Aktualizacja strony została wstrzymana

Inżynieria społeczna, 13 grudnia, wędrówki ludów i katolickie parafie.

Bardzo wiele działo się w ostatnich miesiącach i dniach a dziennikarze i komentatorzy niezmordowanie tłumaczyli nam te wszystkie wypadki historyczne i wychodzi na to, że – jest świetnie. Co tam świetnie. Jest super. A będzie jeszcze lepiej jak tylko te wszystkie „huby” i „start-up-y” ruszą z kopyta.

W oczekiwaniu na świetlaną przyszłość słuchałam sobie wywiadu, jakiego udzielił jakiś czas temu dr E Michael Jones wydawca The Cultural Wars Magazine na temat książki z 2004 r. pt. „The Slaughter of the Cities: Urban Renewal as Ethnic Cleansing” ( „Rzeź miast: Zmiana miast jako czystka etniczna”).

W książce tej opisana jest historia planowego zniszczenia w latach 40-tych i 50-tych katolickich populacji takich miast jak Chicago, Filadelfia, Detroit i Bostonu. W tym w szczególności zniszczenia katolickich społeczności polskich, litewskich i irlandzkich. Planowego zniszczenia.

Jesteśmy w samym środku kolejnego eksperymentu społecznego nad Wisłą, którego celów i powodów nie znamy, więc może poznanie metod i skutków eksperymentu społecznego przeprowadzonego przez postępowe elity WASP na naszych Rodakach pokaże nam, że – wszystko już było i przeżywamy powtórkę z historii.

Co łączy losy katolików polskich w latach 40-tych XX w. w USA i katolików polskich w latach 90-tych?

Stworzenie okoliczności, w których wielkie masy katolików polskich musiały opuścić swoje dobrze zorganizowane i nie tak znowu biedne wspólnoty katolickie, domy, szkoły, kościoły- i ruszyć w nieznane aby rozpoczynać życie w obcym, często wrogim otoczeniu i w rozproszeniu a ich stare miejsca osiedlenia – zajmują inni.

Tak było zresztą w latach 40-tych na terenach II Rzeczpospolitej okupowanej przez ówczesnego sojusznika III Rzeszy – ZSRR: prawie dwa miliony Polaków zostało w ciągu około roku wysiedlone i w bydlęcych wagonach wysłany na Syberię i do Kazachstanu a kilkaset tysięcy uciekło legalnie i nielegalnie do niemieckiej zony okupacyjnej a na ich miejsce zostali przywiezieni obywatele sowieccy z ZSRR.

Podobne? Prawie identyczne. I nie należy się dziwić, bowiem autorami czy też „twarzami” amerykańskiego eksperymentu społecznego na żywym katolickim organizmie byli tzw. wybitni naukowcy w dziedzinie zupełnie nowej nauki o nazwie „socjologia” – sympatyzujący z komunizmem a w szczególności zachwyceni eksperymentami „narodowościowymi” Stalina w latach 30-tych i 40-tych. I niejednokrotnie związani zawodowo lub towarzysko ze słynnym Algerem Hissem, podejrzewanym przez lata o szpiegowanie na rzecz ZSRR.

Byli to: Louis Wirth, Gunnar Myrdal, Samuel A. Stouffer i Paul Blanshard , środowisko wyjątkowo antykatolickiego odłamu protestantyzmu czyli kwakrzy oraz tzw. piąta kolumna katolicka czyli katolicy, którzy dali się wciągnąć w dyskusje o rasach, mimo, że doktryna katolicka nie zna pojęcia „rasy”.

Luis Wirth był emigrantem żydowskim z Niemiec w pierwszym pokoleniu, zajmującym się życiem nowych imigrantów czyli mniejszości etnicznych w wielkich miastach. W czasach studenckich miał jakoby kręcić się koło partii komunistycznej.

Gunnar Myrdal był Szwedem, który na zaproszenie Fundacji Carnegie miał dokonać analizy sytuacji ludności afro amerykańskiej w USA i podsunąć propozycje rozwiązania problemów biedy i wykluczenia tej społeczności. Efektem tego była napisana zaledwie w jeden rok ale za to licząca 1500 stron książka pt. „Un American Dilemma: The Negro Problem and Modern Democracy”. (Amerykański dylemat: Problem murzyński i współczesna demokracja”). Ostatnio stawiane są pytania, czy rzeczywiście to nieznający zupełnie realiów USA – Gunnar Myrdal jest autorem tej cegły.

