Aktualizacja strony została wstrzymana

Duchowość i charakter Witolda Pileckiego

Przypominamy interesujący tekst o niewątpliwie wielkiej postaci rot. Pileckiego, ale i nasz Komentarz wskazujący na wiele wątpliwości wokół lansowanej wersji „Raportów Pileckiego”. Niestety, Autorka tekstu, z którą korespondowaliśmy, do dnia dzisiejszego nie odpowiedziała na serię naszych pytań.

 


 

Dodano: 2018-24-05

 

Aby w pełni zrozumieć historię rtm. Pileckiego trzeba zwrócić uwagę na cechy jego charakteru oraz na wartości, które motywowały go do działania. Przede wszystkim warto zadać pytanie: czy bohaterstwo tego żołnierza byłoby możliwe bez katolickiej wiary? O jego pobożności świadczą chociażby dwa obrazy religijne, które do dzisiaj znajdują się w kościele w miejscowości Krupa: namalowany przez niego św. Antoni z Padwy oraz podarowany obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy1. Pojawia się kilka skojarzeń z objawieniami w Fatimie: dzieci fatimskie należały do parafii św. Antoniego z Padwy, a Witold Pilecki urodził się 13 maja, dokładnie szesnaście lat przed pierwszym z objawień. Z pewnością możemy go zaliczyć do grona tych, o których Matka Boża powiedziała, że „dobrzy będą męczeni” za sprawą błędów Rosji oraz straszliwej wojny, która ma nadejść.

Młodzieńcze lata

Pileccy to polski ród szlachecki, którego korzenie sięgają końca XV wieku. Rodzinnym majątkiem Pileckich były Sukurcze niedaleko Lidy, opuszczone jednak, gdy dziadek Witolda, Józef, po udziale w powstaniu styczniowym, został wygnany na 7 lat na Syberię. Podczas, gdy ojciec Witolda pracował jako rewizor leśny w Ołońcu, w południowo-zachodniej Rosji, to matka dbała o staranne religijne i patriotyczne wychowanie swoich dzieci. W tych trudnych warunkach życia na obczyźnie młody Witold wraz z rodziną uczestniczył w Mszach świętych, które były odprawiane w prywatnych domach przez polskich księży zesłańców. Dzieci uczestniczące w tej liturgii wzrastały w rozumieniu Mszy św. jako ofiary. Jak wspomina jeden z uczestników: „Tajemniczość ta, przywodząc na pamięć katakumby pierwszych chrześcijan, potęgowała niewymowne wrażenie tej ofiary”2.

Aby uchronić dzieci przed rusyfikacją, matka Witolda w 1909 r. przeniosła się z nimi do Wilna. Wpływ na formowanie charakteru Witolda miał w tamtym czasie udział w nielegalnym harcerstwie. Szczególnie wzruszył go fakt, że jako plutonowy harcerz, bez stopnia wojskowego, został dowódcą placówki strzegącej Ostrej Bramy w noc sylwestrową między 1918 a 1919 rokiem3. Kolejnym ważnym doświadczeniem, które miało wpływ na formowanie charakteru Witolda, był czynny udział w wojnie z bolszewikami oraz doświadczenie cudu nad Wisłą. To właśnie podczas tych walk po raz pierwszy w jego zapiskach pojawiły się refleksje dotyczące śmierci. Po latach Witold wspominał, jak 1. listopada wraz ze swoim przyjacielem Staśkiem Kozakiewiczem modlili się w pustym kościele w Rudziszkach za dusze zmarłych kolegów. Tego samego wieczoru Stasiek zginął i „w tym samym kościele nazajutrz Witold, już sam w Dzień Zaduszny, modlił się za jego duszę…”4.

Kształtowanie woli

W 1921 roku Witold poznał w Ogrodzie Bernardyńskim w Wilnie tajemniczego mężczyznę, który zaproponował mu bezpłatny kurs filozofii i kształtowania woli. Po siedemnastu spotkaniach z tym „duchowym mistrzem”, młody Pilecki postanowił zakończyć tę znajomość, ponieważ „sam mistrz stracił nieco w oczach Witolda przy bliższym poznaniu”5. Niemniej to doświadczenie zachęciło go do dalszej samodzielnej pracy nad swoim charakterem6: „Dalej Witold już sam kształci swoją wolę i energię, osiągając duże wyniki”7. Jedną z okazji do ćwiczenia woli była stanowcza odmowa przyjmowania łapówek, gdy pracował w oddziale Związku Bezpieczeństwa Kraju (ZBK) w Nowoświęcianach. Taka postawa nie była wcale łatwa, ponieważ, jak sam zauważył: „poprzednio na tych stanowiskach inni inaczej się zachowywali”8.

Wielokrotnie znajdował się w sytuacjach, w których musiał zaprzeć się siebie i zrezygnować z własnych marzeń. Zdecydował się na porzucenie studiów na Akademii Sztuk Pięknych ze względów finansowych oraz rodzinnych – nie było komu zająć się majątkiem w Sukurczach. Przywrócenie do stanu świetności zaniedbanego przez lata dworku, było dla Witolda kolejną okazją do pracy nad swoim charakterem: „Nie przyjechałem tu na odpoczynek, lecz skończyć tę pracę wewnętrzną, która trwa już kilka lat”9. Załatwianie spraw w sądzie, remont domu, praca na roli – to wszystko było dla młodego panicza tym trudniejsze, że w swych działaniach na rzecz odbudowy Sukurcz był osamotniony.

Z listów do Kazimiery Daczówny

Kolejną trudną decyzją w życiu Witolda było zerwanie kontaktu z Kazimierą Daczówną, z którą przez siedem lat prowadził korespondencję i bezskutecznie starał się o małżeństwo. Był zawiedziony postawą swojej sympatii, która nie potrafiła zdecydować się na poważny związek, a oprócz niego spotykała się również z innymi kawalerami. W tym samym czasie Witold Pilecki jako pracownik Sądu Okręgowego w Wilnie został przydzielony do zbadania sprawy prostytutek, a w jednym z kin miał okazję zobaczyć film pt. Czy warto kochać? Był bardzo przejęty upadkiem kobiecości, jaki zaobserwował w tym filmie oraz w swoim otoczeniu. W jego zapiskach z tamtego okresu oraz w późniejszych tekstach przewija się ten sam motyw: negacja bezrefleksyjnego stylu życia, polegającego jedynie na szukaniu doczesnych przyjemności. Wyrazem tych przemyśleń jest krótkie opowiadanie dołączone do jednego z listów do Daczówny, w którym Witold opisuje najprawdopodobniej fikcyjną rozmowę z kobietą lekkich obyczajów:

…Czegoż płaczesz? Przecież zawsze się śmiejecie wy, co mówicie: „raz żyję, więc użyję”. – Ach czujesz jednak, że jest Bóg… Nie spodziewałem się od Ciebie to usłyszeć. Jednak rzeczywiście jest gniew Boży, skoro takie jak ty płakać umieją. – Dziękuję tobie za twoje łzy, nauczyłaś mnie wiele; wiem teraz, że człowiek do czasu grzeszy i starannie łata tę koszulę, co mu te grzechy przykrywa. Ale gdy sił i nerwów na nici nie wystarcza, łatki nie ma czym przyszyć, a przez dziury sumienie i prawda do ciebie woła. Wtedy uznajesz, że jesteś tylko marnym stworzeniem, wtedy widzisz jasno, że nie korzystałaś z życia a marnowałaś młodość, piękno i siły. Dziękuję, żeś płakała, mam jeszcze naukę, że każde zło, które zrobisz ciebie samego bić będzie w przyszłości, nikogo tym nie skrzywdzisz tylko siebie10.

Daczówna do końca życia zachowała jego listy, w których zawarte są również fragmenty dotyczące religijności Pileckiego. „Wiadomo, że poza uczestnictwem w niedzielnych Mszach świętych brał udział także w pielgrzymkach. Tak pojmowanej żywej religijności nie zamierzał Witold ukrywać. Gdy zaszła potrzeba objawiał ją silnie w reakcji na powątpiewanie otoczenia. Szczególnym dowodem takiej postawy jest jeden z ostatnich listów do Daczówny (napisany niedługo po odbytej pielgrzymce do podwileńskiej Kalwarii)”11. Na pytanie o intencję pielgrzymki Witold odpowiedział: „Co do intencji, o którą pytasz, to nie uważam za właściwe pertraktować z P. Bogiem w kupiecki sposób, to znaczy: «Ja dla Ciebie Boziu pójdę do Kalwarii, a Ty mnie za to daj to i tamto». Lecz wprost uważam, że tych kilka dni i trochę zmęczenia przyniesionych w ofierze jest bardzo małą cząstką wdzięczności za wszystko co od Boga mam. Za słońce, kwiaty, lasy, za przyjemne i przykre, które znosząc staję się lepszym i najwięcej za to zrozumienie właśnie tego, że i przyjemność i zmartwienie w gruncie rzeczy jest dobre, a nie tak, jak tylko niektórzy z musu powtarzają, że «za wszystko trzeba dziękować Bogu», ja to robię z przekonania […]”12</a>.

