Aktualizacja strony została wstrzymana

Bez odwołania Jana Piekło – wołyńska uchwała PiS jest bezwartościowa

Aktualne staje się pytanie, czyją politykę będzie realizować Jan Piekło jako przedstawiciel państwa polskiego, o ile uchwały wołyńskie są dla obecnej władzy jakkolwiek wiążące. A może właśnie o to chodzi, by wiążące nie były? Wobec tego głównym zadaniem Jana Piekło byłaby pacyfikacja skutków uchwał wołyńskich w Kijowie, które przyjęto wyłącznie na użytek polskiego odbiorcy – pisze Marcin Skalski.

Teoretycznie wszystko zostało załatwione w sposób satysfakcjonujący. Prawo i Sprawiedliwość decyzją Naczelnika Kaczyńskiego skalkulowało, że bardziej opłaca się zagłosować za uchwałą wołyńską, niż ryzykować utratą elektoratu. Nie udało się jej przyjąć poprzez aklamację – i chociaż już nie z winy PiS, to właśnie na rządzącej partii spoczywa odpowiedzialność nie tylko za brak aktu prawnego o randze ustawy, ale też za spóźniony termin przyjęcia samej uchwały. O ile Ukraińcom jest już wszystko jedno, to Kresowianom z pewnością nie.

Satysfakcja Kresowian, organizacji patriotycznych, narodowych i ludzi dobrej woli może być tym większa, że sprawa upamiętnienia ofiar ludobójstwa wydawała się beznadziejna. Właśnie w tym można upatrywać objawów ciężkiego szoku, jakiego doznały środowiska ukraińsko-nacjonalistyczne po obydwu stronach granicy po przyjęciu uchwały wołyńskiej. Również i one miały przez ostatnie 27 lat oczy i uszy szeroko otwarte, a ich spokój i wiara w powodzenie swojej sprawy pozostawały niezmącone. Do czasu.

W pewnych kręgach ukraińskich PiS zaczął być nawet postrzegany jako partia nacjonalistyczna i spadkobierca Dmowskiego(!). Tę ciężką „obelgę” z arsenału „Gazety Wyborczej” posiadają w odwodzie także środowiska ukraińskie i kto wie, czy nie mają one w tym jednostkowym przypadku racji. Oczywiście, spełnienie istotnego postulatu Kresowian, jakim było przyjęcie uchwały, nie wynikało w PiS-ie z inspiracji myślą Romana Dmowskiego. Do niedawna jednak środowiska kresowe, które dopiero w ostatnim czasie nauczyły się politycznej skuteczności, musiały uznawać wyższość lobby ukraińskiego czy wręcz banderowskiego. Tymczasem, Kresowianie przeprowadzili swoje postulaty w trakcie monopartyjnych rządów ugrupowania jawnie i demonstracyjnie nie-endeckiego, na którym ciąży nie tylko bagaż wypaczonej tradycji piłsudczykowskiej, ale i intelektualne dziedzictwo kierowniczych kręgów dawnej „Solidarności” oraz KOR-u – na czele ze wspólnym programowym artykułem Jacka Kuronia, Adama Michnika i Antoniego Macierewicza „Sprawa polska – sprawa rosyjska”.

Satysfakcji nie daje natomiast ani swoista „kapitulacja” PiS-u, ani też konieczność zmierzenia się przez kierownictwo tej partii z nowymi uwarunkowaniami polityki międzynarodowej stworzonymi przez przyjęcie uchwały. Nawiasem mówiąc – gdyby nie to, co politycy PiS nazywają z emfazą „agresją Rosji na Ukrainie” czy „rosyjskim neoimperializmem”, to odpowiedź Kijowa sprawiłaby Prawu i Sprawiedliwości i Polsce dużo więcej problemów, niż senne koszmary niektórych ministrów naszego rządu o zielonych ludzikach.

Niemniej, nie powinno nam zależeć na upokarzaniu kogokolwiek na krajowej scenie politycznej, nawet jeśli rewanż za uwłaczające Polakom wypowiedzi i działania należy się takim prominentom jak marszałek Kuchciński czy wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki bądź też wiceminister kultury Jarosław Sellin. Tym bardziej należy kibicować każdemu rządowi Polski, więc trzymajmy kciuki, by w PiS-ie po prostu do głosu doszedł zdrowy rozsądek w ocenie sytuacji międzynarodowej.

Rzecz jasna, nadal trzeba lobbować na rzecz kolejnych rozwiązań ustawowych, aby dzień pamięci o ofiarach UPA miał umocowanie na poziomie powszechnie obowiązującego prawa, aby propagowanie symboliki banderowskiej zostało zakazane. Najważniejsze jednak, że prawda została ogłoszona przez polski parlament, w tym niemal w całości przez takie „nacjonalistyczne” partie jak Platforma Obywatelska. Interesujące też, że Ukraińcy nie zająknęli się słowem na temat tej akurat konwersji na banderosceptycyzm. Wyszłoby na to, że teraz już cała Polska to kraj nacjonalistyczny, ukrainofobiczny, a może i nawet sponsorowany przez Putina.

