródła mówią, że były to „setki osób” i część z nich zmarła.
*****
Każda szczepionka ma jakieś skutki uboczne i przejściowo osłabia system odpornościowy, zwłaszcza u osób , których system ten już jest osłabiony, np. ludzi w zaawansowanym wieku i chorych na przewlekłe choroby. Wzrasta u nich choćby ryzyko infekcji bakteryjnych. Według niektórych źródeł szczepienia przeciwko grypie powodują wzrost ryzyka infekcji dróg oddechowych przez inne wirusy. W ostatnich kilku latach Włochy wprowadziły program masowych szczepień osób w starszym wieku na największą skalę w Europie.
W 2019 r. lombardzka prowincja Bergamo zakupiła 154 tys. szczepionek nowego typu przeciwko zimowej grypie, we wrześniu zaaplikowano ich 141 tys., w tym 129 tys. osobom w wieku 65 lat i starszym – tym osobom, także tym przebywającym w domach opieki, oferowano je bezpłatnie. Ponadto od końca grudnia 2019 roku przez styczeń roku 2020 w gminach prowincji Bergamo i Brescia zaszczepiono w sumie 34 000 osób przeciwko meningokokom. Szczepienia tego typu obejmują przede wszystkim dzieci i osoby w młodszym wieku, ale niewykluczone – informacje na ten temat są niejednoznaczne – że zaszczepiono też pewną liczbę osób starszych.
Podkreślmy, że tak jak zanieczyszczone powietrze nie jest bezpośrednią przyczyną choroby, ale tworzy podłoże sprzyjające wystąpieniu większej liczby przypadków chorób układu oddechowego, tak masowe szczepienia, zwłaszcza ludzi w starszym wieku, mogą stworzyć podatny grunt dla wystąpienia większej liczby przypadków takich czy innych chorób.
*****
Kiedy mówimy o zmarłych na „chorobę koronawirusową” (ściślej rzecz biorąc o tych, którym wpisano ją do karty zgonu jako przyczynę śmierci), należy sprecyzować o jakich zmarłych chodzi: zmarłe kobiety miały przeciętnie ok. 84 lata, zmarli mężczyźni ok. 80 lat (mężczyźni stanowili większość zmarłych). Wszyscy cierpieli na przewlekłe, najczęściej ciężkie choroby; na jedną chorobę – 14 % z nich, na dwie choroby – 21,5 %, na trzy lub więcej – 63 %, innymi słowy na „chorobę koronawirusową” chorują chorzy na inne choroby. Wszyscy podlegali długotrwałym terapiom lekowym. Zaledwie 1 proc. zmarłych nie chorowało na inne choroby, ale byli to ludzie w najwyższej kategorii wiekowej, czyli znajdujący się u kresu życia. Ludzie starzy i chorzy zawsze stanowili nadwyżkę zmarłych w okresie od późnej zimy do wczesnej wiosny (wyraża to polskie powiedzenie: „cieszy się starzec, gdy przeżyje marzec”).
Pamiętać należy, że Włochy to jedna z najstarszych populacji na świecie. W 2017 roku był tam największy odsetek w Europie ludzi mających 65 lat i więcej – 22,3% populacji. Osoby w wieku 75 lat i więcej stanowiły 10% populacji, a wieku 80 lat i więcej – 6,8%. A północne Włochy mają jedną z najstarszych populacji w Europie – na ten fakt zwrócił uwagę włoski epidemiolog prof. Giacomo Grasseli (zob. Paweł Łepkowski Covid-19 i grypa – równi rywale, „Rzeczpospolita”, 31 marca 2020). Istnieje więc tam duży „rezerwuar” ludzi, którym grożą infekcje wirusowe, grypa, powikłania pogrypowe, zapalenia płuc itd.
