Prowadzona w ostatnich latach, a teraz zaostrzająca się zaciekła żydowska napaść na Polskę celem wyłudzenia roszczeń majątkowych, nie byłaby możliwa gdyby nie rozwinął się i na dobre ustabilizował ogólnoświatowy Przemysł Holokaustu. Obejmuje on wiele aspektów ideologizacji historii i wykorzystuje wybrane elementy imperialnej polityki III Rzeszy z jej wojenną brutalizację, do zawłaszczenia całej martyrologii II wojny światowej przez żydowskie cierpienie, a w konsekwencji do czerpania z tego procederu materialnych i niematerialnych zysków. W procesie tym absolutnie kluczową rolę odgrywa dogmat olbrzymich liczb żydowskich ofiar obozowych, podawanych do wierzenia często pomimo braku jakichkolwiek dowodów w postaci dokumentacji, solidnej wiedzy historycznej czy też analizy fizyko-chemicznej miejsc zbrodni. Ten nienaruszalny religijny dogmat (np. doprawdy trudno jest znaleźć jakikolwiek artykuł omawiający cierpienia żydowskie, w którym zabrakłoby wspomnienia o liczbie-dogmacie „6 milionów”…) stanowi nieodłączną część ideologicznej haggady narzuconej przez środowiska syjonistyczne.
Niestety, z ubolewaniem trzeba przyznać, że środowiska nie-żydowskie bezrefleksyjnie przyjęły metody tej talmudycznej arytmetyki i bardzo często próbują nadążać w procesie inflacji liczby ofiar. W okresie kilku dekad obowiązywania narracji historycznej tworzonej przez sowieckich ideologów (a później z taką skutecznością przejętej przez ideologów syjonistycznych), ukształtowały się całe pokolenia, dla których astronomiczne liczby ofiar obozowych – oczywiście niemieckich, a nie sowieckich – wbiły się w świadomość i podświadomość, również w tych, którzy sami przeszli przez niemiecką nazistowską machinę obozową upodlenia.
I chociaż epoka sowieckiej indoktrynacji minęła, to jednak pozostawiła spustoszenie w sposobie postrzegania historii i braku krytycznej analizy. Jednym z przykładów ofiar takiego sposobu myślenia jest pokazany polskim widzom film, określany jako dokumentalny.
Pseudo-dokument
W kwietniu i w maju br. Telewizja TRWAM wyświetliła film pt. „Konzentrationslager Flossenbürg” w reżyserii Leszka Ciechońskiego [1].
Jakkolwiek zrealizowanie filmu mającego za cel przybliżenie współczesnemu widzowi tragicznych wydarzeń okresu II wojny światowej, a szczególnie okrucieństwa i ludobójstwa dokonywanego w niemieckich nazistowskich obozach koncentracyjnych, jest ze wszech miar konieczne i pożyteczne, to jednak już w tym pierwszym odcinku tej serii-antologii pojawia się niebezpieczna tendencja kontynuacji błędów historycznych, które stanowią podstawę funkcjonowania tego czym określa się mianem Przemysłu Holokaustu.
Według opisu filmu:
„Konzentrationslager Flossenburg” jest integralną częścią powstającego cyklu filmowego pt. „Antologia niemieckich obozów koncentracyjnych w Europie”. Jego autorzy i pomysłodawcy postawili przed sobą ambitny cel odwiedzenia z kamerą wszystkich byłych obozów zagłady funkcjonujących w okresie II wojny światowej pod niemiecką administracją w jedenastu – według dzisiejszego podziału politycznego – krajach Europy. Dzisiaj, po blisko siedemdziesięciu latach od ich likwidacji, bardzo często miejsca te są nieznane szerokiej opinii społecznej, świadomie „zapominane”, a tragedie milionów ofiar marginalizowane. Autorom „Flossenburga” udało się opowiedzieć dzieje obozu poprzez pryzmat opowieści trzech byłych więźniów, którzy jako kilkunastoletni chłopcy znaleźli się tam po upadku Powstania Warszawskiego. Ich oszczędna emocjonalnie narracja oparta wyłącznie na faktach i poparta autentycznymi fotografiami i niemieckimi dokumentami, doskonale pokazuje świadoma logistykę nazistowskiej polityki zagłady opartej na niewolniczej pracy i masowych egzekucjach. Utrzymane w szarobrunatnej konwencji zdjęcia doskonale oddają klimat tragedii, która w latach 1938 – 1945 wydarzyła się w tym małym, niemieckim, podalpejskim miasteczku…”
KL Auschwitz jako naczelny przykład zakłamania
Zanim przejdziemy do samego filmu, konieczne jest przypomnienie o dziwnej artytmetyce, w której niezależnie od składników, suma zawsze pozostaje stała („6 milionów”).
