Aktualizacja strony została wstrzymana

„To ci da siłę…” Jak umierał Rotmistrz Pilecki – Ewa Polak-Pałkiewicz

Dlaczego Rotmistrz Witold Pilecki zalecał czytanie O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis swojej żonie Marii, wtedy gdy siedział w ubeckiej katowni i wiedział już, że nie ominie go wyrok śmierci? Właśnie tej niewielkiej książeczki – podręcznika ascezy i przewodnika duchowego napisanego przez zakonnika dla zakonników, ale który zarazem stał się podręcznikiem życia wewnętrznego dla szerokich rzesz świeckich. 

Autorstwo tego dzieła nie jest do końca jasne, przypuszcza się, że mógł je napisać św. Bernard z Clairvaux lub św. BonawenturaPrzez wiele lat, jakie upłynęły od jego napisania – prawdopodobnie około roku 1427 – nigdy nie osłabła jego popularność. Nie jest to jednak lektura dla wszystkich. Podchwytują ją i zaczytują się w niej przede wszystkim ludzie „duchowi”, ci, którym zależy, by rozwijać relacje z Bogiem, którzy zastanawiają się, jakimi drogami prowadzi ich Bóg, czego od nich oczekuje. Są dzięki temu w stanie przyjąć – często po okresie wielkich udręk, kryzysów, buntów, niekiedy rozpaczy – że wszelkie doświadczenia, jakie ich spotykają, także tragiczne, prawie ponad siły, przywodzące na myśl cierpienia Hioba, są niczym innym, jak wybraną przez Boga drogą. Specjalną, wyjątkową, tylko dla nich. Najlepszym sposobem, by mogli się zbliżyć do swojego Pana. Każdy krzyż, łącznie z męczeństwem, „skrojony jest na ich miarę”, dopasowany z największą starannością, dbałością o najdrobniejszy szczegół, do ich potrzeb, do ich kondycji. Jest on wręcz koniecznością, by osiągnęli doskonałość, do jakiej Bóg ich przeznaczył. 

Odrzucenie krzyża, pogarda dla krzyża byłaby więc najbardziej tragicznym nieporozumieniem, największym błędem chrześcijanina.

Człowiek zawsze ma tendencje, by ulegać pokusie myślenia „ziemskiego”, materialnego, które zakłada, że cierpienie to znak odrzucenia przez Boga. Tak twierdzi się dziś powszechnie. Tak uważają protestanci. Dla protestantów człowiek, któremu nic nie brakuje, który odnosi sukcesy, to ktoś kto posiadł błogosławieństwo Boga. Mówiąc wprost, bez finezji: protestanci brzydzą się krzyża. Nie są w stanie przyjąć, że krzyż to właśnie znak wybraństwa – wybrania przez Boga. Znak przeznaczenia do wyjatkowej misji, do prawdziwej wielkości – jeśli można tym mianem określić świętość. 

Rotmistrz - dziś już Pułkownik - Witold Pilecki

Rotmistrz – dziś już Pułkownik – Witold Pilecki

Rotmistrz Witold Pilecki musiał mieć w Bożych planach „wysoką pozycję” skoro przeznaczona dla niego droga, zwłaszcza pod koniec życia, gdy był już więźniem Sowietów w polskich mundurach, była tak obfita w cierpienie – nie tylko fizyczne. Składał się na nie przede wszystkim lęk o najbliższych, żonę i dzieci, obawa, żeby nie wydać w chwili słabości, pod wpływem tortur, przyjaciół z konspiracji, wreszcie dotkliwa świadomość, że ogromne ofiary poniesione podczas wojny nie zaowocowały wolnością, że po niemieckiej spada na Polskę druga, jeszcze straszniejsza okupacja. Zawodzą wszelkie nadzieje na Polskę wolną. Trzeba też pamiętać, że choć autor grypsów do Marii Pileckiej był żołnierzem, oficerem, człowiekiem niebywale mężnym, odznaczał się ponadprzeciętną wrażliwością. Był przecież także artystą – chciał zostać malarzem – człowiekiem o wyjątkowej subtelności uczuć, zdolnym do refleksji, która mogłaby zawstydzić wielu ludzi sztuki, czego ślad odnaleźć można w ocalonych wierszach jego autorstwa (zwłaszcza we wstrząsającym dokumencie jakim jest wiersz – petycja napisana w więzieniu, krótko po aresztowaniu, adresowana do płk. Józefa Różańskiego). 

Dotykamy tu jednej z najgłębszych i najtrudniejszych tajemnic naszej wiary.

Cierpienie, jakie spotyka kogoś dobrego to szansa upodobnienia się do samego Chrystusa. A także próba wiary, taka, jaką musiał przejść – i przeszedł zwycięsko – starotestamentalny Hiob. Ta próba jest zawsze ciężka. 

