Aktualizacja strony została wstrzymana

Manifest matki – dlaczego pierwszym etapem Rewolucji musi być zniszczenie rodziny – Solange Hertz

Manifest matki – dlaczego pierwszym etapem Rewolucji musi być zniszczenie rodziny

Od redakcji: poniższy tekst, tłumaczony za dwutygodnikiem „The Remnant” z 5 listopada 2011, opublikowany został pierwotnie w lipcu 1972 roku na łamach amerykańskiego pisma „Triumph”.

Jeśli – jak mówi W.H. Marsner – w numerze „Triumph” z listopada 1972 obowiązywać ma zasada politique d’abord – będziemy musieli zacząć nasze rozważania od rodziny, ponieważ to z niej wywodzą się wszyscy politycy.

Nikt nie był bardziej świadomy dynamicznej interakcji pomiędzy systemem politycznym a rodziną niż Fryderyk Engels. Jak pisał w roku 1884 (…) w swym eseju Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa: „Wraz z przejściem środków produkcji na własność społeczną pojedyncza rodzina przestaje być gospodarczą jednostką społeczeństwa. Prywatne gospodarstwo domowe przekształca się w przemysł społeczny. Opieka nad dziećmi i ich wychowanie stanie się sprawą publiczną: społeczeństwo będzie się opiekować wszystkimi dziećmi jednakowo – zarówno ślubnymi jak nieślubnymi.”

Tym samym odpada obawa przed «następstwami», która stanowi dzisiaj najistotniejszy moment społeczny – moralny i ekonomiczny – powstrzymujący dziewczynę od bezwzględnego oddania się ukochanemu mężczyźnie. Czy nie będzie to dostateczną przyczyną dla stopniowego powstawania nieskrępowanych stosunków płciowych, a przez to i większej tolerancji opinii społecznej odnośnie do czci dziewiczej i hańby kobiecej?” (czytając te słowa z trudem powstrzymujemy się dziś od uśmiechu – jakie to wiktoriańskie…). Engels przeceniał jednak destrukcyjny wpływ społeczeństwa na rodzinę. Błędnie zakładał, że rodzina jest „wytworem systemu społecznego i będzie odzwierciedlała stan jego rozwoju kulturalnego” oraz, że „musi ulegać postępowi wraz z postępem społecznym i zmienić wraz ze zmianami społecznymi, jak to już było w przeszłości”. A kierunek zmianom społecznym nadaje oczywiście kobieta. Jej emancypacja „staje się po raz pierwszy możliwa, gdy jest ona zdolna, na wielką społeczną skalę, do uczestnictwa w procesie produkcji i prace domowe przykuwają jej uwagę w nieznacznym jedynie stopniu. Po raz pierwszy stało się to możliwe dzięki współczesnemu przemysłowi na wielką skalę, który nie tylko pozwala na powszechną pracę kobiet, ale wręcz wymaga jej w sposób absolutny i coraz bardziej stara się przeobrazić prywatne prace domowe w przemysł publiczny”.

Państwo natomiast „jest [według Engelsa] (…) raczej produktem społeczeństwa na określonym stopniu rozwoju, jest ono przyznaniem się, że społeczeństwo to uwikłało się w nierozwiązalną sprzeczność z samym sobą, rozszczepiło się na nieprzejednane przeciwieństwa, których nie potrafi ujarzmić. Ażeby zaś te przeciwieństwa – klasy o sprzecznych interesach ekonomicznych – nie pożarły nawzajem siebie i społeczeństwa w bezpłodnej walce, stała się niezbędną potęga stojąca pozornie ponad społeczeństwem, która miała tłumić te konflikty, utrzymywać je w granicach «porządku». Tą potęgą wyrosłą ze społeczeństwa, ale stawiającą siebie nad nim i coraz bardziej wyobcowującą się z niego, jest państwo”. Jak wiemy, klasyczny marksizm postrzegał państwo i rodzinę jako zło konieczne, które stopniowo „obumarłoby” przed pojawieniem się utopijnego społeczeństwa bezklasowego.

Trzydzieści lat wcześniej Marks i Engels pisali w Manifeście komunistycznym: „Burżuazyjne frazesy o rodzinie i wychowaniu, o tkliwym stosunku między rodzicami a dziećmi stają się tym wstrętniejsze, im bardziej w wyniku wielkiego przemysłu zerwane zostają wszelkie więzy rodzinne u proletariuszy, a dzieci stają się zwykłymi artykułami handlu i narzędziami pracy”.

