Aktualizacja strony została wstrzymana

Reforma czy rewolucja? – Michael Davies

Jest pan naiwny – odparł Pogoriewszych. To, co pan nazywa rozkładem, jest zjawiskiem równie normalnym, jak pański zachwalany i ukochany ład. Burzenie to naturalny etap początkowy zakrojonego na szeroką skalę planu tworzenia. Społeczeństwo nie jest jeszcze dostatecznie zdezorganizowane. Musi się rozpaść całkowicie, a wtedy prawdziwa władza rewolucyjna odbuduje je z części na zupełnie innych zasadach. Jurij Andriejewicz poczuł się nieswojo i wyszedł na korytarz”.

Borys Pasternak, Doktor Źywago, rozdział 5

Niełatwo być obiektywnym historykiem. Największą przeszkodą dla obiektywizmu stanowi naturalna skłonność historyka do wyboru i interpretacji faktów, które wspierają jego punkt widzenia. To właśnie jest przyczyną, dla której zapoznając się z przedstawianą w książkach angielskich i francuskich oceną Napoleona i jego miejsca w europejskiej historii z trudem jedynie uwierzyć można, że dotyczą one tego samego człowieka. Równie trudne do wykorzenienia co szowinizm, są uprzedzenia natury religijnej. Najlepiej widać to na przykładzie historii reformacji. Niektórzy katoliccy historycy byli równie nieobiektywni co ich protestanccy adwersarze. Na szczęście od czasu, gdy Leon XIII otworzył archiwa watykańskie opierając się na zasadzie, że Kościół nie ma się czego obawiać ze strony prawdy, katoliccy badacze dają przykład historycznego obiektywizmu.

Jeśli trudno jest przedstawić obiektywnie wydarzenia historyczne nawet setki lat po tym, jak miały one miejsce, jeszcze trudniejsze jest to dla współczesnemu im kronikarza, zwłaszcza gdy jest on osobiście zaangażowany w jakiś rodzaj konflikt. Ci, którzy opisują wojnę jeszcze podczas jej trwania, stają się raczej propagandystami niż historykami. Nikt roszczący sobie prawo do obiektywizmu nie może zaprzeczyć, że w dzisiejszym Kościele mamy do czynienia z konfliktem. Przesadą nie będzie nawet mówienie o stanie totalnej wojny. A skoro już zajmie się w tym konflikcie określone stanowisko, obiektywizm staje się rzeczą trudną. Jest to szczególnie trudne dla biskupów, którzy zaakceptowali swego czasu rozwiązania, mające wprowadzić Kościół w erę drugiej Pięćdziesiątnicy, która przyćmić wręcz miała swą wspaniałością Zesłanie Ducha Świętego. Ich prestiż, ich reputacja, ich amour-propre, ich wiarygodność – wciąż pozostają związane są z tymi decyzjami. Mówiąc po ludzku, trudno oczekiwać od nich, by przeanalizowali swe programy reformy w sposób obiektywny. Nawet obecnie, gdy coraz bardziej oczywistym staje się, że zapowiadane przez nich dobrodziejstwa nigdy się nie zmaterializowały, mają oni skłonność do poszukiwania wyjaśnień, które rozgrzeszałyby ich od zarzutu błędnego osądu. Fakt, że reforma okazała się być w istocie katastrofą duszpasterską, został dowiedziony (obiektywnie) w rozdziale V. W niniejszym rozdziale udowodnić zamierzamy (również obiektywnie), że to, co dokonało się po II Soborze Watykańskim, było w istocie nie reformą, a rewolucją. Zanim jednak do tego przejdziemy, przedstawimy dwie sprzeczne oceny osiągnięć liturgicznych Pawła VI.

W Biuletynie Komisji Liturgicznej Konferencji Episkopatu USA z listopada 1978 roku znaleźć można taki oto hołd dla reformy liturgicznej Pawła VI:

Niewiele imion w historii żywego kultu i reform liturgicznych  lśni z równą jasnością co imię Pawła VI. Podczas, gdy na przestrzeni wieków wielu mężczyzn i kobiet, świeckich, papieży, biskupów, diakonów i kapłanów wniosło wkład do kultu chrześcijańskiego, przyczyniając się do rozwoju tekstów i aktów liturgicznych, przekazując je z  pokolenia na pokolenie, nikt, nawet najwybitniejsi reformatorzy minionych wieków, Grzegorz Wielki i Pius V, nie uczynił więcej, by umożliwić katolikom uczestnictwo w publicznej modlitwie Kościoła, niż papież Paweł VI.

