Aktualizacja strony została wstrzymana

Modernistyczna koncepcja wiary – Ks. John Jenkins FSSPX

W swej encyklice Pascendi św. Pius X nazywa modernizm „syntezą wszystkich herezji”[1]. Biorąc pod uwagę, iż rok 2013 ogłoszony został przez Benedykta XVI „rokiem wiary”, warto przypomnieć sobie czym jest ów system i dlaczego jest on nie tylko fałszywy, ale i zgubny dla wszelkiej religii.

W pewnym sensie termin modernizm mylący – system ów nie ma bowiem nic wspólnego ze współczesnością, ale stanowi wskrzeszenie starych, dano już umarłych błędów. Fundamentalne zasady, na których się wspiera, są ze swej natury raczej filozoficzne niż teologiczne, na tej fałszywej filozofii usiłuje on jednak oprzeć cały gmach wiary. W konsekwencji wypacza nie tylko pewne dogmaty naszej religii, ale też samą koncepcję wiary.

Główną zasadą modernizmu, którą zaczerpnął on z filozofii Kanta[2], jest agnostycyzm. Innymi słowy, modernista kwestionuje zdolność intelektu ludzkiego do poznawania prawdy, a zwłaszcza do poznawania czegokolwiek, co wykraczałoby poza doświadczenie zmysłowe. Wedle tej zasady prawda nie może zostać poznana,  w istocie nie można poznać również niczego, co nie podpada pod zmysły. Dlatego modernista kwestionować będzie wszelką możliwość poznawania przyczyn rzeczy, czy nawet ich natury. Pewne, choć niepełne, wyobrażenie o rzeczywistości dać nam może jedynie to, co widzimy i słyszymy. Modernizm jest więc formą intelektualnego samobójstwa – podważa bowiem możliwość sformułowania jakichkolwiek pewnych sądów o otaczającym nas świecie.

Prowadzi nas to do samego jądra systemu modernistów, a konkretnie przekonania, iż człowiek nie jest w stanie w racjonalny sposób udowodnić istnienia Boga, podobnie jak nie istnieje naukowa metoda pozwalająca na udowodnienie fundamentalnych prawd Objawienia. Ponieważ nie da się poznać natury rzeczy ani ich przyczyn, konsekwentnie nie ma też żadnego sposobu na potwierdzenie czy zaprzeczenie prawdziwości cudów, nie można też udowodnić Bóstwa Chrystusa. Ponieważ nawet otaczającego nas świata nie możemy poznać w sposób pewny, nic z tego, co moglibyśmy się o nim dowiedzieć, nie może prowadzić nas do Boga. Tak więc do wiary nie mogą skłaniać nas wnioski oparte na obserwacji rzeczywistości, ale jedynie jakiś wewnętrzny, wrodzony człowiekowi instynkt.

Modernista twierdzi, że zasadnicza przesłanka skłaniająca człowieka do „wiary” w Boga ma charakter całkowicie wewnętrzny, że wynika ona z jego fundamentalnej potrzeby.  Owa wrodzona „potrzeba boskości” wspólna jest dla wszystkich ludzi, nawet jeśli nie jest ona w pełni uświadomiona. Bóg objawia się człowiekowi we wnętrzu jego duszy, odpowiadając na ową wewnętrzną potrzebę. Wedle modernisty Objawienie nie polega na przyjęciu przez intelekt podanych z zewnętrz prawd dotyczących Boga, ale jest wyrazem tkwiącej w sercu każdego człowieka tęsknoty za bóstwem. Ów wewnętrzny impuls, czy też Boża immanencja, jest wedle modernistów podstawą wszelkiego doświadczenia religijnego.

Poznanie tych dwóch zasad umożliwia nam zrozumienie zarówno fałszywości tego systemu, jak i jego zwodniczości oraz przewrotności. Modernizm twierdzi, że każdy człowiek odczuwa głęboko zakorzenioną potrzebę boskości i równocześnie – jak rzeczywiście uczy nas wiara katolicka – iż każdy człowiek stworzony jest dla konkretnego celu, by cieszyć się szczęściem wiecznym z Bogiem. Wydawać by się więc mogło, że owa zasada modernistyczna odkrywa na nowo fundamentalną prawdę, iż wszyscy ludzie potrzebują swego Stwórcy.