Projekt zaczął się w 1938 a materiały do niego zbierał „afro amerykański’ naukowiec, urzędnik i działacz na rzecz praw Afroamerukanów – Ralph Bunche , który w roku 1950 miał otrzymać Nagrodę Nobla za uczestniczenie w negocjacjach amerykańsko izraelskich. Natomiast w czasie pracy nad książką Myrdala związany był i z Office of Strategic Studies ( poprzednik CIA) a od 1943 już na etacie Departamentu Stanu jako podwładny niesławnego Algera Hissa.

Książka została wydana w roku 1944 w nakładzie 100.000 egzemplarzy a dodruk szedł aż do roku 1965. Główne przesłanie dzieła było takie, że natura ludzka może podlegać zmianom dzięki zmianie otoczenia i warunków zatem aby rozwiązać społeczne problemy mniejszości „wykluczonych” – należy „zmienić warunki”. Przy czym Gunnar Myrdal natychmiast po oddaniu książki w ręce „zamawiających” zniknął z USA i podobno bardzo nie lubi mówić o tej książce. 

Un American Dilemma: The Negro Problem and the Modern Democracy” było dziełem niemal encyklopedycznie opisującym relacje „białych” i „czarnych” w USA i stwierdzało, że to jest rodzaj błędnego koła, w którym biali wykorzystują czarnych na różne sposoby, w efekcie czarni są biedni i niewyedukowani a skoro są niewyedukowani, to nie mogą się wzbogacać a biali z tego korzystają. 

Ale „demokracja zwycięży uprzedzenia rasowe” i wystarczy „zmienić warunki życia czarnych na lepsze” aby się wyedukowali i wzbogacili i w efekcie „wszyscy ludzie będą równi”, co jest ideałem Rewolucji Francuskiej i szwedzkiej socjaldemokracji, którą reprezentował Myrdal.
Ciekawe, że administracja prezydenta Roseevelta (a zwłaszcza jego wierny urzędnik Alger Hiss nadzorujący tę inżynierię społeczną) uznała, że cała ta emancypacja Afroamerykanów ma się odbyć praktycznie wyłącznie w katolickich dzielnicach wielkich miast północnego wschodu USA. No ale.

Trzeci filar eksperymentu społecznego, jaki dotknął społeczności katolickie w wielkich miastach Ameryki lat 40-tych i 50-tych to dzieło Paula Blancharda, działacza a nawet pastora Kościoła kongregacjonalistycznego, najsłynniejszego działacza antykatolickiego USA owej epoki, przyjaciela działaczki eugenicznej Margaret Sanger czy panów Sacco i Vanzettiego – pt. „American Freedom and Catholic Power” (Amerykańska Wolność i Katolicka Siła), wydanej w 1949 r. a poprzedzonej szeregiem antykatolickich artykułów w czasopiśmie „Nation”.

W książce tej, która stała się bestsellerem lat 1949-1950 autor bez ogródek pisze, że „Ameryka ma problem katolicki” i polega on m.in. na tym, że „…Kościół jest niedemokratyczną strukturą pod obcą (alien) kontrolą..”. We wstępie autor twierdził, że sam nie ma nic przeciwko „katolickiej religii” czy „Amerykanom katolikom” ale jest przeciwko temu, żeby „..katolicka hierarchia miała wpływ na legislację, edukację i praktyki medyczne”.

Książka była skandalicznie antykatolicka ale jednak poparły jej tezy takie „autorytety moralne” owej epoki jak: Bertrand Russel i Albert Einstein. Akcja była wspierana przez „organizacje pozarządowe” Rockefellerów Carnegie i nieformalnie przez Pierwszą Damę Eleanor Roosevelt

Paul Blanshard wyraził ówczesne obawy amerykańskich elit protestanckich (WASP), które, jak to opisuje dr E Michael Jones w swoim wywiadzie na temat książki „Slaughter of Cities” – w latach 30-tych były bardzo zaniepokojone trendami demograficznymi i kulturowymi w USA, z których „najboleśniejszy” był relatywnie szybszy przyrost naturalny wśród katolików zwłaszcza irlandzkich, polskich i niemieckich.

