Aktualizacja strony została wstrzymana

Totalniackie towarzystwo – Stanisław Michalkiewicz

Przez ostatnie 12 lat przewalała się przez nasz nieszczęśliwy kraj wojna między obozem „dobrej zmiany”, a obozem zdrady i zaprzaństwa, w której obydwie Strony Wojujące rozhuśtywały emocjonalnie – każda swoją część opinii publicznej, w związku z czym społeczeństwo podzieliło się na dwie rozżarte watahy, do których nie trafiały żadne argumenty spoza tego konfliktu. Czy ten konflikt był autentyczny, czy ustawiony – o to jeszcze długo będą toczyły się spory, bo jeśli nawet był ustawiony, to ustawiali go pierwszorzędni fachowcy, których, jak wiadomo, „nie ma” więc w takim razie nigdy nic nikomu nie powiedzą. W takiej sytuacji uczeni politologowie będą pisali rozprawy doktorskie i habilitacyjne, że było tak, czy owak. Wyobrażam sobie, jak z tych wszystkich naukowców muszą zaśmiewać się do łez wspomniani pierwszorzędni fachowcy. Nawiasem mówiąc, rzecz ta została opisana w znakomitej powieści o władzy, napisanej przez Roberta Penn Warrena pod tytułem „Gubernator”. Występuje tam Jack Burden, będący u gubernatora Willy Starka człowiekiem od specjalnych poruczeń, a więc – pierwszorzędnym fachowcem. I obserwując ogromny wiec, który ma zdecydować o losie gubernatora i przyszłości stanu, Jack Burden jest pełen melancholii i nawet czegoś w rodzaju litości, bo on już wie, jak się to wszystko skończy, a wie stąd, że on to wszystko zaplanował, zaś wiecujące tłumy, którym wydaje się, że tworzą historię, nawet nie zdają sobie sprawy, że tylko statystują w przedstawieniu nieznanego im reżysera.

Więc społeczeństwo podzieliło się na dwie rozżarte watahy, zajęte bez reszty wzajemnym kopaniem się po kostkach. Zwraca jednak uwagę okoliczność, że mimo rozżarcia, watahy kopały się tylko po kostkach, ale nie wyżej, żeby nikomu nie zrobić prawdziwej krzywdy. Ale nawet w przedstawieniu wyreżyserowanym przez pierwszorzędnych fachowców zdarzają się niespodzianki – choćby w rodzaju tej, która przytrafiła się wspomnianemu Jackowi Burdenowi – i właśnie pojawiła się taka niespodzianka w postaci renesansu komuny i to w najgorszym wydaniu bolszewickim. Nie mówię już nawet o prezentacji przyczyn głodu na Ukrainie i Kubaniu w okresie kolektywizacji, jakiej dokonała freblówka partii Wielce Czcigodnego pana Zandberga. Otóż uważają oni i to pewnie szczerze, że wspomniany głód, którego ofiarą padło co najmniej 10, a może i 15 milionów ludzi, nie był żaden komunizm, tylko … „nacjonalizm” i „stalinowski kapitalizm państwowy”. To nie był żaden komunizm, a zwłaszcza komunizm „prawdziwy”, to komunizm „prawdziwy” polega na oddaniu środków produkcji pracownikom oraz zniesienie państwowego przymusu i hierarchii.

