Aktualizacja strony została wstrzymana

Śmierć w epoce technologii – Prof. Matteo D’Amico

Naturalną konsekwencją zubożenia duchowego jest niezdolność do zrozumienia istoty śmierci, wypieranie jej wyobrażeń z kultury oraz utrata sensu słów, pojęć i wartości, które mogą uczynić ją zrozumiałą i zarazem umożliwiają nam umieranie w sposób w pełni ludzki (…). Przysłanianie właściwego sensu śmierci oraz jej banalizacja – której celem jest odwracanie od niej uwagi – są najlepszym sposobem na doprowadzenie cywilizacji do stanu barbarzyństwa. W pewnym sensie można nawet powiedzieć, że barbarzyństwo polega w głównej mierze na odrzuceniu idei śmierci.

Antropologowie uczą, że cywilizacja zbudowana jest na dwóch elementach: obrzędach małżeńskich i obrzędach pogrzebowych. Tam, gdzie elementów tych brakuje, nie można w zasadzie mówić o istnieniu cywilizacji, są one bowiem ze sobą nierozłącznie związane. W czasach współczesnych upadkowi instytucji małżeństwa (rosnąca liczba rozwodów, konkubinaty, małżeństwa bezdzietne) towarzyszy atak na koncepcję śmierci, która cechowała 2 tysiące lat cywilizacji chrześcijańskiej.

Instytucja małżeństwa tradycyjnie regulowała związek mężczyzny i kobiety, nawet we większości przedchrześcijańskich starożytnych cywilizacji -towarzyszyły zaś temu surowe kary za cudzołóstwo i stosunki pozamałżeńskie. Każda zaś epoka, w której instytucja małżeństwa przechodziła kryzys, jak u schyłku Imperium Rzymskiego, była również czasem politycznej i społecznej dekadencji. Seksualny aspekt egzystencji człowieka stanowi najoczywistszą manifestację jego przynależności do świata naturalnego, jest tym elementem jego życia, który – gdyby uwolnić go od norm moralnych i społecznych, innymi słowy od nakazów rozumu – zbliżałby człowieka do zwierząt i niemal czynił go jednym z nich. To, że stosunki seksualne nie są dozwolone poza małżeństwem jest prawem naturalnym, stąd nawet najbardziej zacofani poganie mieli w wielkim poważaniu obrzędy towarzyszące zawarciu tego związku. Obrzęd ten posiadał również zawsze znaczenie religijne: był aktem dokonywanym w obliczu Boga, a nie jedynie przed ludźmi.

Nie jest również przypadkiem, że także pochówek, a zwłaszcza szczególna cześć okazywana zmarłym oraz ich grobom są fundamentalnymi aspektami autentycznie ludzkiego społeczeństwa. Grób, miejsce w którym składane jest ciało, oznaczony niekiedy jedynie małym kopcem kamieni, jest przestrzenią sakralną. Jest to miejsce, które zawsze postrzegane było jako posiadające wymiar religijny, jako pomost i strefa przejścia z krainy doczesności do sfery transcendencji, duchowości i boskości, do świata zmarłych. Religijny szacunek dla zmarłych, charakterystyczny dla społeczności prehistorycznych, nie powinien być postrzegany jako wyraz przesądu, prymitywizmu czy infantylizmu: przeciwnie, najstarożytniejsze ludy, które nie pozostawiły po sobie spuścizny literackiej, które pod względem technologii i zewnętrznych atrybutów cywilizacji mogłyby uchodzić za zacofane, były niemniej bliskie objawieniu pierwotnemu przekazanemu przez Adama jego bezpośrednim potomkom, a więc zdolne do sprawowania kultu Bożego  znacznie głębszego i czystszego niż ludy, które pojawiły się po nich i które szybko ześlizgnęły się w bałwochwalstwo i politeizm.

Na czym polega związek pomiędzy małżeństwem i szacunkiem dla zmarłych? Małżeństwo, z którego bierze początek nowe życie – będące zarazem instytucją wykluczającą swobodę stosunków seksualnych – przypomina nam, że człowiek jest istotą duchową, że nie jest jedynie elementem natury, ponieważ jest zdolny opierać się jej instynktom. Społeczeństwo, w którym małżeństwo szanowane jest i bronione przez prawa, jest społeczeństwem bardziej duchowym niż takie, które nie jest zbudowane na głębokim szacunku dla tej instytucji. To samo odnosi się do pochówku zmarłych: obrzędy pogrzebowe stanowią świadectwo wiary w duchową naturę człowieka oraz w egzystencję duszy po śmierci.