Niezwykle szerokie określenie Przemysłu Holokaustu – rozpropagowane przez żydowskiego historyka Normana Finkelsteina – obejmuje m.in. wykorzystywanie wydarzeń II wojny światowej znanych ogólnie jako Holokaust, do ideologizacji historii, przepisywania faktów historycznych, komercjalizacji, uzurpacji, manipulacji, korzystania z wątpliwych świadków, makiawelicznego politycznego eksploatowania innych z pozycji siły, itd, itp. W procesie tym kluczową rolę odgrywa dogmat gołosłownych olbrzymich liczb żydowskich ofiar obozowych. W najbardziej skrajnej formie dyskursu o liczbę ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych priorytetowe miejsce zajmuje zespół obozowy KL Auschwitz, jakkolwiek podawane liczby ofiar wielu innych niemieckich obozów koncentracyjnych są równie pozbawione oparcia faktograficznego.
To bowiem wobec zespołu obozowego KL Auschwitz przez kilkadziesiąt lat obowiązywał wszem i wobec mit kilku milionów ofiar obozowych. Od zakończenia wojny, aż po początek lat 1990., czyli przez ponad 50 lat, we wszystkich encyklopediach, podręcznikach szkolnych, informatorach, tablicach pamiątkowych, pogadankach, apelach, homiliach, a przede wszystkim w książkach przytaczających wypowiedzi „świadków historii”, spisywanych za sprawą obowiązującego w danym czasie Zeitgeist, mowa była o 4 i pół milionach ofiar obozu KL Auschwitz. Ba, nawet sam papież Jan Paweł II klękał w 1979 roku przed marmurową tablicą z napisem: „Cztery miliony ludzi cierpiało i zginęło tutaj z rąk morderców nazistowskich w latach pomiędzy 1940-1945”, a wcześniej jako arcybiskup Wojtyła powtarzał obowiązujące wówczas slogany o „czterech milionach ofiar”[2]. Także i czołowe wydawnictwa prześcigały się w podawaniu wyimaginowanych liczb (np. jeszcze na początku lat 1990, opasła Encykopedia Microsoftu Encarta – w czasie gdy ten gigant softwarowy próbował zawładnąć również rynek medialny – w haśle „KL Auschwitz” napisała o „10 milionach ofiar obozu KL Auschwitz”… (sic!)
W początkach lat 1990 nastąpiła zmiana narracji i pewna refleksja nad tymi bezpodstawnymi liczbami, po czym nastąpiły korekty. Muzeum oświęcimskie obniżyło liczbę z ponad 4 do 2.8 miliona, by później osiąść na obecnie obowiązującej liczbie „miliona stu tysięcy”. Na ile i ta liczba ma weryfikowalne podstawy (a raczej ich nie ma…) – to temat do innej analizy, zresztą w miarę skutecznie prowadzonej przez, tak bardzo prześladowane środowiska niezależnych historyków. W czasie tej Wielkiej Korekty, na dobre i ostatecznie odstąpiono również od lansowania propagandy o funkcjonowaniu komór gazowych wykorzystywanych w celach ludobójczych, w niemieckich obozach koncentracyjnych położonych na terenie III Rzeszy w granicach sprzed 1939 roku. Pozostawiono jednak z premedytacją narrację o funkcjonowaniu komór gazowych wykorzystywanych w celach ludobójczych, w niemieckich obozach koncentracyjnych położonych na okupowanych po 1939 roku terenach, czyli głównie na terenie dzisiejszej Polski. Polska z „jej obozami” ma pozostać cmentarzem Holokaustu, kojarzyć się arbitralnie z wykreowanymi fanstastycznymi liczbami ofiar tych obozów oraz z – unikalnymi jedynie dla ziem polskich – komorami gazowymi.
