Portretując pustkę i dekadencję naszych czasów, Lachapelle ma sporo racji, jednak przynajmniej w dwóch miejscach notorycznie przekracza granicę, poza którą katolicy nie mogą tolerować obecności takich prac w przestrzeni publicznej. Tymi punktami granicznymi są bluźnierstwo i pornografia.
Odwiedzających wystawę „LaChapelle. Songs For The World” w poznańskim Starym Browarze już u wejścia ostrzega napis głoszący, że wchodzą na własną odpowiedzialność, gdyż prace tam umieszczone mogą szokować i obrażać. Cóż, równie dobrze narkoman wsiadając za kierownicę mógłby umieścić za szybą kartkę: „Uwaga, jestem po amfetaminie” – i co z tego? Przestrzeń publiczna nie jest miejscem na zgorszenie – pornografię i bluźnierstwo. Jeśli władze miasta, które promują ekspozycję z prywatnej galerii, o tym nie pamiętają, trzeba im przypomnieć.
„Obietnica” z ogłoszenia przy kasie oczywiście spełnia się na salach wystawowych. Pierwszym, najważniejszym motywem fotografii (grafik) Lachapelle jest bowiem totalna dekadencja, podkreślona obecnością różnych postaci z pierwszych stron gazet oraz czołówek rozrywkowych portali. Drugim – pornografia, głównie homoseksualna (zgodnie z preferencjami twórcy), trzecim zaś prowokacja poprzez bluźnierstwo.
Czy Lachapelle zaistniałby w celebryckim półświatku gdyby nie skandale? – zastanawia się widz jaskrawobarwnych grafik przypominających na pierwszy rzut oka bezładne kolaże. Co tak naprawdę wybija dzieła ucznia Andy’ego Warhola ponad ocean postmodernistycznej szmiry, która zalewa muzea całego zachodniego świata? Gdyby ów widz miał wątpliwości, rozwiewa je sam autor, który w wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana” powiedział przed niespełna rokiem: „Jeśli naprawdę chcesz szokować ludzi w świecie sztuki, mów o Jezusie lub Bogu. Możesz przenieść wysypisko śmieci na podłogę galerii i nie zrobi to na nich wrażenia. To jest sztuka… Kiedy chciałem zrobić Jesus Is My Homeboy [cykl, w którym umieścił Pana Jezusa pośród stręczycieli, prostytutek i gangsterów], chciałem zapytać, z kim Jezus będzie się trzymał, gdyby wrócił. I nie byliby to arystokraci ani bogaci, ale pozbawieni praw. (…) Religie Wschodu, takie jak buddyzm, są fajne – wszystko, co jest zagraniczne lub egzotyczne, jest do przyjęcia – ale chrześcijaństwo ma okropną reputację z powodu fundamentalistów i ewangelików”.
A więc to przymus szokowania popycha Lachapelle’a do piętnowania własnych „artystycznych” wizji znamieniem obrazoburstwa. Potwierdził to w innej swej wypowiedzi: „Przez długi czas pracowałem non-stop. Musiałem zawsze mieć trzy okładki czasopism, teledysk w pierwszej dziesiątce [MTV], jeden happening na łamach Vogue, albo zostałbym zapomniany i nieznaczący”.
Tak się akurat przypadkiem złożyło, że granica przyjętego przez Lachapelle’a kryterium „fajności” przebiega dokładnie wzdłuż grubej linii wytyczonej przez żelazny kodeks political correctness. Na grafikach twórcy z prowokacyjnym kontekście nie znajdziemy ani Mahometa, ani motywów żydowskich. Autor szokuje według wyznaczonych i surowo przestrzeganych reguł. Zgodnie z aktualną, obowiązkowo lewicową modą, uderza w konsumizm i zaśmiecanie świata – poprzez skondensowanie wręcz nieraz katastroficznego bezładu, a także brzydoty i brudu. Bogactwo sprowadza Lachapelle do blichtru, a piękno niemal wyłącznie do wulgarnego erotyzmu. Niemal, bo jedynym jasnym i czystym elementem jego prac jest dzika przyroda, pośród której umieszcza albo swych bohaterów, albo przejawy brutalnej ingerencji człowieka-intruza.
W cały ten apokaliptyczno-pornograficzny chaos twórca-prowokator wrzuca raz po raz a to postać stylizowaną na Chrystusa, a to gwiazdę popkultury przybierającą pozę wyjętą wprost z chrześcijańskiej ikonografii – na przykład z Piety (Michael Jackson) czy Zwiastowania (Miley Cirus). Parodiuje motyw Madonny z Dzieciątkiem. Eksponuje okazały złoty krzyż na grafice obrazującej wizję brutalnego podboju Afryki. Szczytem bluźnierczej perwersji jest jednak patchworkowa „nieświęta rodzina”, do której prowokator wybrał szaty i ikoniczną pozę Matki Bożej dla mężczyzny, tytułując swoje „dzieło” – The New World, czyli „Nowy Świat”.
Prace umieszczone w poznańskiej galerii to w pewnym sensie udana, zapewne mimowolnie, karykatura pustki i dekadencji naszych czasów. Oniryczna, zapewne biorąca się w dużej mierze z narkotycznych i chorobowych wizji człowieka cierpiącego na przypadłość, w której występują na przemian stany euforii i totalnej apatii. Lachapelle niechcący rysuje trafny obraz beznadziei i pustki wypełniającej świat, który wyrzucił na margines Pana Boga. Jednak przynajmniej w dwóch miejscach – poprzez bluźnierstwo i pornografię – notorycznie przekracza granicę, poza którą katolicy nie mogą tolerować obecności takich prac w przestrzeni publicznej.
Roman Motoła