Gospodarz w Sukurczach i początek wojny

Ta świadomość, że Bogu należy dziękować za wszystko, za chwile przyjemne i przykre, towarzyszyła Witoldowi przez resztę życia. Po założeniu rodziny z Marią z Ostrowskich jego religijność wyrażała się w jak najwierniejszym wypełnianiu obowiązków męża, ojca oraz gospodarza. Jak wspomina syn Witolda, Andrzej Pilecki: „Codziennie składaliśmy mu z Zosią meldunki z porannych obowiązków: o zaścieleniu łóżek, modlitwie i umyciu zębów. Dopiero wtedy mogliśmy zasiąść do śniadania, na które zawsze była owsianka. Nawet przy tej okazji uczył nas odpowiedzialności. Nigdy nie zmuszał nas do jedzenia, nakładał tyle, ile chcieliśmy, ale zamówione przez nas porcje musieliśmy zjeść, bo jedzenia nie można marnować”13.

Pan Andrzej wspomina również o dwóch religijnych obrazach, które zdobiły posiadłość: „W Sukurczach były duże, nieekonomiczne okna. Źeby było cieplej, dwa z nich zostały zamurowane. Ojciec namalował tam z jednej strony Matkę Boską karmiącą w błękitach, a z drugiej strony Świętą Rodzinę w brązach”14. Postać rtm. Pileckiego wiele osób kojarzy jedynie z sensacyjnymi wydarzeniami, a przecież przez całe lata trzydzieste prowadził zwyczajne rodzinne życie, w którym, na tle innych, wyróżniała go dyscyplina, pracowitość i życzliwość.

Rodzinną sielankę zakończył wybuch II wojny światowej. Od jej początku w życiu rtm. Pileckiego walka przeplatała się z modlitwą. Do swoich Wspomnień z tego okresu dodał następujące zdanie: „Witold modli się w lesie 4.9.39 i robi postanowienie-ślub. Najtrudniejszy na jaki go stać”15. Możemy się tylko domyślać słów wypowiedzianej wtedy modlitwy, kolejny ślub Pilecki złożył dwa miesiące później, 10 listopada 1939 roku organizatorzy TAP złożyli uroczystą przysięgę w jednej z kaplic warszawskiego kościoła garnizonowego przy ul. Długiej 15. Przysięgę przyjmował ksiądz Jan Zieja16. W grudniu 1939 roku Witold odwiedził swoją żonę i dzieci w Ostrowi Mazowieckiej. Z tamtego czasu zachował się jego wpis do pamiętnika nastoletniej Danusi Wasilewskiej, córki najstarszej siostry Marii Pileckiej. Witold radził jej, by zawsze miała serce i by nie szukała szczęścia na dalekim oceanie: „szczęście samo przyjdzie do Cię na spotkanie […] bo szczęście wszędzie jest, a miłość umie mieszkać wszędzie”17. Czy człowiek może być szczęśliwy wszędzie, nawet w obozie koncentracyjnym? Wkrótce nasz bohater będzie miał okazję by się o tym przekonać.

Mistyka Raportów

Raporty z Auschwitz miały zawierać suche fakty, bez żadnych osobistych komentarzy. Witold z trudem próbował relacjonować zdarzenia w ten sposób: „spróbuję więc… lecz człowiek przecie nie był z drewna […] czasami więc, wśród podawanych faktów będę jednak wstawiał myśl, wyrażającą to co się czuło”18. Czy wśród tych uczuć możemy znaleźć w raportach doświadczenia o charakterze mistycznym? Aby spróbować odpowiedzieć na to pytanie, warto odwołać się do św. Jana od Krzyża, który do swojego dzieła Droga na Górę Karmel dołączył rysunek, przedstawiający dwie błędne drogi, a pomiędzy nimi wąską ścieżkę doskonałości. Wejście na tę ścieżkę polega na całkowitym zaparciu się siebie i wyrzeczeniu się wszystkich przyjemności, zarówno dóbr ziemskich, jak i duchowych pociech, a nawet bezpieczeństwa i radości. Witold Pilecki już w przeszłości podejmował decyzje, które wymagały zapomnienia o sobie. Jednak najbardziej heroicznym z takich wyborów było bez wątpienia dobrowolne udanie się do obozu koncentracyjnego. Ta decyzja z pewnością wymagała przezwyciężenia wielu pokus i wielokrotnego zaparcia się siebie. Należy podkreślić, że rtm. Pilecki nie tylko dobrowolnie zdecydował się na uwięzienie w Auschwitz, ale widząc, że zdarzają się przypadki wykupu więźniów przez rodziny, prosił, by tego nie robić w jego przypadku. Nie decydował się na ucieczkę w czasie, gdy za jednego uciekiniera śmierć ponosiło dziesięciu więźniów. Zwłaszcza w 1941 r., po śmierci św. Maksymiliana Kolbego, organizacja kierowana przez Pileckiego stanowczo potępiała wszelkie próby ucieczek. W 1943 r., gdy nasz bohater uciekał wraz z dwoma towarzyszami, wiedział, że inni więźniowie nie poniosą kary za jego czyn, gdyż w obozie panowały już łagodniejsze zasady19. Po udanej ucieczce Witold podjął odważną decyzję, aby nie wracać od razu do rodziny, ale starać się zorganizować od zewnątrz ratunek dla przebywających w obozie.

Nawet w warunkach obozowych rtm. Pilecki dbał o wypełnianie obowiązków religijnych: „poznałem w Oświęcimiu paru dzielnych księży, m.in. ks. 87, który był kapelanem naszej organizacji. Mieliśmy zakonspirowane od niepożądanych oczu nabożeństwa i spowiedzi. Komunikanty otrzymywaliśmy od duchowieństwa z wolności dzięki kontaktom z ludnością spoza obozu”20. Jako więzień obozu Pilecki nie przestał być praktykującym i pobożnym katolikiem. Zwrócił uwagę na wiszący na krzaku obraz Matki Bożej, który „z jakimś spokojem samotnie tu tkwił i pozostał cały wśród tego chaosu i zniszczenia”21. Jednak na szczególną uwagę zasługują opisy doświadczeń o charakterze mistycznym: „Nastąpiło niejako rozdwojenie. Wtedy, gdy ciało było stale udręczone, duchowo człowiek czuł się czasami – nie przesadzając – wspaniale. Zadowolenie zaczęło się gnieździć gdzieś w mózgu, tak z powodu przeżyć duchowych, jak i z powodu ciekawej gry, czysto intelektualnej, którą prowadziłem”22.

Ten fragment może budzić u czytelnika zdumienie – jak to możliwe, żeby w tak ekstremalnych warunkach odczuwać radość duchową? Możemy przypuszczać, że rtm. Pilecki w ciężkich warunkach obozu doświadczył tego, o czym pisał św. Jan od Krzyża: „Aby dojść całkowicie do wszystkiego, musisz zaprzeć się siebie całkowicie we wszystkim. […] W takim ogołoceniu duch znajdzie swój pokój i odpocznienie”. Ta chęć ogołocenia się ze wszystkiego i związany z nią postęp w życiu duchowym, znajdują się również w opisie reakcji Witolda na widok złota, obok którego przechodził obojętnie. Niezależnie od tego czy rtm. Pilecki znał dzieła św. Jana od Krzyża, podążał konsekwentnie według zasad wytyczonych przez tego Doktora Kościoła, dla którego chęć posiadania bogactw lub sławy oznacza spadek z drogi doskonałości. Rezygnację ze swoich podstawowych potrzeb i heroiczną miłość bliźniego odnajdujemy u Pileckiego w opisie jednego z najtrudniejszych doświadczeń z Auschwitz. Witoldowi doskwierała wtedy mroźna zima, grypa z gorączką dochodzącą do 39 stopni oraz setki wszy. Wreszcie więźniowie przeszli odwszawianie, siedząc nago w kilkuset na sali. W Raportach czytamy: „Rano rozdano nam ubrania i pognano na wiatr i mróz przez plac do bloku 3a. Płaszcz swój oddałem choremu wtedy również Antkowi Potockiemu. Ta noc mnie wykończyła”23.