*****
Ponad 50% zmarłych „na chorobę koronawirusową” było pensjonariuszami domów opieki, domów seniora, domów spokojnej starości, zwykle mającymi 75 lat i więcej, z rozmaitymi chorobami (m.in. demencja, choroba Alzheimera), schorzeniami i niepełnosprawnościami. Codziennie w placówkach tego umiera kilkaset osób np. w Niemczech – ok. 900. Najwięcej oczywiście w sezonie zimowo-wiosennym. Wczesną wiosną 2020 r. w systemie opieki nad ludźmi starymi, niedołężnymi, przewlekle chorymi powstała sytuacja wyjątkowa spowodowana kilkoma czynnikami. Nastąpiło zmniejszenie liczebności personelu – część nie pojawiła się w miejscach pracy przerażona tajemniczym śmiercionośnym wirusem, na którego nie ma lekarstwa. Inni, mający pozytywny wynik testu musieli poddać się kwarantannie. Jeszcze inni musieli z powodu zamknięcia przedszkoli i szkół pozostać w domu opiekując się dziećmi. Niektóre źródła mówią, że opiekunki z Europy Wschodniej opuściły Lombardię w popłochu uciekając w kierunku ojczyzn, w obawie przed zakazem opuszczania domów i zamknięciem granic. W tym przypadku mieliśmy chyba do czynienia z opiekunkami pracującymi zarówno w domach spokojnej starości, jak i opiekującymi się prywatnie pojedynczymi pacjentami.
O tym, do jakich tragicznych skutków doprowadził kryzys w systemie opieki nad starszymi ludźmi, poinformował połowie kwietnia „New York Times”: „31 Deaths Toll at Quebec Nursing Home in Pandemic Reflects Global Phenomenon” – w domu opieki dla seniorów w Dorval koło Montrealu prawie cały personel uciekł ze strachu przed śmiercionośnym korona wirusem; na 130 podopiecznych, niektórzy byli sparaliżowani, z przewlekłymi chorobami, pozostały tylko dwie osoby personelu. Według „New York Timesa” to, co stało się w Quebecu, „jest odbiciem globalnego zjawiska”. W Hiszpanii personel części domów opieki w obawie przed koronawirusem porzucił pracę i zostawił podopiecznych samym sobie. Źołnierze podczas akcji dezynfekowania budynków znaleźli odwodnionych pensjonariuszy pozostawionych bez jedzenia, bez opieki i bez zachowania zasad higieny; w niektórych placówkach odkryto ciała zmarłych. Z Lombardii o takich drastycznych przypadkach nie informowano, ale wolno przypuszczać, że zjawisko na mniejszą skalę także i tam wystąpiło.
Sytuacja w domach opieki pogorszyła się, ponieważ, aby zrobić miejsce w szpitalach dla pacjentów z podejrzeniem „choroby koronawirusowej”, przewieziono tam chorych ze szpitali. Przewiezieni ze szpitali pacjenci przywlekli ze sobą ze sobą infekcje bakteryjne, co zwiększyło prawdopodobieństwo zainfekowania się innych pensjonariuszy.
Czynniki, które – jak można podejrzewać – zwiększyły umieralność to: nagła izolacja pensjonariuszy (zakaz odwiedzin dla rodzin i znajomych), samotność (często nie można było opuszczać pokoju), atmosfera strachu, ekstremalny stres (np. pojawienie się ludzi w maskach, fartuchach ochronnych lub kombinezonach), nieopuszczanie łóżek (okoliczność zwiększająca ryzyko zapalenia płuc), wyższa niż zazwyczaj liczba upadków, więcej leków uspokajających; istnieją pewne przesłanki pozwalające przypuszczać, że zdarzały się przypadki podawania cierpiącym i niespokojnym podopiecznym morfiny. U pensjonariuszy z demencją, potrzebujących czułości, bliskości, dotyku, znanego głosu, gwałtownie narasta dezorientacja, kiedy stałe ramy, w których żyją, nagle się zmieniają. Ich stan się pogarsza, może wystąpić hipokinezja (bezczynność ruchowa), objawiająca się w konsekwentnej odmowie jedzenia i opuszczania łóżka. Nie bez przyczyny hipokinezja nazywana bywa „samobójstwem na raty”.
Kiedy u pensjonariusza domu opieki wystąpiły objawy typu kaszel, gorączka to wszystkie zgony w palcówce były kwalifikowane jako „przypuszczalne przypadki śmierci na chorobę koronawirusową”. Jeśli choćby jeden pensjonariusz albo jeden członek personelu miał pozytywny wynik testu („potwierdzony przypadek”) wszystkie zgony mogły być potraktowane jako „potwierdzone zgony na koronawirusa”.
