Aktualizacja strony została wstrzymana

Nie jestem już Świadkiem Jehowy

Będziesz jak poganin, nie jesteś już Świadkiem Jehowy, to słowa , które usłyszałem w telefonie 5 grudnia 2013 roku. Ten komunikat kończy moją 60 letnią bytność w społeczności Świadków Jehowy.

Nazywam się Stanisław Chłościński, mieszkam w okolicy Poznania.

Jestem jednym z założycieli a obecnie Prezesem Stowarzyszenia „Wyzwoleni” z siedzibą w Poznaniu.

Krótko po moich narodzinach w Toruniu, w 1953 roku, moi rodzice zafascynowani doktryna życia w „nowym porządku” przyłączyli się do społeczności Świadków Jehowy. Tym samym nasze życie rodzinne i społeczne nabrało zupełnie innego znaczenia.

Od najmłodszych lat byłem indoktrynowany, uczono mnie że muszę kochać tego boga, który mi jako dziecku, jawił się bardzo okrutnie. Zabraniał nam dzieciom wszystkiego, wiele razy jako dziecko sprawdzałem czy nie gnije mi język i nie odpada ciało od kości.

Dzisiaj po latach mogę to powiedzieć z całą odpowiedzialnością moi rodzice nie przekazali mi wiary w tego boga, oni przekazali mi strach przed tym bogiem.

Czasami udało mi się wymknąć po cichu z domu pobiegać beztrosko z kolegami, czasami pobawić się w wojnę, postrzelać z procy, co to była za frajda dla nastolatka. Tylko co powiedzieć rodzicom po powrocie do domu, mamo strzelałem z procy, bawiłem się pistoletem kolegi, więc od najmłodszych lat kłamałem, opanowałem tą sztukę do perfekcji, potrafiłem nawet schować rzeczy i się całkowicie przebrać przed powrotem do domu.

Na pytanie mamy, gdzie byłeś, odpowiadałem bez zająknięcia, spacerowałem po parku mamusiu… a wieczorem przed snem sprawdzałem czy nie gnije mi język z powodu kłamstwa.
Tak oto żyjąc w równoległych światach upływa moje dzieciństwa.

Szkoła to najgorszy okres w moim życiu, to w tym czasie nabiera się pasji życiowych a marzenia wyznaczają cele, przecież dzieciństwo to najcudowniejszy okres. A tu szlaban, koledzy to złe towarzystwo ze świata, muzyka – deprawuje, telewizja niszczy osobowość i jest niemoralna, książki uczą nieposłuszeństwa i niezależności. Pozostają tylko teokratyczne świerszczyki i to nie takie jak dzisiaj kolorowe, ale takie jeszcze drukowane na powielaczu czarno białe. Dziecięce łapki były całe umorusane w farbie drukarskiej z ołowiem, ale zdrowie się nie liczyło, najważniejsze to teokratyczne cele.

Na leśnej konwencji 17 lipca 1967 roku moja mama stwierdziła to chyba już czas abyś się ochrzcił no i w tym dniu się ochrzciłem. Miałem 14 lat i nagle stałem się dorosłym duchowo, bracie Stasiu – w tym świecie brzmiało to doniośle ale w równoległym świecie 14 latka była to jakaś ironia.

Jako 14 latek zostałem sługą ośrodka, studium książki, zebranie służby, strażnica i wykłady, dzisiaj jak o tym myślę to samemu nie chce mi się w to wierzyć a jednak był to fakt. Czego mogłem w tym wieku nauczyć innych, pewnie nie wiele, ale w tym świecie byłem kimś ważnym miałem pozycję i autorytet.

Jednak często uciekałem do tego drugiego świata z zazdrością spoglądałem się na kolegów umawiających się z dziewczynami do kina, bawiących się na zabawach szkolnych, bardzo im tej wolności zazdrościłem, zapisałem się do wszystkich nie politycznych kółek zainteresowań w szkole od kółka fotograficznego, matematycznego, biologicznego i już sam nie pamiętam jakich jeszcze, było to dobre alibi i możliwość kontaktu nawet i z dziewczynami, przeciągałem te zajęcia jak tylko to było możliwe a w domu z długiej nieobecności łatwiej można było się wytłumaczyć.

I tak nie umawiałem się na randki tylko na zdjęcia plenerowe które były potrzebne na kółko fotograficzne i tak sobie żyłem w tych dwóch równoległych światach, sprawdzając czy język mi nie gnije, a powiem Wam, że nie gnił choć były ku temu powody.