Ilu ludzi w tak ekstremalnie trudnej chwili zdecydowałoby się zupełnie bezinteresownie oddać swój płaszcz bliźniemu? Oprócz cnoty miłości w raportach z Auschwitz odnajdujemy również wielką cnotę wiary. Nasz bohater planując wyjście z obozu nie polega na własnych siłach, ale całą ufność pokłada w Bogu: „Jest zawsze pewna różnica pomiędzy powiedzeniem, że się zrobi a samym dokonaniem tego. Dawno już, przed laty, pracowałem nad tym, żeby te dwie rzeczy spajać w jedną całość. Lecz przede wszystkim byłem wierzącym i wierzyłem, że jak Bóg zechce pomóc, to wyjdę na pewno”.

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że wielu autorów opisując obozy zagłady zadawało pytania: „Gdzie był wtedy Bóg?”, „Czy możliwa jest wiara w Boga po Auschwitz?”. Ateizujący nauczyciele nieraz wykorzystywali tego typu pytania, aby oddalić swoich uczniów od Kościoła. Raporty Pileckiego pokazują zupełnie inną perspektywę i są dowodem na to, że doświadczenie obozu koncentracyjnego nie tylko nie doprowadziło naszego bohatera do utraty wiary, ale jeszcze tę wiarę wzmocniło. Niedługo po ucieczce z Oświęcimia Witold pisał pełne ciepła i humoru listy do swoich dzieci. Wprost nie można uwierzyć, że pisał je człowiek, który niedawno przeżył piekło obozu. Podzieliłam się tymi przemyśleniami z panem Andrzejem Pileckim, który stwierdził: „Ja się cały czas Ojca uczę, to rzeczywiście niesamowite jak on potrafił się tak wyłączyć i przejść z jednego tematu na inny”24.

Nawrócony łotr i więzienie na Rakowieckiej

W 1946 i 47 roku Witold często modlił się w kościele św. Zbawiciela w Warszawie przy ołtarzu św. Ekspedyta, który jest patronem spraw pilnych i beznadziejnych25. Pan Andrzej Pilecki podkreślał również, że jego Ojciec modlił się o nawrócenie wrogów i nie chował nienawiści. „Wiem, że przynajmniej jednego człowieka udało mu się nawrócić”, tymi słowami syn rotmistrza komentuje często przytaczaną historię nawróconego kryminalisty, który w więzieniu na ul. Rakowieckiej roznosił jedzenie innym więźniom. Po latach Andrzej Pilecki spotkał tego człowieka: „Opowiadał mi, że kiedy przynosił do celi posiłek rotmistrzowi, ten był zatopiony w tak głębokiej modlitwie, iż nawet tego nie zauważał. Postawa religijna mojego ojca tak mocno wpłynęła na tego kryminalistę, że po wyjściu z więzienia porzucił on dotychczasowy sposób życia, stał się człowiekiem wierzącym i postanowił pomagać innym”26.

Witold już w młodości nie był przywiązany do doczesności i często myślał o rzeczach ostatecznych, swą uwagę kierując w stronę tego życia, które nadejdzie po śmierci. Dlatego na ścianie swojej celi z czystym sumieniem mógł napisać „Starałem się tak żyć, abym w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć niż lękać”. Jest to cytat z dzieła O naśladowaniu Chrystusa, które pozostawił swojej rodzinie jako testament, a w ostatnich latach wiele osób w Polsce odkryło tę lekturę właśnie dzięki niemu. Warto byłoby zebrać świadectwa młodych osób, które fascynacja postacią rtm. Pileckiego doprowadziła do nawrócenia oraz do regularnej lektury duchowej. Znamienne jest też świadectwo ks. Czajkowskiego, który stwierdził, że żyje tylko dlatego, iż Witold Pilecki nie chciał przeciw niemu świadczyć27.

Przesłanie dla nas

Rotmistrz Pilecki pozostawił swojej żonie Marii następujące przesłanie dla swoich dzieci: „Kochajcie ojczystą ziemię. Kochajcie swoją świętą wiarę i tradycję własnego Narodu. Wyrośnijcie na ludzi honoru, zawsze wierni uznanym przez siebie najwyższym wartościom, którym trzeba służyć całym swoim życiem”. Chociaż przytaczamy wiele wartościowych słów wypowiedzianych lub napisanych przez Witolda Pileckiego, to jego syn prosił ,aby podkreślić, że wiara jego ojca wyrażała się przede wszystkim w uczynkach a nie w słowach: „najważniejsze są czyny a nie deklaracje”28.

Andrzej Pilecki od Ojca nauczył się następującej postawy: „Jak coś zaczynasz robić to myśl o końcu. Jeśli nie wiesz, że skończysz coś dobrze, to lepiej nie zaczynaj”29. Zauważył również, że jego Ojciec „myślał naprzód, chciał w nas pewne cechy wyrobić, bo wiedział, że nie będziemy razem”30. Z cech, które udało mu się przejąć po ojcu, pan Andrzej wymienił spokój i skupienie. Rotmistrzowi nieustannie towarzyszyła świadomość, że nasze życie na ziemi wkrótce się skończy. Te rozważania odnajdujemy we wstępie do Raportów napisanym w 1946 roku: „Człowiek w ostatnich chwilach swego życia, jeśli się zechciał zwierzyć szczerze, przyznał zawsze, że tylko to po nim zostało na ziemi wartością trwałą i pozytywną, co dać potrafił z siebie innym ludziom – w tej lub też innej formie. A iluż takich było, co przed śmiercią dopiero stwierdzić zdolni byli, że przez swe całe życie – wciąż oszczędzając serca innym – nie dali nikomu właściwie nic i teraz, odchodząc z ziemi – za sobą zostawili pustkę, a serce, które się wkrótce już tylko w bryłę miało zmienić , w rzeczywistości nieczułą bryłą przez całe życie było”31. W tym samym tekście „Ochotnik do Auschwitz” wyraża wielkie pragnienie poświęcenia się dla innych: „A, że swe serce daję jak mi powiedział jeden z przyjaciół… Gdybyż tak było! Gdybyż swe serce można było dać w ten sposób i dać je wszystkim ludziom. I gdybyż z tego wynikła dla nich jakaś prawdziwa korzyść… Serca bym nie żałował”32.

Podsumowanie

Próbując odpowiedzieć na pytanie, jaka była duchowość rtm. Witolda Pileckiego możemy stwierdzić, że jest to religijność pełna bezgranicznej ufności w Boga, wiernie podążająca za wskazówkami z dzieła O naśladowaniu Chrystusa. Ta religijność uformowała człowieka, który za każdym razem wybierał krzyż i ofiarę, rezygnując z własnych przyjemności. Jest to duchowość człowieka, który „nie cieszy się z niesprawiedliwości, ale współweseli się z prawdą” i nie godzi się na żaden kompromis z fałszem. Postawa rtm. Pileckiego wiąże się również z przekonaniem, że, aby być dobrym człowiekiem, nie wystarczy nie czynić źle, należy również odpowiedzieć na otaczające nas zło, w obliczu którego nie można stać bezczynnie. Jego przykład może zmotywować nas do tego, aby nie wstydzić się swojej wiary, wyjść poza przeciętność, dążyć do świętości i odważnie działać: „Widziałem takich (szczególnie mężczyzn), którzy niby są wierzący, a wstydzą się wyraźnie przeżegnać i robią coś w rodzaju namiastki znaku krzyża. Jest to doskonały przykład psychozy wstydu i lęku – żeby jakiś bałwan z tłumu – kolega – nie «podeśmiał». […] Wcale nie znaczy to, że chciałbym siebie ponad innych wynieść – Przeciwnie! Chciałbym wstrząsnąć każdym, żeby z tego dorośniętego tylko do pewnego znormalizowanego poziomu – tłumu, wystrzeliły, jeśli nie można wszędzie – to przynajmniej tu i ówdzie – pędy myśli, czynu”33.

Za pomoc w powstaniu tego artykułu dziękuję: Panu Andrzejowi Pileckiemu, Panu Dr Krzysztofowi Trackiemu, Pracownikom Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej w Ostrowi Mazowieckiej, Pracownikom oddziału IPN w Katowicach – Panu Dr Ryszardowi Mozgolowi i Panu Mikołajowi Wolskiemu oraz Księdzu Łukaszowi Szydłowskiemu, dzięki któremu zainteresowałam się tym tematem.

