Aktualizacja strony została wstrzymana

Demokratyzacja Kościoła, czyli jak (nie) walczyć z kryzysem powołań

Jak walczyć z kryzysem powołań? Modlić się, jak zalecał Benedykt XVI opierając się na słowach Chrystusa? A może poluzować celibat, zdemokratyzować Kościół, oddać stery w ręce świeckich? Tę drugą opcję forsują liberałowie z Niemiec, a biskupi nie zawsze stawiają im silny opór.

Kościół katolicki w Niemczech znajduje się obecnie w głębokim kryzysie. Nękające go problemy to przede wszystkim zatrważający, pogłębiający się z roku na rok odpływ wiernych, a także coraz bardziej dramatyczny skręt ku liberalizmowi i pojawiające się żądania reform całkowicie sprzecznych z papieskim nauczaniem. Do tego, jako prosta konsekwencja poprzednich zjawisk, dochodzi kryzys powołań. Tych jest w Niemczech skrajnie mało i problem wymaga szybkiej oraz kompleksowej odpowiedzi. Proponowane rozwiązania są jednak, jeżeli nie wprost szkodliwe, to na pewno bardzo kontrowersyjne.

Statystyka

Obecnie w Niemczech posługuje około 14 tys. kapłanów. Jeszcze w 1970 roku było ich  26 tys. Zjawisko spadku liczby kapłanów zintensyfikował się w latach 80. O ile w roku 1980 księży w Niemczech posługiwało jeszcze 25 tys., to 10 lat później już zaledwie 19,7 tys. W roku 1990 można było mieć jeszcze cień nadziei na lepsze czasy; wyświęcono bowiem wówczas niemałą jak na ówczesne stosunki liczbę 295 nowych kapłanów. Niestety, te lepsze czasy nie nadeszły. W ubiegłym roku nowych kapłanów wyświęcono zaledwie 58. Choć ta niska liczba robi porażające wrażenie, to choćby w porównaniu z Polską nie jest najgorsza. Jeżeli przyjąć jako kryterium praktykowania wiary udział w niedzielnej mszy, to w Niemczech katolików jest zaledwie 2,5 mln. W Polsce – ok. 15 mln (40 proc. społeczeństwa). Przy tym w ubiegłym roku w Polsce wyświęcono 334 kapłanów. Oznacza to w przybliżeniu, że milion praktykujących w Niemczech wydał 29 księży, milion w Polsce – 22. Oczywiście różnica byłaby radykalna, gdyby wziąć pod uwagę liczbę nominalnych katolików (tych w Niemczech jest ok. 25 milionów), co jednak nie odzwierciedlałoby charakteru problemu. Dodatkowo podczas gdy w tak zeświecczonych Niemczech posługuje 14 tys. księży, w Polsce – 26 tys. Ta liczba księży stwarza mimo wszystko duże problemy, zwłaszcza biorąc pod uwagę znaczne rozproszenie wiernych. By jakoś sobie radzić, biskupi i świeccy wymyślają bardzo nowatorskie rozwiązania.

