Aktualizacja strony została wstrzymana

Okupacja Wall Street i kryzys kapitalizmu – E. Michael Jones

Komentarz: Wstęp do pracy E. Michaela Jonsa pt: Jałowy pieniądz. Historia kapitalizmu jako konfliktu między pracą a lichwą. Tom I: Od Medyceuszy do Newtona. Przypisy w oryginale.

E. Michael Jones

E. Michael Jones

Antonio: Jest-li wasze złoto I srebro stadem owiec lub baranów?
Szajlok: Nie wiem, lecz mnożę moje równie szybko.
Antonio: Kiedyż albowiem przyjaciel czynsz ściągał Od przyjaciela, za jałowy metal?
Pożycz… raczej jak nieprzyjaciołom.
William Shakespeare, Kupiec wenecki

Tout grand commerce se reduit a 1’usure.
(Cały wielki handel sprowadza się do lichwy)
Markiz dArgenson

Nie za złoto i srebro, lecz za pracę nabywano pierwotnie wszelkie bogactwa świata; wartość zaś ich dla tego, kto je posiada i chce wymie­nić na nowe jakieś wytwory, równa jest ściśle ilości pracy, jaką za te bogactwa może on nabyć lub jaką może rozporządzać.
Adam Smith, Bogactwo narodów

Pomnażanie pieniędzy w drodze lichwy „wydaje się być czymś cu­downym, jednakże tak naprawdę jest czymś diabolicznym”.
Raymond de Roover o św. Antoninie z Florencji

Uncja złota, proszę pana, jest warta tyle, ile jest warta z powodu ludzkiej pracy włożonej w jej znalezienie i pozyskanie.
The Treasure of the Sierra Mądre (Skarb Sierra Mądre)

Z punktu widzenia gospodarki narodowej, płace… nie mogą być postrzegane jako koszty.
Heinrich Pesch, Lehrbuch der Nationaloekonomie

 

Spacer Mostem Brooklyńskim w kierunku Manhattanu w pogodny jesienny dzień jest jedną z tych życiowych przyjemności, jaką może zaoferować je­dynie Nowy Jork. Patrząc w kierunku zatoki, widzimy Statuę Wolności, Ellis Island i drapacze chmur w dzielnicy finansowej. Most Brooklyński jest jednym z nielicznych nowojorskich mostów, przy budowie którego pomyślano o pieszych. W słoneczny niedzielny dzień chodnik na nim zamienia się w nieprzerwany stru­mień ludzki, rozciągający się od Brooklynu po Manhattan.

Gdy patrzę na to, przypomina mi się marsz protestacyjny, ponieważ ty­dzień wcześniej zostało tu aresztowanych około ośmiuset protestujących, biorą­cych wcześniej udział w demonstracjach pod hasłem „Okupuj Wall Street” w Zuccotti Park. Najpierw zostali namówieni przez policję do wejścia na most, a chwilę później zaatakowali ich ci sami ludzie, którzy powiedzieli im, że mogą tamtędy przemaszerować.

Wiosną roku 1970, gdy skończyłem college, podobnie jak wielu innych studentów wziąłem udział w proteście przeciwko decyzji prezydenta Nixona o wkroczeniu do Kambodży. Na uniwersytecie stanowym Kent w Ohio czworo ludzi poniosło śmierć, gdy Gwardia Narodowa otworzyła ogień do manifestantów. Strzelano z karabinów M1, będących – w przeciwieństwie do M16, które je zastąpiły – bronią przeznaczoną do walki na długi dystans. Widok żołnierzy strzelających z broni tego typu do tłumu bezbronnych studentów był dla naszego pokolenia jednym z tych szokujących momentów, których się nie zapomina.

Nic tak dramatycznego nie przydarzyło się podczas podobnego marszu w Fi­ladelfii, jednakże jego przykład jest równie pouczający. Gdy maszerowaliśmy przez Belmont Plateau w kierunku śródmieścia, zza krzaków wyszli działacze pacyfi­styczni niosący flagi Wietkongu i stanęli na czele marszu. Rozpoznałem kilkoro z nich. Mieszkali po drugiej stronie korytarza w naszym hipisowskim akademiku. Byli członkami partii komunistycznej, a część z nich była na Kubie w Brygadzie Venceremos. Stanowili typową zgraję żydowskich komunistów z gatunku tych, jakich w tamtych czasach trudno było nie napotkać w kręgach akademickich. Szli na czele naszego marszu, powiewając flagami Wietkongu i sprawiając wrażenie, że cała reszta jest taka sama, jak oni.

Była to lekcja, której nigdy nie zapomniałem. Przez następne czterdzieści lat, niezależnie o jaki ruch chodziło, zawsze był ktoś, kto szedł na czele parady, niosąc flagę i sugerując, że pozostali podążają za nim. Choć była piękna pogoda, a z mostu roztaczał się jeszcze piękniejszy widok, szedłem na czele demonstracji pod hasłem „Okupuj Wall Street” z Zucotti Park, intensywnie zastanawiając się nad tym, kiedy z krzaków wyjdą komuniści, by stanąć na czele naszego marszu. F. William Engdahl – człowiek, którego spotkałem w Szwajcarii, a który miał zawsze coś mądrego do powiedzenia na różne tematy, począwszy od finansów a skończywszy na genetycznie modyfikowanych nasionach – stwierdził ostatnio, że za demonstracjami odbywającymi się pod hasłem „Okupuj Wall Street” stał (jako agent Rotschildów) George Soros.

Jeśli tak, to nie było to widoczne dla przypadkowego obserwatora takiego jak ja. Jedyną rzeczą, która każdemu rzucała się w oczy w Zuccotti Park, był brak centralizacji, co wyraźnie świadczyło o tym, że w tym przypadku mieliśmy do czynienia z autentycznym, oddolnym ruchem. Był to ten rodzaj tłumu, z jakim mielibyśmy do czynienia podczas protestów odbywających się w latach sześć­dziesiątych w Nowym Jorku, powiedzmy na Washington Square: dobosze wali­li w bębny, hipisi tańczyli, a ludzie z wytatuowanymi twarzami leżeli na workach od śmieci w stanie przypominającym śpiączkę. Jakaś naga kobieta z ciałem pomalowanym na czarno i czerwono oraz ludzie wyglądający na dwudziestolat­ków nie trzymali masowo produkowanych tablic ze sloganami, lecz transparenty domowej roboty, na których w większości wypisano hasła natury ekonomicznej. Jednym z najpopularniejszych było „Dług jest niewolą”, przy czym szczególny nacisk kładziono na zadłużenie studentów; inne brzmiało: „Pieprzyć bezpłatne praktyki!” Był w tym wszystkim jednak wątek przewodni, nawet jeśli ludzie nie po­trafili go zwięźle wyrazić. Ten protest dotyczył konfliktu pomiędzy pracą a lichwą.

Większość spośród ludzi biorących udział w protestach pod hasłem „Okupuj Wall Street” wyglądała tak, jakby dopiero co opuścili mury collegeów. Podobnie jak wielu ich rówieśników, nie mieli pracy i stanęli przed widmem spłaty kredy­tów studenckich, powiększonych wykładniczo o sumy skumulowanych odsetek, co razem tworzyło obciążenie gwarantujące, że każdy pieniądz, jaki zarobią (o ile kiedykolwiek znajdą pracę) zostanie wessany w czarną dziurę, która będzie im towa­rzyszyła do końca życia. Niedługo przed rozpoczęciem protestów krążyła w wiado­mościach opowieść o kobiecie, która ukończyła szkołę medyczną z długiem w wy­sokości trzystu tysięcy dolarów. Dziesięć lat po uzyskaniu dyplomu jej dług wynosił już pięćset tysięcy. Jeśli tak było w przypadku osoby otrzymującej lekarską pensję, to jakie perspektywy ma przed sobą bezrobotny programista komputerowy?

Wbrew temu, co mówią media głównego nurtu, demonizujące protestujących jako uprawiających seks w namiotach i zanieczyszczających chodniki (nie widziałem na to żadnych dowodów), powodem protestów była lichwa. Warto przy tym dodać, że słowo to nie pojawiło się w sposób czytelny na żadnym z transparen­tów, jakie widziałem w Zuccotti Park. Ilekroć wspomniałem o lichwie, tylekroć napotykałem puste spojrzenia. Protest był motywowany moralnym problemem, z którego istnienia nikt nie zdawał sobie sprawy.

