Aktualizacja strony została wstrzymana

Dyrektorium o Mszach z udziałem dzieci – Michael Davies

Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza
Mt 18, 6.

W swej książce poświęconej etosowi wiary prawosławnej André Borrely pisze:

„(…) Celebracja Boskiej Liturgii jest aktem, przez który chrześcijanie niosą swe świadectwo w sposób najbardziej wyrazisty [świadcząc], że choć żyją oni na świecie, nie są jednak ze świata. Podczas tej Boskiej Liturgii dany nam jest przywilej koncelebrowania już na ziemi wspólnie z opromienionymi chwałą aniołami”[1].

Do czasu II Soboru Watykańskiego prawda ta stanowiła również podstawę dla regulacji liturgicznych Kościoła Zachodniego. Jak zauważa Dietrich von Hildebrand, w rozważaniach nad formami celebracji powinniśmy odpowiedzieć sobie przede wszystkim na pytanie:

„(…) Czy łatwiej nam spotkać Chrystusa podczas Mszy wznosząc się ku Niemu, czy też ściągając Go na dół na nasz przyziemny, codzienny świat. Innowatorzy zastępują świętą zażyłość z Chrystusem niestosowną poufałością. Prawda jest taka, że nowa liturgia udaremnić może owo spotkanie z Chrystusem, zniechęca bowiem do okazywania czci wobec tajemnicy, uniemożliwia wyrażanie należnego dla niej uszanowania i niszczy atmosferę sacrum. Podstawowe znaczenie ma nie to, czy wierni czują się na Mszy jak w domu, ale czy odrywani są od swego codziennego życia i wprowadzani w świat Chrystusa, czy ich postawa naprawdę wyraża najwyższą cześć, czy są oni zanurzani w rzeczywistości Chrystusa”[2].

Jak pokazałem w rozdziale VII, najbardziej zauważalną cechą nowej liturgii jest fakt, że jest ona wyrazem raczej Kultu Człowieka niż Kultu Boga. Nie stara się ona nas bynajmniej przekonać, że żyjemy co prawda na tym świecie, ale ze świata jednak nie jesteśmy, nie usiłuje oderwać nas od naszego codziennego życia. Współczesna literatura poświęcona liturgii nieustannie podkreśla, że należy dołożyć wszelkich starań, by wierni czuli się na Mszy jak w domu, dlatego też liturgia dostosowana być powinna  do mentalności i doświadczeń konkretnego zgromadzenia. Celem nie jest już wnoszenie serc i umysłów ku Bogu, ale troska o to, by nie odrywały się one od spraw tego świata. Jest to szczególnie prawdziwe  przypadku Mszy dla dzieci. Tam, gdzie Dyrektorium to wdrażane jest konsekwentnie, dzieci pozbawione będą możliwości doświadczenia uczestnictwa w prawdziwie katolickim kulcie, a nawet zrozumienia samej istoty Mszy. Dyrektorium zdaje się postrzegać ją po prostu jako rodzaj spektaklu, w który dzieci (i dorośli) powinni wnosić swój własny wkład. Przyjęcie tej koncepcji zaowocowało niezliczonymi ekscesami i  nadużyciami,  które opisane zostaną szerzej w kolejnym rozdziale.

Etos nowej liturgii opisany został przez ks. Fredericka L. Millera w majowym numerze „Homiletic and Pastoral Review”  z 1977 roku. Ks. Miller odnosi się w nim do zestawu przezroczy poświęconych Mszy, wyprodukowanych z inicjatywy tego samego ks. Roberta Hovdy, o którym pisałem już w poprzednim rozdziale niniejszej książki. Pakietowi temu nadano wiele mówiącą nazwę: This Suday Party. Ks. Miller pisze:

„Zestaw przezroczy, wykorzystywany we wielu programach katechetycznych, w taki oto sposób przygotowuje pierwszo i drugoklasistów do parafialnej Eucharystii:

«Na nasze niedzielne party gromadzimy się razem w kościele lub w jakimś innym dużym pomieszczeniu, ludzie ubierają się, jest muzyka i śpiew, słuchamy o tym, jak Bóg nas kocha i czego od nas oczekuje, dziękujemy Mu za świat i wszystkie dobre rzeczy, jakie nam dał, każdy z nas otrzymuje też kawałek chleba i łyk wina na pamiątkę Jezusa.

Jezus mówi nam, że kiedy dzielimy się chlebem i winem na Jego pamiątkę, myśląc o Nim i Jego nowym Duchu – mamy udział w Jego ciele, Jego krwi i całym Jego życiu – i że jesteśmy Jego bliskimi przyjaciółmi. (…)»”.

Ks. Miller pisze:

„Poza faktem, że materiały te (i inne im podobne) wypaczają doktrynę o Rzeczywistej Obecności Chrystusa w Eucharystii, uczą też naszą młodzież oczekiwać atmosfery party za każdym razem, gdy uczestniczy ona w liturgii wspólnoty parafialnej.

Nie jest tajemnicą, że większość podręczników zatwierdzonych przez establishment katechetyczny nie wspomina o fakcie, iż Eucharystia jest zasadniczo odnowieniem Ofiary Chrystusa – uroczystym aktem kultu sprawowanym przez Kościół ku czci Boga (…) W ten sposób znaczny odsetek uczestniczącej w katechizacji młodzieży nieświadomie przyswaja sobie koncepcję, wedle której Msza jest wyłącznie posiłkiem (…) Czy może więc dziwić, że większość katolickiej młodzieży nie uczęszcza już regularnie na Mszę? Przyzwyczajono ją, że za każdym razem gdy udaje się do kościoła, oczekiwać może atmosfery party. Wkrótce jednak młodzi ludzie uświadamiają sobie, że jest wiele innych miejsc, w których mogą smaczniej zjeść i lepiej się bawić”.

Kanonik George Telford w artykule poświęconym męczennikom angielskim i walijskim pisze:

„Ogromna liczba prawdziwych katolików cierpi nieopisane udręki widząc, co czyni się z religią, którą tak kochają. Co pomyśleliby nasi męczennicy o «wierze», która nauczana jest i praktykowana obecnie przez wielu żarliwych «reformatorów»? O wierze, której «czołowi katecheci» każą rodzicom uczyć dzieci, a wedle której Msza jest rodzajem tea-party z udziałem Jezusa? O wierze, której «czołowi liturgiści» wzywają dorosłych wiernych do skakania wokół ołtarza i nazywających to «wymownym wyrazem dziękczynienia»? O wierze, której «czołowi teologowie» odrzucają uroczyste deklaracje Ojca Świętego argumentując, że «kwestia ta wciąż pozostaje otwarta»? Ja sam byłem świadkiem wszystkich tych aberracji – i wielu innych, gorszych jeszcze rzeczy”[3].

Źaden aspekt obecnego kryzysu w Kościele nie może być analizowany w oderwaniu od innych: aberracje doktrynalne, liturgiczne i moralne są elementami tego samego diabolicznego procesu. Zaiste, trudno nie dostrzec związku pomiędzy tym, w jaki sposób dzieciom prezentowane są dziś prawdy wiary, a przygotowywaniem ich do uczestnictwa w publicznym kulcie Kościoła.