Oddajmy diabłu, co należy do diabła: kapitalizm rzeczywiście przyczynił się powstania sytuacji, w jakiej znajduje się obecnie rodzina, jednak Marks i Engels wyznawali zasadę, że sama rodzina jest wytworem kapitalizmu i razem z nim skazana jest na zagładę. Trudno oczekiwać, by biedni ateiści zdawali sobie sprawę, iż rodzina jest tajemnicą, ustanowioną u zarania dziejów przez Boga instytucją, z której wyrastają wszystkie systemy społeczne, zarówno złe jak i dobre. (…). Jeśli rewolucjoniści nigdy nie lekceważyli jej roli w narzucaniu swych programów, tym bardziej kontrrewolucjoniści nie powinni lekceważyć jej znaczenia dla reformy. Podobnie jak Kościół, rodzina zbudowana jest na skale. Zbudowana na fundamencie prawa naturalnego, nie mogłaby nigdy stać się niezdolną do realizacji celu wyznaczonego jej przez Boga, gdyby od fundamentu tego nie oderwał jej grzech. Pius XII podkreślał, że „zarówno człowiek, jak i społeczeństwo mają swe źródło w Bogu i z Jego woli są sobie wzajemnie podporządkowani. Dlatego ani człowiek, ani społeczeństwo nie może uchylać się od wypełniania swych zobowiązań, nie może też zaprzeczać ani pomniejszać praw należnych drugiej stronie (…) Podobnie jak w organizmie żywym niemożliwy jest zdrowy rozwój całego ciała, jeśli poszczególnym jego częściom nie dostarczy się tego, co jest im potrzebne do spełniania ich funkcji życiowych, tak i w zbiorowości społecznej wszystkim jej członkom, tj. ludziom obdarzonym godnością, przyznać należy to, co jest konieczne do wypełniania ich funkcji społecznych. Jeśli zrealizowane zostaną wymogi sprawiedliwości społecznej, to w elekcie nastąpi ożywienie życia gospodarczego – w atmosferze pokoju i porządku – będące przejawem potęgi i zdrowia państwa, podobnie jak o zdrowiu ludzkiego ciała świadczy harmonijne i właściwe współdziałanie wszystkich jego części”.

Nie byłoby dziś ani komunizmu, ani socjalizmu, gdyby przywódcy narodów nie zlekceważyli w przeszłości nauki i upomnień Kościoła. Chcieli oni na fundamencie liberalizmu i laicyzmu zbudować inne struktury społeczne, które na pierwszy rzut oka wydawały się wielkie i wspaniałe. Wkrótce jednak okazało się, że nie miały one trwałych podstaw i rozpadały się jedne po drugich, jak żałośnie runąć musi wszystko, co nie opiera się na jednym kamieniu węgielnym – Chrystusie” (Divini Redemptoris)

Prawdziwa rodzina nie miała się więc czego obawiać ze strony chaosu czy nawet anarchii. W prawdziwym chaosie naturalne struktury ulegają jedynie wzmocnieniu, zyskując na sile w wyniku zniszczenia duszących je sztucznych tworów. Są niestety powody by sądzić, że rodzaj „chaosu”, jakiego jesteśmy obecnie świadkami, nie ma charakteru ozdrowieńczego, ale został sprowokowany w sposób sztuczny. Z pism ojców komunizmu wiemy, że jest on świadomie używaną bronią polityczną, przy zastosowaniu której zastraszane społeczeństwo nakłaniane jest do zaakceptowania bardziej jeszcze tyrańskiej struktury, rozciągającej kontrolę na całe życie prywatne. Wobec tych prób buntuje się sama natura.

Monarchia w domu

Natura buntuje się, ponieważ ekonomia polityczna jest zasadniczo sprawą rodzinną, jej naturalne fundamenty położone zostały w Edenie, w domu Adama i Ewy. Przez całe wieki nie wymyślono żadnego lepszego systemu politycznego, ponieważ Bóg nakreślił kształt nadprzyrodzonego, chrześcijańskiego społeczeństwa, odwołując się raz jeszcze do modelu prywatnego domu. Tym razem był to dom w Nazarecie, należący do cieśli Józefa i jego małżonki Maryi, Politique, qui, ale dom d’abord (Polityka tak, ale najpierw dom).