Nie było bynajmniej przypadkiem, iż idea śmierci atakowana była przez wszystkich filozofów materializmu, od atomizmu starożytności i zakwestionowania przez Epikura jakiejkolwiek ontologicznej spoistości duszy ludzkiej oraz próby dowiedzenia nierozumności lęku przed śmiercią (Tetrapharmakon), po materializm oświecenia oraz materialistyczną tradycję XIX i XX wieku, z odgrzewaniem przez Sartre’a  w jego Bycie i nicości klasycznych argumentów wcześniejszych materialistów. Materialistyczną negację sensu śmierci sprowadzić można zawsze do słynnej maksymy Epikura: „Kiedy istniejemy, śmierć nie przychodzi, a kiedy przychodzi, nie istniejemy”, argumentu fałszywego, ponieważ ignoruje fakt, iż również materialista odczuwa lęk – nie tyle myśl momencie swej cielesnej śmierci, co o nieodwracalnym zaniku istnienia, o obróceniu się w nicość.

Oczywiście starożytność pozostawiła nam również tradycję pitagorejsko-platońską, która nauczyła Greków i Rzymian myśleć o śmierci jako o wyzwoleniu od ciała i namiętności oraz początku wyższego życia z zjednoczeniu z bóstwem. Tak więc starożytny filozof jawi nam się jako człowiek  pozytywnie nastawiony do śmierci, jako osoba starająca się wykazać że jest ona w istocie czymś lepszym od życia, będąc stanem czystej kontemplacji i poznania intelektualnego stanowiącym przeznaczenie tych, którzy prowadzili żywot sprawiedliwy i pobożny, walcząc z namiętnościami atakującymi duszę.

Śmierć i taktyka masońska

W XVIII i XIX wieku masoneria, która pod maską deizmu otwartego na każdą wrażliwość religijną ma poziomie praktycznym i moralnym manifestowała zuchwały hedonizm, walczyła z chrześcijańską wizją śmierci, przede wszystkim podczas rewolucji francuskiej i rządów Napoleona, krytykując tradycyjną lokalizację cmentarzy i nakazując ich przenoszenie z dala od obszarów zamieszkałych, a następnie poprzez propagowanie kremacji zmarłych z jawnej pogardy dla chrześcijańskiego dogmatu o zmartwychwstaniu ciał. Nie od rzeczy będzie tu przypomnieć, że do II Soboru Watykańskiego Kościół surowo zakazywał kremacji, ekskomunikując katolików którzy odważyliby się jej dokonywać z pogardy dla decyzji najwyższej władzy nauczycielskiej oraz dogmatu katolickiego.

Nie powinno się zapominać, że propagowanie kremacji wraz z dążeniem do zniesienia kary śmierci po dziś dzień stanowi jeden z głównych postulatów masonerii, skrywającej się za grupami różnorakich aktywistów.

Śmierć w Christianitas

Idea śmierci oraz jej sposób jej przedstawiania w kulturze ukształtowane zostały na Zachodzie przez chrześcijaństwo i zasadniczo do XIX wieku, poza kilkoma mało znaczącymi wyjątkami, fenomen ten postrzegany był w sposób jednolity: śmierć oznaczała dies natalis świętych, początek prawdziwego życia, nieuchronny i decydujący moment spotkania z Bogiem i sąd szczegółowy, ostatnią szansę na nawrócenie i skruchę. Okoliczności, w jakich zazwyczaj mają miejsce śmierć i agonia, a zwłaszcza związane z tym miejsce i osoby, stanowiły doskonałą manifestację hierarchii wartości. Po pierwsze, człowiek najczęściej umierał w domu, otoczony przez rodzinę i najbliższych. Nadejście śmierci nie było zatajane, jak gdyby było w nim coś wstydliwego, była to niejako część rytuału rodzinnego, który obejmował spotkania i odwiedziny przyjaciół oraz sąsiadów, ostatnie polecenia, wspólne modlitwy – zwłaszcza odmawianie Różańca – czyli aktywne uczestnictwo w tym smutnym wydarzeniu. Najbardziej wyczekiwaną i najważniejszą osobą był nie lekarz ale kapłan, niekiedy stary proboszcz, który udzielał niegdyś umierającemu chrztu i przez całe jego życie udzielał mu sakramentów. Ostatnie spotkanie z kapłanem było decydującym momentem, związanym z przyjęciem Ostatniego Namaszczenia i po raz ostatni – po spowiedzi – Komunii św., prawdziwego Wiatyku na dobrą śmierć. „Umrzeć umocnionym sakramentami” było rzeczą najważniejszą, najistotniejszą dla prostej lecz spójnej mądrości ludowej. W momencie tym wielcy i maluczcy, szlachta i wieśniacy, bogaci i ubodzy byli całkowicie równi. Wszelkie różnice zanikały i traciły znaczenie, jak to pokazuje słynny średniowieczny i renesansowy motyw Tryumfu Śmierci, na który wielki wpływ wywarła m.in. wielka plaga z XIV wieku. Gdy ktoś otrzymywał wiadomość o śmierci jakiegoś człowieka, pierwszym, spontanicznie zadawanym pytanie było, czy umarł on zaopatrzony sakramentami – innymi słowy czy pojednał się z Bogiem. Zachowały się notatki młodego Giacomo Leopardi,  w których wspomina on że jego matka, kobieta o głębokiej, żarliwej religijności, miała zwyczaj zadawania tego pytania gdy otrzymywała wiadomość o czyjejś śmierci. O znaczeniu przywiązywanym do Ostatniego Namaszczenia świadczy również inwokacja „A morte improvisa, libera nos Domine”, wskazująca, że brak możliwości przystąpienia do sakramentów przed śmiercią postrzegany był jako największe nieszczęście.

