Aktualizacja strony została wstrzymana

Doniesienie naukowe – reinkarnacja za życia! – Stanisław Michalkiewicz

Nie da się ukryć, że ostatnio zalecane nie bez pewnego natręctwa przez nosicieli nieubłaganego postępu tak zwane „myślenie pozytywne” ma pewne dobre strony. Ma oczywiście i złe, bo podstawową dyrektywą myślenia pozytywnego jest zasada, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Weźmy na przykład takiego Adolfa Hitlera, który jeszcze do niedawna, a nawet i teraz, przez środowiska zapóźnione w rozwoju, uważany jest za reprezentanta zła absolutnego. Tak było może kiedyś, ale teraz, zgodnie z dyrektywa myślenia pozytywnego, wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler jawi się w całkiem innym świetle. Nie chodzi nawet o to, że zatroszczył się o obdarowanie każdej niemieckiej, to znaczy – nie tyle może niemieckiej, bo na tym etapie raczej chodziło o rodzinę „nazistowską”, która dopiero po wojnie przedzierzgnęła się w rodzinę dobroniemiecką – w ludowy samochód marki „Volkswagen”, który robi furorę aż do dnia dzisiejszego, nie tylko wśród „dobrych Niemców”, ale nawet wśród mniej wartościowego narodu tubylczego, intensywnie tresowanego w nienawiści do Adolfa Hitlera. Do czego doprowadzi taki dysonans poznawczy – nietrudno zgadnąć, bo każdej akcji towarzyszy reakcja i w miarę zwiększania presji na znienawidzenie Adolfa Hitlera, tresowani do nienawiści będą zarazem odczuwali rosnący podziw dla jego odwagi w wyciąganiu wniosków i determinacji w osiąganiu celów. Na przykład Adolf Hitler, wbrew opinii rozmaitych autorytetów moralnych, nie tylko nie przejął się opiniami, że takich na przykład Żydów nie można nawracać, ale nawet uznał, że nie warto tego robić i rozpoczął redukowanie nadmiernego przeciążenia „Matki Ziemi”, czyli tak zwanej „Gai” złowrogim gatunkiem ludzkim, od przedstawicieli tego gatunku narodowości żydowskiej. Może to był i błąd, ale z drugiej strony taką redukcję przecież od kogoś trzeba zacząć, więc jeśli nawet nie od Żydów, to od kogo? Stąd dla żuka jest nauka, by nie przesadzać nawet w słusznych sprawach, bo słowo wylatuje wróblem, a powraca wołem i to w najmniej spodziewanym momencie.

Ale dość już tych dygresji, bo przecież chciałem pisać o dobrych stronach myślenia pozytywnego. Akurat diabeł mnie podkusił, by obejrzeć widowisko telewizyjne w telewizji „Polsat”, polegające na tym, że pani red. Agnieszka Gozdyra przesłuchiwała, a właściwie nie tyle przesłuchiwała , co sztorcowała Wielce Czcigodnego Roberta Winnickiego, że zbiera pieniądze na przeniesienie obywatela polskiego Janusza Walusia, odbywającego karę dożywotniego więzienia za zabójstwo sekretarza generalnego Partii Komunistycznej Republiki Południowej Afryki Chrisa Haniego do polskiego więzienia, by odbył resztę kary w otoczeniu rodaków. Najwyraźniej lepiej wiedziała, co Wielce Czcigodny Robert Winnicki powinien odpowiadać na jej pytania, opracowane – jak przypuszczam – przy udziale oficera prowadzącego, więc trudno zgadnąć, po co właściwie go zapraszała, skoro na te pytania znała prawidłowe odpowiedzi, więc mogła odpowiedzieć nie tylko prawidłowo, ale i znacznie szybciej, co zaoszczędziłoby czasu na reklamy środków na przeczyszczenie, albo na erekcję. Warto, mówiąc nawiasem, przypomnieć, że Chris Hani, podobnie jak wcześniej żona Nelsona Mandeli, czyli Winnie Mandelina, krzewili w RPA wzajemną miłość, toteż każdemu kto nie demonstrował miłości dla nieubłaganego postępu w stopniu oczekiwanym, lubili zakładać płonące opony samochodowe na szyję, niszcząc w ten sposób nienawiść wraz z jej nosicielami. Pani Agnieszka Gozdyra z pewnością tego nie pamięta, bo w tym czasie chyba nie była nawet zygotą, a nawet gdyby i była, to od swoich autorów mogłaby przyswajać sobie co najwyżej zbawienne prawdy, na przykład – że głód wypędza wilka z lasu – co pozwoliło jej uzyskać niezachwianą pewność siebie. Im mniej bowiem wiemy o świecie, tym większa nasza pewność, że wiemy o nim jeśli nawet nie wszystko, to wystarczająco dużo i przypuszczam, że właśnie dzięki temu pani red. Agnieszka Gozdyra jest gwiazdą telewizji „Polsat”, którą utworzył zarejestrowany przez SB pod pseudonimem „Zeg” pan Zygmunt Solorz-Źak, nee Krok.