Czy w szkole byłem szykanowany przez kolegów? Raczej nie, byłem przystojnym wysportowanym chłopakiem (zresztą jestem takim do dzisiaj) i dobrze się uczyłem, a najważniejsze, że zawsze miałem przy sobie kasę, moi rodzice do biednych nie należeli i niczego sobie nie żałowałem, korzystali na tym też moi koledzy. W tym świecie byłem dla moich kolegów idolem i dlatego miałem spokój a o prawdzie nigdy z nimi nie rozmawiałem, dziwne ale tak było.

Moja rodzina to tata, bardzo zajęty pracą pańską, był sługą zboru na oddaleniu i praktycznie rzadko bywał w domu, mama sługa studiów biblijnych i wieczna pionierka, jak znajdowała czas na pogodzenie tego wszystkiego tego, do dzisiaj nie wiem i moje trzy starsze siostry i starszy brat.

Każdy z rodzeństwa miał swoje zadania które obowiązkowo musiał wykonać, ja byłem najmłodszy i miałem najwięcej luzu. Mój starszy brat jak wyszedł ze szkoły podstawowej odmówił nauki w szkole zawodowej i uciekł z domu. Został zatrzymany w milicyjnej izbie dziecka i poproszono moich rodziców o wyjaśnienie. W rozmowie z psychologiem mój brat oświadczył, że został zmuszony przez rodziców do uczęszczania do takiej szkoły i jest zmuszany aby być świadkiem Jehowy, a on ma tego dosyć i już tak dalej nie chce.

Był to rok 1963, czasy komuny, i państwo stanęło po stronie brata. Zapytano moich rodziców czy zmienią swoje zdanie i pozwolą synowi na inny światopogląd, oczywiście nie zgodzili się i milicja skierowała sprawę do sądu a do czasu jej rozstrzygnięcia umieścili brata w pogotowiu opiekuńczym.

Rozprawa była krótka, sędzia zapytał brata czy chce być SJ, brat odparł że nie, zapytał się czy rodzice akceptują jego decyzję, oczywiście odparli że nie. Sąd wydał wyrok pozbawiający moich rodziców praw rodzicielskich do syna i umieścił go w domu dziecka. Tak oto ostracyzm zabrał mi na długie lata brata a rodzicom dał poczucie dobrze spełnionego obowiązku posłuszeństwa wobec boga.

Co czuje taki 15 latek jak słyszy od własnych rodziców, ze już go nie chcą, wiem że w tej chwili znienawidził ich i tego okrutnego boga, który skazał go na tułaczkę. Mój brat był bardzo ambitny i po wyjściu z domu dziecka odbył służbę wojskową w krakowskiej dywizji powietrzno-desantowej w tzw. czerwonych beretach, a ja byłem dumny, że mam takiego brata. Do dzisiaj mam nóż komandoski który mi podarował, przechowuje go jak najświętszą relikwie tamtego czasu. To ja uprosiłem rodziców, aby brat mógł przyjechać na urlop z wojska, pamiętam, że oddałem mu wtedy wszystkie moje oszczędności. Do dzisiaj mam dobry kontakt z bratem i bardzo go za to co przeszedł szanuje.

Dla moich rodziców na zawsze był to zamknięty rozdział.

Nadszedł 1972 rok i armia upomniała się o mnie, wiedziałem że to kiedyś nastąpi, bo już od wczesnego dzieciństwa byłem do tego przygotowywany. Oczywiście odmówiłem służby wojskowej, znajomy lekarz długo pukał się w czoło jak odmówiłem zaproponowanej przez niego kategorii „D”. Byłem ideologicznie wychowany, cele teokratyczne miałem wytknięte, nie bałem się w tej chwili nikogo i niczego, pamiętam wybuch furii prokuratora który krzyczał że mnie zgnoi i tak zrobił – na rozprawie zażądał dla mnie 3 i pół roku, sąd przysądził mi 3 lata. Siedziałem za niewinność 22 miesiące i wyszedłem na wolność za dobre sprawowanie po połowie kary.