*****
I tak na okrągło. Kierat przerywa przyjazd ludzi w kombinezonach. Muszą zrobić testy. Część pensjonariuszek na widok zamaskowanych postaci chce uciekać .(…)
Posłałeś nas na śmierć! Umrzemy tu wszyscy! Umrzemy!- wieczorem jedna z pielęgniarek łapie za telefon i krzyczy do Szyndzielorza. (…)
Nie mamy rąk do pracy! Większość personelu jest chora. Pielęgniarki, zamiast przebywać w kwarantannie, słaniają się na nogach i pomagają przy leczeniu chorych. Dłużej tak nie pociągniemy. (…)
-Nie wiem, co będzie. Jesteśmy tu, bo tak nam nakazano. Nikt z personelu nie uciekł, bo nie mógł. Ja też, jeśli okaże się, że jestem zdrowa, DPS nie zostawię. Będę dalej chodzić do pracy – deklaruje Wiśniewska. (…)
Lesiczka przyznaje, że kiedy widziała w telewizji obrazki z włoskich placówek, płakała. – Nie chciałabym, by moi mieszkańcy umierali w samotności. Tych, którzy nie chcieli dalej pracować, próbuję zrozumieć. Ktoś ma niepełnosprawną mamę, którą musi się zająć. Kto inny boi się tak, że strach go paraliżuje. Nie wiem, jak będzie. Nie myślę o tym.
(Anna Malinowska Leżący w odchodach, „Gazeta Wyborcza”, 14 kwietnia 2012)
*****
Jeśli chodzi o szpitale, to mieliśmy do czynienia z dwoma równoległymi procesami, które doprowadziły do kryzysu w systemie placówek szpitalnych. Z jednej strony w warunkach paniki ludzie z łagodnymi objawami grypy i przeziębienia, niewymagający lekarskiej interwencji czy hospitalizacji, ale podejrzewający u siebie „chorobę koronawirusową”, zamiast pozostać w domu i w łóżku udali się do praktyk lekarskich (część z nich została zamknięta), skąd skierowano ich do szpitali, lub meldowali się bezpośrednio w szpitalach. Rodziny wzywały pogotowie ratunkowe do swoich bliskich, którzy znajdowali się w ciężkim, być może terminalnym stadium, z powodu całkiem innych chorób. Szpitale zostały przytłoczone falą pacjentów, brakowało miejsca, ludzie leżeli na korytarzach. Z drugiej strony więcej pracy spadło na personel, którego liczebność zmalała, ponieważ niektórzy pracownicy szpitali poszli na zwolnienia lekarskie (szacunki mówią, że nawet 15-30%), inni musieli zostać w domu, by opiekować się dziećmi z powodu zamknięcia szkół i przedszkoli. Jeszcze inni, ci z pozytywnym wynikiem testu, zostali objęci kwarantanną.
Oba procesy – z jednej strony zwiększony napływ ludzi do szpitali a z drugiej zmniejszenie ilości personelu medycznego, doprowadziły do przeciążenia systemu służby zdrowia czy wręcz, przynajmniej w pewnym zakresie, do jego zapaści. Jest rzeczą dość oczywistą, że w przepełnionych szpitalach, gdzie intensywną terapię prowadzono na korytarzach, w salach operacyjnych i pooperacyjnych; nastąpiło pogorszenie warunków higieniczno-sanitarnych – tymczasem w szpitalach znaleźli się ludzie w wieku ok. 80 lat, często z przewlekłymi chorobami, których przywieziono z podejrzeniem „choroby koronawirusowej”, czyli ci stanowiący „grupę najwyższego ryzyka”, jeśli chodzi o zagrożenie szpitalnymi zakażeniami bakteryjnymi wywoływanymi przez bakterie zazwyczaj oporne na najczęściej stosowane antybiotyki. Przypomnijmy, że szpitalne zapalenia płuc należą do jednych z najczęstszych zakażeń występujących w warunkach szpitalnych, są one drugim, co do częstości występowania zakażeniem i pierwszą przyczyną zgonu w przebiegu zakażeń. Ponad 20% szpitalnych zapaleń płuc występuje u chorych przebywających na oddziałach intensywnej terapii. Tymczasem trafili tam starzy ludzie, którzy powinni podlegać nie intensywnej, a paliatywnej terapii, ponieważ ta pierwsza może im bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Wspomnijmy na marginesie, że w ogóle osoby w podeszłym wieku są narażone wielokrotnie bardziej na zapalenie płuc niż młodsze grupy wiekowe, stąd w tej grupie umiera na nie znacznie więcej osób. Szczególnie groźna dla przebywających w szpitalu pacjentów w zaawansowanym wieku i o obniżonej odporności jest sepsa (zakażenie krwi), która najczęściej kończy się dla nich śmiercią. Zatem im więcej starych i często przewlekle chorych osób znalazło się szpitalach z podejrzeniem „choroby koronawirusowej”, tym więcej z nich mogło ulec zakażeniom szpitalnym i umrzeć.