Anna Mandrela

Przypisy:

  1. Wiele źródeł podaje, że obydwa obrazy były namalowane przez Witolda Pileckiego, pracownicy Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej w Ostrowi Mazowieckiej wyjaśniają, że jedynie obraz św. Antoniego z Padwy jest autorstwa Pileckiego.
  2. E. Pawłowicz, Wspomnienia, Nowogródek, więzienie, wygnanie, ss. 293, 315, 318; cyt. za: K. Tracki, Młodość Witolda Pileckiego, Warszawa 2014, s. 48
  3. K. Tracki, dz. cyt., s. 94.
  4. W. Pilecki, Wspomnienia, s. 4 [ze zbiorów K. Trackiego].
  5. Tamże, s. 6.
  6. Z rozmowy z panem Andrzejem Pileckim 3.06.2017.
  7. W. Pilecki, Wspomnienia, s. 6 [ze zbiorów K. Trackiego].
  8. Tamże, cyt. za: K. Tracki, dz. cyt., ss. 158-159.
  9. W. Pilecki, List do K. Daczówny, 22.09.1926 [ze zbiorów K. Trackiego].
  10. W. Pilecki, Opowiadanie dołączone do jednego z listów do K. Daczówny, data nieznana [ze zbiorów K. Trackiego].
  11. K. Tracki, dz. cyt., s. 184.
  12. W. Pilecki do K. Daczówny, Sukurcze 5.06.1930, cyt za: K. Tracki, dz. cyt., s. 185.
  13. A. Pilecki, M. Krzyszkowski, B. Wasztyl, Pilecki: śladami mojego taty, Kraków 2015, s. 37.
  14. Z rozmowy z panem Andrzejem Pileckim, 3 VI 2017.
  15. W. Pilecki, Wspomnienia, s. 9. [ze zbiorów K. Trackiego].
  16. A. Cyra, Ochotnik do Auschwitz, Warszawa 2014, s. 66.
  17. Pamiętnik z wpisem Witolda Pileckiego jest jednym z eksponatów Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej w Ostrowi Mazowieckiej, ul. Lubiejewska 158.
  18. W. Pilecki, Raport 1945, [w:] Tenże, Raporty z Auschwitz, Kraków 20016, s. 7 [dalej: Raport 1945].
  19. Zob. Raport 1943, s. 215.
  20. Raport 1945, s. 88.
  21. Tamże, s. 29.
  22. Tamże, s. 34.
  23. Raport 1945, s. 48.
  24. Z rozmowy z p. Andrzejem Pileckim, 2.06.2017.
  25. Z rozmowy z p. Dariuszem Wardaszką (pracownikiem Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej w Ostrowi Mazowieckiej, spokrewnionym z żoną Witolda Pileckiego), 4.11.2017.
  26. A. Białous, Bohater widziany oczami syna: Rotmistrz Pilecki, dostępne z: goo.gl/A16XkD (www.przypomnijmyorotmistrzu.iaw.pl). Dostęp: 15.06.2017.
  27. A. Cyra, dz. cyt, s. 217.
  28. Z rozmowy z panem Andrzejem Pileckim 2.06.2017.
  29. Z rozmowy z panem Andrzejem Pileckim 2.06.2017.
  30. Z rozmowy z panem Andrzejem Pileckim 2.06.2017.
  31. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w Warszawie, IPN BU 0259 168, t. 6, W. Pilecki, Zamiast wstępu do przyjaciół moich, 1946, k. 201.
  32. Tamże.
  33. Raport 1943, s. 192.

 

Za: Zawsze wierni nr 3/2018 (196)

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY:

Przypominamy nasz rozszerzony Komentarz i Apel w sprawie rtm. Pileckiego, zamieszczony już wiele, wiele lat temu. Niestety, przez cały ten czas nikt nie próbował w jakikolwiek sposób – merytoryczny czy jakikolwiek inny – ustosunkować się do niego. Panuje zgodne milczenie tzw. badaczy, historyków i publicystów wobec „Raportów Pileckiego”, które – cytat z Wikipedii: „Obok raportów Karskiego są pierwszym źródłem na temat Holokaustu na świecie”. Właśnie, zastanawiająca jest zgodność w braku zainteresowania tematem, być może właśnie dlatego, że chodzi o bojaźń przed oskarżeniami o negowanie [tzw.] Holokaustu, a także bojaźń o naruszenie podstaw mitu o rtm. Pileckim. Tak, mitu, bowiem Jego piękna, świetlana postać nie byłaby dzisiaj tak promowana, gdyby – swoimi Raportami, a dokładnie: niektórymi wątpliwymi fragmentami powojennego Raportu – nie wpisywała się w kanony Religii Holokaustu.

 

Świetlana postać rotmistrza Pileckiego nie powinna budzić wątpliwości, jednak takowe niestety pojawiają się przy lekturze trzeciego Raportu, przypisywanego właśnie jemu.

Badaczom historii nieobarczonym skazą ideologii i religii Holokaustu, polecamy baczniejsze przyjrzenie się i szczegółową analizę porównawczą właśnie trzeciego Raportu, z innymi zapiskami Rotmistrza i także z pierwszym Raportem („W”) i drugim Raportem („S”). Niestety, ostatni, trzeci Raport – a właśnie ten jest nagłośniony – powstał dopiero po 1945 roku (choć dokładna data nie jest znana; co ciekawe, w Polsce ten Raport opublikowano dopiero w 2000 roku).

Same oryginały Raportów mają znajdować się w Archiwum Studium Polski Podziemnej w Londynie, niestety, nigdzie nie są dostępne skany bądź kompletne szczegółowe zdjęcia tych Raportów. Tym trudniejsze jest prowadzenie jakichkolwiek badań, że za kopie jednego raportu Archiwum w Londynie żąda sobie kilkaset dolarów (sami to spawdziliśmy!). Dlaczego, po tylu latach po wojnie, nie udostępniono tych raportów, trudno w pełni zrozumieć bez przyjęcia założenia, że być może chodzi także o to aby odstraszyć ewentualnych dociekliwych badaczy. Przy okazji, Apel do Archiwum w Londynie: prosimy o upublicznienie w Internecie skanów wszystkich Raportów i zapisków Witolda Pileckiego. No, chyba że jakieś względy pozamerytoryczne wchodzą w grę…

Polecamy przyjrzenie się pod tym kątem właśnie trzeciemu Raportowi, w którym niestety mnożą się nonsensy o życiu obozowym, np. o szczegółach gazowania, szczególnie Żydów. Dziwne, że pisane w czasie wojny Raporty (które są krótkie) nie zawierają tych historii, lecz dopiero 100-stronicowy Raport powojenny zawiera szczegóły, których walory jakoś zbieżne są z ówczesną powojenną propagandą sowiecką, a później syjonistyczną. Należy podkreślić, że w powszechnej świadomości istnieje określenie „Raport Pileckiego”, lecz utożsamiany jest on z raportem powojennym, a nie z raportami (suchymi i krótkimi) powstałymi podczas wojny. Najczęściej jednak publicyści (i niestety historycy) zlewają te raporty w jakąś jedną całość, zniekształcając obraz historii i mówią o „Raportach Pileckiego”, mając na myśli 100-stronicowy powojenny Raport, w którym to dopiero opisuje on „gazowanie ludzi”.

Dlaczego tak ważne jest dokładne przyjrzenie się „Raportowi Witolda” i konieczność upublicznienia rękopisów i maszynopisów? Głównie aby dostarczyć materiału badaczego specjalistom, którzy krytycznie zajęliby się analizą tekstu, analizą porównawczą, np. z tysiącami innych wspomnień obozowych, komparatystyką historyczno-społeczną, itp., ale również uważnie przyjrzeliby się samemu rękopisowi/maszynopisowi, w którym mogło dojść do nadużyć i zmian dokonywanych przez osoby trzecie. Na ten trop wskazują sami autorzy przypisów do „Raportu Witolda” (wskazują bezwiednie…), którzy przy jednym z opisów Pileckiego, zmuszeni są do wstawienia noty: „dopisek na odwrocie s. 21 maszynopisu; niekoniecznie autorstwa Pileckiego”. Zatem, jeśli w tym momencie w „Raporcie” mamy dopisek „niekoniecznie autorstwa Pileckiego”, to można sądzić, że istnieje więcej takich dopisków dokonanych przez osoby trzecie. To wszystko należy dokładnie zbadać zanim przekaże się światu dogmat „Raportów Pileckiego”. Ale aby naukowcy mogli poważnie zająć się Raportami trzeba je opublikować verbatim! Bo bez ich znajomości będziemy tylko udawali, że opierami się na materiałach źródłowych – co zresztą z powodzeniem czynią bezrefleksyjni wyznawcy kultu Pileckiego, kultu wyrosłego na powojennym Raporcie, na dodatek opublikowanym dopiero w 2000 roku!

Zajrzyjmy zatem do „Raportu Pileckiego” i zobaczmy na ile tenże (przypomnijmy: po wojnie napisany!) raport jest dokumentem historycznym i jak miało przebiegać masowe ludobójstwo w komorach gazowych (pisanych wtenczas niekiedy „kamery gazowe”).