Jego dokonania jako odnowiciela liturgii przekraczają ramy samego tylko rytu rzymskiego. Księgi liturgiczne zreformowane w trakcie jego pontyfikatu i promulgowane przez niego zainicjowały odnowę liturgiczną również w innych Kościołach Wschodu i Zachodu, czy to pozostających w jedności z Rzymem czy dalekich od tradycji liturgicznych starożytnego Kościoła”.

Piszący na łamach „The Courier Journal” z 11 sierpnia 1978 roku William F. Buckley  stwierdził: „Tragicznym epitafium pontyfikatu Pawła VI są w połowie tylko pełne w podczas Mszy niedzielnych amerykańskie kościoły i 40 tysięcy księży, którzy zdjęli koloratki, by poświęcić się sprawom doczesnym”.

Gdyby dziesięć lat temu amerykański katolik postawiony został wobec wyboru pomiędzy kolektywnym głosem biskupów a opinią kwestionującego ich zdanie świeckiego, odpowiedziałby niemal automatycznie, że nie ma nad czym dyskutować. Obecnie jednak żaden katolik, który posiada oczy do patrzenia i uszy do słuchania nie mógłby bezkrytycznie przyjąć twierdzenia biskupów, że w całej historii Kościoła nie było reformy liturgicznej doskonalszej niż reforma Pawła VI. Prawda jest taka, że  – jak musi wykazać każda bezstronna analiza – nigdy w całej historii Kościoła, nie wyłączając reformacji protestanckiej, nie wydarzyła się katastrofa liturgiczna  o podobnych rozmiarach. Paweł VI zainicjował i autoryzował rewolucję liturgiczną, która zniszczyła ryt rzymski – największy skarb Kościoła Zachodniego i prawdopodobnie największe osiągnięcie zachodniej cywilizacji. Jego nowa Msza, która ryt ten zastąpiła, była bezdyskusyjną katastrofą – zarówno pod względem liturgicznym, teologicznym jak i duszpasterskim. Jak pisze William F. Buckley, opustoszałe kościoły są tragicznym epitafium Pawła VI.

Są tacy, którzy negują, że to czego doświadczamy od czasu II Soboru Watykańskiego, jest w istocie rewolucją liturgiczną. Jednym z czołowych jej angielskich apologetów jest ks. J.D. Crichton, autor napisanej dla Catholic Truth Society broszury zatytułowanej Liturgical Changes, the Background. W broszurze tej miał on czelność stwierdzić: „Pomimo wszystko, nowa liturgia Mszy nie jest rytem nowym, poza jednym czy dwoma szczegółami”. Abp (obecnie kardynał) G. Emmet Carter, Przewodniczący Konferencji Episkopatu Kanady, posunął się nawet dalej pisząc na łamach „The Catholic Register” z 1 października 1977 roku:

Dajmy już spokój z tzw. rytami trydenckimi (sic!). Nie ma zasadniczej różnicy między rytem Piusa V a rytem Pawła VI – i podejmuję się udowodnić to każdemu. Nie ma pomiędzy nimi żadnej różnicy, jeśli celebrans wybiera I Modlitwę Eucharystyczną czyli Kanon Rzymski”.

To absolutna nieprawda. To była rewolucja. Forma Mszy używana niemal powszechnie w obrządku łacińskim, Msza rzymska, została zniszczona. (Napisałem swego czasu list do abpa Cartera, przyjmując jego wyzwanie do dyskusji – nie raczył mi jednak odpowiedzieć). Niech mi będzie wolno powtórzyć: nie twierdzę, że zniszczona została sama Msza. Jest tylko jedna Msza, uobecniająca Ofiarę Kalwarii na ołtarzu za każdym razem, gdy ważnie wyświęcony kapłan z właściwą intencją wypowiada słowa Konsekracji. Ks. Joseph Jungmann wyjaśnia:

Tak więc, by wyjść naprzeciw tęsknotom rodzaju ludzkiego, to wielkie wydarzenie zostało (…) z ustanowienia Chrystusa zachowane dla przyszłych pokoleń, by mogły być one jego rzeczywistymi świadkami po wszystkie wieki i wśród najdalej żyjących narodów – i by mogły spoglądać na nie ze świętym zachwytem[1].

W Kościele zawsze istniały różne formy Mszy, liturgia słowiańska Ukraińców jest Mszą w takim samym stopniu, jak sama Msza św. Piusa V. Twierdzę natomiast, że konkretna forma Mszy, którą określamy jako Msza rzymska, liturgia sięgająca w swych najistotniejszych elementach czasów co najmniej św. Grzegorza Wielkiego, nie istnieje już poza rzadkimi przypadkami celebracji jej przez nielicznych księży, którzy pozostali wierni Mszy swych święceń kapłańskich. Msza rzymska została zniszczona, obalona w trakcie rewolucji liturgicznej zainicjowanej przez Pawła VI.