„Nie dziw się, że masz tak mało przyjaciół, skoro tak ich traktujesz”, skarżyła się św. Teresa z Àvila Chrystusowi w godzinie największych udręk i zwątpień. A jednak Pan Bóg z żelazną konsekwencją przeprowadza wszystkich swoich wybranych, wszystkich największych świętych, przez doświadczenie cierpienia, przez żywy ogień krzyża. Tym większego, im świętość ich jest większa.

Niezliczona ilość przykładów z historii chrześcijaństwa świadczy, że właśnie najlepsi, najszlachetniejsi, najbardziej uduchowieni i spracowani zarazem dla chwały Boga, dla zwycięstwa Jego sprawy na ziemi, musieli wstąpić na tę drogę. 

Jedną z takich osób była Joanna D”²Arc. Jest coś uderzającego w podobieństwie sylwetek pasterki z wioski Domrémy i polskiego oficera i harcerza zarazem, ojca, męża i powstańca, wywiadowcy, dobrowolnego więźnia Oświęcimia. Oboje mieli – najprawdopodobniej, choć tylko francuska święta mówiła o tym wprost – świadomość ważnej misji zleconej im przez Boga, dotyczącej ich Ojczyzny. Rotmistrz, po okresie wojennej epopei, którą przeszedł zwycięsko, mógł powiedzieć, tak samo jak Joanna D”²Arc, w czasie swych wielkich zwycięstw militarnych nad Anglikami, okupantami jej Ojczyzny: „Nie lękam się niczego, oprócz zdrady”. W więzieniu, podczas tortur, żadnego z nich nie opuściła nadzieja chrześcijańska. Ją spalono żywcem na stosie, on został – już półżywy w wyniku „przesłuchań” – zamordowany wystrzałem w tył głowy z broni ubeckiego kata.

A jednak – nawet w tych warunkach, w ohydnych cuchnących celach, gdzie oboje przez dłuższy czas byli zamknięci, skazani na obcowanie ze zwyrodnialcami – ich prześladowcami w mundurach, na dnie ziemskiego piekła, potrafili wznosić dusze ku Bogu i – tak jak Romuald Traugutt w Cytadeli, w oczekiwaniu na śmierć na szubienicy, jak św. Maksymilian Maria Kolbe w głodowym bunkrze – śpiewać hymny na chwałę Boga. 

Jak to można zrozumieć? 

Francois Gerard – Św. Teresa z Avila (fragment)

Jedynie tak, że Pan Bóg w swojej dobroci nie pozwala swoim wybranym długo cieszyć się ziemskimi radościami. Nawet tenajwiększe bowiem, jak przywiązanie kochającej rodziny, miłość i wdzięczność współrodaków, powodzenie w bohaterskich czynach czy ważnej misyjnej pracy mają swój nieuchronny kres. Przemijają. Są „za małe”, by naprawdę uszczęśliwić człowieka, który już na ziemi pojmuje, choć jeszcze w sposób niedoskonały, kim jest Bóg. Nawet najczystsze, najbardziej krystaliczne ziemskie radości są ulotne i przemijające. Nie mogą być punktem stałym, trwałą płaszczyzną odniesienia, a zwłaszcza celem życia człowieka, który idzie drogą świętości. „Kiedy przyglądamy się takim ludziom z bliska”, pisał ks. John Jenkins FSSPX, „ich dziełom i ich wytrwałości w cnocie, opierającej się intrygom i złości ludzkiej, możemy nawet powiedzieć, że są lepszymi ludźmi, niż wszyscy inni razem wzięci. Dlatego, że mają nadprzyrodzoną, nadludzką siłę, płynącą z cnoty nadziei”.

Rotmistrz Pilecki nie był wyjątkowy jako malarz, poeta, rolnik, jeździec, wychowawca, gospodarz, żołnierz, powstaniec, dowódca, konspirator. Tak, był odważny do szaleństwa, nadzwyczaj pracowity, wytrwały, pomysłowy, bezgranicznie oddany służbie, gotowy do poświęceń. Ale istnieli z pewnością ludzie podobni do niego lub nawet lepsi w tych zawodach. Był natomiast wyjątkowy jako ten, który kierując się nadzieją chrześcijańską wytrwał do końca w wierze i miłości Boga. I pod koniec swojego męczeństwa potrafił jeszcze innych umacniać. „Czytaj Tomasza a Kempis, czytaj go dzieciom. To Ci da siłę…” 

Źołnierze muszą walczyć, ale to Bóg daje zwycięstwo (św. Joanna D`Arc) 