Podobieństwo to jest jednak jedynie pozorne. Modernista – podobnie jak niegdyś agnostycy – twierdzi, ze Bóg jest w istocie niepoznawalny, zwłaszcza w oparciu o rzeczy stworzone. Poznać Go można wedle nich jedynie poprzez wewnętrzną dynamikę duszy ludzkiej. Wiara katolicka uczy nas jednak czegoś zupełnie przeciwnego: iż przy użyciu rozumu poznać możemy nie tylko rzeczy stworzone, ale też udowodnić istnienie Boga oraz poznać pewne prawdy dotyczące Jego natury. Nawet gdyby Bóg pozostawał poza zasięgiem naszego intelektu, może on jednak poznawać rzeczy stworzone, a poznając je możemy powiedzieć coś o ich przyczynie, czyli o Stwórcy i pierwszej przyczynie wszystkich rzeczy. Św. Paweł mówi to jasno, stwierdzając, że nawet poganie mogą posiąść pewną wiedzę o Bogu:

„Albowiem gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta. To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy”. (Rz 1, 18-20).

Wiara katolicka, choć jest ona łaską, jest przede wszystkim rozumna: wiara w to, co wszechwiedzący i miłujący Bóg objawia nam, jest najbardziej rozumnych z ludzkich aktów. Nie oznacza to jednak, że to, w co wierzymy, może być w jakiś sposób udowodnione – jak mówi św. Paweł, wiara dotyczy głownie rzeczy „niewidzialnych”. Wiara opiera się na nieomylności Źródła Objawienia, a nie na zdolnościach ludzkiego rozumu. Stąd wiemy, że możemy rozumowo udowodnić istnienie Boga, co nie oznacza jednak, że za pośrednictwem rozumu możemy się wiele o Nim dowiedzieć, zwłaszcza tego, co dotyczy wewnętrznego życia Boga. Wyraża to dekret I Soboru Watykańskiego:

„Gdyby ktoś mówił, że Objawienie Boże nie zawiera prawdziwych i we właściwym sensie tajemnic, ale że wszystkie dogmaty wiary można zrozumieć i wykazać należycie wykształconym rozumem w oparciu o naturalne zasady – niech będzie wyklęty”.

Pod tym względem modernistyczny agnostycyzm, zwłaszcza w swych umiarkowanych formach, wydaje się naśladować katolickie nauczanie mówiąc, że rozum nie może udowodnić natury Boga. Opiera się jednak na całkowicie innej zasadzie: podczas gdy wiara katolicka potwierdza zdolność rozumu do poznania prawdy, a nawet do poznania prawd nadprzyrodzonych (przy pomocy łaski), definiuje ona równocześnie granice i kompetencje rozumu. Modernista neguje zdolność rozumu do poznawania prawdy, a równocześnie posuwa się zbyt daleko w określaniu zakresu jego kompetencji. Zaprzeczając możliwości poznania rzeczywistości – odrzuca bowiem poznawalność porządku naturalnego – kwestionuje równocześnie ład nadprzyrodzony. Wskutek tego owe dwie sfery zostają nie tylko pomieszane, ale nawet zrównane – według modernisty wszystko, w tym również różne religie, zawiera w sobie pewną „tajemnicę” czy „doświadczenie boskości”. Nie ma więc według niego prawd nadprzyrodzonych, a jedynie wrodzone człowiekowi pragnienie boskości.

Przyglądając się tym dwóm zasadom systemu modernistycznego łatwo zrozumieć, co stanie się z dogmatami katolickimi, jeśli interpretowane one będą wedle owych fałszywych idei. Dla katolików dogmat jest prawdą objawioną przez Boga i potwierdzoną przez najwyższy autorytet na ziemi, w którą wierzyć trzeba pod sankcją grzechu. Jest on więc czymś wiecznym i niezmiennym, niereformowalnym, wolnym od błędu. Dogmat jest niejako najlepszym wyrazem Świętej Tradycji, ponieważ jest tak wieczny jak sam Zbawiciel, którego słowa nigdy nie przeminą. Dogmat nie jest czymś, co czego poznania należy dojść samodzielnie, ale czymś, co należy przyjąć i pokornie zaakceptować.

Dla takiego pojmowania dogmatu nie ma jednak miejsca w modernistycznej koncepcji wiary. Ponieważ według modernistów nie można mówić o jasnym i definitywnym poznaniu rzeczywistości (ani Boga), nie może być też mowy o tradycyjnym rozumieniu dogmatu. Z drugiej strony immanencja życiowa, wewnętrzne doświadczenie objawienia Boga, musi znaleźć jakąś formę wyrazu. Stąd owe wewnętrzne przekonanie czy też potrzeba boskości musi być wyrażana w konkretnych formach – i to nie tylko przez jednostki ale i wspólnoty. Z tych wyrazów doświadczenia religijnego rodzą się pierwsze formuły wiary, a w miarę dojrzewania człowieka i ewolucji społeczeństwa formuły te stają się coraz bogatsze i bardziej precyzyjne, a nawet nabierają sens różny od pierwotnego. Z tej ewolucji doświadczenia religijnego pochodzi koncepcja „tradycji”, rozumianej jako nieustanna ewolucja doświadczenia religijnego u kolejnych pokoleń wiernych. W miarę, jak w obrębie wspólnoty wrodzona człowiekowi potrzeba boskości znajduje wyraz w różnych formach, w wyniku ich wzajemnej konfrontacji rodzi się pewien consensus, co z kolei prowadzi do poszerzania płaszczyzny wspólnych doświadczeń.