Czy Ojcowie ci planują rewolucję?[2] pytał kard. Ottaviani w trakcie dyskusji nad Konstytucją o liturgii prowadzonej podczas II Soboru Watykańskiego. Jeszcze zanim sobór zakończył ostatecznie swe obrady jasnym stało się, że mamy do czynienia nie tyle z reformą, co rewolucją.

Już w maju 1969 roku młody włoski prałat msgr Domenico Celada zauważył:

Postępujące niszczenie liturgii jest smutnym faktem, powszechnie już dostrzegalnym. W czasie krótszym niż 5 lat, 1000-letnia struktura kultu Bożego, która przez stulecia postrzegana była jako Opus Dei, została zdemontowana (…) W jej miejsce narzucona została infantylna forma rytu, hałaśliwa, dziwaczna i nadzwyczaj nudna. I jak na ironię żadnej uwagi nie przywiązywano przy tym do dezorientacji i zgorszenia wiernych (…) Głośno okrzyknięto ją sukcesem, ponieważ część wiernych została wytrenowana w mechanicznym powtarzaniu szeregu zdań, które poprzez powtórzenie już zatraciły całą siłę wyrazu[3].

Było to jeszcze przed promulgowaniem Novus Ordo. Etos Mszy rzymskiej był więc skutecznie niszczony, podczas gdy w teorii wciąż jeszcze stanowiła ona oficjalną formę kultu. Najważniejsza bariera psychologiczna została pokonana w momencie, kiedy wierni zostali nakłonieni do odejścia od Mszy sprawowanej po łacinie, w której kapłan i wierni zwróceni byli ku ołtarzowi, do celebracji w językach narodowych, w trakcie której kapłan zwrócony był twarzą do wiernych. Ta transformacja Mszy Trydenckiej zaskoczyła wiernych daleko bardziej, niż przejście od celebracji tradycyjnego rytu w językach narodowych versus populum, do celebracji nowego rytu Mszy. Skoro zmiany w sposobie celebracji Mszy Trydenckiej zostały zaakceptowane, pewne było, że opór wobec przyszłych innowacji będzie już minimalny. I tak się też stało.

Zmiany w celebracji Mszy wciąż się dokonują i nic nie wskazuje na to, by proces ten miał się wkrótce zakończyć. Komunia na rękę, świeccy szafarze Eucharystii, Komunia pod obiema postaciami, tłumaczenia, które stają się coraz bardziej heterodoksyjne – wszystko to akceptowane jest bez większych protestów. Jestem przekonany, że w przeważającej większości przypadków, gdyby obecnie proboszcz przyprowadził protestanckiego pastora i wyjaśnił, że w geście ekumenicznym, pan ten (lub pani) będzie w tę niedzielę celebrował Eucharystię, protest byłby bardzo słaby i niewielu tylko wiernych opuściłoby kościół.

Najbardziej rewolucyjną zmianą było przejście od łaciny do języków narodowych. Samo tylko przezwyciężenie tej bariery psychologicznej wystarczało całkowicie do zniszczenia etosu tradycyjnej Mszy. Odprawianie całej Mszy w językach narodowych było również sprzeczne z intencją ojców soborowych, jednak już przed zakończeniem soboru jasne było, że rewolucjoniści liturgiczni nie interesują się w najmniejszym nawet stopniu ich opinią. Dom Gueranger, najwybitniejszy historyk liturgii, pisał:

Musimy przyznać, że wypowiedzenie wojny językowi sakralnemu było ze strony protestantyzmu posunięciem mistrzowskim. Gdyby udało mu się go zniszczyć, znalazłby się na prostej drodze do zwycięstwa”.

Rewolucja liturgiczna Pawła VI dowiodła, że słowa te były prorocze. Historia tej rewolucji została opisana szczegółowo w rozdziale II, obecnie zamierzam jedynie przytoczyć świadectwa na poparcie tezy, że rewolucja naprawdę się dokonała – i nie musimy się przy tym uciekać do świadectw samych tylko tradycjonalistów.

