Aktualizacja strony została wstrzymana

Szok pielgrzymów ŚDM na koncercie – „Ta muzyka przypomina satanistyczną”

Niewielu obcojęzycznych pielgrzymów spodziewało się przed Świątynią Opatrzności Bożej usłyszeć muzykę, która w skojarzeniach napawała ich obrzydzeniem. Tłumaczono im, że nie rozumieją słów, ale… podobnie reagowali także Polacy.

Muzyka, którą słyszeli – nagranie z koncertu:

– w odczuciu przeciętnych ludzi stanowiła jakieś skrzyżowanie hard rocka z metalem, a słowa (wyśpiewywane zresztą z rykiem) były trudno słyszalne. Od czasu do czasu wyławiało się takie frazy, jak np. „Jezus jest Panem”.

Nic jednak nie zmieniało faktu, że ten rodzaj muzyki podoba się jedynie specyficznej subkulturze młodzieżowej, natomiast zwykłych katolików po prostu przeraża. Kapelą, która wykonuje takie utwory, jest 2Tm 2,3 (tu przykład twórczości: pod linkiem). W nazwie ma list do Tymoteusza, a złożyła się z muzyków różnych polskich kapel – zespołów grających właśnie ciężką muzykę.

I choć nawrócenie tych ludzi cieszy, to gust muzyczny, który prezentują nie pasuje do profilu większości polskich katolików i pielgrzymów. Osoby, którym się podobało stanowiły margines, w znaczeniu mniejszości, nie bycia gorszym.

Pośród morza krytyki („Ta muzyka przypominała satanistyczną” – powiedział jeden z rozmówców), w większości wypowiadanej jak na paradoks półgębkiem (chyba po to by nie urazić organizatorów i biorąc pod uwagę, iż może tak miało być (?)) – faktycznie znalazły się takie osoby. Było mi dane rozmawiać nawet z młodym księdzem, który w młodości słuchał podobnej muzyki, więc nie tylko koncert mu się podobał, ale i słuchał z sentymentem. Miażdżąca większość ludzi (także osób duchownych), z którymi można było porozmawiać wyrażała to samo negatywne zdanie.

Nie protestowali wyłącznie z dyplomatycznych powodów, by nie doprowadzać do jakichś ekscesów czy scysji. W normalnym wypadku większość zaangażowanych, świadomych katolików oddala się od miejsc, gdzie gra się taką muzykę. Tutaj część trzymała się dzielnie (nie wspominając o tych, którym się podobało), sądząc, że chyba wypada, iż zaraz muzyka się zmieni. Ludzie zaczęli jednak bardzo wyraźnie „odpływać” z koncertu i frekwencja przed Świątynią Opatrzności Bożej zaczęła spadać.

Biorąc jednak nawet pod uwagę niewielu tych, którym się podobało, także trudno to zrozumieć. Po pierwsze, obiektywnie rzecz biorąc, nawet „jeśli się Tobie podoba” to nie powód, żeby uznawać za słuszne katowanie tym większości. Po drugie, nawet jeśli bardzo podobał mi się film „Rezerwat” ukazujący częściowo wulgarny folklor Pragi, który kojarzę z sentymentem – nie znaczy to, że wniósłbym go do kościoła czy urzędu.

Zresztą brak wyczucia – co, jak i gdzie można mówić i robić, to raczej negatywna cecha. O ile różne drogi trafiania do wiernych (w zależności od okoliczności) można przyjąć i uważać za dobre, to bezmyślne kopiowanie ich w inną rzeczywistość – dlatego, że odniosły sukces w innych warunkach – jest po prostu głupotą.

Ksiądz nawracający aresztanta, wiedzący jak z nim rozmawiać nie będzie stosował tej samej formy w stosunku do ucznia, intelektualisty czy biznesmena. No chyba, że nie grzeszy inteligencją.

Dobrze, że zespół 2Tm 2,3 kocha Boga, chwała im za to. Jednak – jeśli nawet (?) są pożytecznymi siewcami w konkretnych środowiskach i subkulturach, to warto, by złażąc z pola w zabłoconych buciorach, nie ładowali się na dywan.

