Aktualizacja strony została wstrzymana

Andrzej Duda w Waszyngtonie

Mam istotne wątpliwości co do wypowiedzi prezydenta RP dotyczącej relacji z Rosją, wygłoszonej podczas krótkiej konferencji prasowej po zakończeniu spotkania w Ogrodzie Różanym w Białym Domu. Padła ona już po oficjalnych przemówieniach gospodarza i polskiego gościa, stad głosy, że nie można do niej przykładać takiej samej miary, jak do właściwego i merytorycznego oświadczenia, są generalnie uzasadnione.

Niemniej, obrazuje ona w dobitny sposób styl myślenia rządzących elit o relacjach międzynarodowych. Styl zasadniczo oparty na jednostronnym resentymencie (absolutnie nie neguję, że historycznie uzasadnionym). Na ciągłym domaganiu się od innych poszanowania naszej wyjątkowości, unikalności i moralnej wyższości, przy jednoczesnym całkowitym braku najmniejszych prób zrozumienia doświadczeń innych. Podkreślę słowo „doświadczeń”, bo o doświadczenia tutaj chodzi, a nie racje polityczne, których akurat, w odniesieniu do historii dawnej i najnowszej Polski – Rosja nie posiada, będąc wobec nas wielokrotnym napastnikiem. Przy takim nastawieniu psychologicznym, oczekiwanie, że inni jakimś cudem przyjmą naszą narrację historyczną i moralną, jest co najmniej naiwne.

Chodzi oczywiście o pierwszy fragment odpowiedzi prezydenta na pytanie dziennikarza amerykańskiego o to, jak współczesna Polska postrzega Rosję: „(…) Bardzo bym chciał, żeby Rosja była przyjacielem Polski, bo jest wielkim naszym sąsiadem, jest państwem dużo większym od Polski, o większym niż Polska potencjale pod każdym względem, może za wyjątkiem jednego: ja uważam, że w nas jest więcej męstwa, że jesteśmy odważniejsi i potrafimy walczyć do samego końca niezależnie od wszystkiego.” (za: prezydent.pl/).

Licytowanie się z innymi narodami na kategorię tak nieostrą w świecie współczesnej polityki jak „męstwo” nie jest najszczęśliwszym sposobem uprawiania dyplomacji. Mówienie wprost przez najwyższych przedstawicieli państwa w kontekście pytania o stan relacji dwustronnych z innym krajem, w obecności najwyższych przedstawicieli kraju trzeciego, że jesteśmy bardziej mężni i odważni od tego państwa, skazuje nas na postrzeganie jako partnera buńczucznego i niezdolnego do racjonalnej oceny sytuacji. Jako krzykliwego moralistę, który tak głośno i dobitnie zapewnia wszystkich o swojej nieskazitelnej postawie i zaletach, że zgromadzeni zaczynają podejrzewać, iż rzeczywiście może mieć coś mieć na sumieniu i nie jest w rzeczywistości tak świetny, jak to prezentuje. Jak kogoś przewrażliwionego na punkcie nie tyle własnych doświadczeń, ale autowyobrażeń. A te, jak wszystkie subiektywne odczucia powinny być od czasu do czasu być zracjonalizowane i zobiektywizowane.

Licytowanie się na męstwo w dyplomacji i polityce międzynarodowej to bardziej dowód jej archaicznej, wręcz plemiennej wizji. Która, czy tego chcemy czy nie, odeszła do lamusa w świecie hemisfery zachodniej od połowy XX wieku. Rzeczywistości, w której Charles de Gaulle i Konrad Adenauer przekazywali sobie znak pokoju w katedrach w Akwizgranie i Reims, Ronald Reagan składał kwiaty na niemieckim cmentarzu wojskowym w Bitburgu w 40 rocznicę zakończenia II wojny światowej. Gdzie przywódcy polityczni, hierarchowie religijni i myśliciele raczej „przebaczają i proszą o przebaczenie”, a władze państwowe i lokalne dbają o cmentarze i miejsca pamięci, na których złożone są doczesne szczątki żołnierzy nawet wrogiej armii, będącej agresorem. Nie zaś świat przekonywania, że jesteśmy bardziej mężni niż inni.

Tego rodzaju przesuwanie dyskursu pamięci historycznej – z zadumy i wzajemnego, pokornego milczenia nad tajemnicą zła i nienawiści, na współzawodnictwo w męstwie i waleczności, to anachroniczne zawracanie kalendarza do czasów tak krytykowanego przecież przez naszego prezydenta imperialnego dyktatu siły…

W obliczu rzeczywistych, ogromnych cierpień, jakie przeżyła Rosja w XX wieku ze strony swojej własnej, totalitarnej władzy, masowej eksterminacji chłopów, chrześcijan i duchownych, a następnie hekatomby blisko 20 mln ofiar II wojny światowej, do której wywołania reżim stalinowski przyłożył rękę paktem Ribbentropp-Mołotow i agresją na Polskę – słowa, że jest w nas „więcej męstwa i odwagi” są mało przemyślane i pozbawione szerszej empatii. Co więcej, stanowią wręcz piarowy prezent dla Moskwy, dla której utrzymywanie narracji o szczególnej roli ZSRR w pokonaniu Niemiec i jej rzekomej negacji przez Polskę i inne kraje regionu jest jedną z głównych strategii komunikacji propagandowej. Czy o wzmacnianie takich opowieści na arenie międzynarodowej nam chodzi?

Już na marginesie tej długiej, prezydenckiej odpowiedzi na konkretne pytanie geopolityczne, równie niezrozumiałe dla partnerów za Atlantykiem wydaje się sięganie w niej aż do Chrztu Polski (można, na poły żartobliwie wskazać, iż przyszedł on nie tyle z zachodu, co z południa, nie wspominając już o wcześniejszej obecności na ziemiach Wiślan misji cyrylometodiańskiej z Państwa Wielkomorawskiego) i tak mocne podkreślanie oczywistego faktu, iż jesteśmy integralną częścią wspólnoty politycznej i kulturowej Zachodu. Dwadzieścia lat po wstąpieniu Polski do NATO i 15 lat po wejściu do UE, tłumaczenie tego faktu nad Potomakiem budzić może zakłopotanie i zdziwienie. Czy nasze elity dalej mają w tej kwestii jakieś wątpliwości i podczas spotkania z przywódcą największego mocarstwa globalnego, wciąż czują się na niepewnym gruncie?

Łukasz Kobeszko

Za: Myśl Polska [2019-06-13] | http://www.mysl-polska.pl/1940

Skip to content