W każdej epoce Christianitas dopuszczano również – o ile tylko pozwalały na to warunki ekonomiczne i społeczne – obecność lekarza przy łożu umierającego, jednak jego rola nie była nigdy najważniejsza, a osobowość jego nie miała większego znaczenia. Bardzo często najważniejszym obowiązkiem lekarza nie było leczenie pacjenta w sensie „stosowania kuracji czy podawania lekarstw” (medycyna średniowieczna była tradycyjna w swej naturze i oparta na puszczaniu krwi oraz podawaniu środków przeczyszczających, praktykach terapeutycznych, których nie stosuje się w obliczu śmierci), ale obserwacja agonii oraz sygnalizowanie momentu, w którym z pewnością można było stwierdzić, że człowiekowi pozostawało kilka godzin lub minut życia,  czyli że śmierć była już bardzo bliska.

To właśnie taki obraz śmierci, będącej formą zbiorowego doświadczenia całej rodziny, przekazały nam niezliczone dzieła sztuki oraz literatura. Często możemy przeczytać ostatnie słowa słynnych osób znajdujących się na łożu śmierci, a mogły się one zachować właśnie dlatego, że człowiek nie umierał samotnie na łóżku szpitalnym, ale przechodził do wieczności wśród swych najbliższych i wspierany przez ich posługę.

Nawet kiedy w wieku XVIII wieku zaczął rodzić się system publicznej opieki zdrowotnej z wielkimi szpitalami zlokalizowanymi w większych miastach (przed rewolucją Francja miała ich ponad 2000), ich personel składał się zasadniczo z członków zgromadzeń zakonnych, których zadaniem była troska o chorych i umierających, zaś klimat w jakim człowiek tam umierał był głęboko religijny.

Co ważniejsze jednak – choroba i związane z nią cierpienie, długie okresy w których chory przykuty był do łóżka, kuracje i operacje, często bardzo bolesne (nie zapominajmy, że anestezjologia pojawiła się stosunkowo niedawno, w XIX wieku) i ostatecznie agonia oraz śmierć – przeżywane były w atmosferze głęboko religijnej, zaś hospitalizacja nie prowadziła do odczłowieczenia choroby i chorego.

Etos chrześcijański i problem śmierci

Etos chrześcijański, podobnie jak etos każdej wielkiej cywilizacji, jest zasadniczo etosem śmierci: cywilizacja wyraża stosunek do śmierci, jest najlepszą dostępną dla niej odpowiedzią na egzystencjalne zgorszenie, jakie stanowi ten fenomen. Moglibyśmy nawet zdefiniować religię – zasadniczo każdą religię – jako sposób na przejście przez śmierć bez popadania w rozpacz.

Jednak żadna z przedstawianych przez te cywilizacje odpowiedzi nie osiąga wyżyn odpowiedzi dawanej przez chrześcijaństwo, w którym śmierć może stać się ofiarą składaną Bogu, najczystszym aktem miłości, okazją do całkowitego podporządkowania się Jego woli. Śmierć nie jest w nim czymś, czemu poddaje człowiek się biernie, niejasną rzeczywistością, która napełnia nas przerażeniem i od której szukamy ucieczki, ale okazją do wzniesienia woli oraz serca w całkowitym darze z samego siebie. Śmierć, która na poziomie ludzkim oznacza najdalej posuniętą bezsilność i osamotnienie, staje się dla chrześcijanina nadzwyczaj aktywnym momentem, w którym możliwy jest najgłębszy i najwznioślejszy akt miłości: samoofiarowanie wśród mąk agonii (…). Jedynie religia Boga który stał się Człowiekiem, Słowa Wcielonego, jedynie religia która adoruje Chrystusa ukrzyżowanego, może zrodzić duchowość śmierci tak wzniosłą i świetlaną.