Ogłoszenie Dyrektorium o Mszy z udziałem dzieci

1 listopada 1973 roku Kongregacja Kultu Bożego opublikowała dokument Pueros baptizatos, Dyrektorium o Mszy  z udziałem dzieci. Co ciekawe, widnieje pod nim podpis nie Prefekta Kongregacji, ale jej Sekretarza  – abpa Bugniniego oraz Sekretarza Stanu kard. Villot. Choć w jednym jego paragrafów (52) znaleźć można elementy autentycznej katolickiej doktryny eucharystycznej, w praktyce podkopuje on tę doktrynę poprzez propagowane na jego kartach formy celebracji Mszy – lex credendi miało zostać zniszczone przez lex orandi. Należy też zauważyć, że ten atak na katolickie nauczanie eucharystyczne wymierzony był bezpośrednio we wiarę katolickich dzieci, stanowiących przyszłość Kościoła. Dyrektorium owo miało być rzekomo „odpowiedzią na powtarzające się prośby napływające ze wszystkich stron świata katolickiego”. Ile było tych próśb i kto je zanosił, tego oczywiście nie ujawniono. Być może chodzi o tych samych „licznych wiernych”, którzy wyrażać mieli swego czasu pragnienie wprowadzenia większej ilości Modlitw Eucharystycznych. Oczywiście nie da się udowodnić, że Watykan nie został rzeczywiście zasypany tego rodzaju petycjami. Jako nauczyciel młodszych dzieci, mający kontakt z licznymi organizacjami nauczycieli i stowarzyszeniami rodziców mogę jedynie powiedzieć, że nigdy nie słyszałem o żadnej inicjatywnie tego rodzaju.

Abp R.J. Dwyer pisał bez ogródek:

„Akt ten, wychwalany w pewnych kręgach jako «śmiały i nowatorski», nie jest bynajmniej odpowiedzią na prośby zanoszone przez lokalne hierarchie, ale reakcją na uporczywe nalegania kilku liturgicznych eksperymentatorów. Rzeczywistość jest taka, że ani ja sam ani żaden znany mi biskup nie został nigdy poproszony przez Rzym o wyrażenie opinii w tej kwestii – co więcej, projekt ten został zdecydowanie odrzucony podczas dorocznej konferencji Episkopatu USA”[4].

Paragraf 2 Dyrektorium stwierdza:

„Istnieje specyficzna trudność wychowania dzieci w Kościele, ponieważ liturgiczne obrzędy, zwłaszcza związane z Eucharystią, nie mogą wywierać na nie w pełni właściwego sobie wpływu wychowawczego. Chociaż obecnie wolno używać języka ojczystego we Mszy św., jednak słowa i znaki nie zostały wystarczająco przystosowane do mentalności dziecka”.

Cały ten ustęp jest wysoce kontrowersyjny. W swej Deklaracji o wychowaniu chrześcijańskim II Sobór Watykański słusznie wyjaśnia, że skoro rodzice dali życie swym dzieciom, muszą być oni uznani za pierwszych i najważniejszych wychowawców; że rola ich jest tak ważna, iż nic nie może usprawiedliwić zaniedbania tego obowiązku i że to rodzina „już od najwcześniejszego wieku uczyć [powinna] dzieci zgodnie z wiarą na chrzcie otrzymaną poznawania i czci Boga, a także miłowania bliźniego”.

Głównym celem Kościoła oddawanie czci Wszechmocnemu Bogu, przede wszystkim poprzez Najświętszą Ofiarę Mszy. Trzeba w tym miejscu przypomnieć słowa encykliki Mediator Dei, w których Pius XII podkreśla, iż istotą Mszy jest bezkrwawe ofiarowanie Bożej Źertwy. To prawda, pierwsza część Mszy z pewnością zawiera element edukacyjny, którego kulminacyjnym punktem jest Ewangelia – jest więc rzeczą słuszną i stosowną, by podczas niedzielnej Eucharystii kapłan nie tylko głosił Słowo, ale również wyjaśniał je w swym kazaniu. Jednak Słowo Boże może być czytane i wyjaśniane również w domu, w szkole i podczas innych ceremonii liturgicznych. Wierni gromadzą się w niedzielę w swych kościołach parafialnych nie po to, by wysłuchać nauk, ale by asystować w składaniu Najświętszej Ofiary. Abp Bugnini posłużył się starym wybiegiem modernistów, wykorzystując do swych własnych celów całkowicie uprawniony aspekt liturgii. W tym przypadku posłużył się argumentem pozornie słusznym – że Msza posiada również aspekt edukacyjny – by całkowicie odwrócić hierarchię ważności, wskutek czego aspekt edukacyjny zyskuje priorytet nad ofiarnym. Pomogły mu w tym dokumenty II Soboru Watykańskiego. Konstytucja o liturgii stwierdza (§33):

„Jakkolwiek święta liturgia jest przede wszystkim oddawaniem czci Bożemu Majestatowi, zawiera jednak również bogatą treść dla pouczania wiernego ludu. W liturgii bowiem Bóg przemawia do swego ludu, Chrystus w dalszym ciągu głosi Ewangelię, lud zaś odpowiada Bogu śpiewem i modlitwą”.

(Proszę zwrócić uwagę na „jakkolwiek” w pierwszym z cytowanych zdań). Abp Bugnini nie neguje, że głównym celem liturgii jest oddawanie czci Bogu – po prostu przemilcza ten fakt i koncentruje się obsesyjnie na aspekcie edukacyjnym Mszy. Prawdą jest, że dzieci nie zrozumieją większości czytań mszalnych – ale ile spośród nich jest w pełni zrozumiałych również dla dorosłych? Ilu wiernych obecnych na niedzielnej Mszy rozumie naprawdę treść typowego listu św. Pawła? Prawda jest taka, że większość dzieci poniżej dziesiątego roku życia nie zrozumie również lektur specjalnie dla nich wybranych i przygotowanych – co potwierdzić może każdy doświadczony nauczyciel. Mniej więcej  dziesięć minut po zakończeniu Mszy dla ponad 200 dzieci w wieku poniżej siedmiu lat, dla których czytania zostały specjalnie dobrane i uproszczone, zapytałem każdą klasę o treść Ewangelii. Tylko jedno dziecko odpowiedziało poprawnie! Aż do tej pory nigdy nie stanowiło to problemu, ponieważ całkowicie słusznie zakładano, że katolickie dzieci powinny być nauczane swej wiary przede wszystkim w domu i podczas lekcji religii. Jedna z podstawowych nauk dotyczyła właśnie tego, czym jest Msza i dlaczego uczestniczą w niej w każdą niedzielę. Podczas Lekcji i Ewangelii dzieci mogły korzystać ze swych małych modlitewników lub ilustrowanych opowieści o Zbawicielu, Matce Bożej i świętych. Gdy już podrosły, uczyły się korzystać z mszalików, jednak rozumiejąc od swych najmłodszych lat istotę Mszy (wiedząc co dokonuje się na ołtarzu i dlaczego w tym uczestniczą) wprowadzane były krok po kroku w życie liturgiczne Kościoła i stopniowo zaczynały rozumieć okresy liturgiczne, znaczenie koloru szat i wielkich świąt roku kościelnego.