Nawet obecnie w rodzinie, podstawowej jednostce politycznej, zaobserwować możemy wzajemne oddziaływanie społeczeństwa oraz jednostki – i pewne zależności pozostają oczywiste. Nie sposób na przykład nie zauważyć, że [w rodzinie] nie ma równych praw ani nawet równości w kwestii opinii. Rodzina nie jest demokracją w większym stopniu niż Kościół czy jakakolwiek inna instytucja religijna. O jakiejkolwiek organizacji mówić możemy jedynie o tyle, o ile stanowi ona organizm. Trudno przypisywać opinii dwulatka takie same znaczenie jak opinii dwunastolatka. Z drugiej strony dwulatek cieszy się pewnymi cudownymi przywilejami,  jakich jego starszy brat nie posiada, np. przywileju posiadania napadów złego humoru.

Wszystkie te spostrzeżenia wyrażają zasadę, że istotą klasycznego bytu politycznego jest hierarchia. Nie jest on społeczeństwem bezklasowym. Każdemu stanowi życia właściwa jest pewna ranga, prawa oraz obowiązki. A ponieważ prawa te przechodzą stopniowo na niższe szczeble od znajdującego się na szczycie owej drabiny zależności ojca (a nie w górę od dzieci, czy nawet na dzieci od ciotek i wujów z linii bocznych), rząd rodziny jest czymś więcej niż tylko hierarchią. Jest to monarchia, w której jedna osoba znajduje się na szczycie, od niej to pochodzi wszelka władza i przywileje. Niezależnie od tego, jakie by to nie było szokujące, jest to jedyna forma rządu formalnie sankcjonowana w Piśmie i Tradycji, wszystkie inne formy są jedynie tolerowane ze względu na zatwardziałość naszych serc. Owa idealna forma odzwierciedla nie tylko monarchiczną strukturę wszechświata pod władzą Boga Ojca, ale sam ład osób w Trójcy Przenajświętszej, w której Bóg Ojciec jest źródłem zarówno Syna jak Ducha Świętego.

Wiedząc, jak daleko świat odszedł od tego wzorca, Bóg Ojciec posłał swego Syna, by przypomniał urzędnikowi Poncjuszowi Piłatowi: „Nie miałbyś żadnej władzy nade mną, gdyby ci jej nie dano z góry” (J 19,11).  Istnieje prawdopodobieństwo, że przez „górę” Piłat zrozumiał po prostu cezara, w istocie oznacza to jednak to samo, ponieważ źródłem władzy doczesnej jest ostatecznie Bóg, od którego sam cezar otrzymuje mandat do sprawowania rządów. Wynika z tego, że rodzina ludzka nie jest zwykła monarchią. Ponieważ jej prawdziwą głową jest Bóg Ojciec, ludzka rodzina jest ze swej natury teokracją.

Jest ona czymś jeszcze nawet większym. W pełni czasów Bóg Ojciec ustanowił Święte Człowieczeństwo swego Syna absolutnym władcą ludzkiej rodziny. „Dana jest mi wszelka władza na niebie i na ziemi” (Mt 28,18). A Syn Boży powiedział wyraźnie politykowi Piłatowi: „Jestem królem, ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat (…)”. Powiedział mu też: „Moje Królestwo nie jest z tego świata” (J 18,37).

Dlatego właśnie chrześcijańska rodzina, czerpiąc swój hierarchiczny, monarchiczny autorytet od samego Syna Bożego, jest nadprzyrodzonym bytem politycznym istniejącym na tym świecie, a jednak wobec świata tego transcendentnym. Jest ona wieczną teokracją. Jej obywatele są nieśmiertelni. Obdarzona mocą pochodzącą „z góry” – jest niezniszczalna. Głowa Rodziny ogłosiła już: „Jam zwyciężył świat”. Istnieją więc głębokie powody teologiczne dla intronizacji Najświętszego Serca Pana Jezusa w każdym katolickim domu.

