„Rasy nie są ani nerwem ani kluczem do historii. Ani historia, ani nauka, nie mogą zgodzić się z rasizmem, który jest tezą wyjątkowo głupią”
(cyt. za: A.-M. Denis, L’Action française et l’Allemagne. 1933-1938, Paris 1998, 166).
W Stanach Zjedoczonych pali się. Nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni. Internet huczy – jak zawsze. Dlaczego? Media mainstreamowe zakładają, że chodzi o pana Jerzego Floyda: 46-letniego tzw. Afroamerykanina, który zmarł 25 maja 2020 w Minneapolis, gdy w czasie aresztowania za próbę zapłacenia fałszywym 20-dolarowym banknotem został przygnieciony do ziemi przez interweniujących policjantów.
Rzecz jasna, jego śmierć wywołała falę oburzenia, w szczególności wśród czarnoskórych mieszkańców kraju. Sztafeta została przejęta przez rasistowską organizację Black Lives Matter i pożytecznych idiotów ze świata celebrytów. Wszystko z błogosławieństwem polityków partii demokratycznej. Reszta to już historia.
Jak już wspomniałem, media głównego nurtu od początku ukazywały całe zajście jako przykład rasizmu. I na pierwszy rzut oka mogło ono tak wyglądać, przeciętny Jan Kowalski z pewnością w to uwierzył. Lecz takowa interpretacja mija się kompletnie z prawdą. Wskazuje na to m. in. fakt, że tylko jeden z czterech policjantów odpowiedzialnych za nadużycie siły był biały. Nie da się ukryć, że demolowanie amerykańskich miast ma tyle wspólnego z walką z rasizmem, co siodła i dzwoneczki ozdobne ze świniami. Policjanci odpowiedzialni za zabójstwo Jerzego Floyda staną przecież przed sądem. Kto wie, być może będą uniewinnieni jak O.J. Simpson? I co wtedy?
Zanim przejdziemy dalej, wspomnę jedynie że najzabawniejsze w tym wszystkim są, jakże wylewne, proklamacje solidarności z uciemiężonymi „Afroamerykanami” (o których faktycznej sytuacji tak naprawdę nie wiedzą nic) naszych rodzimych freedom fighters. Okazywana tym pierwszym w duchu wolności naszej i waszej. Co wskazuje na to, że być może będą oni na dniach zawiązywać Partię Białych Panter (ew. Źbików). Na wzór ich amerykańskich poprzedników z lat sześćdziesiątych. Należałoby zatem namierzyć ich Pun Plamondona jak najszybciej i zamnknąć delikwenta w wariatkowie. Polski świat portali społecznościowych zalała także fala pomyj autorstwa chorobliwych amerykanofobów, walczących z Imperium Zła i widzących w aktualnych zamieszkach początek jego końca. Ręce opadają. Oczywiście, nie da się lubić waszygtońskiej polityki zastraszania innych. Ich zapędów imperialistycznych i wasalstwa wobec Izraela. Z tym, że pokładanie nadziei w to, że to, co się tam obecnie dzieje, może być początkiem końca USA, jest naiwne.
Ale do sedna. Uważam że antagonizmy rasowe są swego rodzaju przykrywką, wykorzystywaną przez ruchy emancypacyjne (od ich samych początków w latach 60-tych), jak i nowofalowe środowiska lewicowo-wywrotowe. Przykrywką prawdziwego podziału społeczeństwa amerykańskiego, w skrócie, na tych którzy płacą podatki i tych którzy z nich korzystają. Partia podatników płacących będzie w ciągłym konflikcie z partią tych którzy z nich korzystają. W 2013 roku, jeden procent najbogatszych Amerykanów zapłacił trzydzieści osiem procent wszystkich podatków dochodowych. Dolne pięćdziesiąt procent, czyli połowa narodu amerykańskiego, zapłaciło tylko trzy procent wszystkich podatków dochodowych. I to właśnie ci, którzy utrzymują całą resztę, wytykani są palcami i oskarżani o to, że ich godny tryb życia jest rezultatem wyssanego z palca „białego przywileju”. O dziwo, czarni biznesmeni, liczni publicyści, niektórzy z aktorów, jak również polityków, także nie zgadzają się z tą rasową narracją.