Gdy przybyłem na miejsce, na szczycie schodów prowadzących do wschod­niego wejścia do Zuccotti Park zebrała się grupa pastorów i studentów teologii z Union Theological Seminary. Wyglądało to na próbę nadania protestowi im­pulsu intelektualnego. Owa próba, choć podjęta z entuzjazmem, wypadła fatal­nie. Mówca pod koloratką wyjaśniał słuchaczom, że system, w którym żyjemy, stoi w sprzeczności z Ewangelią. Nie był to katolicki ksiądz, lecz wielebny Mikę Ellick, pastor Judson Memoriał Church. Towarzyszył mu inny duchowny, również z koloratką, wielebny Stephen Phelps z Riverside Church, który mówił niemalże to samo, a jego wystąpieniu towarzyszyły entuzjastyczne reakcje studentów Union Theological Seminary. Przemówienia nie były płynne, ponieważ tłum, niczym jakiś dziwny starogrecki chór, powtarzał każde zdanie, jakie wyszło z ust przemawiają­cego, co momentami dawało niezamierzony efekt komiczny.

Dobrą wiadomością było to, że tym razem komuniści nie stanęli na czele parady. Demonstracje pod hasłem „Okupuj Wall Street” przypominały raczej jakieś religijne przebudzenie. Przywództwo objęli duchowni, interpretujący cały kryzys z chrześcijańskiego punktu widzenia. Złą wiadomością było natomiast to, że owi duchowni zdawali się wzdragać przed nadaniem manifestacji jasnej wymowy moralnej, która była tak rozpaczliwie potrzebna. W istocie wydawali się dumni z tego, że nie przyjęli roli przywódców.

Gdy rozmawiałem z wielebnym Phelpsem na temat braku moralnej wymowy, odpowiedział mi, że zadaniem Kościoła jest wspierać „to” (tu wykonał nieokreślony gest wskazujący otaczający nas tłum). Zapytałem go, czym „to” dokładnie jest, ale nie usłyszałem nic konkretnego. Phelps powiedział, że w pierwszych stuleciach istnienia Kościoła mieliśmy do czynienia z licznymi sporami, jednakże nikt nie został ekskomunikowany. Stwierdził też, że ludzie sami nadadzą temu ruchowi odpowiedni charakter, co wszakże może zająć sporo czasu. Gdy zapytałem go, czy „to” miało jakiś związek z kapitalizmem, nie zgodził się ze mną. Nie wiedział nawet, co oznaczało pojęcie „kapitalizm”. Niektórzy ludzie twierdzą, że to, inni że tamto. Ustalenie ostatecznej wersji odpowiedzi zajęłoby w takim razie stulecia i jest mało prawdopodobne, by stało się to bez odpowiedniego kierownictwa. Gdy (cytując Lenina) powiedziałem, że „władza leży na ulicy”, wielebny jedynie wzru­szył ramionami.

„Uczyłem kiedyś pisania wypracowań – powiedziałem Phelpsowi – i mieli­śmy zwyczaj prosić studentów o to, by nadawali swym wypracowaniom konkretny temat, rozpoczynając je zdaniem nadającym tytuł. Gdybyś miał więc wymyślić slogan, ujmujący istotę tego protestu, jak by on brzmiał?”

Wielebny Phelps zastanawiał się przez chwilę, po czym odrzekł: „Brzmiałby «my chcemy»”. Zaraz potem odszedł, a ja zastanawiałem się nad wymyślonym przez niego sloganem. „My chcemy”. Ale czego chcemy? W tym momencie tłum, który słuchał przemówienia wielebnego Phelpsa, zebrał się za czymś, co przypominało skrzyżowanie złotego cielca z bykiem z logo Merrill Lynch1, po czym wszyscy ruszyliśmy na południe w kierunku Wall Street. Jednym z masze­rujących, również w koloratce, był ksiądz Kościoła episkopalnego nazwiskiem John Dinero – Włoch, wychowany w wierze rzymskokatolickiej, który później zmienił wyznanie. Dinero nie był w stanie nawet odrobinę lepiej określić wiodą­cego tematu dyskusji niż uczynił to Phelps. Ostatecznie, gdy już porozmawiałem z każdym noszącym koloratkę, odniosłem wrażenie, że zasadniczą cechą zaanga­żowania duchowieństwa w te protesty była troska o to, by nie narzucać nikomu poglądów – ani przedwcześnie, ani wcale. Cokolwiek by się działo, byli tam po to, by wspierać. Kropka. Wszystko inne, co mogło nosić jakiekolwiek cechy kon­kretu czy duchowego kształtowania, było postrzegane jako coś niepożądanego, jako rodzaj faszyzmu.

Gdy zapytałem, czy katolicy zaangażowali się w wysiłki podejmowane przez księży, Dinero pomyślał przez chwilę, po czym wymienił kilka osób ze Stowarzy­szenia Robotników Katolickich, którzy byli jedynymi przedstawicielami katolików. W tym miejscu wspomniał, że kardynałowie Egan i Dolan wypowiadali się prze­ciwko małżeństwom gejów i sugerował, że to właśnie podkopało ich wiarygod­ność w oczach duchowieństwa innych wyznań. Zatkało mnie, bo brzmiało to jak oczywisty błąd non seąuitur. Co kwestia małżeństw gejów miała wspólnego z akcją „Okupuj Wall Street”, lichwą czy kapitalizmem? Doszedłszy do siebie, zapytałem:

„Czyżby wyzwolenie seksualne miało jakiś związek z problemami ekono­micznymi?”.

Dinero podszedł do całej sprawy z punktu widzenia wyzwolenia seksualnego.

„Nikogo nie obchodzi wyzwolenie seksualne” – rzekł, uznając, że termin ten jest całkowicie passe – „Jednakże, jeśli dwoje ludzi chce się pobrać i przypadkiem są to osoby tej samej płci, to czyż nie powinny mieć do tego prawa?”

Nie trzeba dodawać, że nie miałem zamiaru wdawać się w dyskusję na temat małżeństw gejowskich, ponieważ było dla mnie rzeczą oczywistą, że prohomo- seksualni duchowni głównych wyznań już dawno temu rozstrzygnęli te kwestię na własną korzyść. Tymczasem demonstracje pod hasłem „Okupuj Wall Street” odsunęły na boczny tor rozdmuchiwane przez Nową Lewicę kwestie, promowane przez owych duchownych od dziesięcioleci, zastępując je nowym zestawem pro­blemów, typowych raczej dla lat trzydziestych XX wieku niż lat sześćdziesiątych.

Tak jak dla Joan Baez było rzeczą zupełnie nie na miejscu śpiewać The Ballad ofjoe Hill na festiwalu w Woodstock w roku 1969, tak i tym razem było rzeczą zupełnie nie na miejscu dla seksualnie wyzwolonych duchownych mówić o mał­żeństwach gejowskich bezrobotnemu programiście komputerowemu, mającemu sto tysięcy dolarów długu. Duchowni ci zrobili wiele, by pokazać, że ich serca były po właściwej stronie, jednakże ich umysły były terytorium okupowanym i stąd też nie potrafili odnieść się w sposób adekwatny do sytuacji, jaką mieli przed sobą. Widać było, że kategorie, jakimi operowali ci ludzie, nie miały nic wspólnego z tym, co się działo. Ekonomia była dla nich czymś zupełnie nieznanym. Przez całe swe życie mieli do czynienia z bezprecedensowym dobrobytem, wskutek czego mogli myśleć wyłącznie o swym popędzie seksualnym. Przyznanie (za Dantem), że sodomia i lichwa są jednakowo złe i że ci, którzy dopuszczają się tych praktyk, zasługują, by znaleźć się w tym samym kręgu piekła, ponieważ jeden z nich (so­domita) sprawia, że bezpłodnym staje się to, co powinno być płodne, czyli seks, podczas gdy ten drugi (lichwiarz) czyni płodnym to, co miało być jałowe, to znaczy pieniądze, było dla tych ludzi nie do pomyślenia. Stąd właśnie brał się brak jasnej myśli przewodniej, brak kierownictwa oraz brak najmniejszej choćby szansy na sukces. Stąd też wynikał impas. W najbliższym czasie nikt nie pokwapi się stanąć na czele takowej manifestacji.

Media głównego nurtu nie przywiązywały do tej sprawy większej uwagi niż najważniejsze wyznania chrześcijańskie. W Zuccotti Park pojawił się Geraldo Rivera2 i usiłował zapanować nad tłumem, który odpowiadał mu skandowaniem: „Fox News kłamią”. Wyczuwając, że tego rodzaju reakcja nie będzie najlepszym tłem dla jego reportażu, Geraldo wstawił materiał ze studyjnego wywiadu z Tavis Smiley3 i Cornel West4, jednakże „negritude”5 Ruchu na Rzecz Praw Człowieka miało tak samo mało wspólnego z tym, co działo się w Zuccotti Park, jak pro- -homoseksualne komunały zblazowanych duchownych głównego nurtu. W końcu skandowanie „Fox News kłamią” stało się tak głośne, że zagłuszyło wszystko, co mówił Geraldo, zmuszając go do pospiesznej ucieczki.