Rodzice jako politycy

Jeśli rodzice nie są politykami, nie są też prawdziwie rodzicami. Władza polityczna, jaką Bóg nadał im na początku nad ich domem, jest wcześniejsza od kolektywizmu, kapitalizmu, demokracji czy jakiejkolwiek innej tymczasowej formy rządu opartej na mrzonce, że władza pochodzi od ludu. Rodzice posiadają władzę i używają ją do celów dobrych lub złych. Jedynie oni są w stanie zniszczyć rodzinę, ponieważ jedynie oni posiadają należycie ukonstytuowaną, daną przez Boga władzę, która im to umożliwia. Kto inny mógłby to uczynić? W Bożej ekonomii Chrystus nie mógł zostać skazany przez żadnego innego człowieka na ziemi, niż Poncjusz Piłat. Nie mógł mu zostać wydany na skazanie przez nikogo innego, niż arcykapłan Kajfasz. Ludziom tym Bóg Ojciec delegował władzę do zabicia swego Syna, gdyby podjęli taką decyzję. Skazanie Chrystusa było całkowicie legalne, było dramatem sprostytuowanej władzy. Chrystus powiedział też Piłatowi: „Większy grzech ma ten, kto Mnie wydał tobie” (J 19,11), gdyż nadużycie władzy duchowej miało znacznie poważniejsze konsekwencje dla jej doczesnych wykonawców, niż nadużycie władzy świeckiej. Piłat nie poniżył też swej władzy do podburzania ludu przeciwko Chrystusowi, jak to uczynił Kajfasz. Nadużycie władzy do niewolenia umysłów spotka się z surowszym osądem.

Pamiętając o tym wszystkim – a są to fakty – rozumiemy, że dopóki rodzina świadomie nie nadużyje lub wyrzeknie się swej władzy, nie może nigdy stać się – jak tego chciał Engels – „wytworem systemu społecznego”, ani będzie „zmieniać się wraz ze zmianami społeczeństwa”. Chrześcijański dom ma obowiązek bronić niezmiennych zasad, które zostały mu powierzone. Czy chrześcijańskie rodziny z czasów apostolskich przystosowały się do chylącej się ku upadkowi kultury rzymskiej? Nie uczyniły tego, ponieważ jedyną społecznością, do której rodzina ma prawo się dostosowywać, jest Królestwo założone przez Chrystusa. Rodzina jest naturalnym oparciem dla kontrrewolucji. W naszych czasach musi głosić prawdę w samą paszczę błędu. Nawet Platon rozumiał, że w przypadku zaburzeń równowaga może zostać odzyskana jedynie poprzez współmierne do nich cierpienie. Każdy, kto obserwował gojenie się rany fizycznej przez pewien okres czasu wie, że proces ten nie pojawia się sam z siebie, rana nie zasklepia się wskutek przykrycia jej opatrunkiem. Ozdrowienie zaczyna się od samej rany, gdzie zdrowe komórki zostają aktywowane i mnożą się, powoli lecz systematycznie zastępując zniszczone tkanki. Przez moment wydaje się, że nic się nie dzieje, sytuacja wydaje się nawet pogarszać. Przed zabliźnieniem rana może również ropieć. W miejscach, w których regeneracja komórek postępuje zbyt powoli może też pojawić się gangrena. Kiedy do tego dojdzie, jedynym ratunkiem jest amputacja.

Podobnie rany społeczne uleczone zostać mogą bez przemocy i zniszczenia, które usprawiedliwione są jedynie w ostateczności,  jedynie poprzez aktywację prawa naturalnego i uruchomienie naturalnych procesów. Źyjemy w świecie, którego instytucje muszą zostać całkowicie przemodelowane. Nie mogą być naprawiane w nieskończoność. Marks i Engels rozumieli to, zastosowali jednak silniejszą dawkę tych samych środków drażniących, które spowodowały chorobę.

Ameryka wystarczająco długo już powielała stare błędy Europy. Kalwińska interpretacja lichwy zatruła jej ekonomię u samych podstaw, a później fałszywa koncepcja „równych praw” zniszczyła to, co pozostało po jej wolnych rządach. Rodzina ucierpiała wskutek obu tych błędów. Tego, czego nie sprzedał rodzinie kapitalista, wkrótce narzuci jej siłą wszechwładny biurokrata. Jednak teokratyczna rodzina wciąż jeszcze istnieje, tkwiąc głęboko w ropiejącym społeczeństwie – i posiada oparty o Boży mandat autorytet oraz moc, by wzrastać i pomnażać się. Przeobraziła ona pogański Rzym w Święte Cesarstwo, przemodelowując go stosownie do Bożego wzoru, we właściwej relacji do prawa naturalnego, Objawienia i autorytetu. Dawała wojowników, ekonomistów i polityków, którzy stawali się świętymi. Nadal jest do tego zdolna. Nie może być zdrowej polityki bez zdrowych polityków, a oni z kolei pochodzą ze zdrowych rodzin.

