Aktualizacja strony została wstrzymana

Kilka uwag na marginesie epidemii – Sebastian Bachmura

Przez ostatnią dekadę uparcie twierdziłem, że nie znam się na lotnictwie i dendrologii, gdy cały naród zgrywał ekspertów w tej sprawie. Gdy dziś sytuacja jest podobna, również nie mam zamiaru uchodzić za eksperta z dziedziny wirusologii czy epidemiologii. Widocznie jestem jakimś niechlubnym wyjątkiem, który nie może wpasować się w ogólnie przyjęty, narodowy standard. Trudno, cała historia polskiego konserwatyzmu to ciągła opozycja wobec rozemocjonowanych, zrewoltowanych mas, które wolą działać niż myśleć. Niemniej nie trzeba być profesorem nauk medycznych by dostrzegać pewne kwestie, toteż pozwolę sobie dodać swoje trzy grosze do ogólnonarodowej debaty. Nie mnie oceniać jak poważne jest zagrożenie, zwłaszcza, że do końca epidemii nam daleko. Pewne jest to, że koronawirus istnieje (wbrew temu co twierdzą niektórzy zwolennicy spiskowej teorii dziejów), koronawirus zaraża, koronawirus zabija. Wiemy też, że nie jest to żadna nowa dżuma i na tak wysoką śmiertelność póki co z pewnością się nie zanosi. Faktem jest też, że walczymy z choroba do końca nieznaną, której metody leczenia medycyna dopiero bada.

Jednak nie o samym wirusie chcę tu pisać, lecz o zachowaniach władz państwowych, które pozostawiają wiele do życzenia. Początkowo sam z zadowoleniem stwierdziłem, że oto wreszcie polski rząd robi coś we właściwy sposób. Mamy w końcu zagrożenie epidemią której nie znamy, kompletnie nowy wirus, więc ogólnonarodowa profilaktyka, ograniczenie liczby ludzi przebywających w jednym miejscu – to wszystko ma przecież sens! Pojawiają się tu jednak dwa istotne problemy: brak komunikacji oraz brak logiki w kolejnych działaniach.

Dlaczego brak komunikacji? Bardzo proste. Mamy zagrożenie, ludzie się boją, zwłaszcza, że atmosfera strachu podsycana jest przez żądne sensacji media (nie, tu też nie dostrzegam spisku, po prostu media tak działają, a społeczne konsekwencje są przecież nieistotne z ich punktu widzenia). W atmosferę tą idealnie wpasowuje się rząd, który wprowadza kolejne ograniczenia. Z początku zrozumiałe, przecież chodzi o zmniejszenie jednoczesnej liczby zachorowań, aby utrzymać wydolność szpitali, a ograniczenia nie są jakieś drastyczne, wręcz rozsądne – mniej ludzi na tej samej przestrzeni, mniejsza szansa na zarażenie – logiczne. Potem jednak wprowadzane są kolejne ograniczenia, ot tak po prostu. Nie wiemy dlaczego teraz, nie wiemy w jakim celu, nie wiemy dlaczego takie. Te metody za pewne przyjmą się w Chińskiej Republice Ludowej, ale nie w Europie, a już zwłaszcza w Polsce, w której obywatel zakodowaną ma wręcz przesadną obsesję na punkcie osobistej wolności. Jednocześnie działanie to przybiera charakter chaotyczny, sprawia wrażenie, że rząd nie do końca wie co robi, czy też nawet nie ma planu (akurat tu bym się nie zdziwił). Gdyby do obywatela płynął jasny i konkretny przekaz, dzięki któremu może on zrozumieć działania rządu, co więcej może przygotować się na kolejne obostrzenia, sytuacja wyglądałaby nieco inaczej. W rzeczywistości jest przeciwnie – rząd wprowadza nowe ograniczenia na zasadzie „bo tak”, mimo że nie dzieje się nic nowego, po prostu rośnie liczba zachorowań, w zasadzie w taki sposób, w jaki miała rosnąć, a nawet wolniej niż przewidywałby to wódz antyepidemicznej krucjaty, minister Szumowski.