W tej atmosferze monstrualnie wyolbrzymionych liczb ofiar obozowych – a dotyczy to wszystkich obozów, nie tylko KL Auschwitz – oraz w atmosferze opowiadań o funkcjonowaniu komór gazowych, kształtowały się całe pokolenia, w tym i bezpośredni uczestnicy tych strasznych wydarzeń II wojny światowej. Także i w tych środowiskach dominowały subiektywne i niczym nie poparte opinie – często wyrażane kategorycznie i wręcz histerycznie – o wielkich ofiarach obozowych czy sposobach uśmiercania w komorach gazowych, opowiadaniach „świadków” ocierających się o paranoiczną fantazję. Jakkolwiek można zrozumieć emocjonalne zaangażowanie świadków i samych ofiar brutalności niemieckiej machiny wojennej, a nawet wybaczyć ich konfabulacje, to jednak historycy i rzetelni publicyści chcący przekazywać wiedzę o tamtych czasach, powinni z ostrożnością podchodzić do wielu wypowiedzi, zeznań, opisów wydarzeń czy opowiadań.
„Konzentrationslager Flossenbürg”
Efekt końcowy wskazuje, że również i reżyser filmu „Konzentrationslager Flossenbürg” uległ tej pseudo-historycznej narracji i nie sprostał zadaniu obiektywizmu.
W filmie wypowiadają się byli więźniowie obozu KL Flossenbürg, którzy wspominają pobyt w obozie, upokorzenie, okropne warunki bytowe, ciężką pracę, przywołują bestialstwo nadzoru obozowego wobec więźniów. Byli więźniowie: Bogusław Grzywaczewski (numer obozowy 22885), Mieczysław Ciechoński (numer obozowy 22747) i Leszek Źukowski (numer obozowy 23591), mówią przekonywująco o tych strasznych długich dniach, które udało im się przeżyć.
Niestety, w filmie pojawia się także jakaś tajemnicza czwarta postać, która wypowiada się jako więzień obozu KL Flossenbürg i, mówiąc delikatnie, koloryzuje. Kim jest ta osoba, nie wiemy, bowiem reżyser i producent filmu nie zadbali o umieszczenie podpisu i identyfikację tej osoby [3].
Tak więc tenże świadek, który pojawia się w filmie dwukrotnie, mówi (14:40′):
„To był mały obóz, ale bardzo śmiertelny. Tu zginęło 125 tysięcy ludzi. Przy takim małym obozie… W takiej małej mieścinie.”
Jak można było wprowadzić do filmu tego typu komprominującą wypowiedź, jeśli za niecałą minutę po tej wypowiedzi (15:30′) pojawia się obraz tablicy pamiątkowej, na której w języku polskim napisano wyraźnie:
„Pamięci 17540 ofiar obozu koncentracyjnego Flossenburg i jego komand. Cześć Ich Pamięci. Koło Flossenburg. Warszawa, 25 IV 1999″
Mało tego, po chwilowym skadrowaniu tablicy pamiątkowej (bo widz może ją zobaczyć tylko przez dokładnie 2 sekundy…), narrator w filmie mówi, że „Przez 7 lat przez obóz we Flossenburgu przewinęło się około 100 tysięcy więźniów„, czyli mniej niż miało być w tym obozie ofiar – według jednego z przywołanych „świadków obozowych”.