Aż do swej śmierci w roku 1978 Douglas Woodruff był bez wątpienia najwybitniejszym angielskim katolickim dziennikarzem i zarazem świeckim uczonym. W roku 1974 napisał on dla Catholic Truth Society broszurę zatytułowaną Paweł VI, której z jej rozdziałów poświecony był zmianom liturgicznym, jakie dokonały się za pontyfikatu tego papieża. Co znamienne, nosił on tytuł nie Reforma liturgiczna, ale Rewolucja liturgiczna. Jak pisał Woodruff:

Sobór zainicjował daleko więcej istotnych zmian w liturgii niż Sobór Trydencki, gdyż ojcowie Soboru Trydenckiego zakończyli swe dyskusje pozostawiając wprowadzenie wszelkich zmian w Mszale papieżowi, a papież ten, św. Pius V, nakazał wprowadzenie bardzo niewielu zmian w rycie Mszy, który został poprawiony przez Sykstusa IV niemal sto lat wcześniej (…) Komisja Liturgiczna, która pracowała po soborze (Vaticanum II) przystąpiła z zapałem do pracy i wprowadziła bardzo daleko idące zmiany (…) Nowa liturgia wykazuje bliskie podobieństwa do obrzędów Wolnych Kościołów Anglii, Szkocji i Ameryki Północnej oraz liturgii luterańskich”.

Jednym z najpoważniejszych świadectw odnośnie do rewolucyjnego charakteru wprowadzonych innowacji jest bez wątpienia list do „Catholic Herald” z 27 stycznia 1978 roku. Ks. Kevin Cronin i s. Gemma Brennan wyrażali w nim swe oburzenia uwagami ks. Burrowesa, który kwestionował zasadność posługiwaniem się przez nich w książce Into the Future terminem „rewolucyjne” dla scharakteryzowania zmian liturgicznych po II Soborze Watykańskim. Sam abp Lefebvre nie mógłby wyrazić rewolucyjnej natury innowacji bardziej wnikliwie, niż ci zadeklarowani rewolucjoniści. Ich słowa mówią same za siebie:

Ponieważ zmiany te nie zostały wprowadzone równocześnie, ale rozłożone na okres około 15 lat, nie uświadamiamy sobie niekiedy zakresu transformacji sceny liturgicznej.

Spróbujmy wyobrazić sobie jakiegoś XX-wiecznego Ripa Van Winkle, który trafia na Mszę niedzielną do swego kościoła parafialnego po raz pierwszy po 15 latach hibernacji – jak niewiarygodnymi musiałyby wydać mu się zmiany, jakie się w tym czasie dokonały.

Czcigodny gotycki ołtarz nie był już używany, Msza celebrowana była na zwykłym drewnianym stole usytuowanym z przodu prezbiterium! Celebrans był odwrócony do ludzi! Całe nabożeństwo sprawowane było w języku narodowym! Atrakcyjna młoda kobieta i brodaty młodzieniec czytali przy pulpicie! Modlitwa wiernych odmawiana była zarówno przez wiernych jak celebransa! Podczas procesji z darami grupa rozczochranych nastolatków siedząca na stopniach ołtarza śpiewała przy akompaniamencie gitar coś, co najwyraźniej uważane było za hymn! Do tego całkowicie nowe wersje modlitw na Ofiarowanie i Kanon! Podczas przekazywania znaku pokoju wierni podawali sobie ręce i obejmowali się wzajemnie! W tym momencie biedny Rip był już przygotowany na wszystko, wyobraźmy sobie jednak co musiał poczuć, gdy podczas Komunii Hostię podała mu modnie ubrana kobieta, o której dowiedział się później, że jest to s. Shirley z pobliskiego klasztoru! Czy była to «rewolucja»? Rip nie miałby pod tym względem najmniejszych wątpliwości”.

Zdumienie może budzić fakt, że ktokolwiek kwestionować może rewolucyjny charakter reformy abpa Bugniniego. Lektura tego listu sprawiła mi również niemały smutek z powodów czysto osobistych. Ks. Kevin Cronin był dyrektorem najważniejszego brytyjskiego collegu katolickiego w którym ja sam, jako świeży i gorliwy konwertyta, kształciłem się na katolickiego nauczyciela. Stałem się katolikiem głównie z pobudek intelektualnych. Moje studia nad reformacją ukazały mi jasno że to, co się wówczas dokonało, nie było reformą Kościoła, ale rewolucją: Kościół ustanowiony przez Chrystusa został w pewnych krajach obalony i zastąpiony przez sekty założone przez różnych reformatorów lub władców świeckich. Czy to możliwe, by Bóg dał Henrykowi VIII czy Elżbiecie I mandat do założenia Kościoła i uczynienia się jego głową? Studia w St. Mary College pod kierownictwem ks. Cronina nadały mojej wierze wymiar duchowy. Jego wykłady na temat Mszy były wspaniałe, to właśnie im zawdzięczam swoje zainteresowanie liturgią. Pamięć o nich ożywała przy okazjach, gdy miałem przywilej służyć podczas jego porannych Mszy. A jednak człowiek, który zapomniał o Mszy więcej, niż ja kiedykolwiek się dowiem, człowiek, który jest wystarczająco stary, by być moim dziadkiem, odrzucił wszystko, czego nauczył mnie szanować i wychwala bezbożność oraz banalizm, jakie zalały nasze świątynie – i nie jest on w tym bynajmniej odosobniony. Trudno o coś bardziej przygnębiającego a zarazem groteskowego, niż widok starszych już duchownych czy sióstr usiłujących „iść z duchem czasu”. Czytając list ks. Cronina nie sposób nie wspomnieć komentarza msgr Philipa Hughesa o sposobie, w jaki większość katolickiego duchowieństwa przyjęła innowacje liturgiczne angielskiej reformacji:

