Aktualizacja strony została wstrzymana

Piosenki z Generalnej Guberni – Stanisław Michalkiewicz

Co to będzie, co to będzie…! Nie dlatego, żeby było „ciemno wszędzie, głucho wszędzie”. Jest przecież akurat odwrotnie. Ciemno to jest pod latarnią, tą konkretnie, która świeci przed Kancelaria Premiera. Dopóki oświecała kancelarię Premiera Tuska, to wszystko było w jak najlepszym porządku, chyba, że demonstrację protestacyjną urządzali tam policjanci. Widziałem kiedyś taką demonstrację; z całej Polski zjechali się policjanci umundurowani i po cywilnemu („mruga tajniak na tajniaka…”) i stali na Alejach Ujazdowskich, skandując: „zło-dzie-je! zło-dzie-je!” Widok był dziwnie osobliwy, bo na całym świecie, jak policjant widzi złodzieja, to go łapie – a tu żaden nawet nie drgnął. Widocznie skądś mieli informację, że tych złodziei nie wolno im łapać, więc tylko głosem sygnalizowali ich obecność. Ale poza takimi incydentami Wszystko było w jak najlepszym porządku i nawet taki pan minister Sławomir Nowak, który zaciągnął się, czy może został zaciągnięty w charakterze szabesgoja na służbę u ukraińskiego premiera Włodzimierza Hrojsmana, dworuje sobie z sejmowej komisji markującej wyjaśnianie afery Amber Gold – a płomienni szermierze ludowej praworządności, zebrani na katowickim Kongresie Prawników Polskich ani słowem nie zająknęli się na temat zagadkowych przyczyn, dla których sędziowie nagle doznają amnezji i nawet na pytanie, jak się który nazywa, odpowiadają : „nie wiem, nie pamiętam”. Najwyraźniej pamięć wyłączyli im oficerowie prowadzący z Wojskowych Służb Informacyjnych, którzy nie tylko wystrugali ich z banana na jurysprudensów, ale w dodatku poprzebierali ich w „śmieszne średniowieczne łachy” z groteskowymi złotymi łańcuchami z tombaku – takiego samego, jaki na bycze karki zakładają sobie alfonchy rekrutujące panienki dla swoich bezpieczniackich sutenerów. Złośliwcy, których na tym świecie pełnym złości nie brakuje, szerzą fałszywe pogłoski, jakoby między siedzibą redakcyjnego Judenratu, a budynkiem „Cenzinu” przebiegało podziemne przejście, czyli tak zwane „lochy”, przez które od każdej transakcji odprowadzane są procenty dla starego grandziarza, który kupił sobie ponad 11 procent udziałów w spółce „Agora”. Te procenty mają zasilać Fundację Batorego, za pośrednictwem której Główny Cadyk III Rzeczypospolitej futruje autorytety moralne, które za niewielkie pieniądze („goły poeta dostał kotleta, piszą chłopczyki panegiryki”), płatnym językiem sławią jego triumfy, niczym samego Króla Niebieskiego. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy, bo jakże by inaczej – chociaż z drugiej strony pamiętam, jak to jeszcze w latach 90-tych Fundacja Batorego rozprowadzała po redakcjach okólnik informujący, kto ile od nich i za co dostał. Był to znakomity przewodnik po życiu publicznym naszego nieszczęśliwego kraju, bo na podstawie tych informacji można było zrozumieć, dlaczego jeden z drugim autorytet moralny ćwierka akurat z tego klucza, a nie jakiegoś innego. Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, to na liście płac figurował JE ksiądz biskup Tadeusz Pieronek – być może również i dzisiaj na łaskawym chlebie u grandziarza. Jeśli tak, to nie da się ukryć, że od czasów Judasza dokonał się spory postęp; on sprzedał Pana Jezusa za nędzne 30 srebrników, co w dzisiejszych zepsutych czasach nie stanowi nawet równowartości połowy jednorazowego transferu. No, ale ludzie rosną wraz z krajem, więc również grandziarz musi uwzględniać nie tylko inflację, ale i potrzeby. Dzisiaj za 30 srebrników żaden następca apostołów nie chciałby nawet na Sanhedryn spojrzeć, więc – jak to w żydowskiej anegdocie – „my tu o większe pieniądze się modlimy!