Reporterka CNN, Erin Burnett, miotała się po Zuccotti Park, rozglądając się za kimś, kto byłby w stanie wyjaśnić jej, co się dzieje. Znalazła w końcu bezrobot­nego programistę komputerowego i przechodząc od razu do rzeczy zapytała go, czy wie, że „podatnicy w zasadzie wyszli na swoje na dofinansowaniu Wall Street?”. Oczywiście, bezrobotny programista był „nieświadom tego faktu”, a wówczas Erin wykorzystała okazję, by pokazać, że protestujący nie potrafią wypowiedzieć się sami za siebie i że właśnie ona, jako reprezentantka będących własnością kapi­talistów gigantów medialnych, takich jak CNN, jest w stanie w sposób wiarygodny zrelacjonować całe wydarzenie.

W porównaniu do muzułmanów, którzy wywołali Arabską Wiosnę w Egipcie i Tunezji, tym protestom brakowało spójności. Jednakże w Ameryce wszystkiemu brakuje spójności. Brakuje jej także Kościołowi rzymskokatolickiemu, który powi­nien przecież być źródłem wszelkiej spójności. Protesty odbywające się pod hasłem „Okupuj Wall Street” zostały okrzyknięte „Amerykańską jesienią”, by pokazać ich związek z „Arabską Wiosną”. Jednakże to, czym była Arabska Wiosna i jaki jest jej związek z Amerykańską Jesienią poza tym, że podobnie posługiwano się tam urządzeniami elektronicznymi, pozostaje niejasne dla „mędrców” z mediów. Zarówno Amerykańska Jesień, jak i Arabska Wiosna były protestami związanymi z upadkiem kapitalizmu, a kapitalizm i jego obrona jest głównym powodem ist­nienia tych mediów. Pół roku przed przybyciem do Zuccotti Park pisałem:

Pewnym znakiem tego, że niepokoje, jakie przetoczyły się przez kraje arab­skie wiosną roku 2011, były odrzuceniem kapitalizmu – i to bardziej radykalnym niż odrzucenie komunizmu przez wschodnią Europę w roku 1989 – było to, że jeden z kairskich demonstrantów trzymał żółty transparent z napisem „Egipt po­piera robotników z Wisconsin: jeden świat – jeden ból”. Jedyną rzeczą wspólną dla Wisconsin i dla Egiptu jest kapitalizm, który i tu, i tam postrzegany jest jako ustrój, który zawiódł.

Wędrując po nasyconym apokaliptycznymi fluidami Zuccotti Park, roz­glądałem się za Erin, by jej wyjaśnić, co tak naprawdę się dzieje, a czego nie dowiedziała się od bezrobotnego programisty komputerowego. Kapitalizm jest lichwą wspieraną przez państwo. Z chwilą, gdy państwo uznało legalność umów lichwiarskich, owa wspierana przez państwo lichwa daje każdemu (w tym samemu państwu) gwarancję, że w końcu zostanie przygwożdżony do ziemi niedającym się spłacić długiem. Straciwszy płynność finansową, państwo pozwala lichwiarzom (i wybranym w wyborach przedstawicielom, których owi lichwiarze powstawiali na odpowiednie urzędy) na rabunek świata pracy, po to, by spłacić lichwiarski dług. Oznacza to redukcję zatrudnienia, obniżki płac, cięcia w zatrudnieniu, rabunek funduszy emerytalnych oraz inne rzeczy wywołujące gniew i frustrację, które stały za protestami z Zuccotti Park. Oznacza to również, że aby pozbyć się ciężaru długu, kapitalizm będzie zwiększał podaż pieniądza, co spowoduje nieustającą inflację, która ostro da się we znaki nam wszystkim, a zwłaszcza tym, którzy mają dochody o stałej wysokości.

Ów rabunek jest rzeczą nieuniknioną, ponieważ nie ma takiej siły na ziemi, która mogłaby sobie poradzić z ciężarem arytmetycznie narastających odsetek będących istotą lichwy. Jeśli ktokolwiek potrzebuje dowodów na poparcie tego, co piszę, wystarczy przestudiować dzieje relacji pomiędzy Fuggerami, niemieckimi, katolickimi bankierami, którzy zostali następcami Medyceuszy jako najbogat­sza rodzina w Europie, a Habsburgami, rodem, który władał Świętym Cesarstwem Rzymskim. Fuggerowie po raz pierwszy pożyczyli pieniądze Habsburgom w roku 1494, czyli mniej więcej w czasie, gdy Savonarola protestował przeciwko sodo­mii i lichwie we Florencji. W roku 1557 król Hiszpanii Filip II Habsburg ogłosił bankructwo. W tamtych czasach Habsburgowie byli właścicielami każdej kopalni złota i srebra w Nowym Świecie. Począwszy od roku 1530 do skarbca Habsburgów zaczęła płynąć struga cennego metalu, a wraz z nią rzeka bogactw, jakich świat dotąd nie widział i, w kategoriach samej ilości drogocennego kruszcu, nigdy już nie zobaczy. A jednak wszystkie te masy złota i srebra, płynące z Nowego Świata nie wystarczyły, by pokryć sumy, jakie przez sześćdziesiąt lat powstały w formie skumulowanych odsetek od sum, jakie Habsburgowie pożyczyli od Fuggerów, szczycących się tym, że brali jedynie sześć procent rocznie.

Rozumiem wszakże powściągliwość duchownych obecnych na manife­stacjach ruchu „Okupuj Wall Street”. Źadne inne słowo w języku angielskim nie spotyka się z tyloma zastrzeżeniami, co „kapitalizm”. Źadne inne nie gwarantuje, że nasz rozmówca prędzej przyzna, że jest komunistą, niż je wypowie. Pisma Karola Marksa stanowiły część niemieckiej analizy i oceny angielskiego kapitali­zmu, rozpoczętej po zjednoczeniu Niemiec w XIX wieku, przerwanej przez I wojnę światową i ostatecznie zniszczonej przez inżynierię społeczną, polegającą na de­monizowaniu wszystkiego, co niemieckie, poprzez kojarzenie z Hitlerem i wojną.

Słynna książka Maxa Webera Etyka protestancka i duch kapitalizmu była stroną tego dialogu, jednak wyrwaną z kontekstu i zmuszoną do służenia celom, jakich nie była w stanie osiągnąć. Dzieło Webera było odpowiedzią na książkę Wernera Sombarta o kapitalizmie, a sam dialog toczył się nadal po tym, jak Sombart w odpowiedzi opublikował pracę zatytułowaną Jews and Capitalism (Żydzi i kapitalizm). Analiza dotycząca roli Żydów w rozwoju kapitalizmu przywiodła go do wysunięcia propozycji własnej, roboczej definicji kapitalizmu, wedle której jest on filozoficznym i politycznym uświęceniem lichwy. Ponieważ według Sombarta udzielanie pożyczek jest „jednym z najważniejszych filarów kapitalizmu”, sam kapitalizm w dużej mierze zawdzięcza swój charakter procederowi pożyczania pieniędzy”1.

Ojciec Heinrich Pesch SJ nie był marksistą, ale był Niemcem uczestniczą­cym w tej debacie, mającej na celu oddzielenie rzetelnej wiedzy, jaką Adam Smith zawarł w swym Bogactwie narodów, od dorobionej doń przez Anglików ideologii, która skaziła myśl Smitha, znanej pod nazwą kapitalizmu. Początków kapitalizmu Pesch dopatruje się w alchemii i lichwie, a zainteresowanie tymi dziedzinami uważa za „charakterystyczną cechę ostatnich stuleci średniowiecza i pierwszego stulecia ery nowożytnej”. Począwszy od ery Medyceuszy, czyli od piętnastowiecznej Florencji

„pożądanie złota i pieniędzy” po raz pierwszy wyścieliło sobie legowisko w ży­ciu gospodarczym i objawiło się w postaci masowych zjawisk charakteryzujących ostatnie stulecia średniowiecza i pierwsze stulecia ery nowożytnej: pogoni za skar­bami, alchemii, wielkich spisków i lichwy towarzyszącej udzielaniu pożyczek. Ów duch wniknął następnie w życie gospodarcze, gdzie znalazł dla siebie podatną gle­bę. Od tej chwili to nie zaspokajanie ludzkich potrzeb, a gromadzenie pieniędzy stało się głównym celem działalności gospodarczej. I właśnie owemu celowi służyć ma cała ideologia kapitalizmu. Możemy więc uważać, że pogoń za zyskiem… jest obiektywnym celem gospodarki kapitalistycznej, z którym subiektywna motywacja pojedynczego podmiotu gospodarczego niekoniecznie musi iść w parze2.