Ustęp autorstwa XVII wiecznego jezuity, Jeana-Baptiste Saint-Jure pomaga nam zrozumieć, czym może być rozmyślanie o śmierci z perspektywy radyklanie przeżywanej wiary chrześcijańskiej:

„Powinniśmy doprowadzić nasze podporządkowanie się woli Boga do punktu zaakceptowania naszej śmierci. To, że umrzemy, jest dekretem od którego nie ma apelacji. Umrzemy tego dnia i godziny oraz w taki sposób, o jakim zdecyduje Bóg – i tę właśnie konkretną śmierć powinniśmy zaakceptować, ponieważ to ona jest najbardziej właściwa dla Jego chwały. Pewnego dnia, gdy św. Gertruda wspinała się na wzgórze, poślizgnęła się i spadla w dół. Nie odniosła obrażeń i zaczęła wspinać się ponownie mówiąc: «Jakim wielkim szczęściem byłoby dla mnie, o Panie, gdyby ten upadek stał się dla mnie środkiem do szybszego spotkania z Tobą!» Jej towarzyszki pytały ją, czy nie lękała się umrzeć bez przyjęcia ostatnich sakramentów. «Z pewnością całym sercem pragnęłabym przyjąć je w mych ostatnich chwilach – odpowiedziała – o wiele bardziej jednak pragnę pełnić wolę Boga, jestem bowiem pewna, że najlepszą dyspozycją na śmierć jest podporządkowanie się Jego woli. Pragnę więc jedynie tej śmierci, której On pragnie dla mnie i mam ufność, iż w jakikolwiek sposób umrę, Jego miłosierdzie mnie nie zawiedzie». Co więcej, najwięksi mistrzowie życia duchowego uczą nas, że osoba która w momencie śmierci czyni akt doskonałego pogodzenia się z wolą Boga, będzie uwolniona nie tylko od piekła ale również od czyśćca, nawet jeśli popełniała wszystkie grzechy tego świata. «Powodem tego – mówi św. Alfons – jest fakt, iż ten, kto przyjmuje śmierć z doskonałą rezygnacją, zdobywa zasługę podobną do zasługi męczennika, który dobrowolnie oddaje swe życie za Chrystusa i nawet wśród największych cierpień umiera szczęśliwy i radosny”.

Śmierć i skończoność

Aby jednak zrozumieć, jak śmierć w czasach poprzedzających wiek XX i epokę sekularyzacji zależała ściśle od warunków życia w ogólności, a nie tylko wiary jako takiej, niezbędne jest poczynienie kilku rozważań z pogranicza antropologii filozoficznej. Śmierć jest w naszym życiu najwyższym wyrazem konieczności i zarazem naszej skończoności. Tak więc będzie ona tym konsekwentniej postrzegana jako element naszej egzystencji, a jej bolesna rzeczywistość tym bardziej będzie akceptowana, o ile każdy element życia naznaczony będzie przez konieczność. XVIII wieczny wieśniak przyzwyczajany był od najwcześniejszego dzieciństwa pomagać swemu ojcu w polu, poddany surowej dyscyplinie domowej, przyzwyczajony do męczącej i ciężkiej pracy, świadomy od najmłodszych lat, że pożywienie trzeba wyrywać ziemi, że susza czy mróz mogą zniszczyć zbiory w jednej chwili, a więc przyzwyczajony był postrzegać swój chleb codzienny jako wielkie dobrodziejstwo, zaś w jego zapachu czuł zapowiedź raju. Ubóstwo sprawia, iż człowiek taki przywykły jest do ograniczeń i traktuje życie z powagą, manifestowaną często poprzez milczenie, które w tajemniczy sposób kryje się również za jego słowami, śmiechem, pieśniami i wesołością (…).

Powiedzenie iż ten, kto rzeczywiście kontemplował piękno skazany jest na śmierć, można z powodzeniem odwrócić: jedynie ten, kto nieodwołalnie przeznaczony jest na śmierć, zdolny jest kontemplować piękno. Jakie mogłoby być inne wyjaśnienie dla istnienia gotyckich katedr oraz dzieł Giotta, Belliniego, Tintoretta, Carpaccia i Caravaggia?

