Aktualizacja strony została wstrzymana

Jubileuszowy Dzień Judaszyzmu

Jak tak dalej pójdzie, to nie Wrocław, tylko Poznań stanie się europejska stolicą kultury – a to za przyczyną nieubłaganego postępu, który najwyraźniej tam jeśli jeszcze nie zwyciężył, to właśnie zwycięża. Świadczą o tym nie tylko Marsze Równości, w których ulicami miasta paradują sodomici płci obojga, demonstrując przy pomocy czynności konkludentnych swoje ulubione zabawy erotyczne, ale również Dni Judaizmu, które też są formą perwersji, tyle – że nie cielesnej, a raczej intelektualnej. A właśnie w stolicy Wielkopolski rozpoczęły się przygotowania do obchodów XX, jubileuszowych Dni Judaizmu, więc warto przypomnieć, od czego wszystko się zaczęło.

W połowie lat 90-tych dialog z judaizmem przybierał formy raczej aluzyjne. W 1994 roku ośmiu polityków amerykańskich (m.in. Newt Ginrgich), wystosowało od ówczesnego sekretarza stanu Warrena Christophera list sugerujący, by Departament Stanu ostrzegł rządy krajów Europy Środkowej, że jeśli nie zadośćuczynią one żydowskim roszczeniom majątkowym, to stosunku USA z tymi krajami ulegną pogorszeniu. Ponieważ w 1994 roku wszystkie kraje Europy Środkowej na czele listy swoich politycznych priorytetów umieściły intencję przystąpienia do NATO, którego USA były i są politycznym kierownikiem, perspektywa pogorszenia stosunków z USA mogła oznaczać szlaban do NATO. Toteż kiedy tylko za sprawą przecieku wspomnianego listu do amerykańskiej prasy intencje amerykańskie stały się jawne, polski rząd skierował do Sejmu projekt ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich, w następstwie której 9 gminom żydowskim oraz nowojorskiej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego przekazany został dostęp do majątku w nieruchomościach, o szacunkowej wartości około 7 miliardów dolarów. Początkowo ten transfer miał być co najmniej o 3 mld dolarów wyższy, ale dzięki temu, że udało mi się przekonać jednego z posłów do zmiany pierwotnego zapisu projektu tej ustawy, Polska zaoszczędziła co najmniej 3 mld dolarów. Wskutek tego zostałem przez Judenrat „Gazety Wyborczej” i rozmaitych szabesgojów okrzyknięty antysemitnikiem. Nie o to jednak chodzi, bo niezależnie od działań podejmowanych na odcinku państwowym, zostały też podjęte działania na odcinku kościelnym.

Dzień Judaizmu został proklamowany w 1997 roku, wkrótce po pielgrzymce, jaką delegacja Episkopatu Polski odbyła do Brukseli. Wcześniej, to znaczy – przed tą pielgrzymką, prymas Józef Glemp bardzo krytycznie oceniał procesy laicyzacyjne, które już wtedy przebierały postać istnej bigoterii „laickości” polegającej na usuwaniu wszelkich śladów chrześcijaństwa nie tylko z historii Europy, ale również – z przestrzeni publicznej. Jednak po powrocie z tej pielgrzymki oświadczył, że przyłączenie Polski do Unii Europejskiej jest „historyczną koniecznością”. Tę deklarację można traktować jednocześnie zarówno jako entuzjastyczną – bo cóż może być lepszego niż odgadnięcie w porę „historycznych konieczności” – ale również jako melancholijną – bo „historyczna konieczność” jest trochę podobna w nastroju do zatrzaśniętych za skazańcem bram więzienia i tylko ponury humorysta Hegel, dlaczegoś uchodzący za „filozofa”, uważał taki stan za ucieleśnienie wolności. Co tam prymas Glemp sobie wtedy myślał – tego już się nie dowiemy, podobnie jak tego, jakimi argumentami brukselscy biurokraci przekonali uczestniczących w pielgrzymce biskupów do Anschlussu , ale ważne jest, że właśnie wtedy musiała zapaść decyzja o proklamowaniu Dnia Judaizmu akurat w Polsce. Jaki ma on związek z żydowskimi roszczeniami wobec Polski – trudno zgadnąć, chociaż jakiś może mieć, ponieważ Dzień Judaizmu polega na tym, iż duchowieństwo Kościoła Rzymskokatolickiego w Polsce włącza się w propagowanie judaizmu, a więc zupełnie innej religii, a także – żydowskiego przemysłu rozrywkowego.