Co się tyczy symboliki Mszy, oczywiście dzieci nie mogą zrozumieć jej samodzielnie – podobnie jednak nie rozumieją one znaczenia liter, słów, figur i znaków matematycznych, zanim symbole te nie zostaną im wyjaśnione. W mojej własnej szkole posiadamy pomoce pozwalające siedmioletnim dzieciom zrozumieć skomplikowane dowody logiczne, o których ja sam dowiedziałem się dopiero wówczas, gdy już jako dorosły zacząłem studiować filozofię tomistyczną. Nigdy nie spotkałem żadnego przeciętnie inteligentnego dziecka, które w wieku siedmiu lat miałoby najmniejsze problemy ze zrozumieniem tradycyjnych symboli związanych z Mszą, o ile tylko są one wyjaśniane w sposób jasny i prosty – a wiedza ta zwiększa zarówno „jakość” ich uczestnictwa jak i zainteresowanie samym obrzędem. Dlaczego kapłan całuje ołtarz? Dlaczego okadza się tylko Ewangelię i czemu czyta się ją przy zapalonych świecach? Dlaczego szaty liturgiczne mają różne kolory i co one oznaczają? Dlaczego klękamy na Incarnatus est podczas Credo? Jaki jest powód Podniesienia? Dlaczego tylko kapłan rozdziela Komunię i dlaczego musi być ona przyjmowana do ust? Weźmy na przykład ceremonie Wielkiego Tygodnia – jakież tu bogactwo symboliki, jak wielkim przywilejem i zarazem źródłem radości jest możliwość tłumaczenia tego młodym katolikom!

Abp Bugnini przyznaje co prawda, iż dzieci nie muszą rozumieć każdego szczegółu liturgii, jak jednak zauważa:

„Należy się niemniej obawiać, że dzieci w dziedzinie duchowej stracą bardzo dużo, jeżeli całymi latami spotykać się będą stale w Kościele z elementami dla nich prawie niezrozumiałymi. Współczesna psychologia w sposób przekonywujący wykazuje, że religijne przeżycia w okresie niemowlęctwa i wczesnego dzieciństwa wywierają głęboki wpływ na formację dzieci, dzięki wyjątkowej chłonności religijnej, jaką się one odznaczają”.

Jest to bez wątpienia prawda, jednak właściwym rozwiązaniem tego problemu jest upewnienie się przez rodziców, kapłanów i nauczycieli, że dzieci rzeczywiście rozumieją właściwie to, co dokonuje się przed ich oczyma. Nawet pobieżna znajomość doktryny eucharystycznej przedstawianej w nowych podręcznikach religii nie pozostawia wątpliwości, że dzieci formowane jedynie w oparciu o te niegodziwe teksty nigdy nie poznają prawdziwej natury Mszy, o jakiej uczy Pius XII i Sobór Trydencki. W najlepszym razie będą ją postrzegały jako rodzaj uczty wspólnotowej (a symbolika posiłku jest dla ludzi Zachodu trudna do zrozumienia), w trakcie której czyni się niekiedy niejasne aluzje do Rzeczywistej Obecności. Abp Bugnini przyznaje, że nawet jego Novus Ordo Missae sprawowany w językach narodowym może wyrządzić szkodę duchową dzieciom. W jaki więc sposób św. Teresa z Lisieux, Jan Bosco, Bernadetta, czy Maria Goretti osiągnąć mogli w dzieciństwie tak wysoki stopnień świętości? Niepiśmienna matka św. Jana Bosco nauczyła go kochać i rozumieć Mszę – a on przekazał tę miłość i zrozumienie chłopcom, których sam nauczał!

Odwołanie się abpa Bugniniego do osiągnięć współczesnej psychologii jest kolejnym standardowym argumentem, wykorzystywanym obecnie przez ludzi, którzy  – świadomie lub nieświadomie – podkopują wiarę i moralność naszych dzieci. Podczas zajęć z wychowania seksualnego wykorzystuje się dziś nierzadko materiały, za których rozpowszechnianie zaledwie dziesięć lat temu nauczycielowi groziłby proces karny i surowy wyrok. Być może najbardziej alarmującym wskaźnikiem kondycji współczesnego społeczeństwa jest stopnień, w jakim przytłaczająca większość obywateli może zostać poddana praniu mózgu i nakłoniona do zaakceptowania praktyk, które zaledwie kilka lat wcześniej sami uważali za absurdalne.

Rozdział I Dyrektorium o Mszy z udziałem dzieci nosi tytuł: „Wprowadzenie dzieci w liturgię Mszy”. Gdyby wytyczne w nim przedstawione zostały wdrożone konsekwentnie, katolickie dzieci pozostałyby całkowicie nieświadome prawdziwej natury i celu Mszy! Zaczyna się on od stwierdzenia, zupełnie słusznego zresztą, że „(…) nie można sobie wyobrazić pełnego życia chrześcijańskiego bez uczestnictwa w czynnościach liturgicznych, w których zgromadzeni wierni sprawują paschalne misterium”. Nie napotykamy w nim jednak najmniejszej nawet wzmianki, że Msza jest aktem Chrystusa, naszego Najwyższego Kapłana (actio Christi).

Św. Ambroży pisał: „W Ofierze składany jest dziś Chrystus – On sam, jako kapłan, ofiaruje sam siebie, by mógł odpuścić nam nasze grzechy”[5]. Jak przypomina encyklika Mediator Dei, podczas Mszy dokonuje się „prawdziwie i rzeczywiście składanie ofiary”. Ofiara Krzyża i Ofiara Mszy  są jedną i tą samą Ofiarą – różny jest jedynie sposób ofiarowania. Nasz Najwyższy Kapłan składa swą Ofiarę poprzez posługę wyświęconego księdza, wierni posiadają zaś przewyższający wszystko przywilej jednoczenia się umysłem i sercem z Chrystusem w składaniu tej Ofiary i dołączania do niej siebie samych, jeśli zaś znajdują się w stanie łaski i posiadają właściwą dyspozycję, mogą przyjmować  Go w Komunii św. Należy tu podkreślić, że w kwestii naszego uczestnictwa we Mszy II Sobór Watykański nie posłużył się w istocie terminem „aktywne” (activus), ale „actuosus” – co oznacza uczestnictwo pełne i szczere, oraz łączenie się podczas Mszy z akcją Chrystusa, naszego Leitourgosa. Participatio actuosa może znajdować wyraz w takich formach zewnętrznych jak słowa i postawa, tj. śpiew Kyrie, Gloria czy Sanctus, przyklękanie, pochylanie głowy przy Konsekracji, przyjmowanie Komunii św. do ust i jedynie z rąk kapłana – wszystko to są ważne i wartościowe manifestacje naszego wewnętrznego uczestnictwa. Jeśli jednak nasze dzieci nie będą nauczane czym jest Msza oraz jak możemy jednoczyć się z akcją naszego Leitourgosa, wszystkie te zewnętrzne formy będą bezwartościowe, a nawet mogą przeszkadzać w participatio actuosa, do jakiej ich księża oraz katecheci powinni je nakłaniać.

Ryzykując zarzut, że się powtarzam, pragnę powiedzieć raz jeszcze, że oparcie katechizacji na zasadach przedstawionych w tym dokumencie uniemożliwiłoby dzieciom prawdziwe uczestnictwo we Mszy. Biorąc to pod uwagę całkowicie uprawionym wydaje się być twierdzenie, że akt, o którym pisze abp Bugnini, z całą pewnością nie jest Najświętszą Ofiarą. Pisząc on o szczytowym momencie akcji liturgicznej posługuje się on tymi samymi sformułowaniami, które potępione zostały swego czasu przez Piusa XII. Według abpa Bugniniego ważne jest „uczestnictwo w uczcie eucharystycznej. Do tego uczestnictwa należy dzieci przygotowywać i wprowadzić w jego głębsze znaczenie”. Nie wyjaśnia jednak, jak dzieci mogą być wprowadzane „w głębsze jeszcze znaczenie” tego, co celowo się przed nimi zataja. Dyrektorium stwierdza dalej:

„Wszyscy, którzy zajmują się wychowaniem dzieci, powinni zjednoczyć wysiłki i we wzajemnym porozumieniu dążyć do tego aby dzieci już wówczas, kiedy mają jakieś pojęcie o Bogu i sprawach Bożych, zgodnie z wiekiem i rozwojem osobowym przeżyły również wartości ogólnoludzkie, w jakie obfituje sprawowanie Eucharystii. Należą do nich: działanie we wspólnocie, powitanie, umiejętność słuchania, proszenie o przebaczenie i udzielanie go, wyrażanie wdzięczności, przeżywanie ze zrozumieniem czynności symbolicznych uczty przyjaźni, uroczystych obchodów.

