Aktualizacja strony została wstrzymana

Kościół w Niemczech – potulne narzędzie laickiej władzy?

W polityce niemieckiej wartości chrześcijańskie od lat nie odgrywają większego znaczenia. Stosunek poszczególnych partii do Kościoła pozostaje na ogół poza sferą zainteresowania wyborców, co nie dziwi, wobec głębokiej ateizacji społeczeństwa. Tegoroczna kampania jest jednak pod tym względem do pewnego stopnia wyjątkowa.

Konsensus

W sprawie stosunku państwa do Kościoła i wspólnot protestanckich panuje w Niemczech kompromis. Obie strony doskonale ze sobą współpracują, czerpiąc z tego obopólną korzyść. Dwie największe partie, CDU i SPD, dziś wspólnie tworzące rząd, optują za utrzymaniem systemu państwowych dotacji dla struktur kościelnych. Państwo zbiera od wszystkich nominalnych chrześcijan podatek kościelny, wspiera rozmaite inicjatywy charytatywne, kulturalne, ekumeniczne. Kościół na te pieniądze musi, oczywiście, zarobić. I zarabia bardzo aktywnie, realizując poprawny politycznie program, który niedawno w zwięzłych i wymownych słowach wyraził lewacki kandydat na kanclerza, socjalista, ateista i genderysta, Martin Schulz.

Skrajny lewak apologetą Kościoła –  ku chwale demokracji

Schulz skierował do kierownictwa Kościoła katolickiego i wspólnot protestanckich list, w którym wyrażał swoje najwyższe zadowolenie z postawy tychże, gdy chodzi o „budowanie tolerancji i demokracji” w Niemczech. Skrajny lewak, otwarcie lobbujący na rzecz homomałżeństw i innych libertyńskich aberracji, wezwał hierarchów chrześcijańskich do dalszego zgodnego współdziałania z państwem niemieckim na rzecz współczesnych „wartości”, zapewniając, że tę współpracę ze swojej strony może zagwarantować. Choć list wyszedł spod pióra głównego politycznego konkurenta kanclerz Angeli Merkel, to szefowa chadecji mogłaby przecież złożyć pod nim i swój podpis. Także dla Merkel Kościół bywa niezwykle przydatny.

 Na przykład, gdy trzeba w różowych barwach przedstawić społeczeństwu obłędną politykę imigracyjną. Ciepłe słowa kardynała Reinarda Marxa i kilku innych prominentnych hierarchów, kilka wręczonych kanclerz nagród, publiczne podziękowania – i szaleńczy projekt sprowadzenia do kraju miliona muzułmańskich, całkowicie nieintegrowalnych migrantów, zamienia się w podniosły akt chrześcijańskiego miłosierdzia. Wyrażenie w kilku listach i na paru konferencjach podziękowania dla CDU sprzeciwiającej się pełnej legalizacji eutanazji – i już z Merkel, która akceptuje „kompromis” aborcyjny skutkujący 100 tysiącami zabitych dzieci rocznie, robi się prawdziwie chrześcijański polityk. Dodajmy, że kanclerz chce „chronić rodzinę” i nie zgadza się na homomałżeństwa; równocześnie pozwala wprawdzie na brutalne forsowanie ideologii gender i seksualizację dzieci, ale o tym: sza!

Z Schulzem i SPD sprawa jest nieco trudniejsza, bo ugrupowanie to aktywnie dąży nie tylko do dalszego „postępu” w dziedzinie zabijania ludzi, ale chce ustawowo zniszczyć instytucję małżeństwa wprowadzając ich jednopłciową karykaturę, ale wciąż istnieje przecież pole do współpracy – można przecież, jak raczył się wyrazić sam Schulz, wspólnie budować „demokrację i tolerancję”!

Na wojnie z Alternatywą dla Niemiec

Wszystko pewnie toczyłoby się swoim rytmem i Niemcy w ogóle nie zajmowaliby się przed wyborami Kościołem, może tylko niekiedy wzruszeniem ramion traktując niepoważne ubolewania postkomunistów lub Zielonych na „wciąż utrzymującą się dyktaturę kleru” – gdyby nie Alternatywa dla Niemiec (AfD). Partia nominalnie konserwatywna i miłująca chrześcijańską cywilizację, w praktyce zawzięcie krytykującą biskupów i przez nich równie zawzięcie zwalczana. Wszystko za sprawą stosunku do polityki sprowadzania do kraju setek tysięcy muzułmanów. AfD od początku tak zwanego kryzysu uchodźczego negatywnie ocenia rolę Kościoła i wspólnot protestanckich, uznając, że wsparcie hierarchów dla polityki władz spod znaku CDU-SPD jest potężnym błędem.

