Aktualizacja strony została wstrzymana

Za kulisami odświętności – Stanisław Michalkiewicz

Co tu gadać; jeszcze raz potwierdza się trafność spostrzeżenia, że oficjalna nieobecność bywa niekiedy Wyższą Formą Obecności. Weźmy takie Wojskowe Służby Informacyjne. „Nie ma” ich już od września 2006 roku, ale co z tego, jeśli całkiem niedawno pan prezydent Duda zgodził się z panem prezesem Kaczyńskim, żeby nie ujawniać „Aneksu” do „Raportu o rozwiązaniu WSI” nie tylko opinii publicznej, ale nawet – Służbie Kontrwywiadu Wojskowego – czego domaga się złowrogi minister Antoni Macierewicz. Złowrogi Antoni Macierewicz przygotowywał zarówno „Raport”, jak i „Aneks”, więc pewnie pamięta, co tam się znajduje – ale nie może tego ujawnić bez narażenia się na uderzenie surowej ręki sprawiedliwości ludowej („niechaj mnie dosięgnie surowa ręka sprawiedliwości ludowej” – brzmiała końcówka roty przysięgi wojskowej za pierwszej komuny). Tymczasem ani prezydent Duda, ani prezes Kaczyński przekazać „Aneksu” Służbie Kontrwywiadu Wojskowego nie chcą, najwyraźniej na coś licząc. Ale na co mogliby jeszcze liczyć, skoro Wojskowych Służ Informacyjnych już „nie ma”? Najwyraźniej ta oficjalna nieobecność musi być Wyższą Formą Obecności i to nie tylko WSI, ale przede wszystkim – agentury, jaką WSI zdążyły uplasować w kluczowych segmentach państwa, a nawet życia publicznego. Gospodarowanie takim kapitałem może przynieść niebagatelne korzyści polityczne, toteż w świetle tego lepiej rozumiemy przyczynę, dla których pan prezydent w tej sprawie błyskawicznie porozumiał się z panem prezesem.

Rzecz w tym, że pan prezydent chyba już ostatecznie zerwał pępowinę łączącą go ze swoim odkrywcą, czy wynalazcą. Świadczyła o tym obecność na państwowych uroczystościach rocznicy odzyskania niepodległości Donalda Tuska, który przybył do Warszawy na „serdeczne zaproszenie” pana prezydenta. Nie jest żadną tajemnicą, że wytarzanie Donalda Tuska w smole i pierzu jest jednym z najważniejszych priorytetów politycznych pana prezesa Kaczyńskiego, toteż obecność Donalda Tuska na państwowych uroczystościach w Warszawie jest nieomylnym znakiem, że pępowina, jaka łączyła pana prezydenta z panem prezesem została przerwana, chyba definitywnie. Początek dydolenia tej pępowiny można było zaobserwować już w maju, kiedy do pan prezydent wystąpił z pomysłem urządzenia w listopadzie 2018 roku referendum konstytucyjnego. PiS przyjęło ten pomysł chłodno i tylko rzeczniczka partii, pani Beata Mazurek dała do zrozumienia, że inicjatywa nie była konsultowana z prezesem Kaczyńskim. Kilka miesięcy później pan prezydent poszedł krok dalej i po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią ogłosił zamiar zawetowania dwóch ustaw przygotowanych przez ministra Ziobrę: o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, a następnie je zawetował. Rozpoczęły się rokowania na najwyższym szczeblu w sprawie „kompromisu”, ale nie było widać w nich żadnego postępu, aż do momentu, gdy pan prezydent wystosował do Donalda Tuska owo „serdeczne zaproszenie”. Od razu doszło do kompromisu w sprawie obsadzania stanowisk w KRS: PiS obsadzi 9 miejsc, a nieprzejednana opozycja – 6. Ale „nieprzejednana opozycja” to nic innego, jak Wojskowe Służby Informacyjne, których wprawdzie „nie ma”, ale które mimo to urządzają scenę polityczną w naszym nieszczęśliwym kraju wedle swoich, a właściwie nie tyle swoich potrzeb, chociaż swoje potrzeby też przy okazji uwzględniają, ale przede wszystkim – zgodnie z potrzebami zagranicznych central wywiadowczych, do których przewerbowały się, wychodząc spod kurateli GRU co najmniej od drugiej połowy lat 80-tych, a te zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii. Ja na przykład podejrzewam, że taki fragment nieprzejednanej opozycji, jak Nowoczesna z panem Ryszardem Petru na fasadzie, jest wydmuszką WSI. W takiej sytuacji co najmniej 6 sędziów do KRS będą wyznaczały Wojskowe Służby Informacyjne, oczywiście za pośrednictwem Umiłowanych Przywódców, którzy dzięki tej protekcji mocną ręką zostali przeniesieni zza stodoły na sejmowe salony.