Trzeba tu zwrócić uwagę, że dla modernisty nie istnieje zasadnicza różnica pomiędzy religią prawdziwą a religiami fałszywymi, ponieważ nie da się udowodnić prawdziwości żadnej z nich. Moderniści postrzegają tradycję jako coś żywego, stale wzrastającego, a przede wszystkim dzielonego przez dowolną wspólnotę religijną – dlatego właśnie mówią o „tradycji protestanckiej”, „tradycji luterańskiej” czy nawet „tradycji hinduistycznej”. Wszystkie one posiadają według niego równą wartość, jako wyraz wrodzonej i wspólnej wszystkim potrzeby boskości.

Dlatego właśnie „dogmat” jest dla modernisty formułą będącą wyrazem doświadczeń wspólnoty i zachowuje swe znaczenie jedynie w określonych uwarunkowaniach historycznych. Owe uwarunkowania muszą się jednak z konieczności zmieniać. Modernista nie myśli o prawdzie jako wykluczającej błąd, ale raczej o konfrontacji indywidualnego doświadczenia religijnego z wiarą całej wspólnoty. Nie istnieje więc dla niego – jak to ma miejsce w przypadku katolików – depozyt, który powinien być strzeżony i przekazywany, broniony przed heretykami, ale jedynie synteza zrodzona w wyniku dialogu, wzajemne ubogacanie doświadczenia poprzez kontakt z wiarą innych.

Z tej perspektywy modernista może postrzegać nawet potępienia jego tez przez papieża jako pożyteczne, umożliwiają one bowiem konfrontację idei i stworzenie nowej syntezy z doświadczeniami religijnymi innych, przyczyniając się do postępu religii. Według modernisty nie wolno „oglądać się wstecz” na „przestarzałe formuły” czy „martwą tradycję”, należy iść naprzód, przyswajając sobie nowe doświadczenia. Dlatego właśnie według modernistów magisterium Kościoła nie ma nigdy charakteru definitywnego, ale jest raczej – by posłużyć się słowami kard. Ratzingera – „pewnym zakotwiczeniem problemu, tymczasowym zarządzeniem”[3]. Moderniści uznają sprzeczność konstytucji Gaudium et spes z nauczaniem poprzednich papieży, kwestionują bowiem niezmienność nauczania Kościoła[4]. Według modernisty ciągłość Kościoła wyraża się nie w zgodności formuł dogmatycznych, ale w wewnętrznej żywotności, która najlepiej ukazuje „prawdziwą tożsamość Kościoła”[5].

Poznawszy te główne zasady modernistów łatwiej zrozumieć oś ich programu „reformy” Kościoła, czy też „uwspółcześniania katolicyzmu”. Termin ów (modernizm) odnosi się nie tyle do wskrzeszanych przez niego starych i potępionych już dawno błędów, co do jego  usiłowań „uwspółcześnienia” i „zmodernizowania” Kościoła.

Zgodnie z modernistyczną zasadą agnostycyzmu, wszelka reforma musi pociągać za sobą radykalne „zdezintelektualizowanie” wiary. W praktyce oznacza to usunięcie wszystkiego, co jest we wierze rozumne i co nie odwołuje się do „wrodzonej potrzeby boskości”. Najskuteczniejszym do tego środkiem jest pozbawienie Kościoła wszelkich formuł i definicji, które pełniły rolę swoistej kotwicy, umożliwiając zrozumienie prawd wiary. Wynika z tego pilna potrzeba stworzenia nowego słownictwa, nowych terminów służących do wyrażenia prawd wiary. Klasyczne definicje muszą zostać zastąpione biblijnymi sformułowaniami, które są bardziej zgodne z „wiarą pierwszych chrześcijan” albo zostać po prostu odrzucone. Przyjęte prawdy i praktyki muszą zostać zakwestionowane albo przynajmniej interpretowane w ich kontekście historycznym – jako „praktyki niegdyś stosowane” lub „pewne tradycje liturgiczne”, które nie są już obecnie użyteczne. Według modernistów owo „oderwanie” od „archaicznych” i „przestarzałych” form jest absolutnie niezbędne dla prawdziwej reformy Kościoła, ponieważ człowiek współczesny nie może zadowolić się formułami, nie będącymi wyrazem zakorzenionej w nim potrzeby boskości. Nie wolno „oglądać się wstecz”, byłoby to bowiem przejawem „niewierności wobec żywotności Kościoła”.

