Aktualizacja strony została wstrzymana

Niedzielna szkółka liderów – Stanisław Michalkiewicz

Jak się zostaje liderem, to znaczy – przywódcą? W koszmarnych, poprzednich czasach zostawało się nim albo z racji urodzenia, albo przywódca się objawiał. Na przykład dziedziczny monarcha stawał się przywódcą z racji urodzenia. Takim przywódcą mógłbym być nazwany car Piotr Holsztyński, małżonek Katarzyny, zwanej później Wielką, gdyby nie był wariatem. Ale niestety (albo „stety”) był, więc przywódcą została Katarzyna, która najpierw przeprowadziła udany zamach stanu, a potem kazała swego niewydarzonego małżonka udusić. W przypadku Katarzyny mamy już do czynienia z sytuacją mieszaną, stała się przywódczynią po części dzięki swemu małżeństwu z carem, a właściwie – następcą rosyjskiego tronu – bo gdy to małżeństwo było zawierane, carycą była Elżbieta, córka Piotra Wielkiego i zawodowej prostytutki, co włóczyła się za wojskiem. Katarzyna pochodziła z rodziny książęcej, ale nader podupadłej; tych książąt było w Niemczech na pęczki, a książę – ojciec Katarzyny – był zaledwie dowódcą jakiegoś zakazanego pułku w Szczecinie, więc chociaż wydawało się, że los przeznaczył jej w prezencie życie u boku utytułowanego wariata, to jednak, dzięki własnym zaletom nie tylko zajęła stanowisko samodzielne, ale utrwaliła pozycję Rosji, jako mocarstwa europejskiego, a więc wtedy – również światowego. Ale to było w dawnych, koszmarnych czasach, bo teraz jest inaczej. Teraz, żeby zostać liderem, trzeba najpierw ukończyć szkołę liderów. Ale szkoła szkole nierówna; nawet gdy nie kształcą one liderów, to jedne dają dyplomy bardziej poza nimi, to znaczy – w świecie – cenione, podczas gdy takie na przykład wyższe szkoły gotowania na gazie – już niekoniecznie, chociaż te dyplomy są pozornie tyle samo warte. Toteż i w przypadku uczelni kształcącymi dyplomowanych liderów są wielkie różnice. Absolwenci niektórych szkół mogą zostać liderami państw poważnych, podczas gdy absolwenci tych drugich, takich niedzielnych szkółek liderów – mogą zadawać szyku tylko w państwach pozostałych. Przykładem szkoły liderów, której dyplomy są w cenie, jest francuska Ecole Nationale d’ Administration (ENA), którą założył generał de Gaulle i jego pierwszy minister Michel Debre. Absolwenci tej szkoły rządzą Francją, albo z ramienia jednej partii, albo z ramienia drugiej, co – jak się domyślamy – w niczym tamtejszej demokracji nie szkodzi, bo – jak przenikliwie zauważył partyjny buc, którego w filmie „Kontrakt” grał Janusz Gajos – „demokracja – demokracją, ale ktoś musi tym kierować”.

Toteż na przykład w naszym nieszczęśliwym kraju, gdzie nawet dawny SGPiS nie miał rangi francuskiej ENA , ani nawet Wyższa Szkoła Nauk Społecznych przy KC PZPR, z której wychodziło co prawda sporo liderów, ale raczej kalibru „geniuszów karpackich” – takim dwuznacznym tytułem został obdarzony Mikołaj Ceaucescu – nie dorównuje Szkole Liderów przy Departamencie Stanu USA. Kandydatów do tej Szkoły wybiera Ambasada amerykańska, a jakimi kryteriami się kieruje – tego nie wiem, więc nie wykluczam, że przyszłych liderów rozpoznaje po zapachu. O takiej możliwości świadczyłaby okoliczność, że absolwentami tej szkoły byli liderzy zarówno z obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm. Na przykład wśród absolwentów był Mieczysław Rakowski, Donald Tusk, Bronisław Komorowski, Kazimierz Marcinkiewicz, Hanna Suchocka, Aleksander Kwaśniewski i Beata Szydło. W czasie trzytygodniowego kursu kandydaci na liderów zapoznają się między innymi z „celami polityki zagranicznej USA”, no a potem zostają liderami, jak nie z ramienia obozu zdrady i zaprzaństwa, to z ramienia obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm. Zwraca uwagę, ze absolwentem „Szkoły Liderów” chyba nie jest Jarosław Kaczyński, w związku z czym przez obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i środowisko żydowskie w Polsce, uważany jest za uzurpatora i musi zadowalać się rangą prostego posła, chociaż faktycznie jest Naczelnikiem Państwa.W niczym nie przeszkadza to oczywiście naszej młodej demokracji, kształtowanej również przez starych kiejkutów, którzy w zdalnym sterowaniu demokracją mają dobre, a w każdym razie – bogate doświadczenia i rzadko, a właściwie chyba nigdy na pozycje liderów nie wysuwają kandydatów, na których nie mają żadnych „haków”, przy pomocy których zapewniają sobie ich lojalność.

