Aktualizacja strony została wstrzymana

W obronie autorytetów – Stanisław Michalkiewicz

W powodzi narzekań na powszechny upadek, a zwłaszcza – na galopującą inflację autorytetów – wreszcie jakaś dobra wiadomość. Może i inflacja autorytetów postępuje, ale w tej regule trafiają się wyjątki. Przekonałem się o tym na własnej skórze, kiedy powiedziałem, że pan dr Hubert Czerniak w stanie wojennym na ochotnika wstąpił do ZOMO, gdzie dosłużył się nawet jakiejś szarży. Okazało się, że podniosłem zbrodniczą rękę na autorytet, a w takiej sytuacji – wiadomo: kto podnosi rękę na władzę ludową, temu władza ludowa tę rękę odrąbie – jak to już w 1956 roku zapowiadał Józef Cyrankiewicz.

Toteż w obronie pana doktora Huberta Czerniaka ruszyli gremialnie oburzeni obywatele, których można z grubsza podzielić na kilka kategorii. Pierwszą stanowią obywatele, którzy wprawdzie nie negują uczestnictwa pana doktora w ZOMO, ale najwyraźniej to bagatelizują. Okazało się bowiem, że wstąpił był do tej formacji z miłości do sportu, a zwłaszcza – do gry w piłkę, a w surowych warunkach stanu wojennego gdzie najlepiej było grać w piłkę, jak nie w szeregach ZOMO? Podobnie postępowali inni, którzy wprawdzie taką miłością do sportu nie pałali, ale za to nie mogli wytrzymać, by nie spełniać dobrych uczynków. Tak w każdym razie w wywiadzie prasowym wyjaśniał pan generał Sławomir Petelicki – że wstąpił do SB, by spełniać dobre uczynki. Poza tym pan doktor Czerniak był wtedy człowiekiem młodym, nie mającym pojęcia o polityce, więc tylko ten, kto jest bez winy może rzucać na niego kamieniem, ale nawet i on nie powinien – bo po co rozdrapywać stare rany? Komu to służy? Kiedyś rozdrapywanie starych ran służyło zachodnioniemieckim rewizjonistom i odwetowcom z Czają i Hupką na czele, no ale teraz nastąpiło odwrócenie sojuszy; mamy innych wrogów, więc każdy z nich może na tym skorzystać. Co prawda stan wojenny został proklamowany 13 grudnia 1981 roku, po tak zwanym solidarnościowym karnawale, w którym brało udział kilkanaście milionów obywateli niezadowolonych z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, więc jeśli ktoś tego słonia w menażerii nie zauważył i dziewictwo zachował aż do stanu wojennego, to musiał być bardzo mało spostrzegawczy, przynajmniej w takich sprawach. Ale jeśli nawet, to kto to widział, żeby piętnować kogoś za brak spostrzegawczości? Toteż wielu oburzonych obywateli w tej sprawie do mnie napisało, a jeden poinformował mnie, że odtąd redukuje przewidzianą dla mnie intytulację; w dotychczasowej: „panie chuju” opuści słowo „pan”. Szkoda, że się nie przedstawił, ale nie wymagajmy zbyt wiele. Widać wyraźnie, że w obronie autorytetu ta grupa obywateli angażuje się również emocjonalnie, co dobrze świadczy o utrzymującej się w społeczeństwie potrzebie hierarchii.

Inna grupa obywateli piętnuje mnie za co innego, mianowicie za brak wiary i entuzjazmu wobec tak zwanej „medycyny alternatywnej”, której pan doktor Hubert Czerniak jest wybitnym, a może nawet najwybitniejszym przedstawicielem. Ja z „medycyną alternatywną”, cokolwiek by to miało znaczyć, na razie się nie zetknąłem i mam nadzieję, że już tak zostanie, ale w obliczu licznych świadectw dopuszczam możliwość, że pacjenci medyków alternatywnych umierają znacznie rzadziej, a może nawet wcale, bo żaden nieboszczyk do mnie nie napisał, tylko sami żywi, niczym na słynnym marszu. Potwierdzałoby to opinię starożytnych Rzymian, że lekarze są najszczęśliwszym zawodem na świecie, bo ich sukcesy opromienia słońce, a porażki skrywa ziemia. Co prawda lekarze zwyczajnej medycyny też nie wykazują entuzjazmu do „medycyny alternatywnej”, a nawet próbują ją dyskredytować, ale kto by ich tam słuchał, kiedy wiadomo przecież, że czynią tak z niskich pobudek, to znaczy – z zawiści, a poza tym – wysługują się farmaceutycznym koncernom i pod pozorem leczenia trują swoich pacjentów, wychodząc w ten sposób naprzeciw depopulacyjnym tendencjom rządu światowego.