I jeszcze jedno. Kwestia ogromnej duchowej siły Rotmistrza. Witold Pilecki myślał trzeźwo, realistycznie, nie życzeniowo. Nie był naiwny. Wiedział, że w ostatecznym rachunku to nie ludzie – ich lojalność, wierność, stałość, uczucie, zasady, bohaterstwo, chęć niesienia pomocy – są gwarancją odniesienia zwycięstwa nad wrogiem. „Gdy jesteśmy przywiązani do ziemskich przyjemności, czy dóbr, do rzeczy doczesnych, nasi wrogowie zawsze mogą wykorzystać nasze przywiązania, by doprowadzić nas do upadku i ukazać naszą słabość. Najsilniejszym człowiekiem jest ten, który nie liczy na rzeczy doczesne, ale raczej na stałość Boga, który daje zwycięstwo tym, którzy pokładają w Nim nadzieję. To właśnie cnota nadziei daje nam siłę i powodzenie w naszych przedsięwzięciach – gdyż sukces nie zależy jedynie od naszej siły, ale i od tego, czy jesteśmy tacy, jakimi chce mieć nas Bóg. Jeśli Bóg jest z nami, jeśli Bóg pragnie naszego dobra, człowiek nic nam nie może uczynić” (ks. J. Jenkins).

Rotmistrz Pilecki był człowiekiem silnym w tym właśnie znaczeniu. Wiedział, że życie nie kończy się, lecz trwa. Istnieje wieczność. Wieczność przeznaczona dla nas. Wieczność miłości, albo wieczność potępienia. O naśladowaniu Chrystusa utwierdzało go w wyborze, którego dokonał wtedy, gdy świadomie przyjął wiarę katolicką, w jakiej został wychowany. To wiara upewnia człowieka, że nie może pokładać nadziei w doczesności, bo byłby śmieszny, żałosny. Byłby blaznem strojącym poważne miny, hipokrytą, jak Luter i jego następcy. I stopniowo człowiek wierzący w dogmaty katolickie dochodzi do przyswojenia sobie trudnej lekcji w szkole mądrości, że Bóg, nasz Stworzyciel nie chce dać nam raju na Ziemi, z całej siły natomiast pragnie, byśmy sobie na ten raj zasłużyli. Na prawdziwy raj, którego na Ziemi nie ma i nigdy nie będzie. Dlatego, że Bóg nas kocha. „Gdyby przestał nas kochać, przestałby by być Bogiem”, zauważył ktoś trafnie. To fundamentalna prawda naszej wiary. 

Charles-Amable Lenoir – Św. Joanna D`Arc

Rzadko spotyka się ludzi, którzy potrafili w pełni, prawdziwie, z ufnością, bez hipokryzji zawierzyć swój los i całe życia Bogu. Ludzi, którzy zrozumieli, kim jest Bóg, jaki jest Bóg i czego Bóg od nich oczekuje. I przyjęli to, co zsyła Jego Opatrzność, bez buntu, bez rozpaczy, bez szemrania. Bez składania wciąż na nowo „protokółu niezgodności”.„Pan Bóg chce, abyśmy żyli wiarą, pełni ufności i z sercem spokojnym, nawet w chwilach najtrudniejszych”. Mamy niezwykłe szczęście jako Polacy takich ludzi w naszej historii spotykać. To nas różni od krajów protestanckich.

Nikt nie rodzi się świętym. Ale świętość jest czymś realnym, czymś dostępnym. Boga poznać można. Można się nawet do Niego niezwykle zbliżyć, gdy człowiek otwiera oczy – tak jak małe dziecko, które wcześniej jeszcze nie rozpoznawało żadnych kształtów, tylko cienie i światła – i widzi, widzi ponad wszelką wątpliwość, że nie ma na ziemi nic cenniejszego ponad Jego krzyż. Wstępuje wtedy na drogę świętości.

Dlatego zapewne Rotmistrz na sali rozpraw, podczas procesu, gdy był już po rujnującej zdrowie, zapewniającej trwałe kalectwo serii katowań, gdy nie mógł już nic napisać do żony, bo nie miał paznokci, widziano go z roziskrzonymi oczyma i, jak wspomina córka, Zofia Pilecka – Optułowicz, „z twarzą promienną”.

Ewa Polak-Pałkiewicz

Tekst opublikowany w dzisiejszym wydaniu „Gazety Polskiej Codziennie”

Za: Ewa Polak-Pałkiewicz blog (02.11.2016)

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY:

Przypominamy nasz Komentarz i Apel w sprawie rtm. Pileckiego, zamieszczony już kilka lat temu. Niestety, przez cały ten czas nikt nie próbował w jakikolwiek sposób – merytoryczny czy jakikolwiek inny – ustosunkować się do niego. Panuje zgodne milczenie tzw. badaczy, historyków i publicystów wobec „Raportów Pileckiego”, które – cytat z Wikipedii: „Obok raportów Karskiego są pierwszym źródłem na temat Holokaustu na świecie”. Właśnie, zastanawiająca jest zgodność braku zainteresowania tematem, być może właśnie dlatego, że chodzi o bojaźń przed oskarżeniami o negowanie [tzw.] Holokaustu, a także bojaźń o naruszenie podstaw mitu o rtm. Pileckim. Tak, mitu, bowiem Jego piękna, świetlana postać nie byłaby dzisiaj tak promowana, gdyby – swoimi Raportami, a dokładnie: niektórymi wątpliwymi fragmentami powojennego Raportu – nie wpisywała się w kanony Religii Holokaustu.

