Aktualizacja strony została wstrzymana

Harce harcowników – Stanisław Michalkiewicz

Jak wiadomo, w dawnych czasach, zanim wodzowie wydali rozkaz do walnej bitwy, na przedpola wojsk wyruszali harcownicy, by popisywać się odwagą. Harce harcowników odbywały się na oczach całego wojska, toteż każdy się starał wypaść jak najlepiej. Później, kiedy coraz większą rolę w wojnach zaczęły odgrywać bronie ogniste, natarcie coraz częściej było poprzedzane przygotowaniem artyleryjskim, to znaczy – ostrzałem pozycji nieprzyjacielskich ogniem armatnim, który miał nie tylko zrujnować umocnienia, nie tylko przetrzebić nieprzyjacielskie oddziały, ale również, a może nawet przede wszystkim – nadwątlić wolę oporu. Ponieważ pruski teoretyk wojny, Karol von Clausewitz zauważył, że wojna jest tylko przedłużeniem polityki, to zasady stosowane na wojnie są użyteczne również w życiu politycznym. Zresztą nie tylko w politycznym. Za moich czasów studenckich w Studium Wojskowym UMCS w Lublinie mieliśmy majora Czeżowskiego, który nie tylko lubił przytaczać rozmaite przypowieści, ale w dodatku każdą kończył uwagą: „tak samo i w wojsku,” – bez względu na to, czego dotyczyła.

Toteż nic dziwnego, że w fazie przygotowań do otwarcia „nowych frontów”, o których wspominał jeszcze w maju były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Bronisław Komorowski, obserwujemy zarówno harce harcowników, jak i elementy artyleryjskiego przygotowania. Na marginesie doniesień z Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro, niezależne media głównego nurtu eksploatują tak zwane „afery”. Nawiasem mówiąc, te całe Igrzyska Olimpijskie schodzą już na psy, nawet nie tyle ze względu na coraz powszechniejsze wspomaganie wydolności ludzkiego organizmu rozmaitymi wynalazkami, co na równoległe do tego podwyższania fizycznej wydolności zawodników, obniżanie moralnego poziomu działaczy. Doszło nawet do spektakularnego aresztowania szefa Europejskiego Komitetu Olimpijskiego Patryka Hickey’a za handel biletami. Okazuje się, że mieli rację wymowni Francuzi zauważając, iż l’appetit vient en mangeant – co się wykłada, że apetyt rośnie w miarę jedzenia – bo przecież Patryk Hickey za darmo w tym całym Europejskim Komitecie Olimpijskim się nie udzielał. Skoro nawet w naszym nieszczęśliwym kraju – co w podsłuchanej rozmowie z szefem CBA Wojtunikiem ujawniła pani minister Elżbieta Bieńkowska – „tylko idiota” pracuje za 6 tysięcy złotych miesięcznie, to jakie hopy muszą dostawać olimpijaki, czyli działacze na poziomie olimpijskim? W dodatku zachowują się niczym psy ogrodnika, bo – jak się okazało – w złotych medalach olimpijskich złota jest tyle, co na lekarstwo. Złośliwcy, których na tym świecie pełnym złości przecież nie brakuje, powiadają, że wszystko jest w jak najlepszym porządku; olimpijaki widocznie wiedzą, że te wszystkie rekordy, to efekt rozmaitych wynalazków, więc i medale są tylko pozłacane – ale trudno oprzeć się refleksji wyrażonej już sto lat temu przez Marię Konopnicką, że „najdzielniej biją króle, a najgęściej giną chłopy”. Skoro jednak w przemyśle rozrywkowym, którego ważną gałęzią jest sport, liczy się przede wszystkim efekt widowiskowy, to czy naprawdę jest ważne, jakimi środkami jest osiągany?

