Aktualizacja strony została wstrzymana

Polski strój – reaktywacja?

Polacy powinni ubierać się po polsku – bo niechaj to narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi a własny strój mają.

Widziałem to na własne oczy. Późna była godzina, grubo po północy. Jechałem na lotnisko. Samochód zatrzymał się na czerwonym świetle. Na sąsiednim pasie zatrzymał się inny pojazd. Sądząc z głośnej muzyki, niechybnie jakaś młodzież wracająca z wieczornej imprezy. Ale co ja słyszę? Choć zniekształcone przez dudniące głośniki samochodowe, to niezaprzeczalnie są sarmackie śpiewy Jacka Kowalskiego! Spojrzałem na sąsiadów. Rzeczywiście młodzież. Ale jaka! Łby podgolone na modłę sarmacką. Z ramienia kierowcy, wystawionego teraz niedbale za okno – cóż za zachowanie! – zwisał charakterystyczny wylot kontuszowego rękawa. Cały samochód wyładowany był kontuszową bracią. Źupany, kontusze, czapy. Kierowca spojrzał w moją stronę i nasz wzrok skrzyżował się. Całe szczęście, że jego pewne, wręcz pańskie spojrzenie było przyjazne, bo któż wie, czy u pasa nie miał szabli!

Tak, widziałem to na własne oczy. A potem je otworzyłem. Samochód dalej stał na światłach. Ale z pojazdu obok nie dochodziły sarmackie śpiewy, lecz dudniące rytmy muzyki arabskiej. A pasażerowie? Owszem, młodzież, lecz nie sarmacka. Ubrani w białe arabskie stroje zwane kondurą, a na ich głowach chusty, czyli gutry.

Oprócz tego, wszystko się zgadzało. Faktycznie jechałem przez miasto na lotnisko. A miasto zwało się Dubaj – nowoczesna, zbudowana praktycznie od zera metropolia jednego z siedmiu Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wszędzie błysk, splendor. Nowiutki samochód na sąsiednim pasie też do tanich nie należał. Wszystko nowe. Tylko stroje – stare.

Westchnąłem. Polsko, gdzie twe kontusze?

Jak to z tradycją bywa na świecie…

Od grubo ponad dwóch lat jestem doktorantem na australijskiej uczelni. Australia to kraj imigrantów, który na przestrzeni ostatniego półwiecza dramatycznie się zmienił na skutek napływu coraz to nowych grup etnicznych. O kłopotach z tym związanych można by wiele powiedzieć, ale nie o tym dziś mowa. Ani tym bardziej o zaletach. Jedynie o strojach.

Gdy rano idę do pracy, z ostatniego domku na skraju naszego osiedla uśmiecha się do mnie wesoło stary Hindus, który zawsze wówczas odbywa swój poranny spacer. Ubrany w codzienny strój, czyli zwykłą koszulkę i… spódnicę? Czytelnik wybaczy, nie wiem jak się ten strój nazywa. Wiem tylko, iż jest znacznie dłuższy niż laplap, czyli męska spódnica do kolan noszona przez samoańskich katolików, których widuję na Mszy w niedzielę.

Już w biurze napotykam pewnego Nigeryjczyka, który przy każdej oficjalnej okazji przychodzi w tradycyjnej, kolorowej koszuli zamiast garnituru. Oczywiście nieco bardziej niepokojące są rozmaite stroje muzułmańskie, które często widać w centrach handlowych, ale zauważmy – odkładając na bok inne implikacje – to również jest przywiązanie do własnych tradycji.

Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność. W Afryce, w Azji, na Pacyfiku, w obu Amerykach obok wszędobylskich dżinsów i garniturów zobaczymy bajecznie różnorodne stroje tradycyjne. Na weselach, przyjęciach urodzinowych, a nawet w polityce, gdzie tradycyjne stroje narodowe bywają skwapliwie wykorzystywane do budowy wizerunku kraju. W roku 2006, podczas szczytu państw APEC wietnamscy gospodarze zadbali, aby wszyscy wizytujący przywódcy, w tym prezydent Stanów Zjednoczonych, ubrali się do grupowego zdjęcia w tradycyjne áo gấm.

No właśnie. Na przekór zachodnim modom, tradycyjne narodowe stroje mają się dobrze zarówno w codzienności przeciętnych ludzi, jak też na specjalnych okazjach i wśród elit. I nikt nie mówi, że wstyd, bo zaściankowość, bo ciemnogród – nie, przeciwnie! Te stroje są noszone z dumą. Owszem, podczas spotkania roboczego, można założyć garnitur, ale któż by chciał nosić obce łachy na reprezentacyjne okazje? I po co? Bo nowoczesne? A cóż to znaczy: nowoczesne? Przecież tradycja nie stoi w miejscu. Stroje narodowe nie są wynajmowane ze skansenu. Są produkowane w nowoczesnych warsztatach i fabrykach, a ich kroje bezustannie ewoluują, dostosowując się do potrzeb. I bynajmniej nie uważa się ich ani za mniej wygodne, ani mniej praktyczne od „naszych” nieszczęsnych dżinsów.

…i w Polsce.

Czy więc Europa jest jedynym wyjątkiem od tej reguły? Ależ nie! Przecież garnitur to strój o długich tradycjach, wywodzący się z niegdyś codziennego, dziś zachowanego na najuroczystsze okazje fraka. Dla Niemca, Anglika czy Francuza właśnie ten strój jest ubiorem tradycyjnym, nawet jeśli dawniej w wielu miejscach istniały równolegle inne tradycje. Tym bardziej, rzecz jasna, w obu Amerykach i w Australii, gdzie dzisiejsza kultura stanowi w głównej mierze produkt kolonialnego importu z Europy.