„W Rajsku w gotowych już kamerach gazowych rozpoczęły się pierwsze masowe gazowania ludzi codziennie.” – strona 127

Czy Pilecki był w Rajsku? (chodzi o Auschwitz-Birkeau) Czy widział te pierwsze „masowe gazowania”? Oczywiście, że ani nie był tam ani nic takiego nie widział, a informacje czerpał z innych źródeł, jakim bywały krążące po obozie plotki. Czytajmy dalej:

„A transporty wciąż szły i szły…
Część przywożono do nas, do obozu i tu ich ewidencjonowali […] lecz ogromna większość transportów szła wprost do „Brzezinki” w Rajsku, gdzie ludzi bez ewidencjonowania ich, szybko przerabiano na dymek i popiół.” – strona 136

Skąd Pilecki miał wiedzieć, i to tak szczegółowo, w jaki sposób Niemcy prowadzili w Brzezince swoją buchalterię? Skąd rzekomo wiedział, że nie ewidencjonowano tam ludzi? Przecież ta narracja idealnie pasuje do sowieckiej powojennej propagandy, w której „miliony” ludzi bez jakiejkolwiek ewidencji miało zginąć w niemieckich obozach. Propaganda sowiecka promowała astronomiczne liczby ofiar niemieckich obozów aby w ten sposób odwrócić uwagę od swoich zbrodni i znacznie większej liczby ofiar reżimu sowieckiego. A przecież dopiero po wojnie można byłoby ewentualnie ustalić na podstawie znalezionych dokumentów i żmudnych badań archiwistów, w jaki sposób Niemcy prowadzili ewidencję więźniów, ilu deportowanych było ujętych w ewidencji, a ilu rzekomo nie ujęto – ale jak widać Pilecki w „Raporcie Pileckiego” wiedział już doskonale jak Niemcy rejestrowali przybyłych do Birkenau. „Wiedział”, pomimo że nie był w miejscu, który opisuje, „wiedział” o czymś, o czym nikt nie mógł wiedzieć – poza ówczesną niemiecką administracją. Innymi słowy: Raport służy propagandzie sowieckiej aby zwielokrotnić niemieckie zbrodnie wojenne.

Kwestia ewidencjonowania deportowanych i więźniów wiąże się z kluczowym zagadnieniem, czyli z tematem-tabu całego tzw. Holokaustu. Otóż przy rozbudowanej buchalterii niemieckiej na wszystkich szczeblach zadziwia brak jakichkolwiek (!) dokumentów mogących poświadczyć o ludobójczym wykorzystaniu komór gazowych. Zadziwia fakt, że uchowała się szczegółowa dokumentacja tak trywialnych spraw jak liczba desek zużytych na budowę sraczy i ile zjadł pies strażnika obozowego, ale nie ma ani jednego dokumentu potwierdzającego zamordowanie miliona (milionów) ludzi w komorach gazowych… Oczywiście pseudo-historycy holokaustyczni próbują wmówić sobie i innym, że Niemcy zniszczyli całą dokumentację właśnie tej zbrodni, że w czasie gdy spanikowana armia niemiecka cofała się przed Sowietami, sparaliżowana i rozprężona niemiecka machina administracyjna przeprowadziła na gwałt szczegółową kwerendę wszystkich archiwów w każdym obozie, w każdej dywizji, w każdym biurze, w każdym urzędzie, na każdym posterunku, u każdego drużnika oraz oczywiście w głównych biurach RSHA i wysekcjonowała stamtąd dokładnie te materiały, które miały wskazywać na zbrodnie „gazowania”. Tylko te materiały, inne pozostawiając. Co za tytaniczna praca wykonana z idealną, perfekcyjną precyzją! Tym bardziej trudne zadanie, że – jak twierdzą ci sami pseudo-historycy – wszystkie dokumenty były pisane „językiem maskującym”, a więc dziesiątki tysięcy osób zaangażowanych w takowe kwerendy musiały mieć klucz do zrozumienia tego „języka maskującego”, w którym zwykłe przesiedlenie Żydów miały znaczyć ich zagazowanie…

Pilecki dalej kontunuuje:

„Przeciętnie dziennie spalano w tym czasie około tysiąca osób.” – strona 136

Nawet w przypisie (numer 322) do Raportu Witolda, wydawca umieścił zastrzeżenie, że: „Podana przez Pileckiego liczba zwłok spalanych w krematoriach wynika z szacunkowego obliczenia cząstkowych danych od członków obozowej siatki konspiracyjnej. Dyskusja historyków na temat liczby zamordowanych w KL Auschwitz trwa do dzisiaj, a weryfikacja liczb nastręcza wiele trudności z powodu braku większości niemieckich akt. Po wojnie zwolennikom ukarania Niemiec za zbrodnie wojenne chodziło nie tyle o precyzyjne statystyki, ile o ujawnienie ogromnej skali mordu. Ponadto Związek Sowiecki pragnął ukryć w tej liczbie również ofiary swoich zbrodni, dokonanych m.in. na obywatelach Rzeczypospolitej Polskiej i innych państw Europy.

No właśnie, kluczowe jest tu zdanie wydawcy: „Po wojnie zwolennikom ukarania Niemiec za zbrodnie wojenne chodziło nie tyle o precyzyjne statystyki, ile o ujawnienie ogromnej skali mordu.Tenże „Raport Witolda” jest bowiem precyzyjnie zsynchronizowany z narracją sowiecką, gdzie nie liczą się fakty, natomiast najważniejsza jest propaganda i odpowiednia interpretacja. Stąd, spalanie „około tysiąca osób” dziennie. Równie dobrze mogło być 10 tysięcy – nie jest to ważne, bo i tak liczba robi wrażenie, a odpowiednia arytmetyka może dokonać cudów. I właśnie na takie cuda arytmetyczne powołuje się wielu „historyków”, np. biorą jakiś raport dzienny, mnożą to przez liczbę dni podczas wojny i wychodzą monstrualne liczby.

„…Na rozkaz wysiadali pasażerowie na rampę.
Dla uniknięcia kłopotliwych scen zachowywano wobec nich względną grzeczność. […] Po tym dzielono na grupy. Mężczyźni i chłopcy ponad lat 13-ście szli do jednej grupy. Kobiety z dziećmi (chłopcy do lat 13-tu) – do drugiej. Pod pretekstem konieczności wykąpania, kazano im wszystkim rozbierać się w dwóch osobnych grupach, zachowując pozory poczucia wstydliwości. […] Po tym setkami osobno kobiety z dziećmi, a osobno mężczyźni szli do baraków, które miały być łaźniami, a były kamerami obozowymi. […]” – strona 137

Zatem: według Pileckiego zachowywano wobec przybyłych transportami kolejowymi więźniów „względną grzeczność”. Chyba kłóci się to z filmami, opisami „świadków” i wszelkimi materiałami propagandowymi, w których Niemcy zachowują się jak zwierzęta wobec przywożonych więźniów. Kto zatem zniekształca rzeczywistość: Pilecki mówiąc o „względnej grzeczności” czy też chyba cała powojenna propaganda?
Wydaje się, że bywało z tym różnie, tak jak z całą złożoną rzeczywistością obozową i niejednokrotnie miała miejsce brutalność niemieckich żołdaków, chociaż generalnie trzymani byli w koniecznej dyscyplinie i okazywano przybyłym „względną grzeczność”. Być może tą „grzecznością” Pilecki za bardzo osłodził rzeczywistość, a może chodziło bardziej o wytworzenie u czytelnika obrazu perfidnych Niemców, nie patrząc już na szczegóły tej kulawej narracji. Komuś – temu kto prowadził rękę Pileckiego piszącego Raport, albo temu kto dopisywał zdania Raportu do z góry ustalonego scenariusza – albo, co gorsza – samemu Pileckiemu, chodziło o jeszcze mocniejsze pokazanie zakłamanych Niemców.

Oczywiście mamy tutaj również stały (i kłamliwy) motyw wielu „wspomnień obozowych”, jakoby łaźnie były wykorzystane w charakterze komór gazowych. Motyw powtórzony w wielu holywoodzkich filmach specjalizujących się w propagandzie syjonistycznej (stąd złośliwi nazywają Hollywood „Ministerstwem Propagandy Izraela”).