Rzecz w tym, że zerwawszy pępowinę, pan prezydent, chcąc jakoś funkcjonować na swoim stanowisku przez resztę kadencji, musi poszukiwać sobie sojuszników, którzy by mu to ułatwili. Tutaj stare kiejkuty, czyli WSI, których „nie ma”, są niezastąpione i oczywiście stręczą się panu prezydentowi ze swoją przyjaźnią – ale oczywiście – nie za darmo. Toteż nic dziwnego, ze pan prezydent nie tylko nie chce ujawniać „Aneksu” opinii publicznej, ale nawet – Służbie Kontrwywiadu Wojskowego, dzięki czemu złowrogi minister Macierewicz doprowadziłby do końca kurację przeczyszczającą w naszej niezwyciężonej armii, uwalniając ja od konfidentów. Ciepłe słowa pod adresem starych kiejkutów usłyszeliśmy z ust pana prezydenta już podczas obchodów Święta Wojska Polskiego 15 sierpnia, więc nikt nie powinien być teraz zaskoczony obecnością Donalda Tuska na uroczystościach listopadowych. Cóż bowiem mogła podczas owej 45-minutowej rozmowy powiedzieć panu prezydentowi Nasza Złota Pani, która przecież nawet nie stara się ukrywać, że Donald Tusk jest jej politycznym faworytem? Oprócz serdecznej troski o stan praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju mogła mu przecież naszkicować pewien interesujący plan. Jeśli pan prezydent zerwie pępowinę łączącą go z prezesem Kaczyńskim, to o wyborze na kolejną kadencję w roku 2020 nie może nawet sobie pomarzyć, bo przecież zarówno Nasza Złota Pani, jak i stare kiejkuty, a za nimi żydowskie lobby polityczne, no i oczywiście Salon, wszystkie nadzieje na zwycięstwo demokracji i praworządności w Polsce złożyły w osobie Donalda Tuska. Zatem to on ma w 2010 roku wjechać do Pałacu Namiestnikowskiego i to na białym koniu. No a w tej sytuacji jaka przyszłość może czekać pana prezydenta Dudę? Gdyby tak Nasza Złota Pani zaproponowała mu objęcie stanowiska zajmowanego obecnie przez Donalda Tuska, to byłoby to jakieś wyjście i to całkiem niezłe, zarówno pod względem prestiżowym, jak i materialnym. Skoro nawet Paryż „wart był mszy” to cóż dopiero – „małe żydowskie miasteczko na niemieckim pograniczu” – jak Stanisław Cat-Mackiewicz nazywał Warszawę? Jak tam było, tak tam było, ale jakoś musiało być, skoro właśnie po tej rozmowie z Naszą Złotą Panią pan prezydent Andrzej Duda przestał operować językiem mglistych aluzji, tylko „przeszedł do konkretów”, niczym pan dr Andrzej Olechowski, „agent wywiadu gospodarczego”. W ten oto sposób wszyscy byliby zadowoleni, a już specjalnie – Nasza Złota Pani – bo obecność Donalda Tuska na stanowisku prezydenta Polski stanowiłaby widomy znak odzyskiwania przez Niemcy politycznych wpływów w naszym nieszczęśliwym kraju i w ogóle – w Europie Środkowej, nieco nadwerężonych wskutek ponownego przejścia Polski w roku 2013 pod kuratelę amerykańską, no i zachwiania się niemieckiego przywództwa w Europie w następstwie głupstw popełnionych przez Naszą Złotą Panią w związku z inwazją bisurmanów na nasz kontynent. Toteż nic dziwnego, że „prasa międzynarodowa”, czyli żydowskie gazety dla mniej wartościowych narodów tubylczych, bije na alarm z powodu przemarszu przez Warszawę „60 tysięcy nazistów”, a Parlament Europejski, z niemieckim owczarkiem Franciszkiem Timmermansem na czele, właśnie przyjął rezolucję, by wobec Polski zastosować art. 7 traktatu o Unii Europejskiej, przewidujący zastosowanie sankcji w przypadku naruszenia przez państwo członkowskie „wartości UE”. A cóż może być w UE większą wartością, niż posłuszeństwo wobec Naszej Złotej Pani, nie wspominając już nawet o posłuszeństwie wobec starszych i mądrzejszych?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    19 listopada 2017