Swego czasu przybliżyłem naszym czytelnikom osobę amerykańskiego autora i myśliciela konserwatywnego Jerzego S. Schuylera (1895-1977). Chciałbym po części o nim i jego spojrzeniu na relacje rasowe w Ameryce przypomnieć. Był on jedną z pierwszych czarnoskórych osób w amerykańskim życiu publicznym, która poddała w wątpliwość stanowisko, iż biali i czarni amerykanie żyli w zasadniczo różnych kręgach kulturowych. Zwracał uwagę, że czołowi czarni amerykańscy intelektualiści i artyści tworzyli pod wpływem europejskich wzorców, na których się wychowali. Przecież inaczej być nie mogło.
W 1947 roku opublikował „Komunistyczny spisek przeciwko Murzynom”, w którym krytykował lewicowe tendencje wśród „afroamerykańskich” polityków. Jego konserwatywne podejście do relacji rasowych stawało w opozycji do dominującej liberalnej filozofii ruchu praw obywatelskich. W 1964 roku, podczas pracy dla Pittsburgh Courier, Schuyler otwarcie sprzeciwił się nadaniu Martinowi Lutherowi Kingowi Jr. pokojowej Nagrody Nobla, pisząc: „głównym wkładem dr Kinga na rzecz światowego pokoju było włóczenie się po kraju niczym Tyfusowa Maria[2], infekując psychicznie upośledzonych słuchaczy wypaczoną doktryną chrześcijańską, pobierając od intelektualnej lewicy sowite opłaty za owe wykłady”.
J. Schuyler nie był w żadnym stopniu przychylniej nastawiony do innego, prominentnego, lecz bardzo odmiennego od Kinga, działacza – radykalnego mahometanina i czarnoskórego rasisty, Malcolma X (1926-1965). W 1973 roku, w swoim ostatnim opublikowanym artykule „Malcolm X: Rozsądniej byłoby upamiętniać Benedykta Arnolda” podsumował: „Nie jest trudno wyobrazić sobie ostateczny los społeczeństwa, w którym, niezrównoważony przestępca, jak Malcolm X, jest niemal powszechnie chwalony i ma nazywane własnym imieniem szpitale, szkoły i autostrady. Wszystko to w trosce o zachowanie o nim pamięci! … Równie dobrze moglibyśmy nawoływać uczniów naszych szkół do celebrowania urodzin Benedykta Arnolda. Albo wznieść pomnik Alger Hiss. Pamiętajmy, że wszystkie społeczeństwa niszczone są od wewnątrz – przez słabość, niemoralność, przestępczość, rozpustę i szczuplejącą psychikę”.
Dlaczego używałem w tym tekście cudzysłowu pisząc Afroamerykanin? Odpowiedź jest bardzo istotna – ponieważ Schuyler uważał się za Amerykanina. Amerykanina w niczym nie różniącego się od swoich białych sąsiadów. Oczywiście, daleki od umysłowego upośledzenia, był również świadom swoich afrykańskich korzeni i tego, w jak ciężkiej sytuacji prawno-ekonomicznej znajduje się murzyńska populacja USA. Jednakże, kontrastując popularne wśród czarnej opozycji postawy ultra-pacyfistyczne lub paramilitarne, propagował żmudną i często niełatwą do wdrożenia pracę w ramach dostępnych (dla mniejszości rasowych) przez prawo i konstytucję. Odrzucał pretensjonalny ton czarnej populacji wobec administracji rządowej. Schuyler wychodził z założenia, że koncesje prawne, wymuszone płaczem i śpiewem nie doprowadzą do prawdziwego równouprawnienia. Utrzymywał że centralnie i sztucznie narzucone przepisy prawne, niezgodne z lokalnymi tradycjami, utrwalonymi normami i brakiem poszanowania praw indiwidualnych Stanów, będą miały negatywny wpływ na stosunki międzyrasowe, w rezultacie wywołując ich stanowcze pogorszenie. Stał na stanowisku, że zmiany społeczne powinny zachodzić stopniowo, w sposób naturalny i w efekcie partykularnych czynników na nie wpływających. I czy nie miał racji?