Kapitalizm ma swe początki w średniowieczu, w operacjach bankowych i kupieckich, z jakimi mieliśmy do czynienia we Florencji. Według Wilhelma Lexisa, kapitalizm to po prostu: działalność na wielką skalę, której podstawę stanowi posiadanie pieniędzy i działa­nie w oparciu o potęgę, jaką daje taka własność. Początków kapitalizmu, sięgających czasów Średniowiecza, należy doszukiwać się w operacjach bankowych i kupiec­kich. Jeśli chodzi o charakter pracy, to pojawił się on najpierw w operacjach związa­nych z praca nakładczą. Rzemieślnicy byli nakłaniani bądź zmuszani okolicznościa­mi do pracy w charakterze pracowników najemnych dla wielkich przedsiębiorców, a kapitał handlowy przejął dystrybucję ich towarów, wkraczając na otwarte rynki, do których oni sami nie mieliby dostępu. W systemie fabrycznym kapitał sam zna­lazł się na czele przedsięwzięcia produkcyjnego, przez co uzyskał możliwość więk­szego wykorzystywania swej siły ekonomicznej, w przeciwieństwie do pozbawio­nego własności robotnika… Wcześniej również mieliśmy do czynienia z majstrami i robotnikami, jednakże byli oni uważani za przedstawicieli tego samego gatunku. Tymczasem kapitał, który objawił się jako siła rządząca procesem produkcji, funk­cjonował jak gdyby w innym świecie niż ten, w którym żyli robotnicy, kierując swym losem niczym jakaś transcendentna siła, choć – formalnie – nadal pomiędzy pracodawcą a pracownikiem istniało coś takiego, jak dobrowolna umowa3.

Być może żadne inne słowo występujące we współczesnych leksykonach nie kieruje dyskursu w semantyczną ślepą uliczkę szybciej niż słowo „kapitalizm”. Może ono oznaczać wszystko, począwszy od rozwoju nowych sposobów produkcji, a skończywszy na synonimie ekonomicznej niesprawiedliwości. Według Philippovicha, „kapitalizm to suma zjawisk dotyczących porządku ekonomicznego, gdzie produkcja jest organizowana według określonych wzorców kapitalistycznych”4. To, co wygląda na tautologię, staje się bardziej zrozumiałe w kontekście naszych roz­ważań, gdy Philippovich kontynuuje:

Jeśli w świetle światopoglądu średniowiecznego osobista praca była głównym środkiem pozwalającym osiągać zysk, to dziś jest nim akumulacja dóbr material­nych, posiadanie pieniędzy, czyli „kapitału”. Z tej też przyczyny ostre przeciwień­stwo pomiędzy „kapitalistą” a „robotnikiem” jest zasadniczym zjawiskiem charak­teryzujących kapitalizm monetarny5.

W centrum tego problemu semantycznego napotykamy konflikt pomiędzy pracą a lichwą. Jeśli chodzi o źródło bogactwa, kapitalizm przyznaje lichwie prymat przed pracą ludzką, tym samym uznając ją za podstawową zasadę gospodarki. Kapitalizm nie mógł istnieć w czasach, gdy Kościół zakazywał stosowania lichwy. Od chwili, gdy polityczna siła wymuszająca stosowanie tego zakazu została osła­biona przez reformację, „kapitał trafił do rąk jeszcze węższego kręgu ludzi i stał się siłą, która zyskała kontrolę nad gospodarką całych narodów”6. Kapitalizm stał się:

wypaczeniem gospodarki narodowej nastawionej na zaspokajanie osobistych po­trzeb. Z kilku powodów jest on tworem niewydarzonym. Po pierwsze, z powodu powszechnego stawiania na piedestale materialistycznej pogoni za zyskiem, ma­jącej swe źródło w mentalności, w której naczelne miejsce zajmuje pieniądz; po drugie, ponieważ zwłaszcza tam, gdzie mamy do czynienia z kapitalizmem w pełnym rozkwicie, zasada zysku zmieniła się w otwarcie wyrażaną chciwość, wyrasta­jącą z indywidualistycznego pojmowania wolności, gdzie wszelkie, zarówno we­wnętrzne, jak zewnętrzne ograniczenia po prostu nie istnieją7.

Jedyną rzeczą niezmienną jest antytetyczny stosunek pomiędzy sprawie­dliwością jako normą przy ustalaniu wynagrodzeń a kapitalistyczną skłonnością do omijania wszelkich regulacji. Tak więc w czasach, gdy Kościół katolicki grał pierwsze skrzypce w całej Europie, tam, gdzie obowiązywał narzucony przez niego we współpracy z gildiami kanoniczny zakaz uprawiania lichwy, nie było żadnego „kapitalizmu”. Zanim kapitalizm mógł zatriumfować, musiał zostać zmieniony ów system społeczny. Rewolucja, która tego dokonała, znana jest pod nazwą reformacji.

Po uprzednim rabunku własności kościelnej w Anglii, ustanowiono system prawny, „w którym… najwyższa, represyjna władza wielkiego kapitału” mogła „bez żadnych ograniczeń robić to, co chciała”8. W tym systemie:

nie ma żadnej naczelnej władzy wydającej rozkazy, lecz wszystko odbywa się na zasadzie „wolnych” relacji kontraktowych pomiędzy indywidualnymi jednostkami gospodarczymi, kierującymi się we wzajemnych relacjach wyłącznie własnym inte­resem. Przekonanie, że wszelki ład i porządek zawsze wiążą się z prawem, organi­zacją społeczną czy normami moralnymi, staje się czymś „staroświeckim”. Wszel­kie narzucane z zewnątrz regulacje zostają odrzucone9.

Skutkuje to:

brakiem troski o innych, graniczącej wręcz z przestępstwem. Jest to brak troski o tych, którzy zużywają swą energię życiową jako pracownicy i robotnicy na służbie u ka­pitalistycznych przedsiębiorców; jest to brak troski o konkurentów, których upadek przynosi zysk, a którzy w wielu przypadkach są zwalczani za pomocą różnorakich brudnych metod i doprowadzani do upadku; jest to brak troski o konsumentów, któ­rzy znacznie rzadziej zyskują, otrzymując dobry produkt za przyzwoitą cenę, ponie­waż oni także są jedynie elementem służącym interesom producentów i kupców; jest to brak troski o własny naród i państwo, którego najpilniejsze interesy są spychane na drugi plan i ustępują miejsca interesom wielkiego międzynarodowego kapitału10.

Krótko mówiąc: kapitalizm jest lichwą żerującą na pracy. Albo – jak ujmuje to Ruhland – „kapitalizm jest systemem, w którym panuje wolność uprawiania lichwy przy aprobacie ze strony państwa”, bądź „systemem społecznym, w któ­rym wolność uprawiania lichwy jest mniej lub bardziej akceptowana przez prawo”11.

Kapitaliści – kontynuuje Ruhland – to „lichwiarze w najszerszym znaczeniu tego słowa”. Zaraz potem, aby przedstawić całe zagadnienie w jeszcze bardziej pre­cyzyjny sposób, Ruhland definiuje lichwę jako „każdorazowe, wynikające z umowy zawłaszczenie oczywistej nadwyżki ekonomicznej”12. Według niego „kapitalizm oznacza dominację kapitalistów nad gospodarką narodową, co można zrozumieć jedynie w sensie historycznym… Kapitalizm polega na zdominowaniu gospodarki narodowej przez pazerność i interesy tych, którzy dysponują własnym kapitałem”13. Z tej definicji wypływa wiele wniosków:

jeśli naturą kapitalizmu jest legalne zawłaszczanie oczywistej nadwyżki dóbr, to je­dyną prawdziwą receptą na poradzenie sobie z problemami gospodarczymi może być oczyszczenie systemu z tych legalnych zawłaszczeń nadwyżki dóbr… Może­my więc zredukować cały nasz program polityczny do następujących punktów: usunąć wolność uprawiania lichwy, ukrywającej się za parawanem sloganu „Kupuj tak tanio, jak tylko możliwe i sprzedawaj tak drogo, jak tylko się da”, a usunąć ją poprzez przywrócenie wyceny wartości na podstawie kosztów społecznych, tak, by można ją było określić jako wartość opartą na ekwiwalencji14.