Oczywiście za moja lojalność ten bóg mi błogosławił, większość wyroku odsiedziałem na Ośrodku wypoczynkowym Ministerstwa Sprawiedliwości w Borach Tucholskich, tam pracowałem na zmywaku, byłem stróżem, kelnerem a na końcu zarządzającym. Poznałem tam wiele ówczesnych decydentów z którymi chodziłem na polowania, nie rzadko nosząc ich myśliwską broń. Ci ludzie nas bardzo szanowali, nie raz słyszałem napisz, ze już nie chcesz być ŚJ a jutro będziesz w domu… ale nie napisałem, myślę, że nie chciałem zdradzić samego siebie za cenę wolności, dla kogoś kto ma 36 miesiące do odsiadki za nic, była to jednak spora pokusa.

Po wyjściu z wiezienia, ożeniłem się i zmieniłem miejsce zamieszkania, mamy czworo wspaniałych dzieci . Źadne z nich dzisiaj nie jest ŚJ co sprawia mi wielka radość. Na nowym miejscu szybko otrzymałem nowe teokratyczne zadania, zostałem sługą pomocniczym a następnie starszym zboru. W 1975 roku jak miała w miesiącu wrześniu urodzić się nasza pierwsza córka, pobiegliśmy do teściów z nowina, teść jako starszy i ortodoksyjny beton nie był ta informacja zachwycony – myślicie o dzieciach a tracicie z oczu cele duchowe. Przecież na jesieni spodziewamy się już królestwa bożego i jak chcecie przejść przez wielki ucisk, pomyślałem sobie obyś się nie przeliczył, życie pokazało że się przeliczył.

Ja osobiście nigdy nie miałem wyrobionego zdania na temat końca w 1975 roku, nigdy nie byłem ortodoksyjny i nawiedzony. Tematy doktrynalne nigdy mi nie były bliskie, nigdy nie miałem okresu specjalnego zauroczenia nadzieją bliskiego królestwa, myślę że tak do końca w to nie wierzyłem, robiłem to też dla mojej mamy która była fanatykiem tych obietnic. Tak mijały lata, wir teokratycznej pracy wciągał, przywileje, pozycja, uznanie no i nieograniczona władza, to mogło kręcić.

W czasach przed prawną rejestracją, być starszym to kosztowna sprawa, częste wyjazdy na odprawy, studia, wizyty, wykłady wygłaszane w innych zborach, wykłady pogrzebowe to wymagało sporo czasu i pieniędzy. W tym czasie nie było zwrotów za poniesione kaszty, każdy robił to za swoja kasę. Czasami zadawałem sobie pytanie po co to robię, zabieram czas i pieniądze należne rodzinie. Tak naprawdę nie potrafiłem na dobre wtopić się w ta strukturę gdzieś w duszy byłem niezależny no prawie opozycjonista, czasami nie do końca wykonując pewne zalecenia teokratyczne a już jako nadzorca przewodniczący, czasami wcale ich nie wdrażałem.

Zdenerwował mnie system podziału darów w latach 80, to było obrzydliwe. Dystrybucja tych obfitości miała dwa obiegi: ten nieoficjalny na który czasami byłem zapraszany i ten oficjalny dla zboru. W tym nieoficjalnym prym wiodły żony wybitnych starszych i to one rozdzielały te dobra. Byłem parę razy na takim cyrku, te dobra były przeznaczone tylko dla mojej rodziny, a co z pozostałymi członkami zboru, mogli liczyć na przebrane resztki, dlatego sam nigdy z tego nie skorzystałem i do zboru też nie przywiozłem.

W Poznaniu był i jest olbrzymi nepotyzm, to trzy rodziny rządziły i rządzą wszystkim. Aby brylować w tych kręgach trzeba było systematycznie urządzać spotkanie towarzyskie (czytaj imprezy z dobrym jedzeniem i morzem alkoholu), parokrotnie wraz z żoną je organizowaliśmy. Nepotyzm to jest rak, który zjadą tę wspólnotę od środka, możesz pić alkohol, nie płacić podatków, kryć wybryki dzieci, ważne że jesteś w tej samej drużynie a włos z głowy tobie nie spadnie.

Coraz bardziej pojmowałem, że to nie kwestie doktrynalne są siłą tej społeczności ale rozległe kontakty towarzyskie. Po kongresach w Wiedniu, w poznańskiej Arenie a potem na stadionie Warty, zrozumiałem, ze nie umiejętności, wiara, wiedza, poświęcenie a układ towarzyski jest kluczem do twojego zaistnienia, to nie wpisywało się w moją filozofię. Dlatego w następnych latach poprosiłem o skreślenie z funkcji starszego. Po raz pierwszy poczułem, ze zdjąłem z siebie odium odpowiedzialności… i głupoty.