Ale frak i garnitur nie są tradycją polską! Jako synonim obcości frak bywał w polskich baśniach atrybutem diabła. Zachodnie stroje zaczęły się u nas pojawiać w połowie XVIII wieku, a towarzyszyła im propagandowa kampania na rzecz odrzucania wszystkiego co polskie – bo ciemnogród, bo sarmatyzm, bo teraz czas na „oświecenie”. Jednak nawet wówczas polski strój cieszył się uznaniem. W swojej Wielkiej Encyklopedii Staropolskiej, Jacek Kowalski cytuje angielskiego podróżnika, Nathaniela Wraxalla, który w roku 1778 opisał nasz strój jako wyłom w nudnej i mdłej jednolitości charakteryzującej wygląd mieszkańców Europy. Zresztą – jak zauważa dalej Kowalski – również „oświeceni” Polacy nie zawsze zwalczali kontusze. Przeciwnie, próbowano nawet dokooptować ten strój do przemian ustrojowych, wprowadzając na Sejm mundury wojewódzkie, czyli kontusze o barwach specyficznych dla każdego województwa.

Po utracie wolności, przez całe XIX stulecie kontusz wciąż walczył o swoje miejsce. Ba, założenie kontusza było manifestacją patriotyzmu. A gdy odzyskaliśmy niepodległość, wielu posłów na uroczystości otwarcia obrad Sejmu przybywało właśnie w kontuszu. Kontusze pojawiały się również – coraz rzadziej – na uroczystościach rodzinnych, zwłaszcza na ślubach czy pogrzebach. Jednak tradycja słabła, a w życiu codziennym – wymarła. Może gdyby nie wojna i komunizm, sprawy potoczyłyby się inaczej. Ale niekoniecznie. Już wtedy za bardzo chcieliśmy dołączyć do Europy.

Tym gorzej jest po całych zniszczeniach komunizmu i współczesnego zapatrzenia w Zachód, gdy czytelnik Pana Tadeusza mógłby pomyśleć, że Mickiewicz myślał o nas, pisząc:

 

Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,

Źe nie wierzono rzeczom najdawniejszym
                                                           w świecie,

Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.

Dziś nasz strój nie jest uważany za nasz. Kontusze, żupany czy delie można spotkać przy rozmaitych rekonstrukcjach historycznych, i dla wielu jest to piękny widok – ale obcy, bo historyczny. Kto poza rekonstruktorami kupi kontusz? Chyba tylko na karnawałową imprezę, gdzie kontuszowy szlachcic spotka się z „Arabami”, piratami i innymi dziwolągami. Nasz strój stał się symbolem czegoś obcego, co nadaje się tylko na przebranie. A skoro tak, czy prezydent III RP odważyłby się ubrać polski strój na spotkanie z zagranicznym dygnitarzem? Nad wyraz wątpliwe. A może ośmielono by się ubrać w kontusze przywódców państw zgromadzonych na jakimś szczycie w Warszawie? Wolne żarty! Ale to nie goście powstydziliby się tego pięknego stroju. To nasi urzędnicy zadrżeliby na myśl o potoku drwin, jaki wylałby się na nich w krajowych mediach.

Kontuszowa reaktywacja?

A jednak coś się dzieje. Przede wszystkim te rekonstrukcje. One nie popularyzują stroju polskiego, ale są koniecznym pierwszym krokiem – przypomnieniem, że było coś takiego, że zarówno mężczyźni, jak i damy ubierali charakterystyczne, polskie stroje, i że te stroje wyglądały nad wyraz okazale. Następnym krokiem musiałoby być przejście od stroju polskiego jako okazałego rekwizytu historyczno”‘teatralnego do nowoczesnego stroju formalnego, godnego najważniejszych uroczystości.

Kilka lat temu – o dziwo, za rządów PO – ówczesny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zaproponował, by nasi dyplomaci na specjalne okazje nosili polskie stroje. Błędów i gaf popełnionych przez Sikorskiego nikomu przypominać nie trzeba, ale akurat ten pomysł, który wówczas przeszedł bez echa, wart jest przypomnienia. Może dziś, gdy w ławach sejmowych i w rządzie widać znacznie więcej patriotyzmu niż wówczas, doczekamy się nareszcie powrotu kontuszy w dyplomacji i w Sejmie, bynajmniej nie tylko przy otwarciu obrad? Warto przy tej okazji pamiętać o owych mundurach wojewódzkich, które pomimo „oświeceniowej” proweniencji były pomysłem całkiem ciekawym, chociażby z racji symbolicznego przełamania lojalności partyjnych.

A może import z nowo otwartej manufaktury pasów słuckich na Białorusi ożywi kontakty handlowe z Mińskiem, a strój polski znów będzie jednoczył Polaków, Litwinów, Białorusinów i Ukraińców? W każdym z tych krajów istnieje wiele tradycji strojów ludowych, ale najdostojniejsza, szlachecka tradycja stroju była jedna w całej Sarmacji. Takie stroje zresztą zbliżyłyby nas również do Węgier i… Iranu, który, choć muzułmański, jest z nami silnie związany kulturowo.

Rząd rządem, ale w ostatecznym rozrachunku odrodzenie polskiego stroju narodowego jest sprawą dla wszystkich Polaków. To od nas zależy, czy żupan i kontusz będą postrzegane jako obcy staroć, czy jako coś normalnego, co regularnie widzimy na konferencjach, kongresach, ślubach i innych uroczystościach, a wreszcie – na ulicach. Panowie szlachta, do kontuszy!

Jakub Majewski

Tekst pochodzi z 54. numeru magazynu „Polonia Christiana”

Za: PoloniaChristiana - pch24.pl (2017-08-16) | http://www.pch24.pl/polski-stroj---reaktywacja-,52670,i.html

Skip to content