„Po zamknięciu uszczelnionych drzwi, wewnątrz odbywał się masowy mord.
Z balkoniku-krużganku ss-man w masce gazowej wyrzucał na głowy zebranego pod nim tłumu – gaz! […] Trwało to kilka minut. Czekano minut dziesięć. Następnie wietrzono, otwierano drzwi kamer po przeciwnej stronie od rampy i komanda złożone z żydów przewoziły ciepłe jeszcze ciała taczkami i wagonetkami do pobliskich krematoriów, gdzie trupy szybko spalano. Tymczasem szły do kamer następne setki.” – strona 137

Powyższy cytat to istna perełka Raportu! Według Pileckiego, gazowanie trwało „kilka minut”, po czym „czekano 10 minut”, wietrzono i wywożono trupy wprost do krematoriów. Przecież mamy tutaj opis technicznego niewykonalnego nonsesu! Przecież każdy kto zaznajomi się z literaturą faktu – jak działanie gazów dezynfekcyjnych (Cyklon-B), jak procedury jego zastosowania; jak procedury wobec osób i rzeczy podlegających dezynfekcji i odwszawiania; jak procedury bezpieczeństwa osób aplikujących gaz – musi stwierdzić, że skuteczne zagazowanie setek ludzi nie może trwać „kilka minut”, że opis ten bardziej pasuje do fantasmagorii innych „świadków Holokaustu” niż do możliwego opisu zbrodni. Bardziej pasuje np. do bajek Abrahama Bomby, rzekomego świadka w obozie w Treblince, którego  zaprezentował żydowski reżyser Claude Lanzmann w antypolskim, ponad dziewięciogodzinnym paszkwilu, filmie Shoah. Bomba stwierdza, że jako fryzjer golił żydowskich więźniów w komorze gazowej, pomieszczeniu o wymiarach „4 metry na 4 metry”, w którym pomieściło się – uwaga – „140 do 150 kobiet z dziećmi”, a w tymże małym pomieszczeniu było miejsce dla „16 lub 17 fryzjerów” oraz „dwóch lub trzech niemieckich strażników”. Fryzjerzy opuszczali tę „komorę gazową” na „pięć minut”, po czym więźniów gazowano, a następnie opróżniano ją z ciał, co trwało „jedną minutę” (sic!) i fryzjerzy wracali do następnej partii więźniów.

Problem świadków jest kluczowy we wszystkich opisach działalności obozów koncentracyjnych, a opis w „Raporcie Pileckiego” idealnie pasuje do powojennej propagandy sowieckiej, której mnogości bredni powinien wstydzić się dzisiaj każdy, kto kiedyś je powielał. Niestety, pomimo że epoka sowieckiej propagandy minęła, główne jej filary przejęła propaganda syjonistyczna i „Raport Pileckiego” z tak wyraźnymi konfabulacjami promowany jest dalej jako „dokument historyczny”. W przedmowie do wydanego w 2016 roku „Raportu Witolda” (www.rtmpilecki.com.pl), Prezydent Andrzej Duda pisze, że publikacja ta jest „bezcennym dokumentem”.

Doprawdy, mamy do czynienia z niebywałą instrumentalizacją historii i z żartami wobec nauki…

W „Raporcie Witolda” mnoży się od opisów, które jedynie z wielkim trudem można podciągnąć pod licentia poetica. Przyjrzyjmy się np. następującemu fragmentowi:

„Idąc z garbarni […] byłem świadkiem, jak przed krematorium […] stała grupka kobiet i mężczyzn. […] Stali przed krematorium, jak stado krów przed rzeźnią. Wiedzieli – na co tu przyjechali… […] Gdy wchodziliśmy do bramy – tę pierwszą grupkę więźniów wpędzano do krematorium. […] Dla kilkunastu osób żałowano czasami butelki gazu. Ogłuszano uderzeniami kolb i wpychano wpółomdlałych, na rozpalony ruszt. […] Lecz twarde jest serce lagrowca. W pół godziny potym, niektórzy już stali kupując margarynę lub tytoń, nie widząc, że stoją tuż koło wielkiej kupy trupów nagich, rzuconych tu jeden na drugi, „zrobionych” dziś zastrzykiem phenolu. Czasem ktoś nastąpił butem na nogę martwą, już sztywną – spojrzał: „patrzcie! – Stasio… no cóż? dzisiaj jego kolej, moja może w – przyszłym tygodniu…” – str. 168

Widzimy tutaj co najmniej kilka połączonych ze sobą bajek obozowych pomieszanych z obozową rzeczywistością. Po pierwsze:

(1.) ważne stwierdzenie faktyczne: W obozie więźniowie obozowi mieli dostęp do kantyny i będąc bardziej „wolnymi” (niż w więzieniach) sami podchodzili do okienka kupując co było w kantynie aktualnie dostępne (żywność, tytoń, itp). Kupowanie przez więźniów najczęściej odbywało się jako transakcja z użyciem obozowych Lagergeld lub w niektórych przypadkach poprzez potrącenia odpowiedniej kwoty z konta więźnia (rodzina mogła przesyłać pieniądze wędrujące na konto więźnia). Świadczy to o stopniu zorganizowania obozu, o ogromnej administracji obozowej, o prowadzonej precyzyjnej niemieckiej buchalterii. Tej samej buchalterii, która później sama przyczyniła się do ukazania światu popełnianych zbrodni i do osądzenia wielu sprawców. (Nieco o pieniądzach obozowych – tutaj.)

 

Przykład kuponów, czyli oficjalnych banknotów funkcjonujących w KL Auschwitz, które dostawali więźniowe, np. za wykonywaną pracę, bądź wypłacanych przy otrzymywaniu przekazów pieniężnych od rodziny.

[Źródło powyższego zdjęcia, czyli strona „holocaustdeprogrammingcourse.wordpress.com” zniknęła z internetu]

Zdjęcie dostępne jest w Internet Archive:

https://web.archive.org/web/20170816052731/https://holocaustdeprogrammingcourse.files.wordpress.com/2014/01/auschwitz1rm.jpg?w=400&h=237

 

(2.) Nagminne opisy Pileckiego o „szpilowaniu phenolem” i „gazowaniu” wskazuje bardziej na pewną obozową gwarę niż na powszechną rzeczywistość. Oczywiście eutanazja była stosowana przez Niemców i uśmiercono wiele osób, głównie obłożnie chorych, dosercowymi zastrzykami fenolu. Jednak więźniowi każda śmierć, nawet ta wymuszona ciężkimi warunkami obozowymi i nadludzką pracą, kojarzyła się z „gazem” lub „phenolem”. Stąd we wspomnieniach, jak również w Raporcie mnoży się od tej swobodnej twórczości.

(3.) Pilecki pisze o „butlach gazu” (str. 137) jako o jednym ze sposobów zabijania ludzi „gazem”. Oczywiście na podważanie tego nonsensu Pileckiego – bowiem osławiony Cyklon-B przechowywany był w hermetycznych puszkach, zaś żadnych butli z gazem nigdy nie stosowano – propagatorzy holokaustyczni również stroszą się zalicząc opis do licentia poetica.

(4.) Pilecki wielokrotnie przerasta swoją własną wyobraźnię, tym razem opisując jakoby żywych więźniów pakowano wprost na ruszta krematorium.. Po co zatem była cała procedura z zastrzykami fenolem, z rozstrzeliwaniem, z komorami gazowymi, jak można było ogłuszonych, niemal żywcem wrzucić wprost do krematorium…

(5.) No i wieńczący ten fragment Raportu kuriozalny obrazek namalowany przez Pileckiego, jakoby więźniowie stojący w kolejce do kantyny potykają się o ludzkie szczątki walające się wszędzie, nic sobie z tego nie robiąc, bo to przecież takie normalne… Wszystkie opisy doprawdy jakby wprost z fantasty Elie Wiesela czy Abrahama Bomby.

 

Przytoczone powyżej cytaty z „Raportu Witolda” pochodzą jedynie z kilku stronic, lecz w całym Raporcie aż mnoży się od nonsensów. Niestety, nikt nie zajmuje się ich prostowaniem, za to „środowiska patriotyczne” bezmyślnie promują holokaustyczną wersję Raportu.