Zadaniem katechezy eucharystycznej, o której mowa w nr 12, będzie tak pielęgnować tego rodzaju wartości ogólnoludzkie, aby dzieci stopniowo, zgodnie z wiekiem oraz warunkami psychologicznymi i społecznymi otwierały umysły na przyjęcie wartości chrześcijańskich i pojmowały sprawowanie Chrystusowej tajemnicy.

W procesie wpajania tych wartości ogólnoludzkich i chrześcijańskich bardzo duży udział ma chrześcijańska rodzina. Dlatego, ze względu na formację liturgiczną dzieci, trzeba bardzo popierać chrześcijańskie dokształcanie rodziców oraz innych osób, na których spoczywają obowiązki wychowawcze.

Rodzice, świadomi zadań, jakich podjęli się podczas chrztu swoich dzieci, mają obowiązek stopniowo, uczyć je modlić się przez codzienną modlitwę z nimi, oraz wdrażać do modlitwy prywatnej. Jeśli tak przygotowane dzieci już od wczesnych lat, kiedy tylko zapragną, biorą udział we Mszy św. razem z rodziną, łatwiej zaczną śpiewać i modlić się we wspólnocie liturgicznej, a nawet będą już jakoś wyczuwać Eucharystyczną Tajemnicę.
Rodziców, którzy są słabi we wierze ale chcą zapewnić dzieciom wychowanie chrześcijańskie; trzeba zachęcać, by zaznajamiali dzieci przynajmniej z wartościami ogólnoludzkimi, o których wyżej była mowa, oraz by przy nadarzającej się okazji uczestniczyli w zebraniach rodziców i nabożeństwach nieeucharystycznych odprawianych dla dzieci”.

Rozdział I Dyrektorium stwierdza również, że katecheza na temat Mszy  powinna zachęcać do uczestnictwa „które jest aktywne, świadome i prawdziwe” – czego jednak nie można osiągnąć bez nauczania dzieci czym w istocie jest Msza. W tym samym rozdziale stwierdza się, że znaczenie Mszy powinno być wyjaśniane „częściowo jako udział w życiu Kościoła”. Przygotowanie do Pierwszej Komunii powinno obejmować nie tylko nauczanie dzieci „prawd wiary związanych z Eucharystią, ale także mają się [one] nauczyć, jak na swoją miarę czynić pokuty, by po takim przygotowaniu, jako wszczepione całkowicie w Ciało Chrystusa mogły brać razem z ludem Bożym czynny udział w Eucharystii, uczestnicząc w uczcie Pańskiej i we wspólnocie braci”. Należy im też pomagać w lepszym zrozumieniu liturgii poprzez „celebracje różnego rodzaju”, a w tych celebracjach „coraz szerzej winno być uwzględnione Słowo Boże według intelektualnych możliwości dzieci”.

Trudno doszukać się w tych zaleceniach czegoś, czego nie mogłaby zaakceptować również znaczna liczba denominacji protestanckich.

Rozdział II nosi tytuł: „Msza św. dla dorosłych z udziałem dzieci”.

Abp Bugnini rozpoczyna od poinformowania nas uroczyście, że: „ We wielu miejscowościach, zwłaszcza w niedziele i święta, w kościołach parafialnych odprawia się Msze św., w których z wielką ilością dorosłych równocześnie uczestniczy pewna liczba dzieci”.

Po wyjawieniu tego zdumiewającego odkrycia arcybiskup zapewnia tych, którzy mogliby być zdziwieni, iż można było dopuścić do takiej sytuacji, że „Postawa dorosłych wiernych w czasie tych Mszy może mieć duży wpływ na dzieci”. Wyjaśnia jednak, że pomimo to nie zamierza utrwalać tego stanu rzeczy:

„Nawet maleńkie dzieci, które jeszcze nie potrafią lub nie chcą uczestniczyć we Mszy św., można przyprowadzić na zakończenie Mszy św., aby otrzymały błogosławieństwo wraz z całym zgromadzeniem”.

Jako ojciec sporej liczby dzieci, które zabierane były na Mszę skoro tylko ukończyły kilka miesięcy, zaczynam zastanawiać się, czy nie naruszałem w ten sposób ich konstytucyjnych praw. Nawet gdyby dzieci wyrażały chęć uczestnictwa we „Mszach tego rodzaju”, z pewnością byłoby dla nich lepiej, gdyby im na to nie pozwalano. Okazuje się bowiem, że mogłyby poczuć się „lekceważone z tego względu, że nie są jeszcze zdolne do uczestnictwa i zrozumienia tego, co się podczas obrzędów odbywa i głosi”. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest wygłaszanie do nich specjalnej mowy „np. na początku i na końcu Mszy św. oraz w jakiejś części homilii”. Jest jednak jeszcze lepszy sposób: „(…) można odprawić dla dzieci liturgię słowa wraz z homilią w jakimś miejscu osobnym, ale niezbyt odległym. Przed rozpoczęciem liturgii eucharystycznej dzieci te wprowadza się do miejsca, w którym dorośli sprawowali równocześnie własną liturgię słowa”. Być może Przewodniczący Mao, który miał wiele doświadczeń w oddzielaniu dzieci od rodziców, poszedł za sugestią abpa Bugniniego -traktując to jako element „dialogu” watykańsko-marskistowskiego.

Przed zakończeniem omówienia rozdziału II Dyrektorium warto poczynić krótką dygresję na temat faktu, który niebawem stanie się oczywisty – niekatolickiej natury tego dokumentu. Odnosi się to nie tylko do sformułowań takich jak „uczestnictwo w uczcie Eucharystycznej”, „uczestnictwo w eucharystycznej aktywności Ludu Bożego”, wzmianek o uczestnictwie w Ofierze Mszy (która jest Ofiarą Krzyża) w atmosferze „radosnej i wesołej celebracji” – ale również określeń typu: „Msze tego rodzaju”. Nie tak dawno jeszcze katolicka rodzina udawała się w niedzielę po prostu na „Mszę”. Jeśli ktokolwiek mówił o „rodzajach Mszy”, odnosił się do różnic pomiędzy Mszą cichą, uroczystą, śpiewaną i pontyfikalną. Obecnie wydaje się, że istnieją cztery podstawowe kategorie Msz, w obrębie których istnieją odpowiednie podgrupy: Msze dla dzieci, Msze dla dorosłych, Msze dla dzieci z udziałem dorosłych oraz Msze dla dorosłych z udziałem dzieci. Tym, którzy pamiętają jak sprawy wyglądały zaledwie dwanaście lat temu, kiedy „we wielu miejscowościach” w kolejnych Mszach  niedzielnych uczestniczyły setki normalnych i całkowicie zadowolonych z liturgii katolickich rodzin, treść i język tego typu dokumentów nasuwa skojarzenia z powieściami Franza Kafki. Po prostu szli oni na Mszę zabierając ze sobą dzieci, wiedzieli dlaczego tam idą i wiedziały to również ich pociechy, o ile tylko były już na tyle duże, by można im było to wyjaśnić. Czy można uznać to jedynie za przejaw nostalgii (która z niewiadomych powodów stała się obecnie grzechem), że wspominając pogodne pogawędki wiernych i księdza na dziedzińcu kościoła po zakończeniu Mszy, podczas gdy dzieci biegały radośnie dokoła – w żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć, by uskarżały się one na to, że czują się „lekceważone”, choć nie były w stanie „rozumieć” liturgii i „w pełni w niej uczestniczyć”?