W świetle krachu roku 2008, potrzebujemy nowej definicji kapitalizmu. Bę­dąc wyczulonym na nową sytuację, jaka wytworzyła się wskutek upadku komuni­zmu w początkach lat dziewięćdziesiątych XX wieku, papież Jan Paweł II próbował zdefiniować kapitalizm w encyklice Centesimus Annus, powstałej w setną rocznicę ogłoszenia encykliki Rerum Novarum, która zapoczątkowała nowoczesną myśl katolicką w kwestiach ekonomicznych. Biorąc pod uwagę semantyczny problem związany z pojęciem „kapitalizm”, papież usiłował odpowiedzieć na pytanie, czy kapitalizm „jest tym modelem, jaki powinien być zalecany krajom Trzeciego Świa­ta, poszukującym ścieżki prawdziwego postępu społecznego i gospodarczego?”, poprzez definiowanie jego cech:

Jeśli mianem „kapitalizmu” określa się system ekonomiczny, który uznaje zasad­niczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku, własności prywatnej i wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji, oraz wolnej ludzkiej inicjatywy w dzie­dzinie gospodarczej, na postawione wyżej pytanie należy z pewnością odpowiedzieć twierdząco, choć może trafniejsze byłoby tu wyrażenie „ekonomia przedsiębior­czości”, „ekonomia rynku” czy po prostu „wolna ekonomia”. Ale jeśli przez „kapita­lizm” rozumie się system, w którym wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy syste­mu prawnego, wprzęgającego ją w służbę integralnej wolności ludzkiej i traktującego jako szczególny wymiar tejże wolności, która ma przede wszystkim charakter etyczny i religijny, to wówczas odpowiedź jest zdecydowanie przecząca15.

Pesh rozwiązuje problem semantyczny, który papież Jan Paweł II podno­si w encyklice Centesimus Annus, twierdząc, że „produkcja kapitalistyczna będzie się rozwijać w przyszłości dla dobra narodu… jednakże musimy ochronić nasz naród przed kapitalizmem”16. Innymi słowy, ludzie dobrej woli powinni zachować „system ekonomiczny, który uznaje zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębior­stwa, rynku, własności prywatnej i wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji, oraz wolnej ludzkiej inicjatywy w dziedzinie gospodarczej”17, jednakże będą musieli przeciwstawić się „kapitalizmowi”, to znaczy wspieranej przez państwo lichwie, ponieważ kapitalizm jako lichwa jest niczym innym, jak „kontraktowym zawłaszczeniem oczywistej wartości dodatkowej”. A zatem ludzie dobrej woli winni przeciwstawić się kapitalizmowi zarówno w sferze teoretycznej, jak i w królestwie praktyki, ponieważ kapitalizm jest przykładem odwrócenia prawdziwego porząd­ku ekonomicznego. Jak ujmuje to Pesch, „nie możemy pozwolić na to, by życiem gospodarczym rządziły, mające swe korzenie w zachłanności, interesy posiadaczy kapitału. Głównym celem istnienia wspólnoty narodowej zorganizowanej w pań­stwo jest zapewnienie dobrobytu całemu narodowi”18. A zatem „spełnienie celu gospodarczego pozostaje najwyższym i ostatecznym celem gospodarki narodo­wej. Prywatna gospodarka musi iść ramię w ramię z gospodarką narodową, a nie podporządkowywać ją sobie”19.

Gdy ojciec Pesch pisze, że kapitalizm jest lichwą wspieraną przez państwo, która wiąże się z „kontraktowym zawłaszczeniem oczywistej wartości dodatkowej”, to nadaje myśli Marksa nowy kontekst, zestawiając laborystyczną teorię wartości z wymogami podaży i popytu. Pozbawia tym samym swych oponentów ich głównej zasłony dymnej w postaci twierdzenia, że każdy, kto sprzeciwia się kapitalistycz­nemu zawłaszczaniu wartości dodatkowej jest marksistą. Jeśli nawet praca – jak utrzymywali John Locke i Adam Smith – jest ostatecznym źródłem wszelkiej war­tości, to cena konkretnego towaru nie j est prostą funkcj ą pracy włożonej w j ego wy­tworzenie. Jest także funkcją podaży i popytu:

Czemu, na przykład, wino pochodzące z rejonów o korzystniejszym klimacie, nawet jeśli jego produkcja wymaga mniejszego nakładu pracy, ma wyższą cenę niż to, wytworzone na mniej sprzyjającym terenie? Oczywiście dlatego, że jest lepsze. Jak zatem wytłumaczyć wzrost wartości wina wraz z upływem czasu? Niewielkie nakłady pracy, wymagane w czasie jego przechowywania nie tłumaczą niezwykłe­go w niektórych przypadkach wzrostu jego wartości20.

Tak więc Marks się mylił. Wartość handlowa nie może po prostu zostać zre­dukowana do pracy, bez brania pod uwagę kwestii podaży i popytu. Jednakże – jak twierdził Locke – nie ma czegoś takiego jak wartość pozbawiona wkładu ludzkiej pracy. Prymat pracy jest najważniejszą wskazówką, że w centrum gospodarki znaj­duje się człowiek i że gospodarka istnieje po to, by służyć jemu i jego potrzebom. Wymiana gospodarcza nie może być usprawiedliwieniem zawłaszczania pracy bez stosownego wynagrodzenia, co przecież pociąga za sobą poważne konsekwencje gospodarcze. Ustalanie wynagrodzeń na poziomie niewystarczającym na życie jest niesprawiedliwym zawłaszczaniem wartości. To niesprawiedliwe zawłaszczanie war­tości umożliwia koncentrację bogactwa uruchamiającą proces, polegający na tym, że handel prowadzi do bankowości, bankowość do lichwy, a lichwa do upadku gospodarki. Jeśli lichwa jest „kontraktowym zawłaszczeniem oczywistej wartości dodatkowej”, a kapitalizm lichwą wspieraną przez państwo, wówczas kapitalizm opiera się na kontraktowym zawłaszczeniu oczywistej wartości dodatkowej. Nie sposób uniknąć tej konkluzji. Według Pescha „praca i czas nie są i nie mogą być miarą wartości produktów”, jednakże to, iż marksistowskie materialistyczne kalku­lacje są błędne, nie powinno czynić nas ślepymi na fakt, że „robotnicy nie zawsze są wynagradzani stosownie do tego, ile wnieśli do procesu produkcyjnego i że istnieją częste przypadki niedającego się usprawiedliwić wyzysku i zaniżania płac”21.

W wieku XIX kapitaliści nie dokonywali zawłaszczenia całej wartości dodatkowej, jednakże zagarniali jej większą część. W istocie jedyną rzeczą, jaka nie pozwalała im na zawłaszczanie jej w całości, było prawodawstwo społeczno- -polityczne i związki pracownicze, to znaczy interwencja moralności w kapi­talistyczny system gospodarczy, którego rzecznicy twierdzili, że interes własny ludzi i wolny rynek rozwiążą wszystkie problemy. Udział robotników w wartości dodanej wzrastał pomimo wysiłków kapitalistów, zmierzających do zawłaszczenia jej w całości, przekładając się na wzrost poziomu życia robotnika, co jednako­wo wprawiało w zakłopotanie kapitalistów i komunistów wieku XIX.

Pesch twierdzi, że marksistowska teoria zubożenia głosząca, że musi być go­rzej, żeby później było lepiej, była na rękę kapitalistom, którzy chcieli utrzymywać płace na jak najniższym poziomie.

W szerokim kontekście początków wieku XX widać było wyraźnie, że nastąpiła długo oczekiwana poprawa warunków bytowych klas pracujących, poprzez wpro­wadzenie odpowiednich ustaw polityczno-społecznych…, związki pracownicze i innego rodzaju środki. Były to tego rodzaju ulepszenia, których nie mogli za­negować socjaliści, choć z drugiej strony zaprzeczały one marksistowskiej teorii zubożenia opartej na teorii wyzysku. I oto okazało się, że koncepcja Marksa się nie sprawdza, ponieważ zubożenie wywołane nieuchronnymi, immanentnymi prawa­mi postępu nierozerwalnie związanymi z erą kapitalizmu wcale nie musiało postę­pować. Wynagrodzenia rosły, warunki pracy w fabrykach polepszały się, sprawnie działała opieka zdrowotna, wzrastało bezpieczeństwo pracy i poziom moralności22.

Od czasów reformacji aż do krachu z roku 2008 żadna teoria ekonomiczna nie zajmowała pośredniego miejsca pomiędzy kapitalistami głoszącymi, że zdrowa gospodarka oparta jest na instynktach ludzkich i mechanicznych „siłach” wol­nego rynku, a komunistami, którzy twierdzili, że sprzeczności tkwiące w tym systemie doprowadzą do nędzy i w końcu do jego odrzucenia. Atakując ostatnie ze stanowisk, Pesch pisze, że:

błędem jest twierdzić, iż anarchia w stosunkach produkcyjnych, nadprodukcja i kryzys, które jakoby miały powtarzać się cyklicznie, związane są w sposób nie­odłączny z prywatną własnością środków produkcji oraz produkcją dóbr jako taką, ponieważ obydwie te rzeczy istniały w wiekach średnich, podczas gdy anar­chia wówczas nie występowała23.

