Aktualizacja strony została wstrzymana

Żydowska hipokryzja – Wojciech Sumliński

Churchill: „człowiek, który chce zgodzić się ze wszystkimi, nie zasługuje na to, by zgodził się z nim ktokolwiek”.

Dlaczego klarowny i jasny zapis nowej ustawy o IPN, zgodnie z którym „każdy, kto publicznie i wbrew faktom przypisuje polskiemu narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką lub inne zbrodnie przeciwko ludzkości, pokojowi i zbrodnie wojenne – będzie podlegał karze grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech” wywołuje w Izraelu tak wielkim opór?

By to wyjaśnić i opowiedzieć o hipokryzji Żydów, należałoby napisać książkę i byłoby to z pewnością arcyciekawe, pokaźne tomiszcze. Można to jednak zrobić krócej i sięgnąć do prostego przykładu, jakim jest historia opisana przez Karola Olgierda Borchardta w marynistycznej powieści sięgającej do XX – lecia międzywojennego, pt. „Znaczy kapitan”.

Oto jej fragment:

„Zgodnie z Talmudem nikomu nie wolno podczas szabasu przebywać poza granicami domostwa. Ale co zrobić, jeśli statek jest w drodze i nadchodzi szabas? Nie wolno przecież łamać przepisów Talmudu. Na szczęście płynął kiedyś na „Polonii” mądry rabbi i on to znalazł sposób na rozwiązanie tego trudnego problemu: wystarczy jeśli gmina zakupi statek, a wszyscy podczas szabasu będą w domu. Interes ten ubił z pierwszym oficerem koszer statkowy, kucharz kuchni koszernej dla tych, którzy bali się strefnić.

Pierwszy oficer kilkanaście razy „sprzedał” już „Polonię”, biorąc za każdym razem dziesięć groszy od rabina i przedstawicieli gminy. Tego popołudnia delegacja „kupująca” statek pomyliła kabiny. Zamiast do kabiny należącej do pierwszego oficera z bakburty, zapukała do kabiny kapitana – ze sterburty. Delegacja puka do drzwi. Tałmud mówi, że pukać trzeba zawsze, bo Pan Bóg, chociaż wiedział, gdzie Adam jest w raju, to jednak zapytał: Adamie, gdzie jesteś? Przez cienkie drewniane ścianki kabin słychać doskonale rozmowę: – Proszę pana, proszę pana! – Znaczy, co takiego? – My przyszliśmy kupić „Polonię”. – Znaczy, jak to kupić „Polonię”? – Proszę pana, my zawsze kupujemy „Polonię”. – Znaczy, ja nie rozumiem. Jak to panowie zawsze kupują „Polonię”? Znaczy, coś można tylko raz kupić. – Proszę pana, pan tego nie rozumie? Za każdym razem jedzie ktoś inny, to za każdym razem musi kto inny ją kupować. To myśmy przyszli jak zawsze ją kupić. Dla tych innych. – Znaczy, ja już nic nie rozumiem. Znaczy, dlaczego panowie muszą kupować „Polonię”? – Czy pan chce dzisiaj więcej pieniędzy? Nam powiedzieli, że pan zawsze ją nam sprzedaje za dziesięć groszy. Teraz pan chce więcej? – Znaczy, jakie dziesięć groszy? Znaczy, co panowie mówią? Znaczy, dlaczego panowie muszą kupować „Polonię”? – Proszę pana, my nie możemy podczas szabasu być w drodze. Jak my kupimy „Polonię”, to my będziemy wszyscy w domu. Dlaczego pan dzisiaj nie chce nam jej sprzedać? – Znaczy, panowie oszukujecie swego Pana Boga wszyscy chcecie, żebym ja go z wami oszukiwał? Jak panowie śmią mnie namawiać do oszukiwania Pana Boga? – Uj, jak pan dużo o sobie myśli. Pan Bóg nie ma nic lepszego do roboty, tylko pilnować, co pan robi. Ja jeszcze takiego zarozumiałego człowieka nie widziałem! – Znaczy, proszę stąd wyjść! Znaczy, natychmiast! Jeżeli panowie chcą oszukiwać swego Pana Boga, to, znaczy, nie ze mną. Znaczy, panowie zrozumieli? Znaczy, jeszcze raz proszę natychmiast wyjść!

Słysząc podniesiony głos kapitana pośpieszyłem mu z pomocą. Wiedziałem, że nie potrafi dać sobie rady z delegacją, która MUSI kupić dzisiaj statek. Odprawiłem przedstawicieli gminy we właściwym kierunku. Wzburzone głosy delegacji oddalały się bardzo wolno. Kapitan, który pierwszy raz zetknął się ze sprawami znanymi nam na pamięć, nie mógł jeszcze ochłonąć i powiedział do mnie znacznie więcej słów niż zazwyczaj: – Znaczy, rozumie pan? Znaczy, ktoś im sprzedaje „Polonie” w każdym rejsie, za dziesięć groszy. Znaczy, ja o niczym nie wiem. Znaczy, myśleli, że ja chce im teraz cenę podnieść. Znaczy, rozumie pan, ja im powiedziałem, że jeżeli chcą oszukiwać swego Pana Boga, to niech go oszukują beze mnie. Znaczy, wie pan, co mi rabin powiedział? Znaczy, że Pan Bóg nie ma nic pilniejszego do roboty, jak przypatrywać się temu, co ja robię. Znaczy, rozumie pan?”