Innym zagrożeniem dla tej „grupy najwyższego ryzyka” było nadmierne, inwazyjne użycie respiratorów – zwłaszcza intubowanie. Intubacja jest niezwykle delikatnym i niebezpiecznym zabiegiem powodującym bardzo poważne komplikacje; pacjent nie tylko musi być uspokojony przy pomocy leków, także potrzebne jest podanie leku, który sparaliżuje drogi oddechowe, aby zapobiec wykrztuszaniu obcego ciała w tchawicy. Ponieważ płuca są bardzo wrażliwe na zbyt wysokie ciśnienie oraz zbyt dużą koncentrację tlenu w doprowadzonym powietrzu, to w rezultacie intubowania może nastąpić ich uszkodzenie – ventilator-associated lung injury lub ventilator-induced lung injury. Do grupy najcięższych i najczęstszych szpitalnych zapaleń płuc należy tzw. odrespiratorowe zapalenie płuc (ventilator-associated pneumonia) tj. zapalenie występujące 48-72 godziny od rozpoczęcia mechanicznej wentylacji u chorego. Intubowanie może prowadzić do śmierci z powodu niewydolności płuc. Kiedy pacjenta z chorobą serca, rakiem, cukrzycą lub innymi groźnymi schorzeniami podłączy się do respiratora w chwili, kiedy ma symptomy grypy, może nie opuścić żywy oddziału intensywnej terapii. Im dłużej jest podłączony, tym mniejsze szanse, że będzie mógł oddychać samodzielnie. Wiadomo, że pacjenci z „podejrzeniem choroby koronawirusowej” są podłączeni do respiratorów dłużej niż inni pacjenci – siedem, dziesięć, piętnaście dni. Według różnych źródeł nie przeżyło 50-80 % (według innych źródeł nawet 90%) pacjentów z „podejrzeniem choroby koronawirusowej” wentylowanych mechanicznie metodą inwazyjną.
Mieliśmy do czynienia z sytuacją, kiedy do szpitali trafiali starzy, często przewlekle chorzy ludzie, przerażeni tym, że są „zainfekowani”, co oznacza pewną śmierć, zdezorientowani obcym otoczeniem, samotni, odizolowani od rodziny i przyjaciół, podłączeni do respiratorów, poddawali się i umierali.
*****
Mający średnio 80 lat pacjenci, z jedną lub nawet kilkoma poważnymi chorobami, byli także narażeni na skutki błędnych, bo stosowanych w warunkach paniki, terapii. Lekarze, zaskoczeni nadzwyczajną sytuacją, przeciążeni pracą, wyczerpani, obawiający się – w obliczu zagrożenia ze strony nieznanego śmiercionośnego wirusa – o zdrowie i życie swoje i swoich bliskich, pracujący w maksymalnym stresie, nie mieli czasu na dłuższą obserwację ani możliwości, aby właściwie ocenić stan pacjenta i trafnie prognozować rokowania. Trzeba jednak podkreślić, że działali w dobrej wierze, pod, zrozumiałą, moralną presją, aby robić wszystko co możliwe dla ratowania zdrowia i życia. Stąd brały się decyzje o przedwczesnym i nazbyt pospiesznym intubowaniu. A także decyzje o zastosowaniu – w obliczu nieznanego, śmiercionośnego wirusa i nieznanej choroby – agresywnych, „eksperymentalnych” terapii lekowych, podawaniu starych leków, które stosuje się już na inne choroby, podawanie leków antywirusowych o dużym stopniu toksyczności, mających działanie immunosupresyjne i poważne niepożądane skutki uboczne. Aby unicestwić śmiercionośnego wirusa uderzano w niego „lekowymi koktajlami”, wysyłano przeciwko niemu regularne „armady leków” np. najpierw kortyzon, potem moksyfloksacyna i lopinawir-rytonawir, wreszcie szerokospektralny antybiotyk i interferon.
