Aktualizacja strony została wstrzymana

Maszyna prof. Zybertowicza – Stanisław Michalkiewicz

Wraz z nadejściem Nowego Roku rozpoczęła się nowa era w stosunkach naszego nieszczęśliwego kraju z Unią Europejską – bo tak przyjęto nazywać zgraję darmozjadów, która dla lepszego zakamuflowania IV Rzeszy Niemieckiej ma przedstawiać „stany zjednoczone Europy”. Ta zgraja dzieli się na rozmaite zespoły, które odgrywają wyznaczone role; Parlament Europejski parluje, to znaczy – posłowie, podzieleni na polityczne gangi wygłaszają gniewne 2-minutowe przemówienia i uchwalają rezolucje – jak nie przeciwko trzęsieniom ziemi, to przeciwko lodowcom i tak sobie żyją. Z kolei Komisja Europejska, na której czele Nasza Złota Pani postawiła dwóch niemieckich owczarków: Jana Klaudiusza Junckera i Franciszka Timmermansa, bombarduje mniej wartościowe tubylcze bantustany tak zwanymi „dyrektywami”, to znaczy – projektami rozmaitych ustaw i rozporządzeń, tłumaczonych następnie przez lokalnych funkcjonariuszy swoimi słowami – i tak dalej. Ponieważ Polska, która zasadniczo się słucha i na przykład ustawa numer 1066, którą reprezentujący obóz zdrady i zaprzaństwa prezydent Bronisław Komorowski podpisał 24 stycznia 2014 roku, obowiązuje do dnia dzisiejszego, chociaż nasz nieszczęśliwy kraj wchodzi już w trzeci rok „dobrej zmiany” – to jednak sam fakt, że liderem politycznej sceny jest ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, a nie Stronnictwa Pruskiego spowodował, że już w styczniu 2016 roku, kiedy to rząd pani Beaty Szydło jeszcze nie zdążył nic zrobić, Komisja Europejska wszczęła wobec naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju bezprecedensową procedurę badania stanu demokracji i praworządności. Presji zewnętrznej towarzyszy mobilizacja tubylczych folksdojczów, którzy zostali zwerbowani zwłaszcza w latach 80-tych, kiedy to niemiecka STASI uzyskała od Sowieciarzy nieograniczone możliwości werbowania agentury. Sądząc po zasięgu demonstracji w obronie demokracji i praworządności, nawerbowała ich ile się tylko dało, a przecież rekrutacja nie ustała wraz z nadejściem sławnej transformacji ustrojowej, tylko się nasiliła tym bardziej, że i spora część starych kiejkutów w ramach budowania sobie polisy ubezpieczeniowej, przeszła na służbę w BND, ciągnąc za sobą swoją agenturę. Ponieważ felonia pana prezydenta Dudy, który po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią pokazał rogi swemu wynalazcy, czyli prezesowi Kaczyńskiemu, osłabiła nieco polityczną pozycję Naczelnika Naszego Państwa, ten nie tylko postanowił schronić się pod żydowskim parasolem ochronnym, który najwyraźniej obiecał rozpiąć nad nim nasz nowy przyjaciel pan Jonny Daniels, ale również „wyjaśnić nieporozumienia” z Unią Europejską. To ambitne zadanie ma wykonać pan Mateusz Morawiecki, który właśnie rozpoczyna dyplomatyczną ofensywę. Problem i zarazem trudność tego zadania polega na tym, że o żadnych „nieporozumieniach” nie może tu być mowy. Przeciwnie – wszystko jest zrozumiałe aż do bólu. Niemcy nie chcą pogodzić się z utratą wpływów politycznych w Polsce i całej Środkowej Europie tylko dlatego, że prezydent Obama zresetował swój poprzedni reset w stosunkach z Rosją, a dodatkowym impulsem mobilizującym ich do czynu jest buńczuczna deklaracja prezydenta Donalda Trumpa z 6 lipca, że projekt Trójmorza bardzo mu się podoba i że USA będą go „wspierały”. Rzecz w tym, że ewentualna realizacja tego projektu skomplikowałaby co najmniej trzy niemieckie interesy; po pierwsze, podważyłaby niemiecką hegemonię w Europie, po drugie – zablokowałaby budowę IV Rzeszy i wreszcie umożliwiłaby krajom Europy Środkowej strząśnięcie z siebie pęt nałożonych przez niemiecki projekt „Mitteleuropa” z roku 1915, forsowany od 1 maja 2004 roku, kiedy to 8 krajów tego regionu zostało przyłączonych do Unii Europejskiej. Nie można „wyjaśnić nieporozumień”, których tak naprawdę nie ma, więc misja premiera Mateusza Morawieckiego tak naprawdę może polegać tylko na ostrożnym i stopniowym wciąganiu na maszt białej flagi, którą na użytek wyznawców pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego trzeba będzie przyozdabiać rozmaitymi kolorowymi wstążeczkami, żeby ta pstrokacizna przysłoniła bezwstydną białość – niezależnie od innych kosztów, których realizacja już się rozpoczęła w postaci m.in. przekazania przez pana wicepremiera Glińskiego 100 mln złotych na renowację żydowskiego cmentarza przy ulicy Okopowej w Warszawie.