Wciąż jeszcze trudno jest katolikowi zrozumieć fakt, że owe teorie i obrzędy były, w wielkiej przynajmniej mierze, wytworem ludzi którzy byli kapłanami, którzy nie tylko otrzymywali katolickie sakramenty ale i odprawiali Mszę i którzy zadowalają się obecną jej formą bez najmniejszej oznaki żalu i tęsknoty za starą (…)[4].

Aż do przejścia na emeryturę Douglasa Woodruffa „The Tablet” był najbardziej cenionym katolickim periodykiem w Wielkiej Brytanii. Od tego czasu stał się niejako tubą liberalizmu. Editorial wychwalający rewolucję liturgiczną, zamieszczony w numerze z 14 sierpnia 1976 roku, rozpoczyna się od szczerego przyznania, że tradycyjna liturgia została całkowicie obalona:

Gdyby dziesięć lat temu ktoś powiedział, że forma Mszy, w której dorastali wszyscy katolicy i która była akceptowana przez stulecia, będzie kiedyś celebrowana jedynie potajemnie przez garstkę księży nonkonformistów w hotelach i prywatnych domach pod groźbą suspensy ze strony władz Kościoła, działających zgodnie z instrukcjami samego Rzymu, byłby postrzegany jak szaleniec – i człowiek pozbawiony wiary. Tak się jednak stało”.

Jedną z najbardziej dogłębnych analiz procesu zniszczenia rytu rzymskiego jest książka prof. Jamesa Hitchcocka The Recovery of the Sacred. Prof. Hitchcock nie jest bynajmniej tradycjonalistą. Przeciwnie, przyjął on traktować tych, którzy pozostają wierni tradycyjnej Mszy, jako „jawnych schizmatyków”[5]. Ci, którzy czytali jego książkę, a jest to pozycja którą każdy świadomy katolik powinien nie tylko przeczytać ale i posiadać, mogą słusznie dojść do wniosku – jak i ja to uczyniłem – że prof. Hitchcock nie ma odwagi przyjąć logicznej konsekwencji swej własnej tezy, że jedyną skuteczną drogą do zachowania autentycznej Mszy rzymskiej jest odrzucenie Mszy Pawła VI. Pomimo antytradycjonalistycznej postawy autora, jest on jednak wystarczająco uczciwy by przyznać że to, czego doświadczyliśmy po II Soborze Watykańskim, nie jest w istocie reformą liturgiczną: pierwszy rozdział jego książki nosi tytuł: Rewolucja liturgiczna. W rozdziale tym pisze on:

Rewolucja liturgiczna, która dokonała się z tak wielką prędkością w przeciągu kilku zaledwie lat, postawiła jednak liturgistów w nietypowym położeniu. Skoro przyjęta została zasada, że liturgia powinna być praktyczna na sposób świecki (…), nowoczesna i o ile to możliwe spontaniczna oraz wyrażająca osobiste uczucia, jasne stało się, że istniejący ryt, nawet w postaci zreformowanej przez sobór i dopuszczający wprowadzenie dalszych zmian w bliskiej przyszłości, nie będzie odpowiadał tym założeniom. Całe dziedzictwo przeszłości, wszystkie modlitwy i gesty, wszystkie przepisane formy,  musiały udowodnić swą wartość w nowych warunkach. Można więc powiedzieć, że oficjalna liturgia miała zostać uznana za winną aż do czasu, gdy udowodni się jej niewinność[6].

Niektórzy wierni jeszcze podczas obrad soboru niepokoili się możliwością wprowadzenia zmian w liturgii Mszy. Do obaw tych odniósł się w liście pasterskim na Wielki Post z roku 1964 (między 3 a 4 sesją soboru) kard. Heenan: „Weźcie, na przykład, zmiany w Mszy świętej. Niektórzy z was są zatrwożeni. Wyobrażacie sobie, że wszystko zostanie zmienione i że to, co znaliście z dzieciństwa, zostanie wam zabrane”.

Obawy te okazały się być aż za bardzo usprawiedliwione.

To była rewolucja

Kiedy 3 kwietnia 1969 roku Paweł VI promulgował nowy Mszał, oczywistym było, że dokonuje się rewolucja. Wyznał to z zaskakującą szczerością znany z wychwalania licznych dobrodziejstw Kościoła soborowego „The Ampleforth Journal” w numerze z lata 1971 r.