Którzy to katolicy w dodatku byli dobrze zorganizowani w systemie parafii, szkół katolickich oraz organizacji charytatywnych i w dodatku – trzymali się razem, czyli zamieszkiwali enklawy narodowe, nie podlegające obcej infiltracji a za to mogące wyłaniać przedstawicieli politycznych. Co było widać zwłaszcza w miastach wielkiego przemysłu: Chicago, Filadelfii, Detroit.

A ten wysoki przyrost naturalny był możliwy dzięki temu, że Kościół Katolicki otwarcie sprzeciwił się „wynalazkom eugenicznym” pani Sanger jej „ruchów” i publicznie wypowiadał się przeciwko sztucznej kontroli urodzin czyli – przeciwko aborcji. W czasie, kiedy wymienione książki wyszły, udział katolików w społecznościach wielkich miast północnego wschodu sięgał 30% i rósł w dużym tempie. Co miało się negatywnie dla protestantów przekładać na przyszłe wyniki wyborów.

Autorzy projektów inżynierii społecznej mogli oczywiście tylko pomarzyć o „sukcesach Josepha Stalina”, który przesiedlał całe narody w latach 30-tych a Czeka dokonywała aresztowań i wysyłek do wielkiego obozu pracy niewolniczej czyli Gułagu – wg planów okresowych i jeśli zabrakło do transportu kilkudziesięciu „winnych” a szkoda przecież pustych miejsc w wagonach, to „radzieccy inżynierowie społeczni” – zgarniali – niewinnych – z ulicy.

Amerykańskim inżynierom społecznym przyszło na pomoc doświadczenie z okresu I wojny światowej, kiedy to z powodu wielkiego zapotrzebowania na ręce do pracy w przemyśle wojennym – ściągnięto z rejonu Mississippi kilka milionów Afroamerykanów na północ do wielkich miast, gdzie dawano im prace niewymagające kwalifikacji za to nisko płatne. Również prace wymagające wyższych kwalifikacji dla Afroamerykanów z Południa – były ale za niższe stawki. To i tak było znacznie lepsze niż życie na polach bawełnianych ale zrodziło nieunikniony konflikt z robotnikami miejscowymi i z tymi robotnikami, którzy zostali powołani do wojska a kiedy wrócili z wojny w 1919 r. – nie było już dla nich miejsc pracy, bo te były zajęte przez Afroamerykanów a jeśli były, to po niższych stawkach.

W roku 1919 r w miastach przemysłowych zwłaszcza w Chicago – doszło do zamieszek na tle rasowym, które w istocie było konfliktem o „nieuczciwą konkurencję” o miejsca pracy.

Drugi czynnik, który okazał się bardzo pomocny w inżynierii społecznej skierowanej przeciwko społecznościom katolickim w wielkich miastach – był wybuch II WW. Niemcy jeszcze nie były bezpośrednim wrogiem a amerykańskie firmy działały nadal na terenach okupowanych ale administracja centralna i służby w ramach polityki obronnej głównie dzięki inicjatywie pana Luisa Wirtha, wpisały na listy „społeczności podejrzanych” na początek te, które pozostawały w stanie wojny z głównym sojusznikiem – czyli: mniejszość niemiecką i włoską.

Ale co jest najbardziej zaskakujące i o czym się nie mówi, na ówczesnych listach „społeczności podejrzanych” – znalazły się: SPOŁECZNOŚÄ† POLSKA I IRLANDZKA.

Ani Polska, ani Irlandia nie pozostawały w roku 1940 w stanie wojny z USA. Na to zwrócił uwagę w wywiadzie na temat swojej książki (min 17:12) dr E Michael Jones. Wielbiciel Stalina Luis Wirth z Niemiec na mocy posiadanej władzy w imieniu USA wpisał na listę „społeczności podejrzanych z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa” Polaków i Irlandczyków.

W uzasadnieniu pisał m.in. iż te grupy ludności są niebezpieczne, albowiem zajmują w dużych skupiskach często wysoko wyspecjalizowane stanowiska w przemysłach kluczowych dla wysiłku wojennego a wykazują wysoką lojalność wobec swoich krajów pochodzenia i mogą być podatni na propagandę zamieszczaną w prasie i wydawnictwach z ich krajów pochodzenia. W dodatku mówią słabo po angielsku albo i wcale.  

W zasadzie należało rozumieć, że termin „katolik” jest niemal równoznaczny z terminem „faszysta” a to akurat było wtedy modne określenie Polaków w prasie sowieckiej, która jak należy rozumieć, była wiarygodna w oczach niektórych pracowników administracji prezydenta Roosevelta. Oraz jego Małżonki, która miała wysoce krytyczny stosunek do katolickiej hierarchii w USA w ogólności a do Kardynała Spellmana – w szczególności.