Zamiast przybierać rozmaite maski, jak czyni to pseudo-fizyka, ekonomia musi powrócić do korzeni, to znaczy do moralności i praktycznego rozumu. Ekonomia powinna być ponownie umieszczona w obrębie tradycji filozoficznej, która głosi, iż człowiek, jako stworzenie rozumne, może ingerować w gospodar­kę i kształtować ją tak, by służyła dobru, zarówno w wymiarze ostatecznym, jak i doczesnym. Rozumne poszukiwanie dobra znane jest jako prawo moralne. Jeśli gospodarka ma znaleźć sposób na wydostanie się z impasu spowodowanego zadłu­żeniem, w którym znajduje się dziś, w początkach XXI wieku, musi podporządkować się prawu moralnemu, od którego oderwała się w wieku XVIII. Gospodarka musi być działaniem rozumnym, opartym na zasadach rozumu praktycznego, to znaczy moralności. Jeśli ma być efektywna, musi funkcjonować w oparciu o zasady sprawiedliwości. Ostatecznym testem dla każdej gospodarki jest zatem to, czy stawia pracę ponad lichwą, czy lichwę ponad pracą.

Na przestrzeni tysiąca lat, czyli od upadku starożytnego Rzymu do nawrotu pogaństwa w rządzonej przez Medyceuszy Florencji, ekonomia, nawet jeśli nie dojrzała jeszcze do tego, by stać się nauką, liczyła się z Bogiem. Przez następne pół tysiąclecia, począwszy od łupiestwa znanego pod nazwą reformacji, rządziły zasady wręcz odwrotne. Ekonomia została zaprzęgnięta w służbę Mamony, czego skutkiem były nieustanna bieda i kryzysy gospodarcze.

Socjalizm i komunizm, będące odpowiedzią na niesprawiedliwości związane z gospodarką kapitalistyczną, okazały się lekarstwem gorszym od choroby, którą zamierzały leczyć. W odróżnieniu od komunizmu, proponowany przez nas system gospodarczy rozumie rolę, jaką w zdrowej gospodarce musi odgrywać wolność jednostki, jednakże rozumie też, że wolność ma znaczenie jedynie w kontekście prawa moralnego, które głosi, iż istoty ludzkie muszą dostosować swe działania do norm wyznaczanych przez rozum praktyczny. To zaś cofa nas znów do zagad­nienia ludzkiej pracy. Pieniądz jest magazynem wartości, jednakże – jak twierdził Arystoteles – sam z siebie jest bezpłodny. Pieniądz nie może się reprodukować. Jeśli włożymy dwie złote monety do szuflady i zajrzymy do niej po miesiącu, nie znajdziemy w niej nic więcej poza tymi dwiema monetami. W odróżnieniu od my­szy, które potrafią się rozmnażać, pieniądze same z siebie nie są w stanie wytwa­rzać wartości. Nic z tego, co umysł ludzki kojarzy z dobrobytem, nie może zaistnieć bez ludzkiej pracy. Wartość – jak w przypadku wina – nie jest jedynie funkcją ludzkiej pracy, jednakże to ta praca właśnie jest jedyną rzeczą, która potrafi wy­twarzać wartość, posługując się pieniędzmi, kapitałem czy Bożym stworzeniem.

Nadmierne zadłużenie, czyli lichwa, było przyczyną kryzysu roku 2008 i każ­dego kryzysu, jaki nastąpił od czasu wprzęgnięcia gospodarki w służbę mamonie. Antidotum na załamanie gospodarcze jest eliminacja wszelkiego zawłaszcza­nia wartości dodatkowej, co oznacza eliminację lichwy i całego systemu opartego na lichwie wspieranej przez państwo, znanego jako kapitalizm. John Maynard Keynes wystąpił z całą serią technik fiskalnych, mających odmrozić gospodarkę po tym, jak zastygła w bezruchu, jednakże najpewniejszym sposobem na to, by zabezpieczyć się przed krachem gospodarczym jest w pierwszym rzędzie wypła­canie godziwych płac, co czyni lichwę niepotrzebną.

Lichwa i sprawiedliwe wynagrodzenie stanowią alternatywę, a wybór, ja­kiego dokonamy, zdecyduje o tym, czy gospodarka odniesie sukces, czy padnie. Dokładnie każdy przypadek zgromadzenia kapitału w erze kapitalistycznej miał związek z okradaniem pracy, przeprowadzanym za pomocą kombinacji niskich wynagrodzeń i psucia srebrnej monety, bądź też z grabieżą własności. Innymi słowy, kapitalizm zaczyna się od grabieży, a następnie przechodzi od grabieży do lichwy. Gdy gospodarka pada pod ciężarem nadmiernego zadłużenia, jedynym rozwiązaniem dla kapitalisty jest kraść jeszcze więcej, jak to widzimy dziś pod postacią zamachu na fundusze emerytalne.

W istocie trudno jest znaleźć przypadek akumulacji kapitału, który następnie spożytkowano na użytek społeczny, chyba że cofniemy się do czasów Świętego Cesarstwa Rzymskiego, chrześcijańskiego następcy Imperium Rzymskiego. An­gielski polityk William Cobbett jest jednym z niewielu autorów rozumiejących, że angielski system monastyczny przeznaczał kapitał na cele publiczne. Klasztory – pisze – „kwitły w Anglii przez dziewięćset lat; były otaczane przez ludzi miło­ścią; zniszczyły je przemoc, drapieżna ręka grabieżcy i nóż mordercy. Reformacja ograbiła ubogich z ich dziedzictwa”24. Po reformacji w Anglii:

widzimy kraj pogrążony w biedzie, zbrodni i fanatyzmie. O przyroście populacji mówi się jako o nieszczęściu. Słyszymy, jak grasujący po kraju szkoccy „filozofo­wie” wygłaszają odczyty dla rzemieślników i pracowników manufaktur, instruując ich, co robić, by ich żony nie zostawały matkami, a w jednym przypadku posunięto się do tego, że w broszurze opisano sam proces osiągania tego celu. Krótko mówiąc: dobrnęliśmy właśnie do punktu, w którym wszystko skłania nas do poszukiwania źródła tego potwornego stanu rzeczy. Najbardziej rzucającą się w oczy przyczy­ną wydaje się być nędza i degradacja moralna większej części ludzi, a to z kolei, po głębszej analizie, prowadzi nas do „reformacji”, której jednym z efektów było zniszczenie tych instytucji monastycznych, które… przechowywały owoce pra­cy w odpowiednich miejscach, by później dystrybuować je tak, że ludzkie życie było w sposób naturalny lżejsze i szczęśliwsze25.

Od chwili, gdy klasztory wpadły w ręce prywatne, dziedzictwo biedaków stało się bronią, jakiej użyto przeciwko nim samym. Grabież własności klasztornej zmieniła Anglię tak, że „z kraju pieczonej wołowiny… przeistoczyła się nagle w kraj suchego chleba i owsianki”26. Bieda wzięła się stąd, że ludzie nie mogli dłużej osiągać dochodów z ziemi, którą mnisi zagospodarowywali i przygotowywali im pod uprawę:

Z ziemi biorą się wszystkie dobre rzeczy Ktoś musi być właścicielem tej ziemi. Do tego, kto ją posiada, należy również dystrybucja dochodów, jakie owa ziemia przynosi. Jeśli większość z nich przekazywana jest ludziom, którzy je wypracowa­li, i w ten sposób zapewnia się im utrzymanie na godnym poziomie, społeczność musi być szczęśliwa. Jeśli zaś dochody są w znacznej części wyprowadzane, jeśli są wywożone gdzieś daleko i wydawane przez tych, którzy nie mieli żadnego udzia­łu w ich wytworzeniu, wówczas większa część społeczności musi popaść w nędzę: muszą pojawić się liche domy więzienia i slumsy. Jedną z największych zasług klasztorów było to, że powodowane koniecznością sprawiały, iż większa część do­chodów uzyskiwana z ich ziem była wydawana na miejscu, czyli tam, gdzie owe dochody były wypracowywane27.