Patrzą bezkrytycznie na Raport, pomimo że nawet byli więźniowie i badacze mają zastrzeżenia co do np. „faktu” przytoczonego przez Pileckiego, że:

„[…] Przez siedem miesięcy mieliśmy własną stację nadawczą, przy której pracował ppor. 4 [Alfred Stössel], w miejscu gdzie bardzo niechętnie wchodzili ss-manni. Aż w jesieni (42 r.) przydługi nieco język jednego z kolegów był przyczyną, że musieliśmy stację rozmontować. Nadawaliśmy audycje powtarzane przez inne stacje – wiadomości tyczące się ilości „zugangów” i śmierci w obozie, stanu i warunków w jakich znajdowali się więźniowie. Władze się wściekały, szukali, zrywali podłogi w warsztatach na Industriehof’ie I, w magazynach.” – str. 125

Nie wykluczamy teoretycznej możliwości posiadania stacji nadawczej (bo w teorii wiele może się wydarzyć, można np. siedem razy pod rząd wygrać w toto-lotka), ale praktycznie graniczy to z niemożliwością, tym bardziej, że żadne inne źródła nie wskazują jakoby więźniowie mieli dostęp do radiostacji. Co więcej, jak twierdzi Pilecki, radiostacja działała aż przez 7 miesięcy. Zatem, ktoś tu mocno koloruje rzeczywistość obozową. Obozu, który przecież słynie jako fabryka śmierci…

Poza tym, według opisów Pileckiego w KL Auschwitz mnożyło się od bardzo dziwnych jak na tego typu miejsce, wydarzeń. Oto wybrane kwiatki tylko z kilku stron Raportu. Warto przeczytać całość Raportu, a niejedno zadziwi…

  • „Warsztaty nasze umieszczono w dwóch salach budynku fabrycznego. Za kilku ścianami we właściwej garbarni był basen, gdzie napuszczano ciepłą wodę. Basen był wielki, tak że można było nawet płynąć parę kroków. Gdy korzystając z możliwości przyjaciół w garbarni, kąpałem się raz tam czułem się tak jak kiedyś na wolności… […] Razu pewnego Konrad skorzystał z kąpieli w basenie, nic sobie nie robiąc z tego, że kąpie się razem z häftlingami-Polakami.” – str. 107 (chodzi o ober-capo Konrada Lang, blokowego, później oberkapo komand Abbruch (wyburzanie) i Buna-Werke. Jak widać, kąpał się on z polskimi więźniami…)
  • „Mecze piłki nożnej rozgrywano w roku 41 na placu apelowym […]” – str. 141
  • „Jedynym sportem w którym się spotykały reprezentacje capów-niemców z więźniami Polakami – były mecze bokserskie. […] Było kilku bokserów u nas wcale dobrych.” – str. 141
  • „Niejeden więzień jadąc autem do gazu, krzyknął poznawszy w szeregu przyjaciela:„Serwus, Jasiu. Trzymaj się!…” Machał czapką lub ręką kiwał – jechał „na wesoło”. Wszyscy w obozie wiedzieli, dokąd jadą.” – str. 142 (Według narracji obozowej, niemal wszyscy jadący gdzieś – gdziekolwiek – „jechali do gazu”… Po wojnie ten obozowy slang utrwalił się w pamiętnikach oraz utrwalony został w oficjalnej propagandzie sowieckiej.)
  • „Wspominałem już o tym, że przez jakiś czas żydzi umieszczeni w pracy, na krótko pod dachem, pisali listy śląc je do rodzin, że jest im tu dobrze, lecz wtedy pisali równocześnie z nami, to znaczy dwa razy na miesiąc – w niedziele.” – str. 143
  • „W naszym obozie mieliśmy już wtedy na wszystkich blokach ubikacje i ładne łazienki. Kanalizacja, wodociągi – wszędzie już były. W piwnicach trzech bloków pracowały motopompy, zaopatrując cały lager w wodę.” – str. 146
  • „Od czasu do czasu zjawiał się dr. 2 [Władysław Dering], przynosząc mnie cytryny i pomidory, zdobyte jak zawsze „na lewo”” – str. 153
  • „Więźniowie otrzymali, jak zawsze na Boże Narodzenie, paczki – z domu, ze swetrami, lecz prócz paczek odzieżowych, również nareszcie zezwolone przez władze, pierwsze
    w Oświęcimiu paczki żywnościowe. Głodu – z powodu „kanady” już nie było w obozie. Paczki – tym bardziej stan żywnościowy poprawiły.” – str. 166
  • „[…] obóz szalał z radości w czasie Świąt, zajadając paczki od rodzin i opowiadając sobie ostatni kawał o Brunie… Urządzano mecze bokserskie na blokach, wieczory artystyczne. Improwizowane zespoły orki[e]stry chodziły od bloku do bloku. Nastroje były tak wesołe, wynikające z całości sytuacji, że starzy więźniowie kiwali głowami i mówili: „No, no… był lager Auszwic (Auschwitz) – ale go niema już… pozostała zaledwie ostatnia sylaba… sam tylko… – wic.” – str. 167

Wertujmy dalej strony „Raportu Witolda”. Pilecki pisze:

„Pierwszej nocy, którą spędziłem na bloku 28-ym, był pierwszy „nalot” – parę samolotów oświetliło obóz i w Rajsku zrzucili dwie bomby.” – strona 151

Jak można po takim stwierdzeniu poważnie traktować tenże „Raport” jako „bezcenny dokument”, jeśli nawet wydawca zmuszony był po tym zdaniu umieścić przypis, że „Brak informacji o nalocie na KL Auschwitz w tym okresie. Zapewne było to zdarzenie incydentalne i nie wymierzone w obóz. Dopiero od wiosny 1944 r. lotnictwo sprzymierzonych, wykorzystując bazy w południowych Włoszech, regularnie dokonywało nalotów na zakłady […]”

Według wszystkich znanych dokumentów dotyczących KL Auschwitz i okolic, w czasie opisywanym przez Pileckiego nie było żadnego nalotu, zatem jeśli w tym momencie Autor konfabuluje, to uznać należy, że może to czynić w innych fragmentach. I czyni.

I jeszcze na okrasę zagadka. Krytykom literackim i językoznawcom proponujemy następujący urywek z „Raportu Witolda”. Nie podajemy odpowiedzi, niczego nie sugerujemy, prosimy tylko o przeczytanie tych kilku zdań napisanych dokładnie jak przytaczamy poniżej i wskazanie zdania, które nie pasuje do reszty, nie pasuje do toku myślenia Autora, jest – całkiem prawdopodobne – elementem wprowadzonym do tekstu obcą ręką:

„Na bloku 15-tym powieszono na zewnątrz skrzynkę pocztową i ogłoszono na wszystkich blokach, o tym, że do tej skrzynki należy wrzucać listy z podpisami lub bez – wszelkie doniesienia o podsłuchanych rozmowach na blokach. Za istotny dla władz obozu donos – häftling miał być wyróżniony.
Chciano zabezpieczyć się od naszej pracy organizacyjnej. Sypnęły się anonimy i donosy.
Wtedy my przez kpt. 88 otwieraliśmy skrzynkę co wieczór i przeglądaliśmy wrzucone meldunki, przed otwieraniem jej o godz. 22-giej przez Palit[z]scha.
Niszczyliśmy niewygodne, niebezpieczne dla nas i wrzucaliśmy sami donosy na typy szkodliwe. Zaczęła się walka papierowa.
Na blokach i w marszach do pracy kazano nam śpiewać niemieckie piosenki. Kilkakrotnie obóz cały musiał śpiewać podczas zbiórki na apelu.
W Rajsku-Birkenau budowano na gwałt kamery gazowe – niektóre były już gotowe.
To, czego się obawiałem kiedyś – wprowadzania do organizacji oficerów którzy tu siedzieli pod własnym nazwiskiem – miało rację bytu. Gdyż w razie podejrzenia że tu jest organizacja przedewszystkim wzięli by do bunkra oficerów. Pewnego dnia wzięli płk. 62 [Jan Karcz] i zamknęli do bunkra – celi więziennej, prowadząc go codziennie na badanie do politycznego oddziału, skąd wracał blady i ledwo się trzymał na nogach. Wtedy się obawiałem o różne komplikacje.”

 

Analizując „Raport Witolda” oczywiście nie sposób nie odnieść się do jego końcowej myśli podającej liczbę ofiar KL Auschwitz. Pilecki pisze:

„Podaję tu liczbę ludzi którzy zginęli w Oświęcimiu. Gdy wychodziłem z Oświęcimia numer bieżący był 121 tysięcy z czymś. Źyjących takich którzy wyjechali transportem i zwolnionych było około 23 tysięcy. Zginęło numerowanych więźniów około 97 tysięcy.
Nie ma to nic wspólnego z ilością ludzi, których masami, bez ewidencjonowania gazowano i palono. Tych na podstawie obliczeń codziennie notowanych, przez pracujące w pobliżu komanda, do chwili mego wyjścia z Oświęcimia, zginęło ponad dwa miliony ludzi. Podawałem te liczby oględnie, żeby ni[e] przesadzić, raczej codziennie podawane liczby przedyskutować dokładnie. Koledzy – którzy tam dłużej siedzieli i byli świadkami gazowania dziennie po osiem tysięcy ludzi podają liczbę plus minus pięciu milionów ludzi.” – str. 217

 

Jak doskonale wiemy, Pilecki powiela powojenną propagandę sowiecką podając astronomiczne, wzięte z księżyca liczby ofiar obozowych. Nie były one i nie są poparte jakimikolwiek badaniami, sprawozdaniami, dokumentami ani nawet logiczną analizą możliwości technicznych kompleksu obozowego KL Auschwitz. Były za to wtłaczane do świadomości powojennym pokoleniom dostatecznie zdruzgotanym przeżyciami lat koszmaru zgotowanego przez socjalistyczne reżimy: sowiecki i nazistowski. Były propagowane w tysiącach publikacji o milionowych nakładach i wrosły w podświadomość niemal każdego mieszkańca Bloku Wschodniego karmionego na co dzień literaturą sowieckiej propagandy, a później w mieszkańca Zachodu omamionego propagandą syjonistyczną.