Między Wielkim Czwartkiem 1969 roku a Wielkim Czwartkiem 1970 promulgowana została i wcielona w życie rewolucja liturgiczna (a może ewolucja) o bezprecedensowej skali”.

15 września 1969 roku kard. Heenan ogłosił kolejny list pasterski, w którym wyjaśniał powody nieustannych zmian w liturgii Mszy:

Odpowiedź jest prosta – wprowadzanie wszystkich zmian za jednym zamachem byłoby ryzykowne. Niektórzy entuzjaści narzekali, że biskupi «strasznie się guzdrzą». W oczywisty jednak sposób mądrzej było wprowadzać zmiany stopniowo i delikatnie. Gdyby wszystkie zmiany wprowadzone zostały równocześnie, przeżylibyście szok”.

Dwóch francuskich liturgistów o międzynarodowej sławie, ekspertów (periti) podczas soboru, należących do awangardy nowego korpusu liturgicznych komisarzy, którzy starali się z takim pospiechem narzucić rewolucję, wyrażało się z większą jeszcze szczerością niż „The Ampleforth Journal”. Ks. Joseph Gelineau SI jest dobrze znany jako autorytet w kwestiach liturgicznych oraz ze swych muzycznych aranżacji psalmów w językach narodowych. W swej książce opublikowanej w roku 1976 stwierdził on otwarcie:

By uniknąć wszelkich nieporozumień – tłumaczenie nie oznacza wyrażenia tego samego przy pomocy równoznacznych słów. Oznacza zmianę formuły (C’est changer la forme). Liturgia nie jest po prostu środkiem przekazywania informacji, lekcją, w której nie liczy się nic oprócz treści. Stanowi ona symboliczną akcję poprzez formuły (formy) posiadające precyzyjne znaczenie. Jeśli zmieniają się formuły, zmienia się ryt. Jeśli zmieni się choć jeden element, zmianie ulega znaczenie całości. Niech ci, którzy jak ja znali i śpiewali gregoriańską uroczystą Mszę przypomną sobie, jak ona wyglądała. Niech porównają to ze Mszą, którą mamy obecnie. Zmiany dotyczą nie tylko słów, melodii i pewnych gestów. Mówiąc prawdę, jest to inna liturgia Mszy (c’est une aut re liturgie de la messe). Trzeba to powiedzieć bez dwuznaczności, ryt rzymski taki, jaki znaliśmy, już nie istnieje (le rite romain tel que nous ‘avons connu n’existe plus). Został zniszczony. Niektóre ze ścian tej budowli zawaliły się, podczas gdy inne zmieniły swój wygląd do tego stopnia, że jawi się nam ona obecnie albo jako ruina albo jako składnik całkowicie innego gmachu[7].

Drugi ze wspomnianych ekspertów, ks. Henri Denis, napisał w swej najnowszej książce (opublikowanej w roku 1977):

Przyznanie, że wszystko się zmieniło, jest po prostu uczciwym uznaniem faktycznego stanu rzeczy. W dyskusjach z tradycjonalistami ucieka się niejednokrotnie do argumentacji, że w istocie nic się nie zmieniło. Znacznie lepiej byłoby mieć odwagę przyznać, że Kościół wprowadził ważne modyfikacje i że miał po temu słuszny powód. Dlaczego nie przyznać, że religia się zmieniła? (…)[8].

Już w roku 1968 inny liturgista o międzynarodowej sławie – ks. Louis Bouyer – uznał, że narzucona reforma nie była jedynie zdradą zamierzeń ojców soboru, ale zdradą idei całego ruchu liturgicznego, „świadomym odwróceniem się od tego, co proponowali Beauduin, Casel oraz Pius Parsch, i do czego i ja sam starałem się dołożyć swój skromny wkład[9].

Ks. Bouyer poczynił również wstrząsające, lecz w pełni uzasadnione spostrzeżenie:

Należy raz jeszcze powtórzyć: nie ma dziś praktycznie w Kościele katolickim liturgii godnej tego miana[10].

W roku 1975 powiedział jeszcze dobitniej:

Katolicka liturgia została obalona pod pretekstem uczynienia jej bardziej stosowną dla zsekularyzowanych mas (secularisees), w rzeczywistości jednak chodziło o upodobnienie jej do błazeństw, jakie pragnęły narzucić całemu duchowieństwu zgromadzenia zakonne. Na skutki nie trzeba było długo czekać: mamy obecnie do czynienia z gwałtownym spadkiem praktyk religijnych, ocenianym na 20 do 40 procent (…) Ludzie ci nie wykazali nawet śladu zainteresowania tą pseudo-misyjną liturgią, [dotyczy to] zwłaszcza młodzieży, którą łudzono się pozyskać dzięki owym błazeństwom[11].