Głosił wierność ideii jedności narodu i poświęcenia dla ojczyzny. Chociaż nie unikał naświetlania indywidualnych przypadków rasizmu w amerykańskich siłach zbrojnych, uważał, że obowiązkiem czarnych amerykanów jest czynna służba wojskowa, tylko w jej ramach mają oni szansę na udowodnienie swego męstwa i patriotycznej postawy, np. kiedy w 1936 roku, Włochy Mussoliniego napadły Etiopię, Schuyler wezwał do utworzenia i wysłania czarnej grupy ekspedycyjnej (armii USA) do Etiopii, w celu jej oswobodzenia z rąk faszystów. Jego proamerykańskie nastawienie nie było wszakże wolne od krytyki wobec niektórych polityków i ich praktyk. W okresie II wojny światowej skrytykował prezydenta Franklina D. Roosevelta za jego stwierdzenie, że Stany Zjednoczone walczą o wolność i demokrację. Zwrócił uwagę na fakt że Adolf Hitler i NSDAP była pod silnym wpływem polityki rasowej Stanów Zjednoczonych.
To Schuyler powinien być przykładem dla młodych gniewnych murzynów. Nie rozśpiewany King Jr czy zradykalizowany Malcolm X. Musimy także pamiętać o tym, że od czasów Schuyler’a upłynęły dekady. Świat zmienił się, a instytucjonalne przeszkody rasowe dawno już przeminęły. Więcej: można argumentować że, dla przykładu, polityka społeczna – np. akcja afirmacyjna, dyskriminuje białych mieszkańców Stanów Zjednoczonych.
Panująca w Stanach zawierucha ucichnie. Ucichnie, ponieważ jej sterownicy, tak jak zawsze, działają podług zasad Saula Alinsky’ego. Przekonani że żadna zadyma nie może trwać za długo. Doświadczamy przedwyborczej zagrywki, sterowanej przez radykałów partii Demokratycznej. To próba wypchnięcia z Białego Domu złego Donalda. Czy im się to uda – zobaczymy.
Dla prawych Amerykanów, jakiegokolwiek koloru skóry, prognozy pozostają bez zmian. Hegemonia Jankesów nad wszystkimi państwami „zjednoczonymi” w konsekwencji wojny secesyjnej, nie oferuje im nic dopóki trwa. Ani lewicowi marksiści, zwani partią demokratyczną, ani neokonserwatyści, zwani republikanami, nie odzwierciedlają prawdziwych zasad ani dziedzictwa godnego pielęgnacji i zachowania. Obie grupy odrzucają jedyny możliwy do akceptacji, historyczny i prawdziwy, konserwatyzm starego Południa. Konserwatyzm, który uosabiał dziedzictwo i wizję założycieli państw (nie stanów) pomiędzy Kanadą i Meksykiem. Zamiast tego oferują swojej widowni walkę dwóch frakcji coraz bardziej skorumpowanych i żerujących na zwiotczałym ciele wspólnoty, którą rządzą wymiennie. Społeczności która staje się coraz słabsza. Przypomina to czytelnikowi coś?
Na koniec, osobista refleksja. Od czternastego do dwudziesto ósmego roku życia mieszkałem w Kanadzie. Obracając się w bardzo mieszanym gronie towarzyskim. W tym całym zamęcie solidaryzuję się z drobnymi przędsiębiorcami i sklepikarzami. Także czarnymi, których biznesy zostały zniszczone. Których dorobek życiowy leży w gruzach a ich rodziny zostały bez środków do życia. Nakręceni przez media pseudo-manifestanci to po prostu motłoch. Zlepek rynsztokowej lewicy, ludzi ubogich, średnioklasowców, lewicujących studentów z bogatych domów i szukających łatwych połowów złodziejaszków. To, co ich łączy to paserstwo, lenistwo, brak szacunku i wychowania, ale przede wszystkim głupota. Nie obchodzi ich żaden konflikt rasowy, ani jego załagodzenie. Nigdy nie obchodziło.
Arkadiusz Jakubczyk