W dokumencie biskupów amerykańskich, który ma być poddany pod dyskusję podczas tegorocznego posiedzenia biskupów w dniach 13-19 listopada br. [2006] w Baltimore, przyjęto pozytywne stanowisko wobec udzielania chrztu dzieciom adoptowanym przez pary homoseksualne.
23-stronicowy dokumenty, nad którym Sekretariat do spraw Doktryn i Praktyk Pastoralnych Biskupów Amerykańskich pracował cztery lata, podkreśla nauczanie Kościoła w sprawie zakazu błogosławienia homoseksualnym i lesbijskim „związkom partnerskim” czy „związkom małżeńskim”, oraz zakazu promowania tych związków.
Dokument zatytułowany „Wskazówki dla pracy duszpasterskiej dla osób z inklinacjami homoseksualnymi”, obok przypomnienia o zakazie promowania związków homoseksualnych, wprowadza jednak pewne niebezpieczne nowości, jak na przykład mówi o niedozwolonej „dyskryminacji gejów i lesbijek” oraz zaprasza „żyjących w celibacie gejów i lesbijki” do wzięcia czynnego udziału w życiu parafialnym, zastrzegając jednak że „Kościół ma prawo do odmowy w przyjęciu takiej pomocy wobec tych, którzy nie zachowują Nauki Kościoła”.
Dokument wprowadza również niebezpieczną relację, mówiąc: „Wskutek zarówno grzechu pierworodnego jak i grzechu osobistego, moralny nieporządek jest zbyt powszechny we współczesnym świecie, zarówno pośród osób heteroseksualnych jak i homoseksualnych.”
Biskupi amerykańscy wydając dokument ulegają krążącym i popularnym opiniom mówiąc, że: „Mając na uwadze znaczącą liczbę osób doświadczających inklinacje do osób tej samej płci i nie wybierających tych inklinacji, powstaje pytanie czy w takiej sytuacji może to być zmienione w wyniku pomocy udzielonej poprzez interwencję kliniczną lub terapię.” Biskupi na tak postawione pytanie odpowiadają, że: „Obecnie nie ma naukowego zgodnego stanowiska w sprawie powodów i przyczyn takiej homoseksualnej inklinacji. Nie ma też zgody co do terapii: jedni znaleźli w niej pomoc, jednak nie ma moralnego obowiązku poddania się jej.”
KOMENTARZ BIBUŁY: Z przykrością trzeba stwierdzić, że dokument biskupów amerykańskich wydaje się być niczym innym tylko ukłonem w stronę grup homoseksualnych. Pomimo wprowadzenia pewnych koniecznych pojęć tradycyjnych, będących jednak chyba jedynie kosmetyczną retoryką, nowości i nieortodoksyjne dywagacje ukazują prawdziwe intencje autorów. Weźmy stwiedzenie: „Mając na uwadze znaczącą liczbę osób doświadczających inklinacje do osób tej samej płci„. Cóż ma to oznaczać? Co ma oznaczać określenie „znacząca liczba„? Czyżbyśmy wracali do czasów „naukowych statystyk” takich gigantów manipulacji jak Kinsey? A może po prostu te „znaczące statystyki” są tylko efektem obserwacji samych biskupów i środowiska współczesnych księży – bo na podstawie CZEGO mają śmiałość formułowania takich stwierdzeń? Proszę pokazać rzetelne badania, w których homoseksualiści stanowią „znaczącą liczbę” społeczeństwa. Czy jeden czy dwa procent populacji kwalifikuje się do pojęcia „znacząca liczba”? Ba – jeszcze trudniej o takie badania gdy chodzi o „inklinacje homoseksualne”. Cóż to więc za propaganda lansowana przez biskupów?
A cóż ma znaczyć przyrównywanie osób heteroseksualnych i homoseksualnych w zdaniu: „Wskutek zarówno grzechu pierworodnego jak i grzechu osobistego, moralny nieporządek jest zbyt powszechny we współczesnym świecie, zarówno pośród osób heteroseksualnych jak i homoseksualnych.” Fakt, grzech jest grzechem, ale przecież – wiemy doskonale z przykładów zawartych w Biblii i nauki Doktorów Kościoła – że niektóre grzechy są szczególnie wołające o pomstę do Nieba. A właśnie grzech homoseksualizmu jest grzechem szczególnym, grzechem przeciwko naturze. Niebezpieczna jest taka biskupia relatywizacja grzechu homoseksualizmu. Może przypomnijmy tylko słowa Trzeciego Synodu Laterańskiego (1179), który zajął się tym grzechem przeciwko naturze, ostrzegając:
„Ktokolwiek na praktykowaniu grzechu przeciwko naturze przyłapany zostanie, jak gniew Boży na buntowników spuszczony został (Ef. 5:6), jeśli grzesznik jest księdzem, niech zdegradowany ze swego stanu i trzymany w samotności w klasztorze na pokucie będzie, a jeśli jest osobą świecką, niech ekskomunikowany i trzymany w rygorystycznej odległości od społeczności wiernych pozostanie.”