[Stanisław Chłościński]

https://swiadkowiejehowywpolsce.org

Za: Dziennik gajowego Maruchy (2017-08-01)

 


 

Cud nawrócenia świadka Jehowy

Mam 22 lata. Od małego dziecka wychowałem się w rodzinie świadków Jehowy. Przez 11 lat byłem „ochrzczonym głosicielem zborowym”. Jednak w moim życiu dokonał się cud nawrócenia. To sam Bóg w Trójcy Jedyny – Jahwe, a nie Jehowa – udzielił mi siły, by porzucić, po 18 latach, szeregi świadków Jehowy.

W sierpniu 1996 r. miałem zaszczyt uczestniczyć w pielgrzymce do Matki Bożej na Jasną Górę. W Sanktuarium długo dziękowałem Kochanej Matce Maryi za cudowny dar nawrócenia i tam przysiągłem Jej, że resztę mojego życia poświęcę na aktywną działalność w obronie wiary Chrystusowej przed sektą świadków Jehowy. Mam pod tym względem możliwości bardzo duże, ponieważ w ciągu 18 lat zdążyłem ich bardzo dokładnie poznać. Byłem bowiem zawsze bardzo dociekliwy, i jako świadek Jehowy „przodowałem” w gorliwości. Czasami byłem nawet pionierem pomocniczym.

Moje życie było bardzo burzliwe i mimo młodego wieku wiele już przeżyłem, a jeszcze więcej widziałem. Bez względu jednak na to, jak bolesne były te przeżycia, uważam się obecnie za jednego z najszczęśliwszych ludzi, ponieważ doznałem na sobie cudu, którym było moje nawrócenie. Dlaczego uważam je za cud? I co spowodowało, że ja, człowiek od małego wychowany w sekcie świadków Jehowy, nagle w wieku 21 lat decyduję się na opuszczenie szeregów „głosicieli”.

Przez lata obserwacji zauważyłem, że świadkowie są całkowicie uzależnieni od „Organizacji”, której wszelkie wytyczne podawane są za pośrednictwem „Strażnicy” – ich głównego czasopisma. Co więcej, przekonałem się, że choć teoretycznie mówi się, że najważniejsze jest Pismo święte, to w rzeczywistości „…zamiast Biblii „Strażnica” został… i same okładki Biblii” (fragment wiersza pani Marii Kosowskiej, która przez 13 lat była świadkiem Jehowy). Towarzystwo „Strażnica” jest uważane za jedyny „kanał łączności” z Chrystusem. Hegemonia „Strażnicy” bardzo mnie raziła, tym bardziej, że w ciągu zaledwie 120 lat historii zboru, „Towarzystwo” wielokrotnie zmieniało swoje nauki, a nierzadko nawet sobie zaprzeczało. Tajemnicą poliszynela jest fakt kilkakrotnego wyznaczania przez nich daty końca świata. Najczęściej przypomina się lata 1914 i 1975, chociaż było ich znacznie więcej. Kiedy jednak w 1914 roku nie nastąpił koniec świata, przemianowano go na rok, w którym rozpoczęła się paruzja, czyli powtórna obecność Pana Jezusa. A przecież nie ma na to żadnych biblijnych dowodów. Jeśli natomiast wspomnieć rok 1975, to i tu srodze się zawiedli, bowiem Pismo wyraźnie oświadcza, że nikt nie może znać dnia ani godziny (Mt 24, 36). Wszystko to budziło moje wątpliwości, więc zacząłem dokładniej przyglądać się działalności, a szczególnie historii „Organizacji”. Zacząłem patrzeć krytyczniej na nauki „Strażnicy” i dokładnie „badać pisma, czy tak się rzeczy mają”. Oczywiście wnioski pozostawiałem dla siebie, ponieważ za krytykowanie „Niewolnika” grozi wykluczenie, czego wówczas się obawiałem.