System gospodarczy, który poprzedzał kapitalizm, Pesch określał mianem germańsko-chrześcijańskiej tradycji gospodarczej, twierdząc, że znaczące pozo­stałości tegoż systemu istniały jeszcze nadal w końcu XIX i w pierwszych latach XX stulecia. Nadejście ery chrześcijańskiej oznaczało kres ekonomii pogańskiej i zbudowanego na niej społeczeństwa. Gospodarka starożytnego Rzymu opierała się na niewolnictwie. Feudalna Europa była czymś zasadniczo innym, ponieważ „uregulowany porządek gospodarczy średniowiecza zapewniał szerokim kręgom społecznym pewien rodzaj bezpieczeństwa, którego wolna przedsiębiorczość starożytnej ery pogańskiej pozbawiła wielkie masy ludzkie”28.

Zasadniczym elementem charakteryzującym życie w „ciemnych wiekach” był brak poczucia bezpieczeństwa. Po upadku Imperium Rzymskiego Europa nie miała sił bezpieczeństwa wystarczająco licznych i silnych, by osłaniać rolnicze kraje przed najazdami barbarzyńskich plemion, dla których rabunek był sposobem na życie. Aby przetrwać i zapewnić sobie ochronę, Germanie, naśladując benedyktynów i uprawiając rolę, zmuszeni byli związać się z lokalnymi panami feudalnymi bądź biskupami, którzy mieli ufortyfikowane siedziby i zbrojne drużyny. Chłopi ci stop­niowo tracili niezależność, którą razem z posiadaną ziemią oddali w ręce panów zapewniających im bezpieczeństwo. Na tym jednak cała sprawa się nie kończy:

Kościół był łaskawym panem. Chłopi byli dużo lepiej traktowani w dobrach kościelnych niż pod opieką świeckiego wielmoży… W tamtym czasie donacje na rzecz Kościoła stały się szczególnie częste, z jednej strony dlatego, że chłop był przezeń zasadniczo lepiej traktowany, będąc przy tym zobowiązanym do niższych świadczeń, z drugiej zaś strony, bo wskutek strachu przed ekskomuniką, dobra ko­ścielne stanowiły bezpieczniejsze miejsce do życia niż majątki szlacheckie29.

W „ciemnych stuleciach” wymiana gospodarcza niemalże zamarła, lecz chrześcijaństwo stopniowo zaczęło wpływać na procesy gospodarcze. Sukcesywnie ulegał też poprawie los chłopa, tak że w końcu odzyskał on kontrolę nad ziemią, której zrzekł się wcześniej zmuszony okolicznościami.

Główną przyczyną tego, że sytuacja chłopa uległa ostatecznie poprawie… był wpływ Kościoła, który działał w pełni swej władzy i autorytetu na rzecz niesienia pomocy biednym, zmniejszania ciężarów nakładanych na chłopów i humanitarne­go traktowania poddanych30… Tego, czego nie udało się do końca zrobić w cza­sach rzymskich, dokonał Kościół w ramach pierwszej germańsko-chrześcijańskiej monarchii światowej. W epoce karolińskiej wyeliminowano problem niewolnictwa zarówno w prawie, jak i w praktyce… Pod koniec średniowiecza ziemia uprawna oraz własność ziemska generalnie nie spoczywała już w rękach wielkich panów, lecz należała do tych, którzy tę ziemię uprawiali, natomiast pan feudalny zacho­wał jedynie prawo do określonych danin oraz świadczeń i posług. Własność tych, którzy byli przywiązani do ziemi była… tak samo realna, jak własność wolnych, niezależnych chłopów31.

Jednym z wielkich osiągnięć feudalnego systemu gospodarczego było „zniesienie wolności popadnięcia w dług”32. Najbliżsi spadkobiercy mogli in­terweniować, jeśli widzieli, że aktualny właściciel majątku ma zamiar ustanowić hipotekę na tym, co miało kiedyś trafić w ich posiadanie, ponieważ mieli prawo do odziedziczenia nieobciążonej własności. „Wer Lande will sellen, der schalł Ludę bellen”33, co znaczy, że jeśli ktoś chce sprzedać ziemię, musi przy tym brać pod uwagę członków rodziny, tak, by – jeśli tego chcą – mogli skorzystać z „pra­wa wykupu”. To skłoniło Pescha do stwierdzenia, że:

system feudalny… jest przykładem wprowadzenia w życie… zasady, która była i po wieczne czasy powinna być fundamentem wszelkiej zdrowej gospodarki i po­rządku społecznego – zasady wedle której porządek społeczny powszechny dobro­byt i adekwatne środki utrzymania dla każdego są możliwe do zapewnienia jedynie dzięki okiełznaniu egoistycznych zachcianek jednostek ludzkich i podporządkowa­niu ich interesom ogółu34.

Esencją germańsko-katolickiego systemu gospodarczego jest obrona płac przed „kontraktowym zawłaszczaniem wartości dodanej”, które ma miejsce w sys­temie kapitalistycznym, będącym lichwą wspieraną przez państwo.

O sytuacji, w jakiej znalazły się księstwa niemieckie w zetknięciu z nowym porządkiem ekonomicznym powstałym wskutek reformacji, mówi legenda Fausta, człowieka, który zgodził się na kontraktowe zawłaszczenie najcenniejszej rzeczy, jaką posiadał, a mianowicie duszy, w zamian za iluzję bogactwa i władzy. Były one jego własnością dopóty, dopóki nie przyszedł diabeł i nie zmusił go do dotrzy­mania warunków kontraktu. Kariera Fausta wykazuje niezwykłe podobieństwa z cyklem lichwy. Faust był niczym ktoś, kto zastawił swój dom pod hipotekę i kto po roztrwonieniu pieniędzy na hulanki, o których sądził, że będą trwać wiecznie, stracił wszystko, w tym nieśmiertelną duszę. Kapitalistyczna gospodarka nie tylko porusza się w po takiej samej lichwiarskiej trajektorii, czyli od boomu do krachu, ale i w obrębie jej samej wszystko toczy się w ten właśnie sposób.

Zacznijmy od pierwszej w dziejach nowożytnej gospodarki kapitalistycznej. Florenccy oligarchowie stali się bogaczami, dając pierwszeństwo lichwie przed pra­cą. Wprowadzili oni w przemyśle tekstylnym politykę niskich płac, zakaz tworzenia związków pracowniczych i obniżyli wartość lokalnej srebrnej monety6. Wszystkie te posunięcia umożliwiały oligarchom zagarnianie wartości dodanej, wytwarzanej przez ich przemysł tekstylny. Zamiast odpowiedzieć na wybuch rebelii ciompich w roku 1378 podniesieniem płac, oligarchowie demonizowali robotników, którym odmawiali wypłacania wynagrodzeń wystarczających na życie i traktowali ich jak wywrotowców. Oczywistą konsekwencją był spadek liczby ludności, co z kolei oznaczało zmniejszenie podaży siły roboczej, a tym samym zmniejszenie zdolności Florencji do wytwarzania dobrobytu. Oznaczało to jednocześnie, że oligarchowie musieli gdzie indziej szukać możliwości zainwestowania pieniędzy, które ukradli robotnikom, wypłacając im niskie wynagrodzenia. Tak wiec zarzucili produkcję i handel, a zajęli się bankowością i lichwą. Wiązało się to z pożyczaniem pieniędzy książętom, co z kolei oznaczało ruinę takich rodzin, jak Bardi i Peruzzi, gdy w początkach wieku XIV król Anglii nie spłacił swych długów.

Polityka ich następców przyniosła jeszcze gorsze rezultaty. Zamiast pod­nieść wynagrodzenia natychmiast po dojściu do władzy w roku 1433, Cosimo de Medici sprowadził do miasta Żydów, by ci pożyczali robotnikom pieniądze, których im brakowało, ponieważ ukradli je oligarchowie. Posunięcie to jeszcze bardziej przyczyniło się do rozszerzenia biedy. Zamiast zarabiać tyle, by wystarczyło mu na życie, robotnik mógł teraz pożyczać pieniądze od żydowskich właścicieli lombar­dów, płacąc przy tym odsetki w wysokości czterdziestu trzech i trzech dziesiątych procenta rocznie. Spowodowało to dalszy spadek podaży siły roboczej, co jeszcze bardziej obniżało zdolność Florencji do wytwarzania dobrobytu.

Oligarchowie nie dostrzegli tego wszystkiego, bądź nie przejmowali się tym w ogóle, ponieważ zanim upadek miasta stał się widoczny, zdążyli zgroma­dzić wielkie sumy w złocie, które następnie pożyczali książętom na lichwiarski procent. W trajektorii kapitalizmu jest już tak, że właściciele fabryk nieodmiennie zostają kupcami, a następnie bankierami, ponieważ jako kapitaliści chcą zarabiać jeszcze więcej pieniędzy, pobierając lichwę od wartości, jaką pozyskali od ro­botnika. Tak też zrobili Medyceusze, którzy pożyczali książętom swe zarobione niegodziwie pieniądze, co wydawało się pewną inwestycją, skoro całe ryzyko przerzucone było na pożyczkobiorcę. Jednakże wraz z upływem czasu ciężar lichwy stawał się tak wielki, że jedynym sposobem na to, by Medyceusze mogli odzyskać swe pieniądze, były dalsze pożyczki udzielane zadłużonym książętom.