Jak widzimy, taki jeden z drugim lider musi sprostać nie lada wymaganiom, często ze sobą sprzecznych, na przykład teraz, gdy pojawił się konflikt interesów między „diasporą żydowską”, a konkretnie – żydowskimi organizacjami przemysłu holokaustu, wspieranymi przez Stany Zjednoczone, a Polską, której w tym konflikcie nie odważają się wspierać ani liderzy patentowani, ani nawet liderzy samozwańczy w rodzaju wspomnianego Jarosława Kaczyńskiego. Źeby tedy zapobiec ich przepracowaniu, w Szczawnicy odbyły się zajęcia niedzielnej szkółki liderów – oczywiście znacznie mniejszego kalibru – których liderowania nauczali liderzy doświadczeni w rodzaju charyzmatycznego premiera Jerzego Buzka, co to wprowadzić cztery wiekopomne reformy z których skutków nie możemy otrząsnąć się do dnia dzisiejszego. Na przykład – reformę ochrony zdrowia, której hasłem przewodnim było, że „pieniądze idą za pacjentem”. Może i idą, ale w takiej odległości, że nie tylko wzrokowy, ale w ogóle wszelki kontakt między nimi, a pacjentem już dawno został zerwany. Trwałą pozostałością tej reformy, podobnie jak i pozostałych, są ogromne aparaty biurokratyczne, powołane do przychylania obywatelom nieba. W tym duchu kandydaci na liderów narzucani byli „ekonomii papieża Franciszka”, który przekazał jakiś rzymski pałac bezdomnym, chociaż „Watykan tonie w długach”. Skoro już „tonie” to rzeczywiście – jeden pałac go nie uratuje, bezdomnych zresztą też, chociaż z drugiej strony podawanie go kandydatom na liderów za wzór do naśladowania w dziedzinie ekonomii, może budzić rozmaite wzruszające wątpliwości. Ale te wątpliwości są chyba nieuzasadnione, bo „w ekonomii chodzi o to, żeby człowiek rósł” – wyjaśnił uczestnikom krótkiego kursu liderowania JE arcybiskup Grzegorz Ryś, który prezentuje bardzo oryginalne poglądy nie tylko w dziedzinie ekonomii. „Ekonomia, która przestaje inwestować w człowieka dla krótkotrwałego zysku, jest bardzo złym biznesem dla społeczeństwa” – stwierdził lider archidiecezji łódzkiej. No dobrze – ale kiedy można zainwestować w człowieka – cokolwiek by to znaczyło? Myślę, ze dopiero wtedy, gdy jest co zainwestować, to znaczy – gdy wcześniej pojawił się „zysk” niechby nawet „krótkotrwały”, bo w przeciwnym razie „zainwestowanie w człowieka” nie jest możliwe. A kiedy pojawia się zysk? Ano wtedy, kiedy taki jeden z drugim krwiopijca trafnie odgadnie potrzeby innych ludzi. W przeciwnym razie zostanie ukarany stratą tego, co zainwestował. Zatem odrzucając dotychczasową ekonomię, jesteśmy skazani na politykę rozdawnictwa – na przykład pałaców – podczas gdy cały interes „tonie w długach”. Rzecz w tym, że kto inny przychyla ludziom nieba, a kto inny spłaca długi. Jak kandydaci na liderów opanują tę sztukę, to śmiało można będzie powierzyć im kierowanie – nie tyle może państwem, bo ono, zgodnie z zasadami demokracji, jest zarezerwowane dla liderów wykształconych przy Departamencie Stanu – ale w innych miejscach jest też sporo konfitur, którymi można się pożywić, służąc człowiekowi.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    26 października 2019

Za: michalkiewicz.pl | http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4570

Skip to content