„Strażnica” wychowuje swoich czytelników na bezwolne, zawsze posłuszne narzędzia do spełniania określonych zadań. Przekonałem się o tym osobiście. Ponadto każdy głosiciel musi być zajęty, by nie przyszło mu do głowy zastanawiać się nad niejasnościami, więc wyznacza się każdemu coraz to inne zadania. Jeśli mimo wszystko ktoś zacznie zadawać pytania, nieodmiennie pada odpowiedź: „bracie, poczekaj aż „Niewolnik Wierny i Rozumny” w słusznym czasie da właściwe wyjaśnienie”. Kiedy już przyjdzie czas i dany problem zostaje omówiony w „Strażnicy”, nierzadko okazuje się, że dotychczasowe wyjaśnienia były błędne. Wtedy mówi się, że jest to „Nowe światło” od Boga. Dziwne jest jednak to, że „Nowe światło” zaprzecza informacjom, które pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat wcześniej były także „Nowym światłem”. Mimo swojego młodego wieku, sam pamiętam co najmniej dwie poważne zmiany. Na przykład do roku 1989/90, świadkowie Jehowy oficjalnie twierdzili, że przynajmniej niektórzy mieszkańcy Sodomy i Gomory otrzymają zmartwychwstanie do życia na ziemi (wiecznego – oczywiście; patrz książka p.t. „Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi”, str. 179 ¤ 9, 1984 [Wachtower Biblie and Tract Socjety]). Natomiast w roku 1990 wyszło „Nowe światło”, bowiem okazało się, że „tak okropnie niegodziwi ludzie” nie będą z martwych wzbudzeni, bo „Pismo święte wyraźnie wskazuje, że tak nie będzie” (patrz j. w., wyd. 1990). No cóż, widocznie zaledwie 6 lat wcześniej Pismo mówiło coś innego, a Duch święty, którym podobno są namaszczeni wydawcy i autorzy spośród „Niewolnika Wiernego i Rozumnego”, najwyraźniej się pomylił. Ale to jest niemożliwe! Bóg się nigdy nie myli! To świadkowie są zmuszeni od czasu do czasu dokonywać rewolucji w swych wierzeniach, bo niestety okazuje się, że często są one nielogiczne. I czy ja mogłem dalej w to wierzyć? Dziękuję Panu Bogu, że mnie uwolnił z tej niewoli kłamstwa! Przekonałem się o prawdziwości słów Pańskich: „i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32).

Ale nie jest to jedyny powód dla którego już nie jestem świadkiem Jehowy. Od dawna raziła mnie w ich doktrynie niesamowita pewność siebie. Należą do tego typu ludzi, którzy mówią: „Tak jest, i na tym koniec”. Ludzie tacy nie chcą znać prawdy, która nie mieści się w systemie ich przeświadczeń, i wszystko, co się z nimi nie zgadza odczuwają jako groźbę. Płyną przez życie rzucając na lewo i na prawo swe slogany: „wszystko co nowe, nieznane, poszerzające horyzonty, to coś złego (…); a wszystko co stare, tradycyjne i krępujące, to coś dobrego” (dr Robert Anthony, „Pełna wiara w siebie” , wyd. studio EMKA Warszawa 1996, str. 26). W związku z tym nieraz zadawałem sobie pytanie: jak to możliwe, żeby jedynym miarodajnym źródłem właściwej interpretacji Biblii był „Niewolnik”, skoro tak często zmienia swe stanowisko, nierzadko w zasadniczych sprawach. Bardzo nie podobało mi się też osądzanie ludzi – bardzo tam powszechne – i określanie już teraz, kto z nich należy do „owiec”, które będą zbawione, a kto do potępionych „kozłów”, zupełnie tak, jakby to nie Bóg, a świadkowie mieli przeprowadzać Sąd Ostateczny. W całym ich nauczaniu nie trudno jest zauważyć dziwne dostosowywanie interpretacji do wygodnych wierzeń. I tak na przykład: doktrynę o Trójcy świętej odrzucają, stosując takie oto „logiczne” wytłumaczenie: 1 Bóg + 1 Bóg + 1 Bóg to nie może być 1 Bóg, bo 1 + 1 + 1 = 3, a nie 1. W ten sposób fundamentalną prawdę o istocie Boga sprowadzają do poziomu równania matematycznego na poziomie przedszkola, pomijając wyraźne dowody na prawdziwość Boga Trójjedynego. Natomiast proste sprawy komplikują do tego stopnia, że nawet wprawiony świadek Jehowy ma kłopoty ze zrozumieniem tego. Na przykład biblijną gwarancję zbawienia „całej pełni” czyli wszystkich, wyobrażoną w Apokalipsie św. Jana przez 144 000 (12 x 12 x 1000; 12 – pełnia), tłumaczą jako OGRANICZENIE liczby zbawionych (!!!). Twierdzą bowiem, że 144 000 to literalna liczba ograniczająca ilość osób, które pójdą do nieba. Pozostali „wierni świadkowie” otrzymają warunkowe zbawienie – warunkowe i czasowe – na 1000 lat, aby dojść do stanu bezgrzesznego. „Potem ci, którzy nie przejdą próby z pozytywnym wynikiem, „zginą razem z szatanem” w czymś, co ja nazywam Armagedonem – bis, czyli drugim końcem świata (pierwszy nastąpi za naszego życia, i zginą w nim wszyscy poza świadkami). Czyż takiej nauki – nawet na zdrowy rozsądek – nie można nazwać niedorzecznością? Nie tylko można, ale trzeba!