Świetlana postać rotmistrza Pileckiego nie powinna budzić wątpliwości, jednak takowe niestety pojawiają się przy lekturze trzeciego Raportu, przypisywanego właśnie jemu. Badaczom historii nieobarczonym skazą ideologii i religii Holokaustu, polecamy baczniejsze przyjrzenie się i szczegółową analizę porównawczą właśnie trzeciego Raportu, z innymi zapiskami Rotmistrza i także z pierwszym Raportem („W”) i drugim Raportem („S”). Niestety, ostatni, trzeci Raport – a właśnie ten jest nagłośniony – powstał dopiero po 1945 roku (choć dokładna data nie jest znana; co ciekawe, w Polsce ten Raport opublikowano dopiero w 2000 roku).

Same oryginały Raportów mają znajdować się w Archiwum Studium Polski Podziemnej w Londynie, niestety, nigdzie nie są dostępne skany bądź kompletne szczegółowe zdjęcia tych Raportów. Tym trudniejsze jest prowadzenie jakichkolwiek badań, że za kopie jednego raportu Archiwum w Londynie żąda sobie kilkaset dolarów (sami to spawdziliśmy!). Dlaczego, po tylu latach po wojnie, nie udostępniono tych raportów, trudno w pełni zrozumieć bez przyjęcia założenia, że być może chodzi także o to aby odstraszyć ewentualnych dociekliwych badaczy. Przy okazji, Apel do Archiwum w Londynie: prosimy o upublicznienie w Internecie skanów wszystkich Raportów. No, chyba że jakieś względy pozamerytoryczne wchodzą w grę…

Polecamy przyjrzenie się pod tym kątem właśnie trzeciemu Raportowi, w którym niestety mnożą się nonsensy o życiu obozowym, np. o szczegółach gazowania Żydów. Dziwne, że pisane w czasie wojny Raporty (które są krótkie) nie zawierają tych historii, lecz dopiero 100-stronicowy Raport powojenny zawiera szczegóły, których walory jakoś zbieżne są z ówczesną powojenną propagandą sowiecką, a później syjonistyczną. Należy podkreślić, że w powszechnej świadomości istnieje określenie „Raport Pileckiego”, lecz utożsamiany jest on z raportem powojennym, a nie z raportami (suchymi i krótkimi) powstałymi podczas wojny. Najczęściej jednak publicyści (i niestety historycy) zlewają te raporty w jakąś jedną całość, zniekształcając obraz historii.

A mówiąc o propagandzie sowieckiej przypomnijmy, że twierdziła ona i wmawiała społeczeństwom przez wiele powojennych lat, że  np. w Majdanku zginęło półtora miliona ludzi (co miało stanowić efekt  „dogłębnych badań komisji naukowców radzieckich”- cytat z wydawanych po wojnie książek, rozpowszechnianych w milionowych nakładach), w KL Auschwitz – nawet 10 milionów, w Treblince – 3 miliony (dzisiaj dowodzi się od 80 tysięcy do maksymalnie 250 tysięcy), a w Sobiborze – 350 tysięcy (dzisiaj dowodzi się 15 tysięcy ofiar).

Powstaje zatem pytanie, czy aby ta wspaniała postać rotmistrza Pileckiego nie została perfidnie wykorzystana przez komunistów aby uwiarygodnić powojenną propagandę sowiecką, przypisując mu – już po wojnie – trzeci Raport, bądź dodając doń pikantne szczegóły zgodne z ówczesną narracją propagandy. Naukowcy, badacze, historycy – polecamy rzetelne zajęcie się tym tematem!

A jakby przy okazji, oraz w związku z „Raportem Pileckiego”, zwracamy się do Czytelników o wskazanie nam jakiegokolwiek dokumentu pochodzącego z czasów wojny, w tym jakiegokolwiek dokumentu służb wywiadowczych Aliantów, w którym mowa jest o masowym gazowaniu więźniów w niemieckich obozach koncentracyjnych. Trudne zadanie, prawda? No, chyba, że będzie to… „Raport Pileckiego”… powstały po wojnie, na który powołują się niektórzy osobnicy nazywający się historykami, których stać jedynie na wzajemne i bezkrytyczne cytowanie siebie, kolegów i niesprawdzonych dokumentów.

CZYTAJ RÓWNIEŻ:

 

 


 

Skip to content