A dlaczego również brak logiki? No cóż, najpierw zamykamy ludzi w domach i każemy tam siedzieć, no ale jeśli trzeba wyjść, to można. Jednak dopiero po jakimś czasie każemy im nosić maseczki na twarzy, nawet nie po to, żeby ich chronić, lecz żeby to oni innych nie zarażali. Jeśli więc możemy najpierw po prostu ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa przez zwykłą maseczkę, to dlaczego od razu zamykać ludzi w domach? Jaki sens ma wprowadzenie drastycznych ograniczeń, żeby potem dołożyć do nich drobne niedogodności? Pozwolę sobie również zauważyć fakt, że z początku minister Szumowski w zasadzie wyśmiewał noszenie maseczek. A teraz trzeba, bo brak maseczki to niebezpieczeństwo (no i mandat w pakiecie ewentualnie). Ironicznie rzecz podsumowując, jest to mój ulubiony ruch rządu w sprawie walki z epidemią. Naprawdę trzema być wybitnym geniuszem, żeby tak koncertowo skopać swój i całego rządu autorytet w oczach ludzi, zarówno tych, którzy chcą skutecznie ochronić się przez zarazą, jak i tych, którzy powątpiewają w sens jakichkolwiek obostrzeń. Można by jeszcze wspomnieć o wątpliwościach ze strony autorytetów medycznych, co do sensu zakrywania twarzy, ale miałem nie zgrywać eksperta-wirusologa. Fakt faktem, że skuteczność maseczek nie wynika z rozporządzeń ministra. Jeśli są skuteczne, to były skuteczne przed nakazem noszenia, w trakcie i będą skuteczne po jego uchyleniu. Jeśli jest przeciwnie, to na każdym z tych etapów jednakowo jest to strata czasu i dostępu do świeżego powietrza.

Niestety mamy też do czynienia ze smutnym zjawiskiem wśród katolickiej prawicy, a mianowicie pewną skłonnością do postaw anarchicznych. Środowisko, które powinno uznawać wagę dobra wspólnego, które stoi ponad dobrem jednostki, niejednokrotnie wydaje się często tę kwestię ignorować. Posłuszeństwo wobec autorytetu władzy, tak świeckiej, jak i kościelnej, zanika. Bierze się to oczywiście z charakteru samej władzy, która często swój własny autorytet podważa (a obecna pracuje ile sił na ten efekt), niemniej wydaje się, że podstawowy instynkt nakazuje w sytuacji zagrożenia podporządkowanie się zarządzeniom władz, nie ostentacyjne ich lekceważenie. Nie jest to oczywiście główny problem w tej całej sytuacji, ale niebezpieczny symptom, który już wcześniej był dostrzegalny, a dziś szczególnie się nasila. Demokratyzm wkrada się do głów bardziej niż sami zainteresowani gotowi są przyznać, a przekonanie, że każdy obywatel/wierny sam wie lepiej co rząd/episkopat powinien w danej kwestii robić niesie ze sobą daleko idące konsekwencje. Oczywiście nie oznacza to rezygnacji z krytyki czy słusznego napominania, ale dostrzegam zdecydowanie nadmierne przekonanie o własnej, bezwzględnie słusznej racji, nierzadko podszyte całym zbiorem najrozmaitszych teorii spiskowych, które w moim odczuciu godzą w katolickie fides & ratio.