Opisana przez Karola Olgierda Borchardta historia ukazująca hipokryzję Żydów ma odniesień tak wiele, że wręcz trudno o historię mająca odniesień więcej (nie wolno Żydom podczas szabasu rozpalać ognia w piecu – ale wolno posłużyć się gojem, by rozpalił ogień za Żyda, nie wolno wychodzić poza granice miasta – ale wolno wyjeżdżać, itp.) a przykłady podobnej „przebiegłości” można przytaczać bez końca.

Dlaczego warto o tym pamiętać w kontekście ustawy IPN? Ponieważ gdyby „doprecyzować” to, co zdaniem Żydów „nieprecyzyjne”, z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można założyć, że podobnym wybiegom nie byłoby końca: nie będzie wolno mówić o „polskich obozach koncentracyjnych”? – to będą mówić o „polskich obozach zagłady”, nie będzie wolno o „polskich obozach zagłady”? – to spróbują o „polskich obozach śmierci” – i tak rzekome doprecyzowanie w rzeczywistości stworzy pole do powstania tysięcznych interpretacji. A tak, bez wszystkich tych potencjalnych wariantów, „każdy, kto publicznie i wbrew faktom” przypisze „polskiemu narodowi lub państwu polskiemu” zbrodnie niemieckie, będzie podlegał karze. Wszystko jasne i oczywiste jak to, że woda jest mokra.

Andrzej Duda mógł zamknąć kwestię, ostatecznie i nieodwołalnie, ale zamiast tego – podpisując ustawę i kierując ją następczo do Trybunału Konstytucyjnego – zachował się, jak bohater złotej myśli Churchila: „człowiek, który chce zgodzić się ze wszystkimi, nie zasługuje na to, by zgodził się z nim ktokolwiek”.

Prezydent stworzył w ten sposób w murze polskiej batalii o prawdę wyłom, który tylko pozornie jest niewielki. Bo jeśli kłamcy z Izraela solidnie popracują – a popracują na pewno, to widać już dziś gołym okiem – to przez tę ledwo widoczną na razie dziurkę z czasem może wejść kot z podniesionym ogonem. I kto wie, co wydarzy się dalej.

Wojciech Sumliński

[Źródło:] https://m.facebook.com/sumlinski/posts/903956996433349

Za: Strona prof. Mirosława Dakowskiego (09.02.2018)

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY: Podany powyżej przykład talmudycznego zakłamania Żydów może niektórych dziwić albo bawić, ale taka jest rzeczywistość – tu i teraz, nie sto, pięćset czy dwa tysiące lat temu. Tu, teraz, wszędzie. Jedni odkrywają ją teraz, choć my piszemy o tym często; polecamy zbiór tych samooszukiwań –  tutaj.

A jeśli chodzi konkretnie o kupno-sprzedaż – jak to przytacza kpt. Borchardt – to warto dodać i kolejny przykład. Otóż każdy Żyd musi pozbyć się na czas okresu Paschy (Passover) wszelkiej żywności wyrabianej na zakwasie, stąd raz w roku czyści się dom (nb. znając domostwa żydowskie, niestety, czyści się je tylko raz w roku…) i usuwa każdą kruszynkę chleba czy mąki. No, ale co zrobić z zapasami mąki, zapasami żywności? Ano, można je z domu wynieść, ale przecież to takie niewygodne, a może i niebezpieczne bo ktoś może je ukraść, albo – jeszcze gorsze – pozbawić koszerności (a wiele produktów zdekoszernia się gdy dotknie ich goj…) Jak temu zaradzić? Podpisuje się z gojem akt kupna-sprzedaży, po czym… żywność zakwaszoną pozostawia się w domu! Potem, w przeddzień Paschy, rytualnie szuka się po zakamarkach domu chametz, czyli zakwaszoną żywność, i rytualnie spala się symboliczne okruszyny. Podczas „poszukiwań” sprytnie jednak omija się komórkę w domu gdzie zakwaszona żywność jest przechowywana – ale ona przecież już nie należy do bogobojnego żyda! Została sprzedana, więc „nie istnieje”. Ot, i cała tajemnica talmudcznego oszustwa – samooszukiwania się, oszukiwania Boga i całego świata.

I tego typu właśnie talmudyczna moralność obowiązuje Żyda – nie tylko w sprawach żywności, ale dosłownie każdego aspektu życia, każdej nawet banalnej czynności. Obowiązuje też z kontaktami z nie-żydami, których można z Bożym błogosławieństwem oszukiwać i wykorzystywać.

 


 

Skip to content