Siła grzechu przeciwko naturze była w owym czasie tak silna, że jedynie Papieżowi i niekiedy Biskupom przypisana była władza udzielania rozgrzeszenia. Dziś natomiast, biskupi amerykańscy wkładają wszystkie grzechy do jednego worka.
Dalej, dokument wprowadza rozróżnienie aktywnych homoseksualistów i osób z „orientacją homoseksualną”, pisząc: „Kościół naucza, że akt homoseksualny jest niemoralny, ale rozróżnia pomiędzy oddawaniem się aktom homoseksualnym a posiadaniem orientacji homoseksualnej. Jeśli to pierwsze jest zawsze grzechem, to drugie nie jest.„
Zaraz, zaraz – a gdzie tradycyjna nauka Kościoła? Weźmy osoby z „inklinacjami kleptomanii”. Jeśli osoba popełnia grzeszny czyn, dajmy na to kradnie, sprawa jest jasna, ale jeśli ma „tylko” myśli aby coś ukraść, to czy możemy tak z góry, bez niczego rozgrzeszyć tę osobę i powiedzieć jej, żeby sobie spokojnie żyła i nie martwiła się swoimi myślami? Przecież prędzej czy później natarczywe myśli, które nie są poskromione, urzeczywistniają się, tak więc osoba, czy to z „inklinacjami homoseksualnymi” czy z „inklinacjami kleptomanii” czy alkoholizmu czy innej intoksykacji może – i jest duże prawdopodobieństwo – popełnić czyn, o którym rozmyśla. Nie, nie tędy droga, tym bardziej nie w sposób sugerowany przez biskupów, którzy w imię jakichś wskazówek (prosto z Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychologów?), mówią iż osoby takie nie muszą się poddawać terapii: „Nie ma też zgody co do terapii: jedni znaleźli w niej pomoc [inni – nie], jednak nie ma moralnego obowiązku poddania się jej.„
Jeśli ktoś ma ciągoty („inklinacje”) do alkoholu, to bez pomocy – swojej własnej, ale i środowiska – niewiele zdziała i może wpaść w nałóg. Podobnie jeśli ma „inklinacje homoseksualne” – tym bardziej we współczesnym świecie – trudno jest takiemu człowiekowi odnaleźć się bez oczywistej kooperacji z Bogiem, ale i bez pomocy bliźniego. Tym bardziej zatem bulwersujące są rady biskupów mówiących, że „Nie ma moralnego obowiązku poddania się terapii” przez osoby – uwaga – nie z samymi „inklinacjami” ale aktywnych homoseksualnie! (Tak, bo o nich mówią biskupi zręcznie formułując zdanie.)
A przecież grzech nie musi istnieć w mowie czy uczynkach, lecz może przybierać formy mniej aktywne zewnętrznie, może być tworem np. myśli. W spowiedzi powszechnej wyznajemy wszak Confiteor Deo Omnipoténti … Quia peccávi nimis cogitatióne, verbo et ópere. Czy „grzech bezuczynkowy” przestaje mieć znaczenie gdy jest mowa o homoseksualiźmie? Wreszcie, gdzie postawić granicę pomiędzy rozumną i dobrowolną czynnością, również intelektualną, a czynnościami, nad którymi człowiek nie ma władzy? Zamiast zastanawiać się nad tymi kluczowymi zagadnieniami, przyjmuje się w całej rozciągłości modne opinie, iż człowiek z tendencjami – jakimikolwiek, a już szczególnie z tendencjami homoseksualnymi – tak w sumie nic nie powinien robić, powinien po prostu „nosić swój krzyż”, a te tendencje w postaci np. myśli są bezgrzeszne dopóki nie przejawią się uczynkiem. Nawet jeśli przyjąć, iż tendencje – mogące oczywiście mieć różne przyczyny i różne stopnie zaawansowania – istnieją w niektórych przypadkach jako immanentna cecha psychofizyczna, to przede wszystkim należy podkreślać ich nienormalność, co automatycznie zmusza do szukania sposobów leczenia czy innej pomocy. W przeciwnym przypadku wchodzimy na niebezpieczny teren tworzenia szarej strefy pomiędzy dobrem i złem, rozmywania wyraźnej i naturalnej granicy pomiędzy tymi przeciwstawnymi a przecież jasno zdefiniowanymi biegunami.
W sumie można powiedzieć wprost, że biskupi amerykańscy wydając tego rodzaju dokument, ulegają jakimś mrzonkom pseudonaukowych teorii i podszeptom złego ducha tolerancji i wprowadzają zamęt w Kościele. Czy w tych trudnych czasach wierni potrzebują kolejnego ambiwalentnego dokumentu? Albo inaczej: czy kiedykolwiek doczekają się od swoich biskupów mowy jasnej „tak, tak – nie, nie”?
LM