Fakt, że istnieje potrzeba zatroszczenia się o dobro wspólnoty nie oznacza także, że należy się bezwzględnie zamknąć w domach i czekać. Zwłaszcza to, że zdaniem ekspertów z epidemią możemy walczyć jeszcze długo przemawia za tym, by szukać możliwie najbardziej zrównoważonego rozwiązania. Oczywiście wszyscy odetchną z ulgą, kiedy to wszystko się skończy, ale byłoby miłą zaletą, gdyby przy okazji ludzie nie szli na bruk w wyniku gospodarczej zapaści i nie umierali z głodu w wyniku niedostatków żywności na rynku. Sam rząd przecież twierdzi, że celem obostrzeń jest spłaszczenie krzywej zachorowań. Zatem należy szukać takich rozwiązań, by rosła ona dostatecznie wolno, a jednocześnie gospodarka mogła funkcjonować na względnie normalnych zasadach. Źycie ludzkie z pewnością stanowi ogromną wartość, jednak czy postawienie na bezwzględne bezpieczeństwo potencjalnie zarażonych, kosztem ekonomicznych konsekwencji dla całego społeczeństwa nie było by właśnie przedłożeniem dobra poszczególnych jednostek w miejsce dobra wspólnoty? Owszem życie i zdrowie należy chronić najlepiej jak można, niemniej nie może ta ochrona skutkować katastrofalnymi skutkami dla całego społeczeństwa.

Na koniec pozostawię sobie jeszcze drobną uwagę w kwestii szczepionek, tematu chyba najbardziej kontrowersyjnego i rodzącego najwięcej spiskowych teorii, czy też, mówiąc potoczną mową internetu – szurii wszelakiej. Pozostając umiarkowanym sceptykiem co do powszechnego obowiązku szczepień (a zdecydowanym wobec koncepcji szczepienia wszystkich na wszystko co się da) uznaję argument dobra wspólnego, jako argument za zastosowaniem w danym przypadku przymusu. Czy gdybyśmy mieli teraz epidemię dżumy, dziesiątkującą całe narody, a jednocześnie dysponowali szczepionką zdolną ją powstrzymać – nie byłoby to słusznym argumentem za masowymi szczepieniami? Pytanie tylko, czy mamy tu do czynienia z analogią? Już pojawiają się głosy (w tym prezydenta Dudy) o powszechnym obowiązku szczepień na koronawirusa. Pomijając wciąż niską (acz nadal zbyt wysoką) śmiertelność, kwestia, która rodzi wątpliwości brzmi – jakie bezpieczeństwo daje szczepionka wynaleziona w przyspieszonym tempie, niedostatecznie przetestowana, co do której nie znamy pełni skutków ubocznych? Czy aby zachodzi tu jakakolwiek moralna podstawa, by w ogóle mówić o przymusie? Zwłaszcza, że tajemnicą poliszynela jest to, że współczesna medycyna ma na bakier z etyką – inaczej nie byłoby problemu z aborcją czy eutanazją.

Jest mi obce tak lekceważenie problemu, jak i wpadanie w irracjonalną panikę, nieadekwatną do faktów i statystyk. Te kilka uwag pozwoliłem sobie skreślić obserwując od początku rozwój sytuacji, dostrzegając, że na uboczu medycznej batalii pojawiają się problemy warte poruszenia. Czytający te słowa być może zauważy, że temat ten nie został w pełni wyczerpany, nie uwzględniam tu kwestii polityczno-prawnej oraz religijnej, w których również nie trudno doszukać się powodów do krytyki, jednakże ze względu na już dostateczną długość tekstu pozwolę sobie napisać o nich parę słów odrębnie.

Sebastian Bachmura

Za: konserwatyzm.pl (2 maja 2020) – [Org. tytuł: «Bachmura: Kilka uwag na marginesie epidemii»]

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY: Zamieszczamy powyższą opinię, jakkolwiek mamy inne zdanie co do np. przemyśleń Autora dotyczących „postaw anarchicznych” niezgadzających się z działaniami władz świeckich czy kościelnych. Uważamy bowiem, że jeśli wiedza medyczna i naukowa zostaną odseparowane od bieżących potrzeb i polityki, to dzisiejsze decyzje władz świeckich tracą zupełnie podstawy. Nie wspomniając o skandalicznych decyzjach władz kościelnych. Podobnie, przemyślenia Autora do co możliwości uzasadnienia przymusowego szczepienia, są błędne. 

Dajemy jednak szansę Autorowi, wszak dyskusja musi wprowadzać różne opinie.

 


 

Skip to content