Niezależnie od tego, czy jest za takiego uznawany czy też nie, to Chrystus jest prawdziwą głową każdej rodziny, a ojciec z kolei  Jego pomocnikiem, który może prawować swą władzę prawowicie o tyle tylko, o ile działa w niej Chrystus. Św. Paweł wyciąga oczywisty wniosek, że matka znajduje się w tej samej relacji do swego męża, co Kościół do Chrystusa, jak serce do głowy, jak ciało do duszy. Oboje tworzą w rodzinie normę posłuszeństwa – on Bogu Ojcu, ona swemu mężowi – gdyż posłuszeństwo rozpoczyna się od rodziców, a nie od dzieci, które mogą jedynie naśladować to, co widzą.

Jak można oczekiwać, że dziecko będzie posłuszne nieposłusznemu rodzicowi? Przypisujmy winę temu, kto naprawdę jest winny. Dzieci są w rodzinie „wiernymi”, małą trzódką Chrystusa, która musi być karmiona i prowadzona, która łatwo się gorszy, a której pomimo to obiecane zostało Królestwo. Posłuszeństwo nigdy nie zakorzeni się w rodzinie, w której nie zostanie wypleniony najmniejszy ślad fałszywej „demokracji”.

Dzieci można się oczywiście pytać o zdanie, stosownie do ich wieku i talentów (najlepiej prywatnie), podobnie jak hierarchia [Kościoła] radzi się wiernych, rodzice nigdy jednak nie mogą przerzucać na dzieci odpowiedzialności, powierzając podejmowanie poważniejszych decyzji powszechnym rodzinnym konferencjom, tak ulubionym przez autorów komedii sytuacyjnych. Jeśli dzieci mają dojrzeć i samodzielnie dźwigać brzemię odpowiedzialności, powinny uczyć się tego obserwując swych rodziców mężnie i wytrwale wypełniających swe obowiązki, nie będąc przy tym zmuszane do podejmowania decyzji niestosownych do swego wieku. Jeśli społeczeństwo traci (…) bezpieczeństwo, jakie zapewniała mu hierarchia, dzieje się tak dlatego, że została ona wcześniej zburzona w domu. Jeśli właściwa struktura jest w nim pieczołowicie podtrzymywana, rodzina może przetrwać bezpiecznie opierając się destrukcyjnemu wpływowi świata, przedkładając swój własny autorytet nad autorytet państwa w sytuacji, gdy ulega ono rozkładowi.

Jako żyjący organizm, powołany do istnienia przez Boga, rodzina jest naturalnym wrogiem czystej organizacji. (…) Ruchy społeczne czy religijne, które starają się zorganizować ją na zasadach czysto racjonalnych, nie stanowią poważnego zagrożenia. Jako teokracja, rodzina stanowi bastion rządów osobistych. Nie można kierować nią wedle kryteriów większościowych, nie zmieniając równocześnie samej jej istoty, jest ona bowiem Bożą tajemnicą.

Może ona pozwolić sobie na to, by być nieekonomiczna i nieefektywna w światowym sensie tego słowa, posłuszna jest bowiem wyższemu prawu. Podąża drogą doskonalszą. W domu matka może uszyć dla Mary Jane sukienkę, którą mogłaby kupić w zalanym masową produkcją supermarkecie za ułamek kosztów i czasu, jakie musi poświęcić na jej wykonanie. „Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości,  nie zatopią jej rzeki.  Jeśliby kto oddał za miłość całe bogactwo swego domu,  pogardzą nim tylko” (Cant. 8,7)

Jak powiedział Chesterton, rodzina jest obecnie niemal jedynym miejscem, w którym rzeczy warte zrobienia nadal traktowane są poważnie. Roztropny gospodarz może stanąć w obliczu kryzysu finansowego przeznaczając zbyt duże środki na dobroczynność i kusząc przez to niejako Opatrzność, albo szukać miejsce na nową lodówkę pozostawiając stary kuchenny stół babci w tym miejscu, w którym go niegdyś postawiła. Źywi głęboką, ewangeliczną nieufność do profesjonalnego podejścia do życia, a w zasadzie do wszystkich profesjonalistów.