Nawet wydawca Raportu zmuszony był umieścić po tym zdaniach Pileckiego przypisy (numery 433 i 434): „Liczba więźniów zamordowanych w KL Auschwitz jest trudna do ustalenia ze względu na znaczne zniszczenia dokumentacji niemieckiej. Dane szacunkowe przez długi czas niekwestionowane. Dopiero wiele lat po wojnie zaczęto analizować straty i prowadzić poważniejsze badania z wykorzystaniem źródeł archiwalnych, sugerując konieczność weryfikacji. Pilecki opierał się na obliczeniach szacunkowych, wynikających z informacji zdobytych przez struktury podziemia.

Jeśli „Pilecki opierał się na obliczeniach szacunkowych, wynikających z informacji zdobytych przez struktury podziemia„, to można powiedzieć, że zaistniały następujące możliwości: albo raportów podających wprost takie liczby wcale nie ma (wszystko wskazuje, że jest to najbardziej prawdopodobne), albo podziemie konfabulowało w swoich raportach, co poważnie trzeba brać pod uwagę, gdyż wiedząc, że niektóre raporty miały przedostać się do „opinii publicznej” sądzono, że przejaskrawienie sytuacji przyczyni się do interwencji Zachodu. Istnieje też trzecie wyjaśnienie: to Pielecki konfabulował podając liczby, które były wówczas powszechnie propagowane. Zresztą, czynił tak w swoim (?) „Raporcie” wielokrotnie.

Pilecki – albo podszywający się pod niego autorzy Raportu – kontynuuje to kłamstwo. Szczególnie ważne uwagi kłamstwo, bo to bowiem wobec zespołu obozowego KL Auschwitz przez kilkadziesiąt lat obowiązywał wszem i wobec mit kilku milionów ofiar obozowych. Od zakończenia wojny, aż po początek lat 1990., czyli przez ponad 50 lat, we wszystkich encyklopediach, podręcznikach szkolnych, informatorach, tablicach pamiątkowych, pogadankach, apelach, homiliach, a przede wszystkim w książkach przytaczających wypowiedzi „świadków historii”, spisywanych za sprawą obowiązującego w danym czasie Zeitgeist, mowa była o 4 i pół milionach ofiar obozu KL Auschwitz. Ba, nawet sam papież Jan Paweł II klękał w 1979 roku przed marmurową tablicą z napisem: „Cztery miliony ludzi cierpiało i zginęło tutaj z rąk morderców nazistowskich w latach pomiędzy 1940-1945”, a wcześniej jako arcybiskup Wojtyła powtarzał obowiązujące wówczas slogany o „czterech milionach ofiar” (homila wygłoszona 18 lutego 1965 r. w dwudziestą rocznicę oswobodzenia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu). Wcześniej, liczne „komisje naukowców” podawały „niepodważalne” dane o 5- , 7- czy 10-milionach ofiar KL Auschwwitz. Także i czołowe wydawnictwa prześcigały się w podawaniu wyimaginowanych liczb (np. jeszcze na początku lat 1990, opasła Encykopedia Microsoftu Encarta – w czasie gdy ten gigant softwarowy próbował zawładnąć również rynek medialny – w haśle „KL Auschwitz” napisała o „10 milionach ofiar obozu KL Auschwitz”… (sic!)

W początkach lat 1990 nastąpiła zmiana narracji i pewna refleksja nad tymi bezpodstawnymi liczbami, po czym nastąpiły korekty. Muzeum oświęcimskie obniżyło liczbę z ponad 4 do 2.8 miliona, by później osiąść na obecnie obowiązującej liczbie „miliona stu tysięcy”. Na ile i ta liczba ma weryfikowalne podstawy (a raczej ich nie ma…) – to temat do innej analizy, zresztą w miarę skutecznie prowadzonej przez, tak bardzo prześladowane środowiska niezależnych historyków. W czasie tej Wielkiej Korekty, na dobre i ostatecznie odstąpiono również od lansowania propagandy o funkcjonowaniu komór gazowych wykorzystywanych w celach ludobójczych, w niemieckich obozach koncentracyjnych położonych na terenie III Rzeszy w granicach sprzed 1939 roku. Pozostawiono jednak z premedytacją narrację o funkcjonowaniu komór gazowych wykorzystywanych w celach ludobójczych, w niemieckich obozach koncentracyjnych położonych na okupowanych po 1939 roku terenach, czyli głównie na terenie dzisiejszej Polski. Polska z „jej obozami” ma pozostać cmentarzem Holokaustu, kojarzyć się ma arbitralnie z wykreowanymi fanstastycznymi liczbami ofiar tych obozów oraz z – unikalnymi jedynie dla ziem polskich – komorami gazowymi.

Podsumowując, powstaje zatem pytanie, czy aby ta wspaniała postać rotmistrza Pileckiego nie została perfidnie wykorzystana przez komunistów aby uwiarygodnić powojenną propagandę sowiecką, przypisując mu – już po wojnie – trzeci Raport, bądź dodając doń pikantne szczegóły zgodne z ówczesną narracją propagandy. Dzisiaj odkrywa się na nowo postać Pileckiego – postać piękną choć uważamy, że skażoną przez komunistów – i powtórnie propaguje się Jego, jednak nie tyle ze względu na osiągnięcia, ile ze względu na przekaz ideowy Raportu, który stał się dokumentem Religii Holokaustu. W „Komentarzu” do Raportu, napisanego przez prof. Wiesława Jana Wysockiego (współautora przypisów do Raportu, przypisów wielokrotnie powalających swoim oddaniem tej nowej Religii…), z dumą dowiadujemy się, że Raport jest popularyzowany w świecie i pojawiło się tłumaczenie na język włoski, chiński, niemiecki, a przekład Raportu na język angielski (dr Adam J. Koch ’Report W KL Auschwitz 1940-1943’) opatrzony został wstępem rabina Micheala Schudricha… Proszę pokazać inną postać Polskiego Podziemia, która byłaby tak propagowana przez środowiska żydowskie! Widocznie w Raportach Witolda upatrują oni deskę ratunku do swojej Religii Holokaustu, która nie mogłaby dalej istnieć bez osłony penalizacyjnej i ostracyzmu.

A jakby przy okazji, oraz w związku z „Raportem Pileckiego”, zwracamy się do Czytelników o wskazanie nam jakiegokolwiek dokumentu pochodzącego z czasów wojny, w tym jakiegokolwiek dokumentu służb wywiadowczych Aliantów, w którym mowa jest o masowym gazowaniu więźniów w niemieckich obozach koncentracyjnych. Trudne zadanie, prawda? No, chyba, że będzie to… „Raport Pileckiego”… powstały po wojnie, na który powołują się niektórzy osobnicy nazywający się historykami, których stać jedynie na wzajemne i bezkrytyczne cytowanie siebie, kolegów i niesprawdzonych dokumentów.

Przypominamy, że pomimo upływu ponad 70 lat od czasów II wojny światowej nikomu – nikomu na świecie!! – nie udało się odnaleźć i pokazać jakiegokolwiek dokumentu, czy nawet wiarygodnego świadka, który mógłby potwierdzić funkcjonowanie komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych, wykorzystywanych do masowego ludobójczego mordowania. Natomiast jednym z takowych „dokumentów” jest tzw. Raport Pileckiego – spisany po wojnie i opublikowany w… 2000 roku! Widocznie wystarczy to jako „dowód” dla współczesnych społeczeństw, których płytkie myślenie i znajomość historii opiera się na publikacjach w masowych kolorowych pismach i hollywoodzkich żydowskich propagandówkach.

Smuci jednak, że w ten sposób myślenia wpadają całkiem przyzwoici historycy i publicyści… Widocznie nie potrafią jeszcze przejść przez intelektualny Rubikon normalnego, logicznego, opartego na faktach myślenia. Albo brakuje im do tego odwagi.

LM

CZYTAJ RÓWNIEŻ:

 


 

Skip to content