Trzecia wreszcie grupa oburzonych obywateli nie może mi darować krytycznego stosunku do „Wielkiej Lechii”, ku której – jak się okazało – pan doktor Hubert Czerniak też się skłania. Nieubłaganym palcem wytyka mi nieuctwo w postaci nieznajomości kronik starogermańskich, irańskich, arabskich i innych. Ja rzeczywiście tych kronik nie znam, ale myślę, że wielu, a może nawet większość zwolenników Wielkiej Lechii też ich nie zna. Jeden napisał do mnie, że na pewno nie czytałem nawet Biblii Tysiąclecia, bo jest tam opis walki z Filistynami pod Ramal Lech, co jest niepodważalnym dowodem na istnienie starożytnej Wielkiej Lechii, której sława dotarła nawet na Bliski Wschód. Wprawdzie poinformowałem mego korespondenta, że na tej samej stronie Biblii Tysiąclecia jest wyjaśnienie, że ta nazwa oznacza „Wzgórze Szczęki”, jako że Samson miał tam Filistynów porazić szczęką oślą, ale czy można wierzyć w rzetelność tłumaczenia Biblii Tysiąclecia, a zwłaszcza przypisów? Bez znajomości języka filistyńskiego tego się zweryfikować nie da, no a ja tego języka nie znam tym bardziej, że po zdobyciu przez Rzymian Kartaginy Fenicjanie znikają z historii. To jednak może być argumentem przemawiającym za Wielką Lechia, bo widać jak na dłoni, że Rzymianie usuwali z historii każdego, kto im się nie podobał, a skoro coś takiego raz się zdarzyło, to znaczy, że jest możliwe. Dodatkowym argumentem przemawiającym za Wielką Lechią jest inskrypcja na Kolumnie Zygmunta w Warszawie, z której wynika, że był on 44 królem Polski, no a poza tym na Jasnej Górze jest ich cały poczet, dzięki czemu wiadomo, jak się nazywali, kiedy dokładnie się urodzili i kiedy zmarli, chociaż nie jest do końca jasne, czy w Wielkiej Lechii ktoś prowadził akta stanu cywilnego. Ktoś jednak musiał je prowadzić, bo w przeciwnym razie skąd czerpalibyśmy te dokładne informacje?

Jak widać, obywatele stający w obronie autorytetów kierują się trzema jakże różnymi motywacjami. Jest jednak między nimi wspólny mianownik w postaci nieprzejednanej nienawiści do Kościoła katolickiego. To właśnie Kościół katolicki jest oskarżany o tak staranne wymazanie wszelkich śladów Wielkiej Lechii, że dzisiaj poza nielicznymi wspomnieniami nic z niej nie zostało. Nie znaczy to, że jej nie było, co to, to nie. Antoni Słonimski pisał, że nie może przeboleć zagłady dinozaurów, bo móżdżek dinozaura był podobno znakomitą zakąską do wódki – o czym poinformował go „pewien bardzo stary pijak”. Skoro nawet pani Kopacz przypomniała sobie, że ludzie rzucali w dinozaury kamieniami, to dlaczego mielibyśmy lekceważyć świadectwo tego starego pijaka, który Wielką Lechię też musiał pamiętać?

Ale z nieprzejednanej nienawiści do Kościoła katolickiego słynęli też bezpieczniacy, więc ta właściwość przetrwała u nich sławną transformację ustrojową. Za komuny było to nawet racjonalne, bo Kościół stanowił wpływową organizację, której centrala znajdowała się w dodatku poza zasięgiem Stalina i jego następców. Ale dlaczego bezpieczniacy nienawidzą Kościoła teraz? Można to tłumaczyć atawizmem, ale nie można też wykluczyć, że mają nadzieję, iż nasz przyszły okupant też pozwoli im pasożytować na historycznym narodzie polskim i starają się na to zasłużyć.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    23 lipca 2019

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

.