Jak widzimy, kiedy my tu jesteśmy zajęci kibicowaniem a to obozowi „dobrej zmiany”, a to obozowi zdrady i zaprzaństwa, na naszych oczach wyrasta pokolenie totalniaków z czarnymi podniebieniami, którzy znowu szykują się do objęcia rządów gwoli zbudowania lepszego świata. Ile krwi się z tego powodu poleje – tego jeszcze nikt nie wie, podobnie jak nikt tego nie wiedział, kiedy rozmaite rewolucyjne jamnice, jak Róża Luksemburg, czy Klara Zetkin, czy „monsieur Uljanoff” dzielili włos na czworo, analizując występujące między nimi różnice w podejściu do „rewolucyjnej teorii” i kłopoty, jakich może rewolucyjnej praktyce sprawić „renegat Kautsky” – no a potem było już za późno, bo w ramach „czerwonego terroru” do dołów z wapnem byli wrzucani wszyscy, jak leci („priszoł prikaz z rajkoma, rasstrielat’ wsiech pa domach, eto był wosiemnadcatyj god”). Otóż jesteśmy niemal w przededniu wybuchu kolejnej fali czerwonego terroru, bo mentalność, jaką prezentuje część młodego pokolenia, jest już całkowicie dojrzałą formą totalniactwa. Na razie manifestuje się ono w formach bezkrwawych, ale to tylko kwestia czasu, jak się pojawią formy krwawe, boć przecież po etapie pieriedyszki znowu wkraczamy w etap surowości.

Oto do Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi zaproszony został Roman Polański, gwoli wygłoszenia tam wykładu dla studentów. Roman Polański o robieniu filmów coś tam wie, więc prawdopodobnie Zasrancen studiujący w tamtejszej szkole mogliby nieco skorzystać. Ale zanim doszło do tego wykładu, gruchnęła wieść, że jakieś panienki, to znaczy osoby będące panienkami przed 30 lub nawet 40 laty, przypomniały sobie, jak to były przez Romana Polańskiego „molestowane”, czy nawet – horrible dictu – „gwałcone”. W tej sytuacji 80 studentów łódzkiej filmówki zażądało, by do wykładu nie dopuścić, bo ich zdaniem ktoś taki, jak Polański nie jest godzien, by do nich przemawiać.

Taki sposób myślenia przypomina do złudzenia postępowanie rosyjskiego oberprokuratora Najświętszego Synodu, Konstantego Pobiedonoscowa, którego Lew Tołstoj sportretował w postaci Karenina w powieści „Anna Karenina”. Otóż ten Pobiedonoscew nie był w Rosji lubiany („Pobiedonoscow dla Sinoda, obiedonoscow dla siebia, biedonoscow dla naroda i donoscow dla caria”) między innymi za totalniackie podejście do różnych spraw. Na przykład domagał się, by w Wielkim Poście nie odbywały się przedstawienia teatralne, bo „wszyscy ludzie rosyjscy” się temu zdecydowanie sprzeciwiają. „Wszyscy” – a więc również ci, którzy na te przedstawienia wykupili bilety. Tym osiemdziesięciu studentom łódzkiej filmówki nie przyszło do głowy, by – skoro Polański im się nie podoba – to po prostu na jego wykład nie pójść. Nie – tylko skoro im się nie podoba, to wykład nie może się odbyć, bo „wszyscy ludzie rosyjscy…” – i tak dalej. Na tym właśnie polega istota mentalności totalniackiej; wszyscy muszą postępować tak, jak my tego chcemy.

Jak widzimy, część młodych ludzi, którzy już niedługo będą ważnymi osobistościami w przemyśle rozrywkowym, to totalniacy w postaci dojrzałej, chociaż możliwe, że „bez swojej wiedzy i zgody”, bo ich zainteresowania mogą ograniczać się do tego, by wypić i zakąsić, ewentualnie – pomolestować od przodu lub od tyłu. Tacy ludzie z upodobaniem określają się, jako „liberałowie” i nawet bywają tak nazywani przez swoich przeciwników. Tymczasem – jak widać choćby na tym przykładzie – to nie zadni „liberałowie” tylko zwyczajni totalniacy – tacy sami, jak bolszewicy za Lenina, czy Stalina. Romanowi Polańskiemu z tego powodu sławy nie ubędzie, bo on już w młodości nie tylko znał swoją wartość, ale też wiedział, z kim warto się zadawać, a z kim nie warto – o czym świadczy scenka, kiedy wzywał swoich przyjaciół do opuszczenia imprezy, bo „to jakieś ch…we towarzystwo”.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    7 grudnia 2019

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4596

Skip to content