Wróćmy jednak a nos moutons, czyli do afer tubylczych. Jeszcze nie ucichły głosy oburzenia z powodu udekorowania przez znienawidzonego ministra Macierewicza orderem „Za zasługi dla Obronności Kraju” swego rzecznika prasowego Bartłomieja Misiewicza, co niezależnym mediom głównego nurtu stworzyło okazję do ujęcia się za generałami, którzy podobne odznaczenia muszą zdobywać „krwią i blizną”, a już wybuchła kolejna afera w związku z aukcją koni arabskich w Janowie Podlaskim. Upokorzeni w ten sposób przez złowrogiego ministra Macierewicza generałowie w zasadzie zachowali roztropne milczenie, najwyraźniej pamiętając wskazówkę Wieszcza, że „kto tam, gdzie trzeba, zamilczy roztropnie, a wytrwa choć pod młotem – celu swego dopnie”, najwyraźniej rezerwując sobie ostatnie słowo na moment, gdy już na „nowych frontach” rozpocznie się szturm na faszystowski reżym prezesa Kaczyńskiego, który potrząsa strasznym knutem i wbija drzazgi w najzacniejsze zady III Rzeczypospolitej. Inna rzecz, że i groteskowy minister Siemoniak też przeprowadzał zagadkowe dekoracje; taki sam order dostali z jego rąk dziennikarze radiowi: Tomasz Zimoch, Marek Niedźwiedzki i Magda Jethon. Podejrzewam, że i oni mogli być rzecznikami ministra obrony, tyle, że nie wynagradzani oficjalnie, tylko z jakiegoś wojskowego funduszu gadzinowego. W tym przypadku jak w soczewce, skupia się różnica między „naszymi sukinsynami”, a sukinsynami jakimiś takimi nie naszymi. Wracając do afery w Janowie Podlaskim, to polegała ona na tym, iż aukcja koni arabskich się nie udała, jakby konie arabskie były jakimiś żydowskimi chabetami. W jaki sposób taka metamorfoza mogła dokonać się w tak krótkim czasie – to z uwagą musi rozebrać jakieś konsylium dobrych weterynarzy, którzy przy okazji mogliby przebadać również pana posła Stefana Niesiołowskiego, jako że wścieklizna jest chorobą odzwierzęcą.

Ale konie, to tylko konie; „koń – jaki jest, każdy widzi” – pisał w „Nowych Atenach, czyli Akademii wszelkiey scyencyi pełnej” przewielebny ksiądz Benedykt Chmielowski, który miał na tyle oleju w głowie, by wiedzieć, że najważniejsze w posłudze kapłańskiej jest wypić i zakąsić. Niestety przewielebny ksiądz Jacek Międlar najwyraźniej o tym zapomniał i w swoich kazaniach zaczął poruszać tematy polityczne – w dodatku wbrew zaleceniom Judenratu „Gazety Wyborczej”, która natychmiast podniosła alarm. Spłoszeni tym klangorem zwierzchnicy księdza Międlara z Zakonu Księży Misjonarzy natychmiast podkulili pod siebie ogony i zakazali mu wszelkich publicznych wypowiedzi. Wszelkich – a więc również nawet i takich, w których ksiądz Międlar uwielbiałby Trójcę Przenajświętszą. „Stąd nauka jest dla żuka”, że kiedy zamiast zwyczajnego chrześcijaństwa mamy „judeochrześcijaństwo”, Trójcę Przenajświętszą owszem – można nadal uwielbiać – ale tylko w sposób zatwierdzony przez Judenrat odpowiedniego szczebla. Tymczasem przewielebny ksiądz Międlar jakby nie przyjmował tego do wiadomości, wypowiada się publicznie jak gdyby nigdy nic, na co niezależne media głównego nurtu wprost nie znajdują wyrazów oburzenia. Ciekawe, że kiedy w podobny sposób buntował się przewielebny ksiądz Wojciech Lemański, to te same media nie mogły się go nachwalić, oburzając się na krwawego arcybiskupa Henryka Hosera, jako sprawcę męczeństwa księdza Lemańskiego. Ale ksiądz Lemański wprawdzie się buntował, ale buntował się zgodnie z dyrektywami Judenratu, podczas gdy ksiądz Międlar lekce je sobie waży, przez co pogrąża się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych. Jak bowiem wiadomo, nacjonalismus, zwłaszcza nacjonalismus mniej wartościowego narodu tubylczego, został potępiony – oczywiście z wyjątkiem nacjonalizmu żydowskiego oraz – w drodze wyjątku – nacjonalizmu ukraińskiego, dla którego życzliwe zrozumienie znalazła sama pani Anna Applebaum.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    26 sierpnia 2016

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3727

Skip to content