Tymczasem, poza Piotrem Zarembą (który ledwie kilka dni przez przyjęciem uchwały wołyńskiej przedwcześnie pochwalił Naczelnika Kaczyńskiego za utrącenie tej uroczystej deklaracji Sejmu, upatrując w tym przejawu roztropności politycznej) na brunatny pociąg o nazwie „polski nacjonalizm”, pędzący ku stacji „Wołyń”, spóźnił się także Jan Piekło. Wprawdzie efekty eksperymentu, w ramach którego przyszły (nie daj Boże) ambasador Polski w Kijowie dezawuuje znaczenie uchwał Sejmu oraz Senatu, mogą być fascynujące – ale byłby to eksperyment w warunkach dalekich od laboratoryjnych. Tego typu operacji lepiej nie przeprowadzać na własnej racji stanu.

Poglądy Jana Piekło, który od obecnej ekipy rządzącej otrzymał już poparcie jako kandydat na stanowisko ambasadora RP na Ukrainie, odbiegają – delikatnie mówiąc – od woli wyrażonej przez naród polski za pośrednictwem swoich posłów w parlamencie. Jan Piekło musiałby więc albo przepoczwarzyć się z banderofila w „polskiego nacjonalistę”, albo pozostać przy swoich niereprezentatywnych dla polskiego społeczeństwa poglądach. 

Jan Piekło został już wzięty w obronę przez wiceministra spraw zagranicznych Jana Dziedziczaka – znanego z tego, że wobec Kresowian jedno mówi, a drugie robi. Być może i on czeka na kursujący w odwrotną stronę niebiesko-żółty (a może czerwono-czarny?) pociąg o nazwie „Pojednanie”, ale na próżno. Nastroje społeczne zmieniły się na tyle, że – jak już wspomniano – PiS nie tyle chciał, co musiał przychylić się do postulatów Kresowian.

Nasz prawdopodobny przyszły ambasador ani nie będzie miał jak zdezawuować uchwał Sejmu oraz Senatu jako inicjatywy marginalnych (zapewne opłacanych przez Kreml) grup społecznych, ani nawet nie będzie miał ze sobą długiej listy nazwisk, które popierają jego stanowisko w Polsce. Aktualne staje się pytanie, czyją politykę będzie  realizować Jan Piekło jako przedstawiciel państwa polskiego, o ile uchwały wołyńskie są dla obecnej władzy jakkolwiek wiążące. A może właśnie o to chodzi, by wiążące nie były? Wobec tego głównym zadaniem Jana Piekło byłaby pacyfikacja skutków uchwał wołyńskich w Kijowie, które przyjęto wyłącznie na użytek polskiego odbiorcy. A może nominacja dla Jana Piekło to po prostu wynagrodzenie Ukraińcom „zniewagi”, jakimi były uchwały parlamentu?

W cudowną metamorfozę Jana Piekło mimo najszczerszych chęci niestety nie wierzę. Uważam, że swoją działalnością Jan Piekło pluje na ofiary wołyńskie – chociaż nie zauważa on, że tak naprawdę pluje pod wiatr, o ile jakkolwiek utożsamia się z Polską i polskością. Warto głośno zapytać, czy PiS chce stać w jednym szeregu z parającym się wspomnianą czynnością człowiekiem.

W obecnej sytuacji są trzy wyjścia – albo Jan Piekło nie będzie w stanie realizować woli narodu i państwa wyrażonej w uchwałach wołyńskich, albo ta ewentualność już teraz jest wkalkulowana w tę nominację, o czym PiS z Jarosławem Kaczyńskim doskonale wiedzą. Pierwszy przypadek oznaczałby skrajną nieodpowiedzialność i niekompetencję, drugi – zdradę.

Trzecia możliwość to konsekwentne zrealizowanie ducha uchwał przyjętych przez obie izby parlamentu i perswazja wobec Jana Piekło, by sam honorowo zrezygnował z objęcia placówki w Kijowie. Jeśli nie – środowiska kresowe szybko o uchwałach zapomną, tym słuszniej domagając się rozwiązań ustawowych. Bez cofnięcia nominacji dla Jana Piekło PiS pozostanie partią, której nie można ufać nawet przy okazji podejmowania uchwał w parlamencie.

Marcin Skalski

Za: Kresy.pl (28 lipca 2016) | http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/bez-odwolania-jana-pieklo-wolynska-uchwala-pis-jest-bezwartosciowa

Skip to content