Kiedy wojna się skończyła, okazało się, że „podejrzane społeczności” czyli Polacy i Irlandczycy – nadal pozostały „podejrzane”. Wojna propagandowa i administracyjna z „podejrzanymi mniejszościami” nie ustała bowiem wg dr E Michaela Jonesa – a przekształciła się w otwartą wojnę z Kościołem Katolickim. Pod płaszczykiem walki o „prawa człowieka” i „walkę z segregacją rasową” jakoby w interesie „uciskanych i wykluczonych społeczności Afroamerykańskich z Mississippi”.

Albowiem główny projekt inżynierii społecznej przewidywał „ruszenie” po raz drugi – Afroamerykanów z Mississippi – do wielkich miast na północy, tym razem w formie planowej i ze wsparciem rządowym w postaci projektów urbanistycznych dla „wykluczonych Afroamerykanów”. Których nie osiedlano obok osiedli społeczności protestanckich ale w środku dzielnic katolickich. 

Szacuje się, że w tej akcji, która trwała do lat 60-tych przesiedlono ok. 5 milionów Afroamerykanów, w efekcie trwale zmieniając strukturę etniczną takich miast jak Chicago, Detroit czy Filadelfii.

Oto porównanie udziału procentowego Afroamerykanów w populacji ogółem z lat 1900-1990 dla wybranych miast z wysoką mniejszością katolicką i bez takiej mniejszości:

Rok /Miasto/%               1900        1920         1940        1960           1990

Chicago                               1,8             4,1           8,2         22,9             39,1

Detroit                                 1,4              4,1           9,2         28,9             75,7

Filadelfia                            4,8             7,4         13,0         26,4           39,9

Seattle                                0,5             0,9           1,0           4,8              10,0 

San Francisco                       0,5               0,5         0,8          10,0             10,9

Masowe zasiedlanie dzielnic katolickich przez Afroamerykanów w ramach planowego systemu budownictwa i dopłat doprowadził do kolizji dwóch systemów myślenia.
Na Południu ludność dzieliła się na „białą” i „czarną” czyli wg kategorii „rasy”. Na Północy imigranci z Niemiec, Irlandii, Imperium Rosyjskiego (Polacy, Litwini) rozróżniali się wg kryteriów etnicznych.

Kiedy Afroamerykanie pojawiali się w dzielnicach katolickich wielkich miast postrzegali Polaków, Litwinów czy Irlandczyków – jako „białych” czyli swoich „opresorów” a nawet „handlarzy niewolników”. Znany jest przypadek zaatakowania Litwinów przez znanego działacza „praw człowieka” Afroamerykanina, który z tytułu „szkód” jakich doznali jego przodkowie od przodków owych „białych” Litwinów – „posiadaczy niewolników” – zażądał rekompensaty w pieniądzach.

Na efekty nie należało długo czekać.

„Inżynierowie społeczni” pod pretekstem konieczności zwiększenia produkcji zbrojeniowej w fabrykach Detroit w okresie zaledwie 1940 -1943 ściągnęli do miast około 200 tysięcy Afroamerykanów z Południa do miasta mającego około 2,0 mln mieszkańców. Zaczęły się problemy z wynajmem mieszkań. Oraz nieuniknione w takich sytuacjach -przestępstwa „międzyrasowe”. W efekcie doszło w dniach 20-22 czerwca 1943 r. do zamieszek międzyrasowych z udziałem około 100 tysięcy ludzi, które to zamieszki usiłowała opanować policja w liczbie 6000 funkcjonariuszy. Zginęło 34 osoby, rannych zostało 433, majątek o wartości 2 mln USD został zniszczony.

Władze były w pełni świadome takiego ryzyka, bowiem pan prezydent Roosevelt wydał w dniu 25 czerwca 1941 r. tzw. Executive Order 8802 w sprawie zakazu dyskryminacji rasowej w przemyśle obronnym.

Oliwy do ognia dolewał obecny przypadkiem Ku Klux Klan i jego „jeszcze bardziej zbrojne ramię” czyli Black Legion – obie organizacje skrajnie antykatolickie.

