Jakiś czas temu pewien dyrektor szpitala polowego powiedział:
W obliczu tak wielu potrzeb duszpasterskich, tak wielu próśb ze strony kobiet i mężczyzn, grozi nam, że się przestraszymy, zamkniemy się w sobie w postawie lęku i obrony. I stąd bierze się również pokusa samowystarczalności i klerykalizmu, ograniczenia wiary do reguł i instrukcji, tak jak to czynili uczeni w Piśmie i faryzeusze w czasach Jezusa. Wszystko będzie dla nas jasne, uporządkowane, ale lud wierzących i poszukujących nadal będzie głodny i spragniony Boga. Powiedziałem już kilka razy, że Kościół wydaje się być szpitalem polowym. Tak wielu jest ludzi zranionych, którzy proszą nas o bliskość. Proszą o to samo, o co prosili Jezusa. Ale zachowując postawę uczonych w Piśmie czy faryzeuszów nigdy nie damy świadectwa bliskości
Minęło 5 lat. Posoborowi biskupi na całym świecie nakazują wiernym przyjmowanie Komunii świętej na rękę, albo praktycznie całkowicie ograniczają dostęp do sakramentów i sakramentaliów, zamykają przed nimi kościoły, odwołuja pogrzeby, Msze święte, wszelkie publiczne nabożeństwa, niekiedy „interes” przechodzi do strefy wirtualnej…
Gdzieniegdzie po mieście przemyka jakiś odważny kapłan niosący monstrancję i błogosławiący wszystkich i wszystko naokoło. Ale to tylko jednostki. Wszyscy charyzmatyczni „healerzy” pochowali się po kątach. Jakoś nie słychać o „Mszach z modlitwą o uzdrowienie”.
Minie parę tygodni i wierni (również w Polsce) przyzwyczają się do tego, że w niedziele już nie trzeba chodzić do kościoła. „Zaraza” minie, a oni już do kościołów nie wrócą. Przychody z tacy też nie wrócą. Skoro Kościół posoborowy ich olał w sytuacji strachu przed epidemią, to po co im taki Kościół gdy znowu będą zdrowi, a zagrożenie minie? Szkoda czasu, zachodu i forsy.
Napisał Dextimus dnia 16.3.20