Poważny stosunek do życia i śmierci w epoce Christianitas, którego źródła staraliśmy się wyżej naszkicować, wypływa z faktu, że perspektywa śmierci była dla nich zawsze bliska. Źycie zwykłego człowieka w minionych epokach (nawet w społeczeństwach niechrześcijańskich) naznaczone było przez ograniczenia i konieczność: życie nie było postrzegane jako mozaika możliwości i praw, ale zbiór obowiązków i trudów egzystencjalnych, od których nie było ucieczki. Jednak to właśnie twarde życie jednostki, nieustanny niemal stan zagrożenia, wyswabadzały ją i sprawiały, iż dobrze rozumiała ona otaczający ją świat, czyniąc nawet najbanalniejsze jej gesty i akty poważnymi, logicznymi i pełnymi uroku, który może rodzić się jedynie z niedostatku i prymatu obowiązku.

W życiu tych ludzi, tak wyraźnie naznaczonym przez ograniczenie i konieczność, śmierć zajmowała swe miejsce niemal w sposób naturalny. Nie było potrzeby ukrywać jej czy zasłaniać; nikt się jej nie wstydził. Pojawiała się i była rozumiana po prostu jako największe z ograniczeń, jako najbardziej nieunikniona konieczność. I rzeczywiście, wszystkie inne ograniczenia i cierpienia istnieją właśnie dlatego, że istnieje śmierć: nawet najmniejszy ból, najlżejsza gorączka wskazują na możliwość naszej śmierci.

Kontrast pomiędzy obecnym umiłowaniem wygody i brakiem sensu życia u współczesnych oraz ograniczeniami życia ludzi z epok minionych dobrze przedstawił hiszpański filozof Ortega y Gasset w swym Buncie mas:

„Jak przedstawia się życie tego człowieka tłumnego, którego taką obfitość zrodził i ciągle jeszcze rodzi wiek XIX? Przede wszystkim cechują je powszechne ułatwienia w sprawach materialnych. Nigdy dotąd przeciętny człowiek nie miał takiej łatwości w rozwiązywaniu swoich problemów ekonomicznych. (…) To znaczy, że współczesnemu człowiekowi życie we wszystkich jego podstawowych i najbardziej istotnych dziedzinach jawi się jako pozbawione trudności i problemów. W pełni docenić wagę tego faktu można dopiero wtedy, kiedy się sobie uzmysłowi, że w przeszłości taka lekkość i łatwość życia była dla ludzi prostych czymś zupełnie nieosiągalnym. Wręcz przeciwnie, życie rysowało im się jako ciężkie i pełne znoju przeznaczenie – zarówno w sensie ekonomicznym, jak i fizycznym. Odbierali je a nativitate jako nagromadzenie trudności i klęsk, które trzeba cierpliwie znosić, skoro jedynym wyjściem jest pogodzenie się z losem i pokorne zajęcie należnego sobie miejsca. (…) Przedtem nawet dla człowieka możnego i bogatego świat był pełen biedy, trudności i niebezpieczeństw. Świat, który od urodzenia otacza nowego człowieka, nie skłania go do jakichkolwiek ograniczeń, nie zakłada żadnego weta ani nie stawia przed nim żadnych barier, a nawet wręcz przeciwnie, rozbudza w nim nowe potrzeby, które, teoretycznie rzecz biorąc, rosnąć mogą w nieskończoność”.

To, iż człowiek tradycji chrześcijańskiej traktował życie i śmierć z równą powagą nie wynikał z faktu, iż jego stosunek do wiary był głębszy i bardziej konsekwentny – przeciwnie, zdolny był on do bardziej autentycznego i intensywnego zapału religijnego właśnie dlatego, że jego związek z życiem i śmiercią był głębszy i prawdziwszy. O ile prawdziwe jest więc, że wiara religijna ukształtowała sposób postrzegania śmierci oraz jej znaczenia, prawdziwa jest również teza przeciwna: to ścisły związek z życiem i śmiercią kształtuje istotę ludzką zdolną do przyjmowania i rozumienia przesłania Ewangelii. Dlatego właśnie najubożsi a nawet niepiśmienni ludzie z Trzeciego Świata chętnie przyjmują przesłanie odważnie przynoszone przez misjonarza, podczas gdy na zdegenerowanym Zachodzie, pogrążonym w dobrobycie, katecheta napotyka na wielkie trudności z przekazaniem najprostszych nawet prawd doktrynalnych czy podtrzymaniu praktyk religijnych wiernych po przyjęciu przez nich bierzmowania.