Problemy, jakie poddajemy tu dyskusji, sięgają znacznie głębiej niż jakieś transitory volatility blip 7. System w swej istocie nie jest stabilny finansowo. System lichwy wspieranej przez państwo, znany pod nazwą kapitalizmu, ma „wadę wro­dzoną” i krach roku 2008 pokazał, że żadne wyrafinowane zabiegi polegające na zasilaniu zastrzykami gotówki nie potrafią uratować go przed nim samym. Upadek jest rzeczą wpisaną w ten system, ponieważ jest on oparty na odrzuceniu jedy­nych środków, jakie dał nam Bóg, byśmy mogli odnosić sukcesy w tym świecie, a mianowicie na odrzuceniu wiary i rozumu. Instynkty nas nie zbawią. To, czego nam trzeba, to powrót do wielkiego „należy”, owego „należy, które przez cały czas usiłuje się wślizgnąć tylnymi drzwiami”, ponieważ analiza

pojęcia gospodarki… w ostateczności okazuje się analizą pojęcia wartości… Na­uka ekonomii odziera samą siebie ze znaczenia, jeśli traktuje zwykły opis „tego, co jest” jako swą „alfę i omegę”… Pojęcie dobra najwyższego nie może być pominięte przez żadną naukę, która zajmuje się istotami ludzkimi… Niczym latarni morskiej potrzebujemy ekonomii, która opisując i wskazując to, co jest dziełem przypadku, byłaby zarazem normatywna… Cele bez przyczyn są ślepe, a przyczyny bez celo­wości są martwe35.

Potrzebny jest nam powrót do takiej gospodarki, w której liczy się Bóg i która stawia na pierwszym miejscu kwestie wynagrodzeń, eliminując wszelkie kontraktowe zawłaszczenia pracy związane z lichwą i kapitalizmem, będącym lichwą wspieraną przez państwo. Oznacza to eliminację wszelkich form grabieży, w tym ograbiania funduszy emerytalnych, odrzucenie tanich, napędzanych pieniędzmi zakupów lewarowanych, które niszczą miejsca pracy przez obciążanie dobrze prosperują­cych przedsiębiorstw długiem ponad ich siły, oraz outsourcingu (zlecania pracy firmom z zewnątrz). Oznacza to również wspieranie wzrostu demograficznego, czy to poprzez zachęty podatkowe (podniesienie ulg związanych z utrzymaniem potomstwa do właściwego poziomu), czy też bezpośrednie granty w rodzaju Kindergeld*, ponieważ wyższe płace i wzrost populacji idą ze sobą w parze36.

Kluczem do tego rodzaju narodowej metanoi** jest prawidłowe zrozumie­nie roli, jaką w gospodarce narodowej odgrywają wynagrodzenia, ponieważ nie są one „wyzbywaniem się majątku narodowego czy środkami, które nie przyniosą owocu, lecz zwyczajną redystrybucją własności pomiędzy obywateli”37.

Mówi się nam, że „Ricardo postrzegał warunki gospodarcze jednostron­nie, wyłącznie z perspektywy pracodawców”. Kapitalizm jest w błędzie, ponieważ zafałszowuje gospodarkę, twierdząc, że jeśli działa ona w interesie bogatych, to wszyscy na tym korzystają. Ta idea-zombie znana jest jako teoria skapywania. Tymczasem egoistyczne potrzeby powinny być podporządkowane interesom gospodarki narodowej, a gospodarka narodowa nie powinna służyć interesom bogatych, lecz ogółu: każdego mężczyzny, każdej kobiety i każdego dziecka – słowem wszystkich tych, którzy tworzą naród.

Pozwolę sobie zaprezentować alternatywne wyjaśnienie fali niepokojów, jaka przetacza się przez kraje muzułmańskie na całym Bliskim Wschodzie. To, co widzimy, jest początkiem ogólnoświatowej rewolty skierowanej przeciwko ka­pitalizmowi. Upadek komunizmu wzbudził fałszywe nadzieje nie tylko w Europie Wschodniej, lecz na całym świecie. Widząc triumfujący kapitalizm, wszyscy, w tym także świat muzułmański, spodziewali się, że nadchodzą czasy dobrobytu dla ogółu. Tymczasem tym, co nadeszło, było nadmierne zadłużenie, kryzys roku 2008 i zastosowanie grabieży, jako sposobu na poradzenie sobie z deficytem, którego powodem było kapitalistyczne kontraktowe zawłaszczenie wartości do­danej. Albo – jak ujął to Chris Hedges, były korespondent „New York Timesa”: „Wprowadzenie wolnego rynku w krajach takich, jak Egipt, w żaden sposób nie przyczyniło się do wyeliminowania straszliwego ubóstwa”38. Inni komentatorzy twierdzili mniej więcej to samo:

Ameryka odgrywa niezwykle ważną rolę w tym, co tu [w Egipcie – przyp. tłum.] się dzieje. Sądzę, że jest rzeczą niezwykle ważną, by zrozumieli to ludzie na całym świecie, ponieważ kraj ten prowadzi neoliberalną politykę, politykę go­spodarczą, której rezultatem jest nikczemne zubożenie – połowa tutejszych miesz­kańców żyje za dwa dolary dziennie. Nie jest to nic niezwykłego. To jest polityka, którą prowadzi się od ponad trzydziestu lat, a której początki sięgają czasów sprzed zabójstwa Sadata39.

Zamiast poważnie potraktować uzasadnione skargi ruchu „Okupuj Wall Street”, rząd, który miał rzekomo reprezentować tych ludzi, zawarł sojusz z Gold­man Sachs i przystąpił do niszczenia tego, co świat mamony uważał za wyraźne zagrożenie dla jego interesów finansowych. Według dokumentów, jakie udało się uzyskać dzięki Freedom of Information Act:

FBI i inne agencje wywiadowcze rozpoczęły kampanię monitorowania, szpie­gowania i niepokojenia ruchu co najmniej na dwa miesiące przed pierwszą ak­cją okupowania, która nastąpiła pod koniec września roku 2011. Jeszcze w sierp­niu, wiedząc, że rodzący się ruch jest inicjatywą z natury pokojową, federalni, państwowi i lokalni urzędnicy z FBI, DHS8 oraz przeróżnych Fusion Centers9 i Joint Terrorism Task Force10 z całego kraju spotykali się z przedstawicielami lo­kalnych instytucji finansowych oraz ich prywatnymi agencjami ochrony, by razem knuć strategię zwalczania kampanii ruchu „Okupuj Wall Street”. Co interesujące, jeden z dokumentów…, jaki pozyskano z biura FBI w Houston, ukazuje coś, co wy­gląda na plan jakiejś grupy, której nazwa w dokumencie została zaczerniona, by zi­dentyfikować liderów ruchu w Houston, a następnie zamordować ich przy pomocy „cichych” karabinów snajperskich, to znaczy karabinów wyposażonych w tłumiki40.

Zanim jeszcze nastąpił krach roku 1929, ojciec Pesch poznał sekret skutecz­nej gospodarki:

Na nic nie zdadzą się wysiłki zmierzające w kierunku zwiększenia dochodu narodowego… jedynie poprzez wzrost dochodów przedsiębiorców. Gdziekol­wiek taki wzrost dokonuje się poprzez nadmierne obcinanie wynagrodzeń pra­cowniczych, okazuje się to niekorzystne dla gospodarki narodowej. Dla ludzi ży­jących w biedzie i ubóstwie nawet tanie rzeczy są zbyt kosztowne. Jeśli prywatni przedsiębiorcy chcą naprawdę służyć narodowi i gospodarce narodowej, to powin­ni poświęcić wszelkie siły na to, by zredukować koszty ekonomiczne, wypłacając jednocześnie swym pracownikom dobre wynagrodzenia41.

Tak się jednak nie stało. W niniejszej książce mam nadzieję ukazać kapitalizm takim, jakim był i jakim jest obecnie, to znaczy przedstawić ekonomiczny system oparty na systematycznej promocji lichwy, której towarzyszy równie systematyczne okradanie świata pracy.

E. Michael Jones

Za: Wolna-Polska.pl (Styczeń 14, 2017) | http://wolna-polska.pl/wiadomosci/okupacja-wall-street-kryzys-kapitalizmu-e-michael-jones-2017-01 |Okupacja Wall Street i kryzys kapitalizmu. E. Michael Jones

Skip to content