Rozdział III Dyrektorium dotyczy Mszy dla dzieci, w których uczestniczy niewielka tylko liczba dorosłych.

Rozdział rozpoczyna się od zalecenia, by niektóre Msze celebrowane były wyłącznie dla dzieci. Jak wyjaśnia: „Od początku odnowy liturgicznej wszyscy zdają sobie sprawę, że w tych Mszach niezbędne są pewne adaptacje”. Prawdopodobnie przez „wszystkich” arcybiskup rozumie tych, których opinia warta jest uwagi – i że setki tysięcy tradycyjnych katolików, którzy nie pragnęli żadnych zmian czy adaptacji we Mszy swych przodków nie mają głosu ze względu na fakt, że się z nim nie zgadzają.

W paragrafie 21 wyjaśnia się, że celem tych Mszy jest przygotowanie dzieci do uczestnictwa we Mszach dla dorosłych, nie powinny więc one „zanadto różnić się od porządku Mszy z udziałem ludu”.  Rzeczywistość jest jednak taka, że w przypadku Mszy z udziałem ludu nie sposób mówić o żadnym „porządku”, w jakimkolwiek znaczeniu tego słowa. Liturgia i zgromadzenie wydane są na łaskę celebransa, którego zachęca się obecnie do kreatywności, co może przybierać różne formy, od banału po bluźnierstwo. Oficjalne przepisy liturgiczne nie narzucają żadnej jednolitej „normy” celebracji Mszy. By podać jeden tylko przykład: Komunia św. może być zgodnie z prawem podana przez kapłana klęczącemu wiernemu do ust albo przez dziewczynę w mini spódniczce stojącemu wiernemu na rękę. Na czym więc ma polegać ów „porządek Mszy”, od którego Msze dla dzieci nie powinny się za bardzo różnić?

W typowy dla siebie sposób Bugnini wyjaśnia: „Cel rozmaitych elementów winien zawsze odpowiadać temu, co w szczegółach zostało określane we Wprowadzeniu ogólnym do Mszału Rzymskiego, chociaż niekiedy względy duszpasterskie nie pozwolą zachować identyczności absolutnej”.

Zwłaszcza kapłani pamiętają z pewnością drobiazgowość, z jaką każdy regulowany był niegdyś każdy aspekt celebracji Mszy – była ona bowiem postrzegana jako akcja święta, akcja Chrystusa – a nie kapłana, a tym bardziej zgromadzenia wiernych. Obecnie owe drobiazgowe rubryki zastąpione zostały stwierdzeniem, że [liturgia dla dzieci] nie powinna „odbiegać od porządku Mszy”, w którym żadnego porządku doszukać się nie sposób – choć i od tej zasady dopuszcza się odstępstwa z bliżej nieokreślonych „względów duszpasterskich”! Dla abpa Bugniniego pewne jest jedynie to, że żadne względy – czy to duszpasterskie czy jakiekolwiek inne – nie mogą usprawiedliwiać celebracji Mszy Trydenckiej!

Dyrektorium powtarza co jakiś czas frazesy o potrzebie duchowego uczestnictwa, bez którego – jak słusznie stwierdza – „zewnętrzne akty są bezwartościowe a nawet mogą być szkodliwe”. Czego jednak dotyczyć ma owo duchowe uczestnictwo? Odpowiedź na to pytanie ma znaczenie fundamentalne: jeśli Msza nie jest akcją Chrystusa, który ofiaruje siebie samego Bogu Ojcu, w czym uczestniczyć mają dzieci? Abp Bugnini nie pozostawia co do tego wątpliwości i natychmiast wyjaśnia: „ Bardzo pilnie trzeba uważać, żeby dzieci nie zapomniały o tym, że wszelkie formy uczestnictwa osiągający swój punkt szczytowy w Komunii św., kiedy to przyjmuje się Ciało i Krew Chrystusa jako pokarm duchowy”.

W paragrafie 23 czytamy:

„Kapłanowi celebrującemu Mszę św. dla dzieci winno leżeć na sercu, aby odprawianiu nadać charakter uroczysty, braterski i refleksyjny. Atmosfera taka potrzebna jest bardziej niż we Mszach dla dorosłych; a ma ją wytworzyć celebrans. Zależy to od jego osobistego przygotowania oraz sposobu postępowania z innymi i przemawiania”.

Celebransa zachęca się do wprowadzania do liturgii własnych, improwizowanych pouczeń, a wśród sytuacji, w których używanie „własnych słów” pomóc może „dotrzeć mu do dzieci”  wymienia się „wstęp do aktu pokutnego, do modlitwy nad darami i Modlitwy Pańskiej, do przekazania sobie znaku pokoju oraz do Komunii św.” Nie ulega wątpliwości, że owe oficjalne zachęty do wprowadzania improwizacji do niektórych przynajmniej elementów liturgii odarły nową Mszę z resztek godności. Abstrahując nawet od poważniejszych zarzutów, jakie można by wysunąć wobec tych improwizacji – są one nade wszystko nieznośnie nużące.

Zawsze istniała część Mszy, podczas której improwizacja kapłana była jak najbardziej dopuszczalna – mianowicie homilia. Jednak już w następnym paragrafie (24) Dyrektorium czytamy: „Nic nie stoi na przeszkodzie, aby jeden z dorosłych uczestników Mszy św. dla dzieci, za zgodą proboszcza lub rektora kościoła, przemówił do dzieci po Ewangelii (…)”. Jest to bardzo poważne odejście od tradycyjnej praktyki. Nie sposób też nie dostrzec paradoksu w fakcie, że w tym samym czasie, w którym podkreśla się, iż kapłan jest bardziej głosicielem Słowa Bożego niż ofiarnikiem, uniemożliwia mu się przepowiadanie właśnie w momencie, który tradycyjnie zastrzeżony był wyłącznie dla niego!

Jest to kolejny krok w procesie degradacji statusu kapłana, konsekwentnie realizowanego przy pomocy posoborowej legislacji liturgicznej. Obecnie podczas Mszy dla dzieci świeccy (w tym kobiety) nauczają i rozdzielają Komunię św., Komunia zaś postrzegana jest (wg abpa Bugniniego) jako punkt kulminacyjny całej celebracji. Rola kapłana ogranicza się w zasadzie do samej Konsekracji, a jeśli wiedza religijna dzieci kształtowana będzie w oparciu o „nowe katechizmy”, mogą one nawet nie wiedzieć co oznacza Konsekracja i że miała ona miejsce.

Ponieważ jednak liturgia Mszy wciąż mogłaby doprowadzić kogoś do błędnego wniosku, że celebruje ją nie całe zgromadzenie wiernych, ale kapłan, arcybiskup dodaje:

„Także we Mszach dla dzieci należy dbać o zróżnicowanie funkcji, aby okazał się charakter wspólnotowy obrzędów. Należy dobrać lektorów i kantorów czy to spośród dzieci, czy spośród dorosłych. W ten sposób dzięki różnorodności głosów uniknie się nużącej jednostajności”.