Przebadanie pewnej grupy zmarłych zakwalifikowanych jako cierpiących na „chorobę koronawirusową” wykazało, że 85% otrzymało antybiotyki, 57% leki przeciwwirusowe, 37% steroidy; w 20% przypadków zaordynowano wszystkie trzy preparaty; 4,2% zmarłych otrzymało tocilizumab, znany na rynku pod nazwą actemra (środek przeciwko reumatoidalnemu zapaleniu stawów); remdesiwir mający ciężkie efekty uboczne – zakłócenia pracy wielu organów m.in. wątroby, niewydolność nerek; lopinawir-rytonawir, produkowany pod nazwą kaletra i aluwia stosowany do zwalczania wirusa HIV – do jego skutków ubocznych należą m.in. infekcje dróg oddechowych; tamiflu (oseltamiwir) – skutki uboczne: duszności, pogorszenie już istniejących schorzeń dróg oddechowych, tocilizumab- skutki uboczne: infekcje dróg oddechowych i inne. Nie jest do końca jasne, jakie skutki ma podawanie chlorochiny i hydroksychlorochiny, stosowanych wcześniej przeciwko malarii. Według jednych ekspertów ma to być cudowny środek przeciwko „chorobie koronawirusowej”, według innych może mieć, zwłaszcza w większych dawkach albo w kombinacji z antybiotykiem azithromycinem – bardzo negatywne skutki dla układu krążenia (kardiotoksyczność) wątroby, nerek, nadmiernie obniżenie poziomu cukru, zakłócenia rytmu pracy serca. Być może te negatywne skutki dotykają osoby z „grupy najwyższego ryzyka” – w zaawansowanym wieku i chorych nie na „chorobę koronawirusową”, ale na inne choroby. Należy też uwzględnić zjawisko polipragmazji, czyli przyjmowania wielu leków jednocześnie i możliwe między nimi interakcje, które mogą wywołać groźne dla życia skutki uboczne.
*****
Ponieważ nie ma zasobów i środków nieograniczonych, to kiedy przesuwa się je z jednej dziedziny do drugiej, to w tej pierwszej zaczyna ich brakować. Tak stało się w czasie „pandemii koronawirusa”, kiedy w wyniku skoncentrowania zasobów i środków na jej zwalczaniu opróżniono całe oddziały szpitali, które znacznie ograniczyły planowe przyjmowanie chorych, odłożono regularne badania, testy, operacje, zabiegi i terapie. Nastąpiło dramatyczne pogorszenie dostępu do diagnostyki i leczenia. Ludzie z chronicznymi chorobami, jak np. cukrzyca nie mieli możliwości uzyskania takiej pomocy jak wcześniej. Ponadto wielu chorych z obawy przed zarażeniem się śmiercionośnym wirusem zrezygnowało z udania się do szpitali i innych placówek medycznych. Znacząco spadło leczenie ataków serca i udarów. Powstało też zagrożenie dla potrzebujących natychmiastowej pomocy lekarskiej. Jak powiedział jeden z włoskich lekarzy: „Do tej pory karetki w Lombardii przyjeżdżały do chorego w ciągu ośmiu minut, teraz może to być nawet godzina. W przypadku np. zawału, to wielkie niebezpieczeństwo”.
*****
Masowa kwarantanna oznaczała zamknięcie w domach ludzi w zaawansowanym wieku, o osłabionej kondycji psychofizycznej, odcięcie ich od świata, skazanie na jeszcze większą samotność, na życie w atmosferze paniki i strachu, rozpaczy i braku nadziei. Łatwo wtedy o szybkie wyczerpanie sił witalnych i przyspieszenie śmierci tych, którzy zbliżają się już do kresu życia.
*****
Tygodnik „Polityka” z 22-27 kwietnia (2020 nr 17) dał na okładce nagłówek: „Zapaść służby zdrowia powoduje więcej ofiar niż COVID”. W środku znajdziemy artykuł Martyny Bundy Niewidzialni umierający , który zaczyna się tak:
Gdyby chcieć poprowadzić uczciwie statystykę śmierci koronawirusowych, trzeba by prócz zarażonych wpisać także ofiary systemu opieki zdrowia. Może kilka tysięcy śmierci co miesiąc. Janusz jeździ otwierać zamknięte od środka drzwi. Jest strażakiem. W każdej chwili mogą go posłać do kolejnego mieszkania. W tym tygodniu było ich aż sześć – rekordowo. W ostatnim znaleźli odwodnionego 77-latka u kresu sił. Ale przynajmniej żywego. Bo teraz najczęściej przyjeżdżają za późno. W jakimś sensie też do ofiar koronawirusa. Ile ich jest? Tysiące. Dokładnie nie wiadomo: po prostu czasem trudno powiedzieć co przeważyło; bardziej sama choroba, czy bardziej brak dostępu do lekarza; bardziej nawracająca depresja, czy samotność i izolacja.