Historia organizacji zrzeszającej obecnych świadków Jehowy także obfituje w wiele ciemnych spraw. Do tego stopnia, że można mieć poważne wątpliwości co do „Ciała Kierowniczego”. Na przykład bardzo niejasne są kulisy objęcia rządu przez drugiego prezesa Towarzystwa Strażnica, po nagłej i dość tajemniczej śmierci w pociągu założyciela Ch. T. Russela. O fotel prezesa walczyło wówczas kilku członków zarządu, ale promowany był jeden z najbliższych współpracowników Russela. Tymczasem „wojnę” – bo tak to można nazwać – wygrywa nikomu nie znany prawnik Towarzystwa J. F. Rutherford. Ci, którzy nie uznali nowego prezesa zostali wykluczeni, a następnie wydaleni z ośrodka głównego. Co ciekawe, na zdjęciu zrobionym na 4 lata przed śmiercią Russela, a przedstawiającym najbliższych jego współpracowników, nie ma Rutherforda (zob. książkę p. t. „świadkowie Jehowy – głosiciele Królestwa Bożego”, wyd. Wathtower – Strażnica).

Ale przełomowym momentem w moim życiu było wydanie przez świadków Nowego Testamentu w języku polskim, który szumnie nazwali „Chrześcijańskie Pisma Greckie w przekładzie Nowego świata”. Już pobieżne przewertowanie tej publikacji sprawiło, że przeszył mnie dreszcz przerażenia. Zrozumiałem, że mam w ręku książkę, która ma być Słowem Bożym, a jest w rzeczywistości publikacją, dostosowaną do wierzeń i odpowiednio ukierunkowaną. Wiele tekstów jest po prostu zmienionych i to w tak subtelny sposób, że dopiero dokładne porównanie Biblii z tą publikacją daje pełny obraz zafałszowań w niej poczynionych. Podam tu na przykład werset, który ma zupełnie inne znaczenie w Biblii i w „Chrześcijańskich Pismach…” świadków.

Biblia Tysiąclecia:

„Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju»” (słowa Pana do złoczyńcy wiszącego obok Niego na krzyżu – Łk 23, 43).

Chrześcijańskie Pisma Greckie w przekładzie Nowego świata:

„A on rzekł do niego: «Zaprawdę mówię ci dzisiaj: będziesz ze mną w raju»”.

Czy zwróciliście uwagę jak niewinna zmiana tu nastąpiła? Dwukropek przesunięto z przed, za słowo „dziś”. Musieli w tym wypadku dokonać takiej zmiany, bo przecież nie wierzą w życie pozagrobowe, a tymi słowy Chrystus zaprzeczał nauce świadków Jehowy. Nie jest to jedyne miejsce, gdzie świadkowie zmienili treść Słowa Bożego. Takie przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Fakt pozostanie faktem: świadkowie Jehowy sfałszowali Biblię!