Obsesja arcybiskupa na punkcie nudy, mogącej zagrażać jego nowej Mszy, jest bardzo znamienna. Paragraf 25 Dyrektorium podkreśla, że „liturgia ma być żywa”, w kolejnym zaś punkcie wymaga się, by miała ona miejsce w czasie „który bardziej odpowiada warunkom ich [tj. dzieci – przyp. tłum.] życia”.

W paragrafie 27 czytamy:

„Mszę, w której mają uczestniczyć dzieci w ciągu tygodnia, z pewnością będzie można odprawiać z większym pożytkiem, a z mniejszym niebezpieczeństwem zniechęcenia, jeśli nie będzie się odbywała codziennie (np. w internatach); ponadto można ją będzie lepiej przygotować, jeśli zachodzi dłuższa przerwa czasowa pomiędzy jedną a drugą Mszą św.”.

Nie jest to bynajmniej złośliwa próba oczernienia abpa Bugniniego! Oficjalna Instrukcja Kongregacji Kultu Bożego (zaaprobowana i zatwierdzona przez Pawła VI) zaleca zupełnie wyraźnie, by katolickie dzieci nie uczestniczyły codziennie we Mszy św.. Ale to jeszcze nie wszystko:

„Od czasu do czasu trzeba zorganizować wspólne modlitwy, do których dzieci mogą się włączyć nawet spontanicznie, albo wspólne rozważanie, albo nabożeństwo słowa Bożego, które jest przedłużeniem poprzednich Mszy i wpływa na głębsze przeżycie uczestnictwa we Mszach następnych”.

Katolików zawsze nauczano, że nie ma na tym świecie nic milszego Bogu i zarazem skuteczniejszego dla osiągnięcia zbawienia, niż uczestnictwo w Najświętszej Ofierze Mszy. Kanonik G. D. Smith pisze:

„Nie sposób więc przesadzić w podkreślaniu wartości i znaczenia sakramentu Eucharystii. Jest ona centrum życia chrześcijańskiego, podobnie jak Chrystus jest centrum religii chrześcijańskiej. Głównym powodem, dla którego wyświęcani są kapłani, nie jest potrzeba głoszenia Ewangelii, niesienia pociechy chorym (…) ani angażowanie ich w inicjatywy społeczne i polityczne, ale składanie Ofiary Mszy, sprawowanie Eucharystii. Jeśli w minionych wiekach – podobnie jak obecnie – katolicy niczego nie uznawali za zbyt wspaniałe i kosztowne dla ozdobienia swych kościołów, było tak właśnie dlatego, że katolicki kościół jest domem Króla królów, domem Chrystusa, prawdziwie obecnego w sakramencie Eucharystii. Jeśli katolicy, nawet najubożsi, gotowi są wyrzec się wszelkich wygód, by tylko wesprzeć swe duchowieństwo, jest tak właśnie dlatego, iż wierzą oni, że Ofiara Mszy musi być za wszelką cenę kontynuowana, że nieprzerwanie udzielany musi być sakrament Eucharystii, prawdziwy pokarm dusz chrześcijańskich. Eucharystia nie jest dla katolików jedynie formą dodatkowej, nabożnej praktyki, jest samą esencją życia katolickiego”[6].

Codzienna Msza i Komunia św. była zawsze ideałem, do którego Kościół usilnie zachęcał swych wiernych. Obecnie jednak w instrukcji, która powinna uznać tę praktykę za główny cel duchowej formacji katolickich dzieci czytamy, że lepiej byłoby, aby nie uczestniczyły one codziennie we Mszy i że wygłaszanie przez nie spontanicznych modlitw podczas wspólnotowych spotkań, może być dla nich większą korzyścią, niż udział w Najświętszej Ofierze, będącej „(…) źródłem wszelkich łask, obecne jest w niej bowiem w sposób cudowny samo źródło niebieskich darów i łask, Dawca wszystkich sakramentów, Chrystus Pan nasz, od którego, jako od źródła, pochodzi wszelkie dobro i doskonałość innych sakramentów”[7].

Co do twierdzenia, że takie wspólnotowe „nabożeństwa Słowa Bożego, rzeczywiście stanowią „przedłużenie poprzednich Mszy” wyznaję, że jego implikacje teologiczne przekraczają moje kompetencje.

Ta część Dyrektorium kończy się paragrafem 28, który stwierdza:

„Kiedy liczba dzieci, które razem odprawiają Eucharystię jest zbyt duża, uważne i świadome uczestnictwo staje się trudniejsze. Dlatego w miarą możliwości trzeba utworzyć więcej grup, zorganizowanych nie sztywno na zasadzie wieku, ale z uwzględnieniem poziomu formacji religijnej i przygotowania katechetycznego. Dla takich grup należy odprawiać Mszę św. w ciągu tygodnia, najlepiej w różnych dniach”.

Czytelnicy zauważyli z pewnością, że po raz kolejny napotykamy tu na wzmiankę o dzieciach „odprawiających” Mszę. Z pewnością dobrze jest, by dzieci zostały pouczone o Mszy w sposób odpowiedni do ich wieku i poziomu formacji, jeśli jednak Msza postrzegana jest przede wszystkim jako uroczysta Ofiara, a nie okazja do wygłaszania nauk, nic nie stoi na przeszkodzie wspólnemu uczestnictwu dzieci w różnym wieku i o różnej zdolności pojmowania. W ustępie tym napotykamy również wzmiankę o ofierze, jednak w kontekście instrukcji zastanawiać można się, do jakiego rodzaju ofiary odnosi się abp Bugnini – czy jedynie do ofiary chwały i dziękczynienia, czy też chwały, dziękczynienia i przebłagania, jak tego naucza Sobór Trydencki i co protestanci kwestionują.

Paragraf 29 nosi tytuł: „Przygotowanie Mszy św.”. Nie wspomina on jednak ani słowem o konieczności wcześniejszego przygotowania do przyjęcia Komunii, którą tak usilnie podkreśli ojcowie Soboru Trydenckiego. Katechizm Trydencki obszernie wyjaśnia, dlaczego każdy przystępujący do Komunii powinien się do jej przyjęcia starannie przygotować, szczegółowo omawiając przygotowanie duszy oraz ciała (w tym zagadnienie postu eucharystycznego).

Po raz kolejny widzimy, że Dyrektorium obsesyjnie koncentruje się na aspektach zewnętrznych – określa co dzieci powinny śpiewać i czytać, jakie instrumenty muzyczne najlepiej sprzyjają modlitwie medytacyjnej i budują atmosferę radości i uwielbienia Boga. (swoją drogą ile ze współczesnych piosenek wykonywanych podczas Mszy z udziałem dzieci i dorosłych przy akompaniamencie gitar rzeczywiście sprzyja medytacji?) Dyrektorium podkreśla również wielkie znaczenie gestów (nie zaniedbując przy tym odwołania się do psychologii i lokalnych zwyczajów): „Wiele zależy nie tylko od gestów kapłana, ale także od sposobu zachowania się całej grupy dzieci”.