Znieść celibat. Sprytna taktyka liberałów

Jedne z najbardziej daleko idących tez przedstawia organizacja, która, teoretycznie, powinna być świeckim strażnikiem czystości wiary. Chodzi o Centralny Komitet Niemieckich Katolików. To grupa działająca dotowana przez episkopat i działająca z nim w ścisłej współpracy. Jest przez biskupów przynajmniej formalnie kontrolowana, bo wybieranego przez górę ZdK przewodniczącego hierarchia musi każdorazowo zatwierdzić. Nie przeszkadza to jednak Komitetowi działać na pierwszej linii liberalnego frontu prącego do zmian za wszelką cenę. To ZdK było jednym z najważniejszych promotorów idei dopuszczenia rozwodników w nowych związkach do Eucharystii. To ZdK forsowało zaakceptowaną przez episkopat zmianę prawa pracy, dopuszczającego zatrudnianie w katolickich instytucjach jawnogrzeszników, w tym dewiantów (na przykład homoseksualistów jako nauczycieli przedszkolnych). Wreszcie to ZdK występowało i występuje na rzecz głębokiej zmiany podejścia do gejów i lesbijek, posuwając się nawet do zaproponowania wprowadzenia specjalnego rytuału błogosławienia ich związków. Także gdy idzie o celibat Komitet wykazuje progresywną postawę. Wkrótce po opublikowaniu przez biskupów wspomnianych wyżej statystyk dotyczących święceń w 2015 roku szef ZdK (a zarazem aktywny polityk CDU) Thomas Sternberg wezwał do poluzowania celibatu. Jego zdaniem tylko to może uratować niemiecki Kościół. Sternberg otrzymał wsparcie szerokiego grona członków ZdK; co więcej jego postulat został podniesiony przez największe media i za zniesieniem lub poluzowaniem celibatu wypowiadało się wielu polityków, w tym lewicowych. Zwolennicy tego rozwiązania argumentują, że w Kościele sprawdziła się już posługa żonatych diakonów – i wielu z nich na pewno chciałaby przyjąć sakrament kapłaństwa. Chrystus mówił: „Źniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, aby wyprawił robotników na żniwo swoje”. A jednak niemieccy liberałowie tych robotników chcą wytworzyć sami. Co więcej ten postulat nie znajduje uznania wśród biskupów – i to nawet tych bardziej liberalnych, jak kard. Rainer Maria Woelki. Co zatem chce osiągnąć Komitet i jego progresywni sprzymierzeńcy stawiając taki postulat? Wydaje się, że to próba zastosowania sprawdzonej już taktyki. Liberałowie chcą dostosować Kościół do współczesności. Stawiając szalone niekiedy żądania (jak choćby w przypadku błogosławienia homozwiązków czy masowego dopuszczania rozwodników do Eucharystii) wywierają na hierarchię dużą presję. Ta, chcąc pozostać z nimi w kontakcie, nawiązuje dialog, zajmuje się zagadnieniem… I w pewnej przynajmniej mierze idzie w kierunku przez nich wytyczanym, starając się wypracować jakiś „złoty środek”. Tak było z rozwodnikami w nowych związkach: progresiści chcieli pełnego dostępu cudzołożników do Eucharystii, w zamian przymknięto oko na skandaliczne praktyki sprzyjających im duszpasterzy, którzy – w niektórych diecezjach – całkowicie ignorują w tej sprawie Magisterium. Podobnie z homoseksualizmem: progresiści chcieli akceptacji homozwiązków – dostają drastyczną zmianę języka i „innowacyjne” duszpasterstwo, stwarzające często wrażenie całkowitej zatraty pojęcia grzechu, opierające się na etyce sytuacyjnej i słynnym już pojęciu „gradacji”. Tak samo może być – jeżeli w zasadzie już nie jest – w przypadku poluzowania celibatu. Nawet jeżeli niemieccy biskupi odcinają się od takich pomysłów, to mogą przecież zaoferować świeckim jeszcze większą rolę w Kościele. A ta i tak jest już ogromna.