Ich wkład w rozpad współczesnej rodziny trudny jest do przeszacowania. Profesjonalistom takim jak dr Spock pozwolono, a nawet zaproszono ich, by zredukowali misterium rodziny do rangi systemu technik – z których wiele, nawiasem mówiąc, można by nauczyć się znacznie lepiej od rodzinnego kota. Czy uwierzycie, rodzina ma obecnie nawet profesjonalnego terapeutę, niejakiego dra Seussa. Co stało się z Doktorami Kościoła?

Ojcom i matkom wmówiono, że bez profesjonalnego kierownictwa nie są w ogóle w stanie prowadzić domu – do tego stopnia ekspertyza zajęła miejsce autorytetu. Degustatorzy dyktują nam, co trafić ma na rodzinny stół. Wmawia się nam, że jedynie zawodowi katecheci potrafią przekazać wiarę (…). Zawodowi cudzołożnicy wdzierają się do sypialni, by uczyć rodziców jak się mają „kochać”. Eksperci ukoronowani jako lary i penaty ogniska domowego uzurpują sobie jego magisterium w taki sam sposób, w jaki teologowie uzurpują sobie magisterium Kościoła. Źądając od swych wyznawców uwielbienia i uległości (…), w szybkim tempie uzyskują kontrolę nad całym ich życiem. Niektórzy otwarcie domagają się dziś ofiar z ludzi w formie przymusowej antykoncepcji i aborcji – i żądaniu ich czyni się zadość.

Walcząc literą, która zabija, pobili wszystko z wyjątkiem ducha, który daje życie. A dawanie życia jest domeną rodziny, której przeznaczeniem nie jest wytwarzanie profesjonalnych produktów, ale dawanie życia istotom ludzkim. „Nie będziesz miał innych bogów przede Mną!” grzmi dziś Bóg Ojciec, podobnie jak niegdyś na Synaju. Jednak rodzice nie tylko trwają w swym bałwochwalstwie, ale nauczają swe dzieci podobnego postępowania. W domu dzieci uczą się oddawać cześć fałszywym bogom podpatrując, co robią ich rodzice. Wielu rodziców namawia się, by stali się prawdziwymi profesjonalistami, by ich rodziny rządziły się tak cenionymi przez zsekularyzowane społeczeństwo zasadami wydajności i utylitaryzmu. Jednak nawet te zasady ustąpić muszą wobec pokusy pośpiechu, ponieważ diabłu nie zostało już wiele czasu. Wiadomo, czas to pieniądz, a prawdziwie wartościowa rodzina musi być dziś rodziną bogatą. Ubóstwo, niegdyś rada ewangeliczna, musi zostać wyplenione u swego źródła.

Domowa polityka

To właśnie fakt, że w wąskim zakresie swych specjalności profesjonaliści rzeczywiście imponują wysoką wydajnością i tempem pracy sprawia, że tak trudno jest oprzeć się ich propozycjom. Mają oni w rękawach więcej sztuczek niż magowie faraona – i sztuczki te odnoszą zamierzony skutek. Cokolwiek może zrobić roztropny gospodarz, oni mogą zrobić to lepiej. Sukces, jaki odniosła Montessori w zakresie inżynierii dziecięcej jest równie niezaprzeczalny, jak wspaniały smak głęboko mrożonego sześciodaniowego obiadu. W obliczu tej propagandy „perfekcjonizmu” niewielu rodziców ma odwagę prowadzić zwykły dom, robiąc zwyczajne i zarazem wspaniałe rzeczy, warte tego, by je traktować poważnie.