Praktycznym skutkiem tego paragrafu jest przeobrażenie Mszy z udziałem dzieci w serię różnego rodzaju sztuczek, mających na celu przyciągnięcie ich uwagi . Częstokroć przypomina to po prostu wspólny śpiew przy ognisku podczas obozu skautów – z tą jedynie różnicą, że w kościele nie rozpala się ogniska. Nierzadko rozbudowuje się do absurdalnych rozmiarów ceremonię przekazywania znaku pokoju, podczas której dzieci – jak to dzieci – dokazują na całego. Nierzadko przewodniczący liturgii stara się podać rękę każdemu dziecku lub wzywa dzieci, by stały wokół ołtarza trzymając się za ręce podczas recytacji lub śpiewu Ojcze Nasz, często w bardzo zniekształconej wersji. Równie często dzieciom każe się przypinać plakietki ze swymi imionami, by udzielanie Komunii mogło mieć charakter bardziej osobisty. Twierdzi się przy tym, że na dziecku większe wrażenie robi, gdy kapłan zwraca się do niego słowami „Ciało Chrystusa, John”, zamiast powiedzieć po prostu: „Ciało Chrystusa”. W rzeczywistości nie ma to dla nich żadnego znaczenia i świadczy jedynie o całkowitej nieznajomości  psychologii. Znane mi są liczne przypadki, w których dzieci wymieniały się plakietkami i uważały za bardzo zabawne, gdy kapłan zwracał się do nich używając niewłaściwych imion. Podczas pewnej Mszy dla nastoletnich dziewcząt wypisały sobie one na plakietkach imiona popularnych piosenkarzy, a ksiądz bezmyślnie je odczytywał – nawet gdy były to imiona męskie. Prawdopodobnie uważał, że w jakiś sposób buduje to atmosferę celebracji – i rzeczywiście, jeśli Msza postrzegana jest jako rodzaj party, takie zachowanie jest absolutnie na miejscu. Oczywiście dzieci nie uważają „kawałka chleba i łyku wina” za przekąskę odpowiednią na party – i jest to dla liturgistów przedmiotem pewnego zmartwienia. Problem ten rozwiązywany jest niekiedy przez organizowanie po Mszy bardziej sutego posiłku, który dzieci – jak to dzieci – łączą w swych umysłach z zakończoną dopiero co celebracją liturgiczną.

Usiłowanie liturgistów, by Msza dla dzieci odzwierciedlała jakiś sposób „ich własne życie oraz doświadczenia religijne”, znalazło wyraz również w doborze śpiewanych w trakcie tych celebracji pieśni. Ludziom tym najprawdopodobniej nigdy nie przyszło do głowy, że codzienne doświadczenia dzieci powinny być ubogacane poprzez umożliwienie im uczestnictwa w prawdziwym katolickim kulcie. Dobrze pamiętam, jak jeszcze przed rewolucją liturgiczną zabrałem grupę dziesięciolatków do katedry westminsterskiej w Londynie. Gdy chór śpiewał motet na Komunię, pewna mała dziewczynka zwróciła się do mnie i powiedziała: „Wie Pan, myślę, że w niebie musi być podobnie”. Ciekawy jestem, co pomyślałaby sobie ona o poniższych przykładach hymnów, zaczerpniętych ze śpiewnika szeroko rozpowszechnionego obecnie w angielskich szkołach:

Deskorolka

1.Deska na kółkach

Kocham to uczucie, gdy mknę po chodniku,

Odpycham się, nabierając pędu,

I wnet suniemy w rytm muzyki.

Refren:

Dzięki Ci, drogi Boże

Za tę radość

Dzięki Ci, drogi Boże

Za radość.

  1. Deska na kółkach

Kocham to uczucie, gdy mknę po chodniku,

Z dumą rozglądając się dokoła,

Gdy suniemy w rytm muzyki.

Refren.

Mleko

  1. Śnieżnobiałe, smakowite.

Pycha! Pycha! Pycha! Pycha!

  1. Na sam twój widok leci mi ślinka.

Pycha! Pycha! Pycha! Pycha!

  1. Dzięki Ci, Panie, za krowy i mleko!

Pycha! Pycha! Pycha! Pycha!.[8]

Dyrektorium podkreśla również znaczenie „procesji oraz innych czynności, wymagających udziału ciała. (…)  Liturgia nigdy nie może wyglądać jak rzecz sucha i należąca wyłącznie do sfery myśli”.  By temu zapobiec, dokument sugeruje wykorzystywanie pomocy wizualnych – w tym rysunków wykonanych przez dzieci. Zachęca też, by dzieci uczestniczyły w „przygotowaniu kielicha, pateny i ampułek”.

Jest to kolejny przykład radykalnego odejścia od autentycznej pobożności eucharystycznej.  Sobór Trydencki podkreślał konieczność starannego przygotowania duchowego do Komunii – Dyrektorium natomiast całkowicie je ignoruje. Dopuszcza nawet dotykanie przez dzieci naczyń liturgicznych. W Katechizmie Soboru Trydenckiego czytamy:

„By w sposób jak najskuteczniejszy ochronić godność tak dostojnego sakramentu, władza udzielania go zastrzeżona została wyłącznie dla kapłana, Kościół zakazał również na mocy swego prawa, by nikt oprócz osób konsekrowanych, poza przypadkami wielkiej konieczności, nie śmiał dotykać lub podawać naczyń liturgicznych, bielizny kielichowej czy innych sprzętów koniecznych do jego sprawowania. Zarówno kapłani i jak i wierni mogą więc zrozumieć, jak wielka powinna być pobożność i świętość tych, którzy konsekrować mają, rozdzielać  czy przyjmować Eucharystię”[9].

Paragraf 37 Dyrektorium sprawia wrażenie zamierzonej kpiny z czytelnika. Mówi się w nim o konieczności zachowania ciszy i skupienia oraz o niebezpieczeństwie płynącym z przywiązywania zbyt dużego znaczenia do aktów zewnętrznych.  Trudno jednak nie dostrzec, że konsekwentnie wcielenie w życie zaleceń tej instrukcji doprowadzić musiałoby do całkowitego zaniku jakichkolwiek form uczestnictwa duchowego!

Pozostała część Dyrektorium poświęcona jest wyjaśnieniu, w jaki sposób różne części Mszy mogą zostać zaadoptowane „zgodnie z prawami psychologii dziecięcej”. Czytamy więc, że dopuszczalne jest odtwarzanie nagrań muzycznych – z zastrzeżeniem, że powinny być one „stosowne”, podobnie jak śpiew i gra na instrumentach – ani razu jednak nie wyszczególnia się, co uznać należy za nieodpowiednie.

W watykańskiej instrukcji O muzyce w świętej liturgii z 5 marca 1967 stwierdza się:

„Jednakże to, co według ogólnego przekonania i faktycznego używania odpowiednie jest tylko dla muzyki świeckiej, należy bezwzględnie wyłączyć z wszelkich czynności liturgicznych i ćwiczeń pobożnych”.

W chwili, gdy dokument ten został ogłoszony (1967), zalecenia te wydawały się być zupełnie jednoznaczne. Wydawały się one np. wykluczać używanie podczas Mszy instrumentów takich jak gitara. Choć jednak przypisy Dyrektorium kilkukrotnie na instrukcję tę się powołują , autorzy jej zdają się wyciągać z niej całkowicie odmienne wnioski.