Śmierć w epoce sekularyzmu

W porównaniu z krajobrazem cywilizacji przedindustrialnej, która przetrwała na terenach wiejskich do końca XIX wieku a niekiedy nawet do początku wieku XX, z biegiem czasu pojawiły się w gmachu społeczno-ekonomicznym i kulturowym Zachodu znaczące pęknięcia, wywierając ogromny wpływ na przedstawienie sensu śmierci. Masową cywilizację XX wieku, zwłaszcza II jego połowy, cechowało zjawisko postępującej sekularyzacji, tj. zaniku tradycyjnych wartości religijnych, a w krajach katolickich zwłaszcza po II Soborze Watykańskim również kryzys praktyk religijnych. Wiele pobożnych praktyk, które kształtowały życie ludu katolickiego zanikło lub zostało zniszczonych: przestano korzystać z sakramentów, powołania duchowne załamały się proporcjonalnie do spadku uczestnictwa we Mszy niedzielnej. Kryzys dotknął również tradycyjną rodzinę – wskutek rozpowszechnienia pornografii, antykoncepcji, rozwodów i aborcji; liczba dzieci w rodzinach spadła do jednego lub maksymalnie dwóch. Od lat 60’ kulturę masową cechować zaczął w coraz większym stopniu duch konsumpcjonizmu, który stopniowo podkopywał tradycyjne wartości moralne i duchowe oraz tożsamość, doprowadzając ostatecznie do uznania ich za „przestarzałe”.

Anarcho-libertariańska i komunistyczna rewolucja roku 1968 połączona z szerzonym za pośrednictwem telewizji i muzyki rozrywkowej zdziczeniem obyczajowym stanowiła prawdziwy antropologiczny przewrót, którego główny atak wymierzony był w ideał kobiecości. Zwolennicy zmian doprowadzili stopniowo do przejścia od kultury obowiązku i ofiary do kultury praw i przyjemności, w którym prymat daje się pogodni jednostki za „szczęściem”.

W analizie głównych przyczyn tego gwałtownego procesu sekularyzacji, prawdziwej milczącej apostazji chrześcijaństwa, na szczególną uwagę zasługuje „erą technologii”. Cechą charakterystyczną tej epoki są rosnąca biurokratyzacja stosunków miedzy rządem a obywatelem, anonimowość i bezosobowość relacji społecznych oraz zawodowych, industrializacja wszystkiego, włączając w to wytwory kultury i rozrywkę, zanik idei, wedle której człowiek posiada swe przeznaczenie i fundamentalne obowiązki (..).

Era technologii jest również erą weberowskiego „odczarowania” świata, epoką która – dzięki zawrotnemu postępowi nauki – skutkuje racjonalizacją życia ekonomicznego i społecznego, w  którym zarzuca się poszukiwanie sensu by skoncentrować się na środkach. W tej instrumentalistycznej wizji życia najważniejsze pytania nie dotyczą już skończności rzeczy, ale najlepszych środków do ich osiągnięcia. Prowadzi to do ograniczenia religijnego aspektu istnienia do sfery irracjonalnej czy prywatnej, do sfery subiektywnego sentymentu, i uniemożliwia – a przynajmniej znacznie utrudnia – jednostce przyjmowanie wiary w całej jej integralności, konfrontując jej religijne wyobrażenie sensu życia z dominującym etosem kolektywnym – sceptycznym, materialistycznym, hedonistycznym i wrogim samej idei transcendencji. Przeciętny wierny, poza przypadkami heroizmu, do którego jednostki zawsze są zdolne, spychany jest na pozycję kogoś, kto „wierzy że wierzy”: wiara przestaje być prawdziwą inspiracją życia i ostatnim słowem w najbardziej istotnych kwestiach.

Medykalizacja i śmierć

Sekularyzacja świata, ignorowanie religijnego wymiaru ludzkiej egzystencji i stopniowa marginalizacja wiary znalazła wyraz również w medykalizacji życia w wieku XX. W stuleciu tym poziom rządowej kontroli nad sferami należącymi tradycyjnie do Kościoła – oświatą i opieką zdrowotną, osiągnął swój szczyt. Medykalizacja zawłaszcza każdy element życia i ukazuje go jako patologię (np. ciążę czy poród), poddaje je coraz bardziej intensywnej, napastliwej i permanentnej kontroli, karmiąc iluzję o omnipotencji medycyny zdolnej pokonać każde cierpienie, chorobę i ostatecznie samą śmierć.

Współczesna medycyna, w swym podejściu do bólu i cierpienia, tworzy rodzaj swoistego anty-katechizmu: choroby dotykające człowieka nie są już postrzegane w kontekście tradycyjnych wartości jak umartwienie, rezygnacja, ofiarowanie Bogu, poddanie się Bożej Opatrzności. Współczesny „totalitarny” system publicznej opieki zdrowotnej utrudnia ludziom akceptację doświadczanych przez nich cierpień i czyni nieuleczalność czymś niezrozumiałym, ich ozdrowienie lub nieuleczalność absurdem, pozostawiając pacjentów z poczuciem zdrady i wpędzając ich w rozpacz.