*****
Obserwacja grupy zainfekowanych nowym koronawirusem, który pojawił się pod mikroskopami elektronowymi w laboratoriach wirusologicznych pod koniec 2019 roku wykazuje, że według szacunków różnych ekspertów ponad 95% wszystkich zainfekowanych ma co najwyżej łagodne symptomy. Z kolei zdaniem specjalistów z Imperial College w Londynie nawet do 80 proc. wszystkich zainfekowanych nie ma żadnych objawów lub w ogóle ich nie dostrzega. U pozostałych 20% koronawirus wywołuje łagodne symptomy grypowe i przeziębieniowe. Czy to oznacza, że nie stanowi on żadnego zagrożenia dla ludzi chorych i w zaawansowanym wieku? Oczywiście, że stanowi, tak samo jak wszystkie inne patogenne wirusy krążące po świecie w sezonie zimowo-wiosennym 2019/2020, które mogą być współprzyczyną (mniej lub bardziej istotną) śmierci ludzi należących do „grupy najwyższego ryzyka”, to znaczy tych, którzy ze względu na wiek i stan zdrowia są bardziej podatni na infekcje ze strony wszelkich możliwych patogenów. Wszystkie dolegliwości, schorzenia i wypadki, wszystkie czynniki fizyczne i psychiczne, wszystkie stresory, obciążenia organizmu wpływające negatywnie na stan zdrowia, mają dla nich skutki o wiele groźniejsze niż to jest w przypadku osób młodszych, zdrowych, o normalnym systemie odpornościowym np. większość powikłań grypowych i zgonów z tego powodu dotyczy osób po 65 roku życia – w ogólnej populacji występują średnio u 6% pacjentów, ale wśród seniorów odsetek ten rośnie do 30%.
W tym sezonie „wstępne dane amerykańskiej agencji rządowej Centers for Disease Control and Prevention (CDCP) wskazują, że od 1 października do 21 marca grypą mogło się zarazić ok. 50 mln ludzi, z tego 26 mln odwiedziło z tego powodu lekarza, ponad pół miliona hospitalizowano, a ok. 62 tys. zmarło. A jak wygląda realny wskaźnik śmiertelności tzw. grypy sezonowej? Amerykańskie Narodowe Centrum Statystyki Zdrowia (NCHS) informuje, że łączna śmiertelność na grypę sezonową i jej powikłania w USA, w tym głównie zapalenie płuc, tylko w ciągu jednego tygodnia, w okresie od 1 do 7 marca wyniosła 7,4 proc.” (Paweł Łepkowski Covid-19 i grypa – równi rywale, „Rzeczpospolita”, 31 marca 2020).
W połowie czerwca br. austriacka Agencja ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Źywnościowego podała, że w tegorocznym sezonie zimowo-wiosennym na „klasyczną” grypę zmarły w Austrii 834 osoby, zaś na „chorobę koronawirusową” zmarły do tej pory 673 osoby. W sezonie 2018/2019 na „klasyczną” grypę zmarło 1373 osoby, co odpowiada mniej więcej sumie zgonów na grypę i na „chorobę koronawirusową” (w sezonie 2018/2019 na grypę zmarło w Austrii 2851 osób).
Przeziębienie czy lekka grypa wywołane przez koronawirusa mocniej oddziaływać będą jako choroby towarzyszące na organizm człowieka 80-letniego cierpiącego ponadto na jedną lub nawet kilka chorób i może dać poważne powikłania zdrowotne, przede wszystkim – grożące śmiercią – zapalenie płuc. Jak czytamy w publikacjach medycznych, nieleczone przeziębienie może doprowadzić nawet do zapalenia osierdzia sercowego, zatoru tętnicy płucnej bądź wywołać chorobę zakrzepowo-zatorową.
*****
Kiedy z paradygmatu jedności przeniesiemy „pandemię” do paradygmatu rozproszenia, Wielki Wirus jako jedyna i główna przyczyna śmierci rozpadnie się, koronawirus wywołujący grypowe i przeziębieniowe objawy, pozostanie jako współprzyczyna (jaki jest jej udział w śmierci terminalnie chorego 80-letniego człowieka trudno precyzyjnie ustalić). Wyłonią się wówczas przed nami, nie tyle ostre kontury, co zarysy dramatycznych wydarzeń zimy i wiosny 2020 roku.
Tomasz Gabiś