Za: michalkiewicz.pl

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY: Zaczynamy coraz poważniej brać pod uwagę możliwość niezwykle wybuchowej zawartości Aneksu W.S.I., jednocześnie mając niemal pewność, że nie chodzi o nazwiska tego czy innego polityka – czynnego czy emerytowanego.

Przypuśćmy bowiem, że znajdują się tam nazwiska z dzisiejszego obozu rządzącego, no ale gdyby tak było to wszak już dawno znalibyśmy je gdyż z entuzjazmem byłyby ujawnione przez poprzednią ekipę, z Komorowskim na czele. Weźmy odwrotnie: znajdują się tam nazwisko dzisiejszej opozycji.  Tutaj dzisiejsi władcy z PiS-u z radością wywlekliby wszystko co tylko mogliby znaleźć w tajnych teczkach wojskowej bezpieki, wszystko co obciążyłoby poprzedników aż do czasów tzw. transformacji i w tym świetle ukazało samych siebie jako czystych i tych sprawiedliwych.

Pozostaje zatem trzeci wariant: w teczkach znajdują się brudy Kościoła, i to tych konkretnych hierarchów – żywych czy umarłych – którzy stawiani są dzisiaj za wzór do naśladowania. Wiemy, że komunistyczna bezpieka i różne jej komórki zbierały wszystko co mogłoby zdyskredytować Kościół, albo co mogło posłużyć do ich pracy operacyjnej. Znamy wiele przykładów, ale warto przypomnieć tutaj o wzorcowo rozpracowanym donosicielu, późniejszym arcybiskupie Stanisławie Wielgusu, który nawet po ujawnieniu zawartości teczek, cały czas zaprzeczał, by jednak w końcu przyznać się, że wielokrotnie prowadził rozmowy z SB i był zarejestrowanym TW. (zob. nasz poprzedni KOMENTARZ – tutaj)

Ze sposobu przerzucania tego gorącego kartofla przez tyle lat, z rąk do rąk kolejnych ekip rządzących, mamy zatem wrażenie, że chodzi o ponad-polityczne kreatury. Tak, być może chodzi również o nazwiska jakichś kapusiów przydatnych i dzisiaj – co sugeruje red. Michalkiewicz – chociaż naszym zdaniem to mniej prawdpodobne ze względu na upływ czasu i spadek wartości takich agentów. Niestety, ale mamy wrażenie, że chodzi o hierarchów Kościoła, ujawnienie których tajemnic zdestablilizowałoby Kościół w Polsce, a może i morale całego społeczeństwa.

 


 

Skip to content