Kiedy byłem świadkiem Jehowy, wielokrotnie powtarzano mi, że są oni wzorem miłości, jedności i wyrozumiałości. Obowiązywało mnie przekonanie, że tylko oni postępują zgodnie z wolą Bożą. Kiedy nauczałem, musiałem podkreślać, że inne kościoły nie okazują takiej miłości. Na „dowód” przytaczałem fakt, że świadkowie odmawiają udziału w służbie wojskowej, by nie mieć jakiegokolwiek udziału w sztuce zabijania – jak nazywają obronę. Ponadto stawiałem na wzór wspólnotę świadków, która rzeczywiście przy pobieżnej obserwacji sprawia bardzo dobre wrażenie. Jednocześnie jednak miałem wątpliwości co do tej „bezinteresownej miłości”. Byłem w środku i widziałem wiele różnych rzeczy. Rzeczy, pod którymi Chrystus na pewno by się nie podpisał. To prawda, że w pewnych okolicznościach potrafią się pokazać. świadkowie okazują miłość tylko w bardzo ograniczonym zakresie – za to bardzo spektakularną. Natomiast jeśli chodzi o miłość bliźniego – to z czystym sumieniem mogę powiedzieć: Wśród świadków Jehowy nie ma miłości bliźniego. Czy można nazwać miłością potępianie błądzących, poprzez wyrzekanie się znajomości z nimi – tak, że nawet zwykłego „dzień dobry” nie wolno powiedzieć? To nie miłość kieruje ich postępowaniem, tylko nienawiść. Nienawidzą wszystkich i wszystkiego, co nie jest związane z tą wiarą. Każdy świadek oczywiście temu zaprzeczy, ale czyny mówią głośniej niż słowa. Znane są przecież wszystkie słynne nagonki świadków na Kościół z epitetami typu: świnie wracające do błota, („Strażnica”, 13.04.1989, nr 8), nierządnica, Babilon, słudzy diabła, sataniści w chrześcijańskich skórach itp. Twierdzą, że okazują miłość wszystkim ludziom, chodząc po domach i namawiając ich do porzucenia religii, a nierzadko do wyrzeczenia się rodziny. Niedawno rozmawiałem z pewną panią, której mąż przeszedł do świadków Jehowy. Powiedziała mi, że odkąd porzucił Kościół, przestał interesować się rodziną, przestał nawet łożyć na utrzymanie dzieci, a cały czas i wszystkie fundusze, jakimi dysponuje, poświęca na chodzenie po domach. Dzieci mają co jeść i w co się ubrać tylko dlatego, że mama pracuje na pełnym etacie. Czy to jest miłość?

Biorąc to wszystko pod uwagę, zrozumiałem, że nie mogę dłużej utożsamiać się z sektą świadków Jehowy. W związku z tym wystosowałem do starszych zboru list, w którym poinformowałem ich, że odtąd już nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Uzasadniłem to w odpowiedni sposób. Jednak w moim rodzinnym mieście był to dla nich straszny cios, więc chcąc to jakoś usprawiedliwić w opinii publicznej, zaczęli rozpowiadać, że ja nie odszedłem sam, tylko zostałem wykluczony za niemoralność. Ale to jest kłamstwo i przyznam, że byłem zaskoczony tym, że posunęli się nawet do tak jawnego złamania własnych zasad.

Do przyjęcia I Komunii świętej przygotowywał mnie ks. Krzysztof Gadowski – wikariusz parafii Włoszczowa, a udzielili mi Jej w postaci Ciała i Krwi Chrystusa w dniu 30 października 1996 r. ks. proboszcz Edward Terlecki i ks. Krzysztof Gadowski. Jeszcze przed I Komunią – za ustną zgodą ks. bpa Mieczysława Jaworskiego – miałem zaszczyt dawać świadectwo mojego nawrócenia w niektórych parafiach diecezji kieleckiej, w formie 20-25 minutowego odczytu, w miejsce kazania podczas Mszy świętej. Oprócz tego miałem już kilka spotkań z młodzieżą i jest to dla mnie źródłem wielkiej radości – większej, niż kiedykolwiek zaznałem w szeregach świadków Jehowy. Mimo tego jednak ciągle czuję, że jeszcze robię zbyt mało, że powinienem jeszcze więcej dążyć do walki z tą sektą. Sam przecież widziałem, jak zabijają wiarę setek chrześcijan, uzależniając ich od „Strażnicy” oraz „Niewolnika Wiernego i Rozumnego” – jak nazywają „namaszczonych” czyli wybranych.

Z wdzięczności do Pana Boga i Jego Matki postanowiłem moje dalsze życie poświęcić na służbę Bogu, więc odtąd staram się robić to, co najlepiej umiem: demaskować obłudę i kłamstwo w naukach świadków Jehowy. I tak na przykład w niektórych parafiach podczas niedzielnych Mszy świętych mam możliwość – zamiast kazania – dawać świadectwo mojego nawrócenia.

Adam Bielas

Źródło: (,,Miłujcie się!”, nr 3-4/1997)

Za: JednoczmySie

 


 

CZYTAJ:

 


 

Skip to content