Jeśli jednak zajmuję się panią Agnieszką Gozdyrą, to nie dlatego, że jest ona gwiazdą telewizji „Polsat”, bo to nie byłby żaden powód i szczerze mówiąc, dziwię się ludziom, którzy przychodzą do niej na przesłuchania. Kiedyś zadzwonił do mnie fagas z TVN, przedstawiając się, że jest „asystentem” pani red. Moniki Olejnik, czyli resortowej „Stokrotki”, z zaproszeniem na przesłuchanie przed kamerami tej stacji, którą podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkutami. Powiedziałem mu, że skoro jest taki rozkaz, to oczywiście przyjdę, ale proszę o wezwanie na piśmie, z zaznaczeniem numeru sprawy oraz – w jakim charakterze mam zostać przesłuchany; czy świadka, czy podejrzanego. Razwiedka, nie razwiedka, ale porządek musi być! Na takie dictum fagas odłożył słuchawkę i odtąd miałem spokój z molestowaniem przez TVN. Najgorsze są nieproszone rady, ale skoro już o tym wspominam, to radziłbym Wielce Czcigodnemu Robertowi Winnickiemu, żeby – zanim znowu pójdzie do jakiegoś miejsca publicznego – na przykład – do programu pani red. Agnieszki Gozdyry w telewizji „Polsat” – żeby postąpił w myśl wskazówek zalecanych jeszcze w latach 70-tych w „Małym Konspiratorze”. Numer sprawy i w jakim charakterze – taka zuchwałość zawsze robiła wrażenie na ubowcach i nadal robi – nawet w trzecim pokoleniu.

Bo powoli zmierzam a nos moutons, to znaczy – jak powiadają wymowni Francuzi – do naszych baranów, czyli do pani red. Agnieszki Gozdyry, jako fenomenu, który może niesłychanie wzbogacić postępową naukę o reinkarnacji. Rzecz w tym, że dotychczas postępowa nauka o reinkarnacji, najwyraźniej ulegając jakimś światło ćmiącym przesądom, stała na nieubłaganym stanowisku, że procesy reinkarnacyjne następują dopiero po śmierci delikwenta. Na przykład pani red. Janina Paradowska, co do której podejrzenia iż jest wcieleniem Melanii Kierczyńskiej były bardzo często podnoszone, zaczęła zdradzać objawy podobieństwa dopiero w wiele lat po śmierci swego pierwowzoru, który Leopold Tyrmand plastycznie opisał w swoim „Dzienniku 1954” jako „koszmarny zlepek wyschłych kości i brodawek, która w życiu wypełnionym walką o socjalizm i przy swej urodzie kutasa widziała chyba w atlasie anatomicznym” – i tak dalej. Tymczasem pani red. Agnieszka Gozdyra już teraz zdradza objawy reinkarnacji po resortowej „Stokrotce”, czyli pani red. Monice Olejnik, która nie tylko żyje, nie tylko rozkwita, niczym „grzyb trujący i pokrzywa”, ale w środowiskach ubowniczych robi konkietę porównywalną do konkiety w wykonaniu pani red. Kingi Rusin, co to podobno „samego jeszcze znała Stalina”. („Stary towarzysz, zasłużony, samego jeszcze znał Stalina…”). Takie fenomeny muszą doprowadzić do kolejnej rewolucji w zasadniczo postępowej nauce o reinkarnacji, wzbogacając ją o nowe zbawienne prawdy – a przy okazji przekonując nas wszystkich do myślenia pozytywnego, które nawet w podejrzanych stacjach telewizyjnych i pani red. Agnieszce Gozdyrze potrafi znaleźć jakieś zalety.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    specjalnie dla www.michalkiewicz.pl    24 stycznia 2018

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4127

Skip to content