Lekarze, niegdyś uczciwi obserwatorzy postępu choroby, są obecnie postrzegani jako czarownicy obdarzeni tajemną wiedzą i praktycznie  wyniesieni do rangi kapłańskiej, których rola wykracza poza troskę o zdrowie fizyczne.

Nadzwyczajna i bezprecedensowa pozycja korporacji medycznych w rozwiniętych społeczeństwach Zachodu znajduje swe wyjaśnienie w takim właśnie postrzeganiu rzeczywistości. Jeśli nadzieja na „szczęśliwe życie” odnosić się będzie jedynie do życia doczesnego, jeśli chrześcijański eschaton, czyli zbawienie, będzie czymś immanentnym, jako osiągalne  w czasie i historii, a nie poza doczesną rzeczywistością, jako osiągalne dzięki naszemu ciągłemu zaangażowaniu w całkowicie świeckie, samoodkupieńcze praktyki, wówczas nauki medyczne odgrywać będą w nieunikniony sposób rolę jądra tej nowej, masowej ideologii. Znajdujemy się w obliczu podwójnie redukcyjnego procesu: życie redukowane jest do wymiaru doczesnego, zaś życie doczesne redukowane jest w ostatecznym rozrachunku do posiadania zdrowego, młodego ciała, zdolnego do odczuwania maksymalnej przyjemności. W tej antropocentrycznej i hedonistycznej perspektywie tradycyjne chrześcijańskie rozróżnienie między grzechem a cnotą zastępowane jest przez rozróżnienie między zdrowiem a chorobą. Dramatyczne napięcie między zbawieniem a potępieniem zastępowane jest przez napięcie między życiem i śmiercią, rozumianymi w sensie biologicznym. „Zbawienie” staje się tożsame z pozostawaniem przy życiu oraz zdrowiem: jest to zbawienie już osiągnięte i zarazem już nawiedzane przez rozpacz, zbawienie które trwa tak długo jak trwa życie: jest to więc zbawienie skończone.

W tym zwyrodniałym, neopogańskim kontekście moralnym i duchowym, starość staje się czymś nie do pomyślenia: sam fakt starzenia się postrzegany jest jako defekt, jako coś, co powinno zostać ukryte jak długo się tylko da, jako przedmiot kpin a nawet coś nieakceptowalnego. Osoby stare nie są już otoczone czcią i szacunkiem – w najlepszym razie się je toleruje. (…)

Jeśli życie doczesne jest wszystkim (które to przekonanie wydają się podzielać nawet ci, którzy „wierzą że wierzą”), a poza horyzontem doczesności nie należy oczekiwać żadnego odkupienia, śmierć staje się absurdem, wydarzeniem pozbawionym jakiegokolwiek sensu – niewypowiedzianym horrorem (…).

Negacja śmierci

Jeśli jednak śmierć nie ma znaczenia, należy znaleźć strategię by ją zanegować, by ukryć jej grozę. Służyć ma temu cały szereg praktyk: z jednej strony medykalizacja choroby i śmierci, proces który pociąga za sobą pasma okrutnych terapii i kuracji. W tym kontekście śmierć atakowana jest przez zastępowanie jej perspektywy perspektywą nieustannych interwencji medycznych, które mogą oddalić, przynajmniej o trochę, jej nadejście. Perspektywa przedłużenia życia zastępuje perspektywę śmierci: w efekcie śmierć postrzegana jest, nawet jeśli jej perspektywa jest bardzo bliska, jako coś nieprawdopodobnego, jako kpina losu, a nie jako fakt naturalny, pewny i nieunikniony. Innymi słowy, najbardziej normalny, realistyczny i naturalny pogląd na koniec życia został wypaczony i zastąpiony przez pogląd nierealistyczny, noszący w sobie nasiona szaleństwa, każący szukać u lekarzy przeciwieństwa tego, o co zwykło się ich niegdyś prosić: oczekuje się by nie mówili, że ktoś umiera, że nie ma już nadziei, że pozostało mu jedynie kilka godzin.

W ten sposób fenomen śmierci otrzymuje wymiar całkowicie medyczny, pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia egzystencjalnego, maskowany nonsensownymi zabiegami jakimi poddawany jest człowiek znajdujący się u progu agonii. Co więcej – w sytuacji gdy zanegowana zostaje możliwość śmierci, w naturalny sposób zanika też pojęcie agonii, całkowicie przysłoniętej przez intensywną opiekę medyczną i anestezjologię. W praktyce, ponieważ niemożliwym jest umrzeć, niemożliwym stało się również wkroczenie w agonię: owa ostatnia faza życia, ta mężna walka, ten ostatni dowód odwagi, to spojrzenie w twarz śmierci i sobie samemu, którą wielcy pisarze opisywali z niezrównaną finezją (np. opis śmierci księcia Andrzeja w Wojnie i pokoju Tołstoja) stało się w wyniku medykalizacji niemożliwe.