Partia atakuje biskupów przy każdej niemal okazji; jej zwolennicy w mediach społecznościowych obrzucają ich potokami tak zwanego „hejtu”, posuwając się często nawet do grożenia im śmiercią. Sami politycy nieustannie mówią o „mieszaniu się Kościoła do polityki”, sugerując, że hierarchowie w ogóle nie powinni się odzywać w sprawach ważnych dla społeczeństwa, skupiając się na teologii. Ostatnio obie strony tego dziwnego konfliktu postanowiły wypowiedzieć sobie nieformalną wojnę.

Najpierw kardynał Reinhard Marx stwierdził publicznie, że katolicy nie powinni głosować na Alternatywę ze względu na jej stosunek do imigrantów oraz islamu. Nieco później za cichą aprobatą kolońskiego arcybiskupa kardynała Rainera Marii Woelkiego katoliccy i protestanccy świeccy zorganizowali w Kolonii demonstrację przeciwko AfD. W odpowiedzi na niedawnym wiecu partyjnym jeden z członków federalnego zarządu Alternatywy, Armin-Paul Hampel, wezwał z mównicy do opuszczania szeregów Kościoła katolickiego i struktur protestanckich, co spotkało się z dużym aplauzem zgromadzonych na zjeździe członków i sympatyków AfD. Politycy tejże opowiedzieli się też jednoznacznie za ograniczeniem współpracy państwa z hierarchią chrześcijańską, przede wszystkim poprzez radykalne obcięcie finansowania struktur kościelnych z budżetu. To właśnie w odpowiedzi na te apele Alternatywy swoją apologię „demokratycznego zaangażowania” Kościoła opublikował lewak Schulz. W obronie hierarchów chrześcijańskich stanęli naturalnie także politycy CDU i CSU, gorąco popierając „mieszanie się Kościoła do polityki”. Wiadomo – to wygodne tak długo, jak długo chodzi, na przykład, o masową migrację, a nie masową hekatombę nienarodzonych…

Kościół wyborczą maszynką

W ten sposób kwestia Kościoła w niemieckiej kampanii wyborczej do Bundestagu odżyła, zarazem właściwie stając na głowie. Najżarliwiej biskupów krytykuje nie skrajna lewica, ale prawica definiująca się jako tarcza zachodniej Christianitas; w obronie Kościoła staje zadeklarowany ateista i socjalista oraz nominalna chadecja, która na szczeblu landów bez mrugnięcia okiem wchodzi w koalicje z otwarcie antychrześcijańskimi Zielonymi, za jedyny program mając schlebianie większości wyborców. Nie można oprzeć się wrażeniu, że Kościół jest przez niemieckie partie traktowany niezwykle instrumentalnie. Nie zwraca się żadnej już uwagi na jego przesłanie w sprawach moralności czy ochrony życia. Merkel nie wprowadziła jeszcze homozwiązków i eutanazji nie z powodu chrześcijańskich przekonań, ale tylko ze względu na brak wyraźnej woli wyborców. Zdanie Kościoła nie ma już żadnego znaczenia. Gwarantuje się mu strumień pieniędzy, jeżeli tylko odpowiednio mocno zaangażuje się w budowę „demokracji i tolerancji” – to znaczy poprze sztandarowe projekty władzy i powstrzyma się od przesadnej krytyki tam, gdzie dla tejże byłoby to niewygodne.

Ślepy zaułek

 Wszystko to dowodzi nie tylko powolnego zacierania się w Niemczech podziałów na „prawicę” i „lewicę”, ale wskazuje też na gigantyczne trudności, z jakimi musi borykać się Kościół uzależniony od władzy państwowej w kraju de facto ateistycznym. Wchodzić w politykę Kościół potrzebuje i musi, ale poprzez bezkompromisowe głoszenie katolickiego spojrzenia na ważne społecznie kwestie, a nie zawieranie szemranych układów z partiami, dla których jest wyłącznie gwarantem dostarczenia pewnej ilości głosów przy urnach wyborczych. Ściśle wiążąc się z laickim mainstreamem politycznym niemiecki episkopat popełnił fatalny błąd. Skutki, jak zwykle, odczuwają wierni, w coraz większej mierze pozbawiani katolickiego przewodnictwa biskupów, a zamiast tego karmieni poprawną politycznie papką. Zamiast bronić miejsca wiary w życiu społecznym niemieccy katolicy i protestanci mogą dziś „budować demokrację i tolerancję” – razem ze swoimi pasterzami, uśmiechającymi się przymilnie na widok rozdających pieniądze ateistów lub kryptoateistów u steru państwa.

Paweł Chmielewski

Za: PoloniaChristiana - pch24.pl (2017-05-18) | http://www.pch24.pl/kosciol-w-niemczech---potulne-narzedzie-laickiej-wladzy-,51657,i.html

Skip to content