W tym samym roku ks. Malcolm M. Kennedy wyraził się równie dobitnie na łamach „Homiletic and Pastoral Review”, najbardziej poczytnego wśród księży i najbardziej wpływowego periodyku katolickiego z świecie anglojęzycznym. Ks. Kennedy pisał:

Obecnie reformatorzy zmienili Mszę w nudne przedstawienie, w trakcie którego Ciało i Krew Chrystusa traktowane są z nonszalancją graniczącą z farsą. Tabernakula umieścili w kątach kościołów, o ile wręcz nie usunęli ich całkowicie. Krytykują ducha adoracji i pokuty jako «opium dla ludu». Gardzą modlitwą i umartwieniem, jako przejawami mentalności indywidualistycznej. Sakramenty nie udzielają już łaski, są jedynie wyrazem wiary. Ludzie ci tworzą katechizmy reinterpretujące naukę o grzechu pierworodnym, dziewictwie Najświętszej Maryi Panny i każdym niemal artykule wiary. Podkopują obiektywne normy moralności na rzecz personalizmu, podczas gdy konkretna dusza tonie w anonimowym tłumie oczekującym na dziwaczną, kolektywną absolucję. Czy jest to reforma, czy też samobójstwo Kościoła?”.

W styczniowym numerze „Homiletic and Pastoral Review” z roku 1979 msgr Colin Campell, wikariusz generalny kanadyjskiej diecezji Nowa Szkocja, przyznał:

Z całym szacunkiem, ale niektóre kościoły katolickie stały się obecnie zborami protestanckimi lub domami modlitwy. Przedmiotem szczególnej troski ze strony synodów powinno stać się [odbudowanie] świadomości rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii oraz form pobożności związanych z przyjmowaniem Komunii oraz przechowywaniem Eucharystii”.

11 maja 1978 roku luterański profesor socjologii Peter L. Berger skomentował w Harvard Club w Nowym Jorku dokonujące się w Kościele katolickim zmiany z iście naukową beznamiętnością:

Tak więc społeczności katolickiej narzucone zostały nadzwyczaj poważne zmiany w sferach, w których władze mogłyby postępować bardziej ostrożnie. Najważniejszym przejawem tego procesu jest rewolucja liturgiczna – żaden inny termin nie wydaje się tu być właściwy –  dotykająca samego fundamentu życia religijnego milionów katolików. Niech mi tu będzie wolno wspomnieć jedynie o nagłym zniesieniu, a w zasadzie o zakazie celebracji Mszy Trydenckiej, o odwróceniu kapłana twarzą do ludu (pierwsza z tych zmian symbolicznie umniejsza powszechność Mszy, druga natomiast jej wymiar transcendentny) oraz o zmasowanym ataku na rozmaite formy pobożności ludowej”.

Profesor Berger podkreśla, że zmiany te były błędem nawet z czysto socjologicznego punktu widzenia:

Gdyby doradcą Kościoła w tej dziedzinie był działający w całkowicie złej wierze socjolog, zamierzający wyrządzić społeczności katolickiej możliwie największą szkodę, nie potrafiłby zrobić tego lepiej[12].

Prof. Dietrich von Hildebrand, najwybitniejszy świecki teolog i filozof katolicki żyjący w USA w obecnym wieku, wyraził to w niemal identyczny sposób, choć bardziej jeszcze dobitnie:

Zaprawdę, gdyby jednemu z diabłów z książki C.S. Lewisa (Listy starego diabła do młodego) powierzone zostało zadanie zrujnowania liturgii, nie mógłby uczynić tego lepiej[13].

W nadzwyczaj odważnym editorialu do lutowego numeru „Homiletic and Pastoral Review” z roku 1979, ks. Kenneth Baker zwrócił się do amerykańskiej hierarchii z apelem, by położyła kres rewolucji:

Zostaliśmy przytłoczeni zmianami dokonującymi się w Kościele na wszystkich płaszczyznach, jednak to właśnie rewolucja liturgiczna dotyka nas w sposób najbardziej bezpośredni i dogłębny. Biorąc pod uwagę wszystkie wstrząsy liturgiczne, jakich doświadczyliśmy przez ostatnich piętnaście lat, czy nie nadszedł już czas, by powstrzymać te coroczne zmiany w liturgii i dać naszym ludziom czas na przetrawienie i przyswojenie sobie setek zmian? Pytam: czy nie nadszedł już czas na powstrzymanie rewolucji liturgicznej?”.