Jeśli śmierć i agonia stały się egzystencjalnie niemożliwe, jest to w znacznej mierze skutek powszechnej hospitalizacji. Jesteśmy tak przyzwyczajeni do myśli, że medycyna i szpitale są ze sobą ściśle powiązane, że nie dostrzegamy już ogromnej różnicy pomiędzy tymi dwoma wymiarami. Sama idea, że leczenie i śmierć powinny mieć miejsce w szpitalach, jest dość nowa. W erze chrześcijańskiej szpitale pojawiły się jako miejsca, w których pomocy udzielano ludziom pozbawionym rodziny i domu, nie posiadającym nikogo, kto by się nimi zajął: były to bardziej hospicja niż szpitale we współczesnym znaczeniu tego słowa.

W minionych wiekach ludzie umierali najczęściej w domu, otoczeni przez swych najbliższych, umacniani przez pociechę duchową, a być może nawet z różańcem w ręce. W tych warunkach możliwym było przejść przez agonię, dać przykład, umrzeć szlachetnie, pokazać dzieciom i wnukom co znaczy być człowiekiem. Obecnie sama myśl, że ktoś mógłby chcieć umrzeć w domu, postrzegana jest przez większość ludzi jako absurd.

Śmierć spotyka więc ludzi w szpitalu, gdzie umierający leżą w pokojach w których inni pacjenci śmieją się, bluźnią lub oglądają telewizję, przy obojętności lekarzy i pielęgniarek (poza nielicznymi wyjątkami), w pokojach gdzie umierający poddawani ciągłym badaniom i wizytom lekarskim, narażeni na spotkania obcych, brzmienie nieznajomych głosów ludzi przechodzących całymi godzinami korytarzami, w białych, zimnych, anonimowych pokojach, nafaszerowani rurkami do których spływają płyny z przypominających fantastyczne drzewa stojaków. Pokój szpitalny – którego atmosfera sprzyjać powinna refleksji i wyciszeniu – staje się miejscem utrudniającym jakiekolwiek życie duchowe. Im bardziej „pomaga się” umierającemu, tym bardziej śmierć jego staje się jałowa i samotna. Im potężniejsza staje się technologia i im bardziej rośnie ślepa ufność w naszą medyczną technokrację, tym mniej miejsca pozostaje na to, co autentycznie ludzkie.

Ostatecznie człowiek umiera z dala od tych, którzy są mu najdrożsi, wybierając  (lub zmuszany do wyboru) śmierć wśród obcych, bez przyjaznego ucha, któremu powierzyć mógłby swe ostatnie słowa, niezdolny powiedzieć nawet „Chce mi się pić” czy „Podaj mi rękę” to tego, którego kochał przez całe swe życie.

Eutanazja

We współczesnym zmedykalizowanym świecie śmierć staje się absurdem, umierający zaś pozbawieni są jakichkolwiek moralnych czy duchowych kryteriów, które umożliwiłyby im jej zrozumienie: stąd nieuchronne staje się upowszechnienie zjawiska eutanazji. Eutanazja jest ostatnim aktem masońskiego programu, który zdominował sposób pojmowania zdrowia publicznego. W efekcie, jako że obecny sposób umierania – tak nieludzki iż nikt, a zwłaszcza jego ofiary, nie przywiązuje już do niego znaczenia – staje się całkowicie odczłowieczony, stanowiąc jednak brutalne przypomnienie, że człowiek musi ostatecznie umrzeć; jako że świadomość, iż człowiek jest skończony zaś jego możliwości są ograniczone, śmierć musi nieuchronnie przybrać jakąś inną, nienaturalną formę, by nie usiłował się on wyzwolić spod tyranii medykalizacji. W krajach, w których legalizowana jest eutanazja, skracanie sobie cierpień szybko przeradza się w praktykę odbierania życia przez lekarzy i nie jest w istocie zabiegiem medycznym, ale ateistycznym egzorcyzmem, przez który pogrążony w rozpaczy, umierający Zachód, odurzony swą liberalną kulturą i marzenie o prawie do szczęścia, stara się uwolnić od samej myśli o śmiertelności człowieka, usiłując zredukować ją do fenomenu czysto technicznego, a więc możliwego do kontrolowania.

Prof. Matteo D’Amico

tłum. Scriptor

Za: Scriptorium - z blogosfery Tradycji katolickiej (06/12/2016) | https://scriptorium361.wordpress.com/2016/12/06/smierc-w-epoce-technologii/

Skip to content