Kościół przyszłości

Wszystko za sprawą tzw. „Kościoła przyszłości”. To używane niekiedy w publicystyce, a niekiedy nawet w diecezjalnych dokumentach pojęcie, zakłada zupełnie nową strukturę. Chodzi przede wszystkim o łącznie małych parafii w duże, w ramach tzw. „parafii nowego typu”. W takiej parafii ksiądz, oczywiście, jeszcze występuje, rozciągając formalne przynajmniej zwierzchnictwo nad działaniami wszystkich pracowników. To jednak na nich – zatrudnionych świeckich, przede wszystkim tzw. referentach duszpasterskich (niem. Pastoralreferent) – spoczywa największy trud zarządzania parafią. Referent to mężczyzna lub kobieta, posiadający pewne teologiczne wykształcenie, w wielu czynnościach zastępujący kapłana. Może przygotowywać do bierzmowania czy ślubu, posługiwać podczas mszy świętej, a przede wszystkim prowadzić indywidualną pracę duszpasterską i organizować rozmaite przedsięwzięcia. Ich posługa, przez wiele diecezji uważana za wielką szansę, jest zarazem poddawana ostrej krytyce. Przyczyny są proste. Zatrudniony jako pracownik parafii czy diecezjalni świecki staje się po prostu płatnym organizatorem. Zarządza daną wspólnotą w imieniu księdza, niekoniecznie traktując to jednak jako posługę, ale po prostu jako pracę. Jaki wpływ ma to na życie Kościoła w Niemczech? Ocenić nie sposób, można tylko suponować na podstawie dość przerażających statystyk. Pisaliśmy wcześniej, że spośród 25 mln niemieckich katolików na msze uczęszcza 10 proc., a zatem 2,5 mln. Z tej jednak grupy spowiada się regularnie… zaledwie 14,3 proc. wiernych. Świadczy to o całkowitym zaniku poczucia grzechu; jeszcze w 1950 roku spowiadało się regularnie 50 proc. z grupy tzw. dominicantes – wówczas jeszcze przecież znacznie liczniejszej. Czego zatem spodziewać się po większym zaangażowaniu świeckich płatnych pracowników, skoro niemieccy katolicy, nawet jeżeli chodzą do kościoła, w większości gardzą spowiedzią, jednocześnie przecież często przystępując do Eucharystii? A przecież referenci duszpasterski to nie wszyscy świeccy, którzy w ten czy inny sposób współrządzą niemieckim Kościołem. Do tego dochodzą różnego rodzaju rady: rady diecezjalne (Diözesanrat), rady duszpasterskie (Pastoralrat) i rady parafialne (Pfarrgemeinderat). Ich zadaniem jest zasadniczo rola doradcza oraz organizacyjna. To z tych rad delegowani są członkowie wspominanego wcześniej ZdK występującego z tak skrajnymi postulatami. Czego spodziewać się zatem po działalności świeckich coraz częściej zastępujących w Niemczech kapłanów? Można zasadnie obawiać się, że wszystkiego, ale nie gorliwej wierności Stolicy Piotrowej.

Demokratyzacja

A przecież nie jest tak, że Niemcy rzeczywiście tak bardzo potrzebują oddawania w ręce świeckich duszpasterskich i kierowniczych funkcji. Jak pokazują przytoczone przez nas na początku statystyki, w stosunku do liczby katolików (zwłaszcza praktykujących!) w RFN kapłanów jest więcej, niż w Polsce. Nad Wisłą jednak można poradzić sobie bez świeckich duszpasterskich rad (koniecznie z parytetami!), których głównym zadaniem jest promowanie dialogu z muzułmanami (nie, nie nawracania; dialogu!) lub wychodzenia naprzeciw „nowemu modelowi rodziny”, to znaczy publicznym cudzołożnikom czy też dewiantom. Jednak dla progresistów takie zmiany są konieczne. Środowiska liberalne nie mogą znieść „Kościoła biskupów”, na który nie mają wpływu. A zatem każdą możliwą okazję wykorzystują do tego, by ten wpływ wywierać. Walczą z katolickim nauczaniem moralnym, walczą z hierarchicznością, walczą z celibatem – czy to ma sens, czy nie, nie odgrywa roli. Chodzi o reformę, która zdemokratyzuje Kościół. To swoiste opętanie ideą równości. Co gorsza, tę ideę forsują także politycy – i to politycy CDU, partii rządzącej, która odpowiada za finansowanie Kościoła, za organizację zbierania podatku kościelnego… Czy niemieccy biskupi są odporni na ten przemożny nacisk? Sądząc po coraz dalej idących reformach i odstępowaniu na kolejnych frontach, niestety nie.

Paweł Chmielewski

Za: PoloniaChristiana - pch24.pl (2016-10-27) | http://www.pch24.pl/demokratyzacja-kosciola--czyli-jak--nie--walczyc-z-kryzysem-powolan,46950,i.html

Skip to content