Ale nie o tym przecież chciałem pisać tylko o bojkocie festiwalu polskiej piosenki w Opolu. Piosenkarze zaprotestowali i w rezultacie pan Arkadiusz Wiśniewski, prezydent Opola wypowiedział rządowej telewizji umowę. Na takie dictum pan prezes Kurski ogłosił, że festiwal piosenki polskiej odbędzie się w Kielcach. Natychmiast jacyś zmobilizowani obywatele Kielc energicznie zaprotestowali przeciwko takiemu pomysłowi, z obawy, że w takiej sytuacji Kielce staną się synonimem „obciachu”. Rzeczywiście – co powiedzą w takim, dajmy na to , Paryżu, kiedy się dowiedzą, że w Kielcach zaśpiewały łamistrajki, za nic sobie mając względy solidarności z panią Katarzyną Szczot? Jak wiadomo, w Paryżu wszyscy panią Katarzynę Szczot nie tylko znają, ale za nią przepadają i już nie mogą wytrzymać bez codziennego odsłuchania piosenki „Testosteron”, opowiadającej o perypetiach doraźnego konkubinatu, kiedy to partner najpierw trzasnął partnerkę w mordę, a potem drzwiami: („Oskarżam cię o łez strumienie, osamotnienie, zdradę i gniew, oskarżam cię o to cierpienie, wojen płomienie, przelaną krew” – najprawdopodobniej z nosa, bo – jak pisał pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Krasicki – „i panowie chorują – czemuż lwy nie mogą”, więc dlaczegóż to celebryci nie mieliby spuszczać sobie krwi z nosa, zwłaszcza w sytuacjach konfliktowych?) Tak to wygląda na pierwszy rzut oka – ale któż poprzestaje na pierwszym rzucie oka? Źeby spenetrować prawdę, warto wykonać również drugi rzut oka, a wtedy bojkot wzniecony przez refrenistów jawi się nam w całkiem innym świetle. Dlaczegóż to Opole miałoby gościć festiwal polskiej piosenki i z tego tytułu nazywać się „stolicą polskiej piosenki”? Z punktu widzenia niemieckiej polityki historycznej nastał czas, by tej sytuacji położyć kres. W jaki sposób to zrobić – aaa, to już leży w gestii pierwszorzędnych fachowców, którzy do każdego celebryty, nawet do pani „Kasi Kowalskiej” podobno uchodzącej w środowisku za szczególnie odporną na jakiekolwiek perswazje, potrafią znaleźć dojście („zawsze się znajdzie jakaś dziura, którędy będzie można wejść” – głosiły słowa piosenki popularnej za moich czasów w kołach wojskowych). Może jeszcze nie teraz, ale już za rok, a najdalej „za dwa, za trzy, choć nie dziś”, Opole stanie się stolicą całkiem innej piosenki. Może jeszcze nie „Horst-Wessel-Lied”, bo licho nie śpi i koordynacja żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką ma swoje subtelne wymagania – ale chyba na terenie Rejencji Opolskiej dopuszczalne będą pieśni zakazane na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Toteż w Kielcach będą śpiewane całkiem inne „łodirydi”, co rzeczywiście w Paryżu może być niezrozumiane, bo Francuzi, o ile pamiętam, w zasadzie nie znają języków obcych, uważając, że jak ktoś już przyjechał do Francji, to powinien mówić po francusku. A która z celebrytek zna język francuski? Może i poznała – ale z mówieniem, nie mówiąc o śpiewaniu jest już znacznie gorzej.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    31 maja 2017

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3947

Skip to content