Zamieszki miały miejsce w innych miastach i towarzyszyły im strajki. Inżynierom społecznym to zupełnie nie przeszkadzało, mimo, że spowalniało produkcję wojenną.
Wojna się skończyła a „inżynieria społeczna” trwała. I „rozcieńczanie podejrzanych społeczności katolickich”.

W lipcu 1951 r. w dzielnicy Cicero w domu przy 6139-42 W. 19th Street w związku z zamieszkaniem 1 (słownie jednej) rodziny Afroamerykanów doszło do trzydniowych zamieszek, w których udział miało wziąć wg danych władz od 2 do 5 tysięcy „białych”, którzy atakować mieli dom na różne sposoby, w efekcie członkowie rodziny weterana wojennego i absolwenta Uniwersytetu Fisk pana Clarka – w liczbie 21 osób musieli salwować się ucieczką. Brak informacji o rannych i zabitych w rodzinie pana Clarka, natomiast z rozwścieczonym tłumem nie mogło sobie poradzić 60 policjantów a wszystko – po raz pierwszy transmitowała telewizja ogólnokrajowa. W śledztwie nie wykryto głównych sprawców i przywódców i nie skazano nikogo w sądzie rejonowym, więc – ukarano przykładnie policjantów i władze samorządowe „za całokształt”.

Ostatecznie w latach 50-tych i 60-tych zaczął się cichy ale masowy exodus katolików z dotychczasowych miejsc zamieszkania – Polaków, Irlandczyków, Niemców, WŁochów – na przedmieścia, gdzie rozpłynęli się w ogólnej masie „klasy średniej”. „White Flight” czyli „biała ucieczka” sięgała jeszcze w latach 60-tych w jednym mieście 10 katolików rocznie.
 

Co było celem „projektu Cicero”. Przekształcenie świadomych Polaków-katolików czy Irlandczyków-katolików w „amerykańską klasę średnią”. A parafie zaczęły podupadać, bowiem wierni mieli daleko do „swojego kościoła”.

A skoro można było dokonać „inżynierii społecznej” na tożsamości narodowej i religijnej, to można było rozpocząć następny etap czyli „inżynieria gender”. Czyli wmawiać ciemnemu ludowi, że „płeć można sobie wybrać długo po urodzeniu, jak serce dyktuje” i „płeć nie jest kwestią biologii a stanu świadomości”. I znowu mamy „sponsoring” od strony Rockefellerów, Sorosów a teraz zapewne i Bill Gates się dokłada.
 

W Europie te projekty inżynierii społecznej są wprowadzane z pewnym opóźnieniem w stosunku do USA za wyjątkiem Szwecji. Kraje postkomunistyczne a Polska w szczególności -są daleko za peletonem, ale to nie znaczy, że „projekt Cicero” taki lub inny nie jest realizowany w naszej nieszczęśliwej Ojczyźnie – od lat.

Kiedy patrzymy na prawie 2 miliony młodych muzułmańskich osiłków transferowanych z błogosławieństwem UE i władz niemieckich oraz francuskich w niespełna dwa letnie sezony do Niemiec, Francji, Grecji i Skandynawii, warto przypomnieć sobie – nasze wcześniejsze doświadczenia.

Najpierw wielkie masy Polaków przerzucane od 1939 r. – z Zachodu na Wschód (z Wielkopolski) przez okupanta niemieckiego i z Kresów – na Syberię i do Kazachstanu – przez okupanta sowieckiego. Co zostało z Kościoła Katolickiego na Kresach? Ależ się musiał towarzysz Stalin podobać WASP-om amerykańskim. Taki skuteczny.

Ale po wojnie następny akt dramatu: przerzucenie 2-3 milionów Polaków ze Wschodu na Zachód „w nieznane” a potem – kolejne miliony – ze wsi do miasta.

Niby „konieczność dziejowa” ale w Nowej Hucie – kościół był budowany „pod karabinami”.
Potem „przyszedł karnawał Solidarności” i po 13 grudnia – wyjechało pod presją około 1 miliona najlepszych Polaków oczywiście – katolików a wśród nich oczywiście – agenci wpływu i prowokatorzy.

Po roku 1989 r. wdrożony został naprawdę ambitny program – demolki przemysłu i „zniknięcia” kilku milionów miejsc pracy, w wyniku czego musiało wyjechać jakieś 2-6 milionów młodych energicznych Polaków i Polek – katolików oczywiście w poszukiwaniu pracy. A za to teraz na ich miejsce wjechało jakieś 2 miliony Ukraińców, którym też stworzono „obiektywne warunki do opuszczenia kraju”. Ambasada RP w Izraelu wydaje paszporty hurtem bez zbędnej biurokracji i pytań o polski hymn, język polski czy godło państwowe.