Tymczasem wszelkie encyklopedie II wojny światowej umieszczają liczbę ofiar tego obozu na, od 16- do 30 tysięcy (przy czym duża część z tych ofiar przypada na ewakuację obozu i przemarsze do innych zespołów obozowych). Nawet lewoskrętna i holokaustyczna Wikipedia mówi o 30 tysiącach ofiar, spośród 96 tysięcy całkowitej liczby więźniów, którzy przeszli przez ten obóz. Pomimo tego, reżyser filmu stworzonego w 2016 roku, czyli w dobie internetu i powszechnego dostępu do oficjalnych danych, woli uciekać się do wymysłów.
W jakim celu powstają tak nierzetelne filmy, w jakim celu miesza się w nich fakty z fantazjami? Jak długo jeszcze obowiązywać będzie w produkcjach pseudo-dokumentalnych, nawet tych najnowszych, bezrefleksyjne powoływanie się na niektórych „świadków”, których wartość historyczna jest zerowa?
Pora na polski rewizjonizm historyczny, czyli odrzucenie mitów i cenzury
Pora odejść od malowania wydarzeń II wojny światowej w formach abstrakcyjnych, bowiem najwyższy nadszedł czas na rzetelne studia nad historią – pozbawione ideologicznych naleciałości; subiektywizmu wielu świadków; poprawności politycznej; reżimu mainstreamowych klakierów zwących się historykami, których stać jedynie na wzajemne cytowanie siebie; niedouczonych żurnalistów; cenzorów politycznych narzucających penalizację badań naukowych; wreszcie, reżyserów pragnących bardziej zasłynąć swoją produkcją, niż przyczynić się do wyjaśniania historii. Odejścia od zakłamania i sakralizacji tzw. Holokaustu powinni dokonać właśnie polscy badacze. Jeśli bowiem nie rozpoczną oni procesu odkłamywania historii, czynić to będą lewicowi i neo-nazistowscy rewizjoniści, którzy na dobre przejęli już dyskurs antyholokaustyczny, a dysponując bogatym arsenałem poważnych analiz potrafią obalić niejeden mit nowej światowej religii syjonistycznej. Niestety, wraz z ukazywaniem i punktowaniem kłamstw utworzonych wokół wydarzeń II wojny światowej, przeniknięci są typowym dla tych środowisk (szczególnie dotyczy to niemieckich rewizjonistów) antypolskim punktem widzenia i wraz z odkłamywaniem mitów i racjonalnymi dowodami, przemycają antypolską retorykę. Pora zatem na polskie otwarcie, czyli opisywnie historii w duchu prawdziwego obiektywizmu opierającego się na metodologii wyrosłej z dorobku kulturowego cywilizacji łacińskiej. Kto z polskich historyków, publicystów, analityków pójdzie drogą wyznaczoną przez śś.p. dr. Dariusza Ratajczaka czy prof. Pawła Wieczorkiewicza? Jak dotąd, nie widać następców, bo chociaż jest wielu znaczących historyków o wielkiej wiedzy, to jakoś dziwnie nie wkraczają oni na teren dogmatów Holokaustu. A bez zadania tego najważniejszego ciosu nie sposób będzie wyzwolić się spod jarzma opresyjnych dogmatów, które służą jedynie cementowaniu żydowskiej diaspory, sprawowaniu kontroli nad gojami i wykorzystywaniu swej przewagi do wszelkich możliwych niecnych celów.
Radio Maryja i Telewizja Trwam wielokrotnie wnosiły wielki wkład w przypominanie zapomnianych faktów historycznych, zrobiły doprawdy wiele w umacnianie zdrowej, patriotycznej polskości, lecz jednocześnie zbyt często nierozważnie, stereotypowo czy naiwnie nagłaśniało osoby i ich puste idee (jak choćby ś.p. panią sędzinę Trzcińską z jej astronomicznymi liczbami ofiar KL Warschau i jej absurdalnymi „komorami gazowymi”[4]), czy też właśnie poprzez wielokrotne wyświetlanie filmu o KL Flossenbürg – bez niezbędnego komentarza.