To, co początkowo jest jedynie chwilowym ułatwieniem, wkrótce staje przedmiotem codziennego użytku, a ostatecznie nie możemy się bez tego obejść. Wpuszczając do domu ducha tego świata, rodzina wkrótce zaczyna dostosowywać się do wszelkich nowych trendów, „zmieniając się stosownie do zmian, jakim podlega społeczeństwo”, wedle najlepszych marksistowskich zasad. Nigdzie nie jest to tak widoczne, jak w syndromie przedszkola. Dobre samo w sobie i użyteczne w nagłej potrzebie, po pewnym czasie zaczęło być ono identyfikowane z mistyką burżuazyjną. To, co zrodziło się z dr Montessori jako pomoc dla ubogich, ostatecznie stało się symbolem zamożności. Generalnie rzecz biorąc przedszkola, wraz z obowiązkową edukacją, stały się na wiele pokoleń elementem ukrytej lecz rozpowszechnionej mentalności antykoncepcyjnej. Rodzice, którzy wzdragaliby się ze zgrozą przed wrzuceniem płodu do kosza na śmieci czy pozbyciem się go z premedytacją poprzez sztuczną antykoncepcję, nie mają jakichkolwiek skrupułów, by pozostawić dziecko szkole. Zrobią wszystko, byle tylko pozbyć się go z domu!

Metoda Montessori jest równie skutecznym lekarstwem na bolączki dotykające współczesny dom, jak wykładzina dywanowa. Przykład tego posiadającego rozległe zainteresowania lekarza, tak kompetentnego w swej dziedzinie, stanowi dobrą ilustrację tego, jak niewinne, naturalne doświadczenie, doprowadzić może do najbardziej niebezpiecznych – i głupich – aberracji, jeśli tylko nie postawi się mu żadnych ograniczeń. Mam tu na myśli jej słynny (i często przytaczany) pomysł stworzenia dostosowanego do wymiarów dzieci kościoła – z miniaturowymi szatami liturgicznymi i ławkami – w którym miały być one uczone przeżywania aktów kultu. Miałoby to sens, gdyby prawdziwy kult stanowił naturalną formę rozrywki, jak np. hokej, w jaki jednak sposób miało to wprowadzić dziecko w świat nadprzyrodzoności?

Takie podejście niszczy w zarodku zmysł czci i respektu. W jaki sposób środki takie uświadomić mają dziecku transcendencję Boga, jak mają pomóc mu zrozumieć, że kult Boży jest zasadniczo czynnością niebiańską, czymś, co w tym życiu pozostanie dla niego zawsze w przeważającej mierze niepojęte? Rodzice o zdrowym instynkcie duchowym zrobią coś dokładnie przeciwnego: będą zabierać swe dziecko do wielkich i wspaniałych kościołów, w których wszystko będzie dla nich za duże. W ten sposób dziecko stanie się świadome własnej niewystarczalności.

Tylko Bóg wie, do jakiego stopnia prawdziwa idea kultu wypaczona została przez iście diabelski pomysł degradacji liturgii do poziomu dorosłego wiernego, nie mówiąc już próbach zniżenia jej do poziomu dzieci. Jeśli praktyka ta zapuści korzenie w domu, czeka nas nieuchronna klęska, ponieważ koncepcja nadprzyrodzoności zniszczona zostanie w tym samym miejscu, w którym powinna się zakorzenić. Dom jest miejscem, w którym po raz pierwszy zdajemy sobie sprawę z faktu, że religia wymaga od nas wzniesienia się ku rzeczom przekraczającym naszą siłę i zdolności pojmowania. Pozbawione uczuć, jakie wzbudzić w nim może jedynie lęk i podziw, dziecko zmuszone jest polegać na swych własnych mizernych siłach, nie mówiąc już o tym,  że jego charakter wypaczony zostaje przez okazywanie mu zbyt wielkiej uwagi.

Pius XI powiedział: „Wszelkie inne przedsięwzięcia, jakiekolwiek by nie były atrakcyjne i pomocne, ustąpić musza przed żywotną potrzebą ochrony samych fundamentów wiary i cywilizacji chrześcijańskiej”. Było to w roku 1937. Jest później, niż myślimy – rodzice powinni więc jak najszybciej zacząć realizować dobrą rodzinną politykę, zanim będzie za późno. Nie jest to zadanie dla byle profesjonalistów – sprostać mu mogą jedynie amatorzy i entuzjaści.

Fundament został już położony: „Ojcze nasz (…) przyjdź Królestwo Twoje. Bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi”.

Solange Hertz

tłum. Scriptor

Za: Scriptorium - z blogosfery Tradycji katolickiej (14/12/2016) | https://scriptorium361.wordpress.com/2016/12/14/manifest-matki-dlaczego-pierwszym-etapem-rewolucji-musi-byc-zniszczenie-rodziny/

Skip to content