Rodzi się pytanie czy to przypadek, czy naśladownictwo „projektu Cicero”? I jak należy interpretować wydarzenia 13 grudnia w kontekście „wielkich ruchów ludności polskiej”.  

Wyselekcjonowanej w trakcie 16 miesięcy z 38 milionów – elity patriotycznych robotników , studentów i inżynierów. Wysoko wyspecjalizowanych fachowców i urodzonych liderów. Wiadomo powszechnie, że byli „brani na pniu” do Australii, RPA, Kanady czy USA. Ich dzieci rzadko mówią po polsku a wnuki na ogół – wcale.

A tymczasem kilkaset tysięcy Polaków z Kresów – dalej pozostaje na łasce organizacji patriotycznych i pomocowych oraz polskiego Kościoła Katolickiego, bo oczywiście – „nie ma środków” na objęcie realną pomocą lub programem przywozu do Polski – porzuconych – świadomie.

W USA „projekt Cicero” demolkę środowisk katolickich dokonywaną rękami elit WASP, kwakrów i „postępowych demokratów” – wspierali „pożyteczni katolicy” jak np. jezuita LaFarge czy Sargent Shriver – szwagier samego JFK.  

W Polsce ruch gender ma swoich katolickich „przyjaciół” choćby w Tygodniku Powszechnym i „zamilkniętym” księdzu Bonieckim. Całą siłę uderzenia wzięły na siebie media mętnego nurtu rodem z Niemiec i zagraniczne telewizje pompujące 24/dobę rozpustę i przemoc oraz legendy o strasznych katolicy rodzinach polskich. Teorię dorabiają do tej brudnej piany wydziały gender na państwowych szkołach wyższych utrzymywane przez katolickich podatników.

Pierwsze skutki, przewidziane przez panów Myrdala i Blansharda w ich projektach już widzimy Polsce : wyraźny spadek dzietności rodzin katolickich w miastach i spadek zawieranych małżeństw wśród katolików.

Ciekawi mnie czy wysoka reprezentacja w administracji III RP socjologów i wielbicieli oraz byłych członków Unii Wolności ma jakiś związek z niemocą wobec realnej antykatolickiej polityki w kulturze i bezkarnego hejtu w mediach, filmie i teatrach nasilonej paradoksalnie po roku 1989.

Podejrzenia katolików co do intencji władz mają być neutralizowane nagłaśnianiem medialnym obecności przedstawicieli władz w katolickich kościołach czy na katolickich uroczystościach.

No cóż. Po owocach ich poznacie. A my uczmy się na błędach i poznajmy prawdziwych wrogów i fałszywych przyjaciół. Bo wszystko już było, więc wystarczy poznawać historię. 

Pink Panther

Za: Pink Panther (15 grudnia 2017)

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY: O problemie dewastacji amerykańskich miast i jego przyczynach pisaliśmy wielokrotnie, np. 10 lat temu tutaj i dobrze, że i w Polsce znajdują się osoby dostrzegające problem tak daleko idącej inżynierii społecznej oraz tego kto, jakie grupy za tym wszystkim się kryją. W Polsce również funkcjonują podobne grupy, ale jednak występują spore różnice w stosunku do rozkładu mocy w latach 1940-50 w Stanach Zjednoczonych.

W dzisiejszej Polsce problem z narzucaniem antykatolickich norm społecznych nie ogranicza się do sił spoza Kościoła, jak to miało głównie miejsce w Ameryce. Problem tkwi bowiem w samym współczesnym Kościele, który zmienił się w zasadniczych (nawet doktrynalnych, przynajmniej na poziomie praktyki i pastoralnej służby) kwestiach. Posoborowy Kościół przenicowany rewolucją soborową do tego stopnia przemienił myślenie hierarchów, duszpasterzy i zwykłych wiernych – w tym „katolickich” polityków – do tego stopnia przytępił a może całkowicie wysuszył ich sensus catholicus, że w sumie nie potrzeba wrogów zewnętrznych, nawet w tej „katolickiej” Polsce, aby ją przebudowywać na modłę protestancką – idealne narzędzie docelowej judaizacji społeczeństw.

 


 

Skip to content