Jak zauważyli już dawno wymowni Francuzi – du sublime au ridicule il n’y a qu’un pas – co się wykłada, że od wzniosłości do śmieszności jest tylko krok. I tak się właśnie stało przy okazji obchodów tegorocznego, jubileuszowego Dnia Judaizmu, któremu towarzyszy w charakterze motta cytat z proroka Jeremiasza: „Uwiodłeś mnie Panie, a ja pozwoliłem się uwieść”. Zwłaszcza w Poznaniu, mieście Parad Równości urządzanych przez sodomitów i gomorytów, ten solenny cytat nabiera nieoczekiwanego podtekstu frywolnego. Świadczy o tym już samo „uwiedzenie”, w przypadku którego nie można pominąć frywolności, a cóż dopiero, gdy osoba uwiedziona tym uwodzicielskim zabiegom się poddała? Tutaj od atmosfery frywolności wprost nie można się uwolnić, nawet jeśli dotyczy ona wyłącznie perwersji intelektualnej. A tak właśnie jest – o czym świadczą choćby cytowane przez Katolicką Agencję Informacyjną opinie pani Magdaleny Tomczak ze stowarzyszenia COEXIST, które oprócz półksiężyca i Gwiazdy Dawida umieszcza w swojej nazwie również krzyż. Przypomina to atmosferę, jaka musiała panować w barze COCOFLI, w którym, według Leszka Kołakowskiego, miała zacząć się historia Hioba. COCOFLI było skrótem następujących pojęć: Coexistence, Cooperation, Friendship, Love, Identity. W tym właśnie barze bywał Jehowa, a niekiedy zachodził tam też i Szatan. Z przypadkowego spotkania wyniknął zakład, z którego Leszek Kołakowski wyprowadził wiele morałów, między innymi i ten, że ludzie prości mają wiele powodów, by wystrzegać się nawet przyjaznych przekomarzań między możnymi. Więc pani Tomczak nie tylko zwyczajowo twierdzi, że bez judaizmu nie moglibyśmy zrozumieć Nowego Testamentu, ale tak dobrze chce, że twierdzi nawet iż bez Żydów nie moglibyśmy zrozumieć nawet kultury polskiej. Wyobrażam sobie, jak musi cieszyć się z tego Judenrat „Gazety Wyborczej”, który i bez tego uważa, że najlepiej nadaje się na objaśniacza mniej wartościowemu narodowi tubylczemu jego kultury, ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogłoby być jeszcze lepiej, więc skoro pani Tomczak tak twierdzi, to niech jej będzie na zdrowie. Inna sprawa, że ta chwalebna gorliwość pani Tomczak rodzi pewne wątpliwości natury teologicznej; chrześcijanie bowiem wierzą, że pełnia Objawienia nastąpiła właśnie w Chrystusie, a więc – w chrześcijaństwie. Tymczasem pani Tomczak utrzymuje, że bez judaizmu tego całego chrześcijanstwa w ogóle nie można pojąć, a zatem – cóż to za „pełnia”, skoro dla jej zrozumienia musimy używać rozmaitych protez? Ale – jak to pisał Franciszek Maria Arouet zwany Voltaire, „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” – a cóż dopiero – jakie trapią je wątpliwości?