Miejmy nadzieję, że kolejne z zapowiadanych odcinków filmów dokumentalnych o niemieckich, nazistowskich obozach koncentracyjnych, które mają powstać w ramach „Antologii niemieckich obozów koncentracyjnych w Europie”, pozbawione będą swobodnej twórczości i będą twardo trzymać się zweryfikowanych faktów historycznych. W przeciwnym razie dalej będziemy brnąć w religijny mit holokaustyzmu, na czele z nieudokumentowanymi liczbami ofiar – szczególnie ofiar żydowskich, bo właśnie w tym obszarze następuje największe zideologizowanie historii. W konsekwencji, prowadzi to do przyjęcia żydowskiego opisu historii opartego na haggadzie, czyli mieszaninie kłamstwa, mitomanii, bajki i religijnego bezdyskusyjnego przesłania. To wszystko zaś bezpośrednio skutkuje wykorzystywaniem uprzywilejowanej pozycji żydowskiej do swoich celów – czego jesteśmy świadkami w kolejnych odsłonach ataku na Polskę i Polaków. Zaś filmami pseudodokumentalnymi w żaden sposób nie wyjaśniamy historii, lecz pomagamy swoim odwiecznym wrogom, którzy narzuciwszy nam pętlę kłamstwa na szyję, dążą abyśmy sami sobie ją zaciskali.
Lech Maziakowski
Baltimore, MD, 12-V-2018
www.bibula.com
Przypisy
1 Film dokumentalny „Konzentrationslager Flossenbürg”, pierwszy z serii „Antologia niemieckich obozów koncentracyjnych w Europie”
Polska 2016, 44 min
Reżyseria: Leszek Ciechoński
Zdjęcia: Piotr Zarębski
Montaż: Krzysztof Biaduń
Muzyka i dźwięk: Robert Biaduń
Produkcja: Polski Związek Byłych Więźniów Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych
Film nadany został TV Trwam m.in. 17 kwietnia 2018 r. o godz. 23:15. Według zapowiedzi emisja ma być powtórzona w dniu 8 maja o godz. 23:00 oraz 9 maja o godz. 7:00.
2 Niestety, zarówno biskup Karol Wojtyła, jak i już jako Jan Paweł II, kilkakrotnie wypowiadał się na temat „milionów ofiar” obozu KL Auschwitz. W przemówieniu ks. Arcybiskupa Karola Wojtyły w dniu 18 lutego 1965 r. w dwudziestą rocznicę oswobodzenia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, bp. Wojtyła mówił: „Są jeszcze pośród nas tacy, którzy je przeżyli – żywi świadkowie tego, czego najbardziej wymowne świadectwo stanowią umarli: ponad 4 miliony ludzi wielu narodowości, wśród nich wielu naszych rodaków. […] ponad 4 miliony ofiar wojny totalnej, w której pojęcie „wojny” zatraca swe historyczne znaczenie, a wyłania się nowe pojęcie: homicidium. […] świadectwo samej śmierci, którą w jednym tylko obozie poniosły miliony ludzi…”
Podobnie, w Homilii wygłoszonej w czasie Mszy św. odprawionej 7 czerwca 1979 r. na terenie byłego obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezinka, Jan Paweł II powiedział m.in. „W tym miejscu straszliwej kaźni, która przyniosła śmierć czterem milionom ludzi z różnych narodów.”
Nota bene, czy ta skaza historycznej niewiedzy/nieświadomości/uleganiu modnym opiniom i temu co media podają jako „prawdę niekwestionowaną”/ była przedmiotem badania w procesie beatyfikacyjnym JP2? Wątpimy, bo jest to niejedno – i wcale nie tak ważne jak inne – przeoczenie w pośpiesznym i płytkim procesie Santo Subito.
3 Pomimo, że ta sama osoba wypowiada się w filmie 2 razy (14:40 i 21:05), za każdym razem reżyser nie umieścił żadnych danych osobowych. Na jednym kadrze obok tego byłego więźnia (21:17) stoi występujący w filmie b. więzień Mieczysław Ciechoński r. 1926 (Numer obozowy 22747).
4 Zobacz KOMENTARZ BIBUŁY o KL Warschau: http://www.bibula.com/?p=17201