Przytoczone świadectwa stanowią wystarczający dowód na to, że nie sami tylko krnąbrni tradycjonaliści uważają, iż to, co dokonało się po II Soborze Watykańskim, było w istocie nie reformą a rewolucją. Celem rewolucji jest obalenie istniejącego porządku. W roku 1967 sam Annibale Bugnini, wielki architekt rewolucji liturgicznej, wyjaśniał:

Nie chodzi tu jedynie odnowienie cennego arcydzieła, w pewnych przypadkach konieczne będzie również nadanie nowych struktur całym obrzędom. Chodzi tu o fundamentalną odnowę, powiedziałbym nawet transformację – i w niektórych przypadkach będzie to prawdziwie nowe stworzenie (…) Nie pracujemy dla muzeów, chcemy żywej liturgii dla żywych ludzi naszych czasów[14].

W roku 1974, już jako arcybiskup, Bugnini mógł ogłosić całkowite zwycięstwo rewolucji w przepełnionych euforią słowach:

Reforma liturgiczna jest wielkim osiągnieciem Kościoła katolickiego (la reforma liturgica e una grande conquista della Chiesa cattolica), ponieważ inne Kościoły i denominacje chrześcijańskie widzą w niej nie tylko rzecz godną podziwu, ale również zapowiedź przyszłego postępu (non solo l’ammirazione, ma anche una specie di batis-trada)[15].

Cóż, być może liberałowie rzeczywiście posługują się jakąś swoistą logiką twierdząc, że nowa Msza jest lepsza od starej a ci, którzy tego nie dostrzegają, są po prostu szaleni. Jednak twierdzenie, że tak naprawdę nic się nie zmieniło, że jest to w zasadzie wciąż ta sama Msza z pewnymi drugorzędnymi modyfikacjami, musiałoby zostać uznane przez Orwella za dwójmyślenie do kwadratu.

Nie, ks. Galineau ma rację. Ryt rzymski został zniszczony. Powinniśmy być mu wdzięczni nie tylko za jego uczciwość, ale również za szczerość z jaką przyznaje że rewolucji, z jaką mieliśmy do czynienia, nie można w żaden sposób identyfikować z reformą zadekretowaną przez ojców soborowych:

Byłoby jednak nieuczciwością utożsamianie odnowy liturgicznej z reformą obrzędów zaleconą przez II Sobór Watykański. Reforma ta idzie daleko dalej i daleko przekracza [te zalecenia] (elle va bien au-dela).  Liturgia jest nieustannym warsztatem[16].

Kiedy tradycjonaliści opierający się rewolucji liturgicznej oskarżani są o to, że sprzeciwiają się soborowi powszechnemu Kościoła, mają oni pełne prawo twierdzić, że w istocie Vaticanum II sprzeciwiają się właśnie promotorzy tzw. odnowy. To, czego doświadczyliśmy, to nie reforma a rewolucja – i to rewolucja zwycięska.

Na zakończenie oddajmy głos prof. Jamesowi Daly z McMaster University w Ontario. Pisząc na łamach „The Catholic Register” z 12 października 1977, poczynił on następującą uwagę:

Czym innym jest przeprowadzenie rewolucji, a jeszcze innym przeprowadzenie jej i bezczelne twierdzenie, że nic «istotnego» nie zostało zmienione. Naszym liturgicznym Robespierrom nie wystarcza zwycięstwo, muszą jeszcze twierdzić, że nigdy nie posługiwali się gilotyną”.

Michael Davies

tłum. Scriptor

[1] The Mass In the Roman Rite, Londyn 1959, s. 135.

[2] X. Rynne, Letters from Vatican City, Nowy Jork 1963.

[3] „Lo Specchio”, 16 maja 1969.

[4] The Reformation In England, Londyn 1954, t. 3, s. 89.

[5] J. Hitchcock, The Revoery of the Sacred, Nowy Jork 1974, s. 8.

[6] Ibidem, ss. 11-12.

[7] Demain la Liturgie, Paryż 1976, ss. 9-10.

[8] Des Sacraments et des Hommes, Paryż 1977, s. 34.

[9] L. Bouyer, The Decomposition of Catholicism, Londyn 1970, s. 99.

[10] Ibidem.

[11] Religieux et Clercs contre Dieu, Paryż 1975, s. 12.

[12] „Homiletic and Pastoral Review”, luty 1979.

[13] Dietrich von Hildebrand, The Devastated Vineyard, Chicago 1973, s. 71.

[14] La Documentation Catholique, nr 1493, 7 maja 1967.

[15] „Notitiae”, nr 92, kwiecień 1974, s. 126.

[16] Op. cit.,Przypis 7, s. 10.

Za: Scriptorium - z blogosfery Tradycji katolickiej (20/12/2016) | https://

Skip to content