Zgodnie z zasadą immanencji życiowej źródłem wszelkiej reformy Kościoła musi być wewnętrzna potrzeba człowieka, a nie narzucane z zewnątrz rozporządzenia czy nakazy. Modernista, podobnie jak liberał, odczuwa instynktowne obrzydzenie do wszystkiego, co w Kościele obowiązkowe czy przymusowe. Wszelkie potępienia są według niego nie tylko nieskuteczne, ale wręcz oszpecają Kościół, który powinien raczej wyrażać wrodzoną człowiekowi potrzebę boskości, niż uciekać się do „tyranii” autorytetu. Ponieważ człowiek współczesny jest coraz bardziej świadomy swej godności i wartości, należy radykalnie dowartościować rolę doświadczenia religijnego, dzięki czemu fundament owej godności stać się będzie mógł dla niego bardziej zrozumiały. Konsekwentnie wszystkie prawa Kościoła powinny zostać przeredagowane w taki sposób, by uwzględniać godność osoby ludzkiej. Dla modernisty bowiem religia jest przede wszystkim dla ludzi, a nie dla Boga.

Jak widzimy, zasady te są nie tylko całkowicie fałszywe ale też pociągają za sobą katastrofalne konsekwencje – a jednak to one właśnie stanowią fundament reformy, której straszliwych skutków doświadczamy przez ostatnich 50 lat. Modernizm jest systemem zabójczym dla wszelkiej religii, uderza bowiem w sam fundament wiary: zdolność rozumu do poznawania rzeczywistości. Skoro intelekt oderwany zostaje od rzeczywistości, wszelka religia staje się jedynie sporem o słowa i uczucia.

Dlatego właśnie, bardziej niż kiedykolwiek, podkreślać musimy zdolność ludzkiego rozumu do poznawania prawdy. Zbawiciel powiedział: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). To właśnie prawda, a zwłaszcza umiłowanie prawdy, zapewnia nam wolność od tyranii grzechu oraz błędu, umożliwiając nam osiągnięcie życia wiecznego.

Ks. John Jenkins FSSPX

tłum. Scriptor

[1] Pius X, Pascendi, § 39.

[2] Wiele z tez filozofii Kanta zapożyczonych jest w istocie od Celsusa i Porfiriusza, wrogich Kościołowi filozofów starożytnych. Celsus był autorem atakującego chrześcijaństwo dzieła Logos alethes, którego z którego tezami rozprawił się elokwentnie Orygenes. Porfirusz był apostatą, którego w pełni zasłużoną reputację filozofa podkopało przejście z chrześcijaństwa na pogaństwo.

[3] Należy tu zauważyć, że owe „tymczasowe zarządzenia” obejmują: „ogłoszone przez papieży w minionym wieku deklaracje dotyczące wolności religijnej, jak również antymodernistyczne rozporządzenia z początku tego wieku”. Kongregacja Nauki Wiary , Instrukcja o powołaniu teologa w kościele, „L’Osservatore Romano”, 2 lipca 1990.

[4] „Jeśli mielibyśmy pokusić się o ocenę tekstu (Gaudium et spes) jako całości moglibyśmy powiedzieć, że (wspólnie z tekstami o wolości religijnej i religiach niechrześcijańskich) stanowi on korektę Syllabusa Piusa IX, rodzaj antysyllabusa (…) Zadowólmy się tu stwierdzeniem, że tekst ten służy jako antysyllabus i jako taki, stanowi próbę oficjalnego pogodzenia Kościoła z nową erą, zapoczątkowaną w roku 1789”. Kard. Joseph Ratzinger, Principles of Catholic Theology, ss. 381-382).

[5] „Sobór Watykański II, definiując na nowo relację między wiarą Kościoła a pewnymi istotnymi elementami myśli nowożytnej, dokonał rewizji czy wręcz korekty pewnych decyzji z przeszłości, ale przy tej pozornej nieciągłości zachował i pogłębił rozumienie swej wewnętrznej natury i prawdziwej tożsamości”. Benedykt XVI, mowa do Kurii Rzymskiej, 22 grudnia 2005.

Za: Scriptorium - z blogosfery Tradycji katolickiej ( 2016-12-28) |

Skip to content