Ale mniejsza o wątpliwości, bo ciekawsza wydaje się dysputa między JE abpem Stanisławem Gądeckim i panem prof. Janem Grosfeldem, którzy będą próbowali odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego chrześcijanie potrzebują Żydów?” Po pierwsze dlatego, że pytanie zostało chyba sformułowane niefortunnie, jako że zakłada ono, iż chrześcijanie naprawdę Żydów do czegoś potrzebują. Tymczasem dotychczas bywało raczej odwrotnie; Żydzi potrzebowali chrześcijan w charakterze tzw. „szabesgojów”, w dość szerokim zresztą rozumieniu tego słowa. Karol Olgierd Borchardt wspomina, jak to będąc oficerem na transatlantyku „Polonia” pływającym na linii palestyńskiej z rumuńskiej Konstancy do Hajfy, spotkał pewnego razu na korytarzu wzburzoną delegację Żydów z rabinem na czele. Okazało się, że delegacja trafiła do kapitana Mamerta Stankiewicza z zamiarem zakupu statku. Na zdumienie kapitana zaskoczonego tą ofertą przewodniczący delegacji rabin odpowiedział, że oni „zawsze” kupują statek. Zdumienie kapitana było tym większe, że – jak wyjaśnił swoim rozmówcom – statek można kupić tylko raz, więc w jaki sposób oni „zawsze” go kupują? Na to rabin zapytał, czy on, znaczy – kapitan, tym razem chce więcej pieniędzy? Na to coraz bardziej zirytowany kapitan zapytał, dlaczego właściwie chcą kupić statek. Rabin wyjaśnił, że właśnie zbliża się szabas, kiedy Żydom nie wolno podróżować. Kiedy kupią statek będą u siebie w domu. Na to oburzony Mamert Stankiewicz oświadczył, że on do spółki z nimi nie będzie oszukiwał ichniego Pana Boga. Nic tak nie gorszy, jak prawda, więc rozwścieczony rabin wybuchnął: „uj, jak pan wiele o sobie myśli! Pan Bóg nie ma nic lepszego do roboty, tylko patrzeć, co pan o Nim myśli! Ja takiego zarozumiałego człowieka jeszcze nie widziałem!” W rezultacie kapitan wyrzucił delegację za drzwi i dopiero Borchardt wybawił ją z kłopotu wyjaśniając, że pomylili drzwi i zamiast do intendenta, który za każdym razem sprzedawał im statek za 10 groszy, trafili do kapitana. Wydaje się tedy, że pytanie powinno być sformułowane inaczej: do czego chrześcijanie potrzebują Żydów? Myślę, że odpowiedź na takie pytanie mogłaby być znacznie ciekawsza, niż odpowiedź na pytanie sugerujące, iż Żydzi są chrześcijanom koniecznie do czegoś potrzebni, niczym łaska Boska do zbawienia.

No i wreszcie sprawa owego „uwiedzenia” o którym wspomina motto tegorocznego Dnia Judaizmu. Niezależnie od okoliczności towarzyszących uwodzeniu, to znaczy – intencji uwodzącego, nadziei osoby uwiedzionej i różnych innych drobiazgów, istotny jest też rezultat uwiedzenia w postaci potomstwa. Cóż może pojawić się w następstwie uwiedzenia chrześcijan przez sprytnych reprezentantów judaizmu? A cóż by innego, jeśli nie Źywa Cerkiew, przy pomocy której sprytni funkcjonariusze judaizmu próbują rozłożyć chrześcijaństwo? Na ten trop wskazuje nie tylko to, że do „dialogu z judaizmem”, czyli Źywej Cerkwi garną się przede wszystkim duchowni, co do których pojawiały się w przeszłości podejrzenia, że – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” – zostali zarejestrowani przez SB w charakterze tajnych współpracowników, ale przede wszystkim to, że pod wpływem wspomnianego „dialogu”, być może dyskretnie wspieranego złotem słynnego grandziarza, Zmartwychwstanie Chrystusa powolutku przestaje być uważne za fakt historyczny, tylko za specyficzny stan ducha apostołów, którzy tak byli spragnieni zmartwychwstania, tak byli spragnieni, aż z tego spragnienia zaczęło im się to i owo wydawać. W tej sytuacji trudno mówić o jakichś „dniach judaizmu”. Bardziej pasowałaby do nich nazwa „dni judaszyzmu” – choćby z tego względu, że Pan Jezus ponownie jest wtedy sprzedawany – z tą różnicą, że tym razem chyba za cenę znacznie wyższą od 30 srebrników.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    20 stycznia 2017

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3837

Skip to content