W trzeciej Instrukcji wykonawczej Liturgicae instaurationes, ogłoszonej we wrześniu 1970 roku, surowo zakazuje się dokonywania jakichkolwiek zmian w tekście Mszy, nawet we Mszy śpiewanej. Dyrektorium wyjaśnia jednak, że w oficjalnych tekstach dzieci nie zawsze zdolne są odnaleźć „wyraz ich własnego życia i swoich przeżyć religijnych (…) W takim przypadku nic nie przeszkadza, żeby teksty modlitw z Mszału Rzymskiego przystosować do potrzeb dzieci. Trzeba przy tym zachować ich cel, a także ich istotę (…)”. Nietrudno wyobrazić sobie wszelkie rodzaje nadużyć, będących praktyczną konsekwencją zastosowania tej zasady.

W paragrafie 52 napotykamy nieoczekiwanie tak ortodoksyjny ustęp poświęcony Modlitwie Eucharystycznej, że od razu zaczynamy podejrzewać, iż kryje się za tym jakiś ukryty cel. W przeciwieństwie do tego, co mogliśmy przeczytać wcześniej, Modlitwa Eucharystyczna przedstawiona jest w nim jako „punkt kulminacyjny całego obrzędu”. Wspomina się nawet o Rzeczywistej Obecności Chrystusa na ołtarzu, o Jego Ofierze, o konieczności posługiwania się jedynie czterema zaaprobowanymi Modlitwami Eucharystycznymi, po tym jednak pojawia się ustęp: „Na razie, dopóki Stolica Apostolska inaczej nie zarządzi w sprawie Mszy z udziałem dzieci, należy używać czterech Modlitw Eucharystycznych zatwierdzonych do Mszy z udziałem dorosłych i wprowadzonych do użytku liturgicznego”. Nie „jeśli” tylko „dopóki”!

Modlitwy takie rzeczywiście wkrótce się pojawiły, trzy przeznaczone dla Mszy z udziałem dzieci oraz dwie ułożone specjalnie do wykorzystanie podczas „Mszy o tajemnicy pojednania” – cokolwiek sformułowanie to mogłoby oznaczać. Owe nowe Modlitwy Eucharystyczne stanowią bezsprzecznie nadir rewolucji liturgicznej. Są one obce całej tradycji liturgicznej Kościoła tak Zachodniego jak Wschodniego, zaprawdę, trudno byłoby wyobrazić sobie coś bardziej banalnego i trywialnego. Czytając je trudno jest uwierzyć, że nie jest to prowokacja jakichś złośliwych tradycjonalistów, którzy ułożyli je w celu wyszydzenia reformy liturgicznej. Zostały one jednak promulgowane za aprobatą Pawła VI jako część oficjalnej liturgii Kościoła Rzymskiego. Przyszłym apologetom z pewnością trudniej będzie znaleźć usprawiedliwienie dla tej decyzji, niż dla dekretów Inkwizycji i obyczajów Aleksandra VI.

Abp R.J. Dwyer tak zakończył swe uwagi na temat Dyrektorium:

„Nie trzeba dodawać, czym musi się to skończyć. Proces ten doprowadzić musi w sposób nieunikniony do stopniowego pozbawienia wszelkiego znaczenia najświętszego aktu, w jakim człowiekowi dane jest uczestniczyć, aktu, którego forma do niedawna jeszcze była jednolita, niezależnie od wieku i stanu życia wiernych.

Sugerować to zadaje się również «kanonizacja» M. Jeana Piageta, który traktowany jest niemal jako Doktor Kościoła, usuwający w cień św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. Piaget, autor niezwykle tendencyjnej i kontrowersyjnej teorii dotyczącej psychologii rozwoju dziecka, podkreślającej potrzebę nieustannego dostosowywania się do jego mentalnego i psychologicznego poziomu, wyniesiony został – bez wątpienia ku swemu wielkiemu zdumieniu i zażenowaniu – do rangi doradcy Stolicy Apostolskiej nie tylko w dziedzinie katechezy, ale i liturgii. (…)

Ogłoszenie przez Stolicę Apostolską tego dokumentu przepełnia nas wielkim smutkiem – i nie mówiąc tego otwarcie nie postąpilibyśmy się w sposób uczciwy. Nie ma to nic wspólnego z naszą lojalnością wobec Ojca Świętego, naszą osobistą miłością i szacunkiem dla niego i z naszym wobec niego posłuszeństwem. Jesteśmy przekonani, iż odpowiedzialność za uwiarygodnienie przez niego swym imieniem owej stwarzającej niebezpieczny precedens instrukcji, która szczęśliwie nie dotyczy kwestii związanych z wiarą i moralnością, spoczywa przede wszystkim na jego doradcach.

Zwykło się mówić – i jak sądzimy zupełnie słusznie – że kiedy jakaś instytucja, czy to Kościół czy też jakieś inne ciało, zaczyna manipulować przy swej liturgii, w sposób nieunikniony pakuje się w kłopoty. Analiza ostatniej dekady historii Kościoła dowodzi prawdziwości tego spostrzeżenia”[10].

Piszący na łamach „National Catholic Reporter” ks. Robert J. Fox, prawdopodobnie najwybitniejszy współczesny amerykański publicysta należący do stanu duchownego, przychylał się do oceny wyrażonej przez abpa Dwyera (i podobnie jak on starał się usprawiedliwić zatwierdzenie Dyrektorium przez Pawła VI):

„Zgadzam się tu z abpem Dwyerem. W kwestii ogłoszenia Dyrektorium o Mszach z udziałem dzieci wydaje się on być przekonany, że papież wprowadzony został w błąd przez swych doradców. Ja sam zdumiony byłem ogólnikowością tego dokumentu. Jego brak precyzji zdążył już doprowadzić do wprowadzenia tańca liturgicznego do naszych kościołów. Jeszcze przed ogłoszeniem Dyrektorium pokazywano mi zdjęcia przedstawiające szalejące w prezbiterium dzieci ubrane w rozmaite kostiumy – i wygłaszające rzekomo homilię.  Strach pomyśleć, w jak sposób wykorzystany zostanie dokument sformułowany tak ogólnikowo, że można mu nadać niemal dowolną interpretację?”[11].

Niech ostatnie słowo należy do Dietricha von Hildebranda, najwybitniejszego amerykańskiego myśliciela obecnego stulecia. Ów wielki teolog i filozof z pewnością miał słuszny powód, by sformułować swą ocenę Dyrektorium w sposób tak ostry i jednoznaczny:

„Jednak dopiero za przyczyną «Mszy dla dzieci», zainicjowanych przez złego ducha reformy liturgicznej, abpa Bugniniego, zwycięstwo kolektywizmu, naturalizmu i horyzontalizmu stało się oczywiste”[12].

Michael Davies

tłum. Scriptor

[1] André Borrely, L’Homme Transfiguré, Paryż 1975, s. 63.

[2] „Triumph”, październik 1966.

[3] „Christian Order”, październik 1975, s. 595.

[4] „Christian Order”, marzec 1975, s. 134.

[5] De Officiis Ministrorum, ks. I, rozdz. 48 (PL XVI, col. 101).

[6] G. Smith, The Teaching of the Catholic Church, Londyn 1956, s. 840.

[7] J. McHugh i C. Callan, Catechism of the Council of Trent for Parish Priests, Nowy Jork 1934, s. 242.

[8] M. Bradley, Folk Hymnal for Young Children, Essex 1978.

[9] [9] J. McHugh i C. Callan, op.cit., s. 56.

[10] „Christian Order”, marzec 1975, s. 135.

[11] „National Catholic Register”, 5 maja 1974.

[12] Op.cit., rozdz. II, przyp. 41.

Za: Scriptorium - z blogosfery Tradycji katolickiej (05/01/2017) |

Skip to content