To wszystko są rzeczy znane i w ogóle bym o nich nie wspominał, gdyby nie osobliwa wypowiedź pana prof. Zybertowicza o konieczności zbudowania Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego, bez której „dobra zmiana” może się nawet „wykoleić”. Ta maszyna miałaby „neutralizować kłamstwa na temat Polski”. Problem nie polega nawet na tym, że takiej maszyny nie ma. Przeciwnie – pan prezes Jacek Kurski zbudował całkiem wydajną Maszynę Bezpieczeństwa Narracyjnego, która prezentuje znakomity wizerunek naszego nieszczęśliwego kraju. Problem polega na tym – na co zwrócił uwagę pan prof. Zybertowicz – że „informacje o sukcesach w polityce wewnętrznej nie przełamią zalewu fałszywych informacji na temat sytuacji w Polsce.” Słowem – jeśli nawet rządowa telewizja codziennie pokazywałaby spust surówki w elektrowni Kozienice z premierem Morawieckim na pierwszym planie, to taka wydajność nie wystarczy. Najwyraźniej „dobra zmiana” potrzebuje Maszyny O Większej Mocy, bo w przeciwny razie się nam wykolei.

Cóż począć w tej sytuacji? Pewnej wskazówki dostarcza spostrzeżenie Stefana Kisielewskiego, że nikt tak nie potrafi naprawić zegarka, jak ten, kto go zepsuł. Powiedzmy sobie zatem otwarcie i szczerze – któż to „zalewa” świat „fałszywymi informacjami na temat sytuacji w Polsce”? Nie ulega wątpliwości, że znaczna część, jeśli nie zdecydowana większość tych „fałszywych informacji” pochodzi od żydowskich ośrodków propagandowych, które w dodatku, na obecnym etapie intensywnie kolaborują z nazis… – to znaczy pardon – oczywiście nie z żadnymi „nazistami”, bo dziś prawdziwych nazistów już nie ma – tylko z dobrymi Niemcami, którzy nie spoczną dopóki nie przywrócą demokracji i praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju. Jak wiadomo, stary finansowy grandziarz wyłożył ostatnio na te rzeczy 18 miliardów dolarów, więc już choćby na tej podstawie można z grubsza oszacować wydajność i moc tej Maszyny Narracyjnej. Zatem Maszyna O Wielkiej Mocy jest, problem polega tylko na tym, że nie pracuje ona dla „dobrej zmiany”, tylko przeciwko niej. Ale starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji mawiali, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem. Jeśli tedy pan prezes Kaczyński chciałby wprzęgnąć tę Maszynę O Wielkiej Mocy w służbę „dobrej zmiany”, to musiałby przelicytować starego grandziarza. Akurat Senat USA przyjął Akt nr 447, który może doprowadzić do wyszlamowania Polski nie na 18, tylko na 65 miliardów dolarów. Czyżby pan prof. Zybertowicz to właśnie chciał nam powiedzieć?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    12 stycznia 2018

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4118

Skip to content