Nie neguję argumentu, który się pojawi, że część młodzieży, zamiast słuchać np. zespołu Behemot będzie słuchać ich (we wrażeniach estetycznych zapewne dla takiego hard rockowo-metalowego tępaka jak ja – nie ma różnicy.) oraz treści poświęconych Bogu, a nie bestii. Jednak to, że komuś pomaga jakiś lek – nie oznacza faktu, że może być on dodawany do każdej zupy, bo dobrze wszystkim zrobi. Osobną dyskusją jest czy lek ten rzeczywiście jest lekiem.

Wydaje się, że koncert, który został zagrany po Mszy, przed Świątynią Opatrzności Bożej (nie mylić utworów koncertowych, które były przedtem) wpisuje się w ogólną dyskusję o drodze jaką współczesny Kościół ma kroczyć. Zresztą baranek, który zdobi część z ich piosenek na Youtube (prawdopodobnie okładka płyty Pascha 2000) wydaje się wyglądać dość dziwnie, ale to oczywiście subiektywne wrażenie.

Warto przypomnieć o „drobnostce”, w porównaniu z rykami artystów po Mszy świętej. To już wyłącznie opinia autora niniejszego tekstu: Utwory muzyczne podczas Mszy były bardzo ładne, jednak trudno nie odnieść wrażenia, iż Msza w nich kompletnie utonęła.

Najpierw z udziałem najwyższego duchowieństwa odprawiano kawałek Mszy, po czym głośne koncertowe piosenki wydawały się dominować i ją rozwadniać. Później znów kawałek Mszy, a następnie orkiestra przygrywa do kolejnych utworów. I o ile trudno postulować, by takie utwory się na Mszach nie pojawiały, zwłaszcza że niektóre są piękne, to chyba jednak warto przypomnieć, iż Msza nie powinna zamieniać się w koncert. Nawet do Kościoła (gdzie część osób ma niestety problem z odwagą i śpiewaniem) nie przychodzi się na chrześcijańskie karaoke. Nie o to chodzi. Forma nie może dominować nad treścią.

Na Msze przychodzimy dla Boga, oddać Jemu cześć i choć Bogu absolutnie zależy na naszych wrażeniach estetycznych i szczęściu – Msza święta nie jest bezpośrednio po to, by było nam przyjemnie. W konsekwencji świadomego (a nie tylko niedzielnego, z przyzwyczajeń kulturowych) uczęszczania na Eucharystię Pan Bóg pomaga nam układać życie i czujemy z tego powodu radość. Nie można chodzić na Mszę, gdzie radość będzie sprawiać sama oprawa, a nie spotkanie z Ojcem. Ta oprawa powinna mieć miejsce, ale to nie ona winna najbardziej przyciągać uwagę.

Najgorszym chyba momentem podczas trwania Eucharystii ŚDM w Warszawie było, kiedy przed śpiewem „Święty, Święty, Święty” uderzyły bardzo mocno instrumenty, po czym zaczęli śpiewać artyści. Mimo talentu, mimo uroku ich głosów – pasowali jak wół do karety. I aby nie było, podoba mi się kiedy ludzie i chrześcijańskie kapele okazują swoją radość w pewnych określonych momentach Mszy. To jednak, co zobaczyłem podczas jej trwania, poprzedzającej opisywany koncert było tak jaskrawe, iż myślałem, że bardziej rozproszyć nie można. Jak się miało później okazać myliłem się.

Kamienna twarz kardynała Kazimierza Nycza pozwoliła mi podczas Mszy (to podkreślam) snuć domysły, czy może i on z cierpliwością nie znosi tego musicalu, w jaki zmieniła się Eucharystia. Do dziś nie wiem, czy to tylko moja wyobraźnia, czy rzeczywistość. Jednak sam fakt, że uczestnicząc właśnie w tej Mszy świętej, prócz mniejszego lub większego wyłączania się z myśli o życiu codziennym (podstawowa forma działania złego w niszczeniu katolika i odbierania poczucia sensu uczestnictwa to natrętne myślenie o sprawach poza Eucharystią – dotyczy to każdego) zastanawiałem się, czy wysocy duchowni też to dostrzegają, najlepiej świadczy, że coś było nie w porządku.

O ile wcześniej dyskutowałem ze znajomymi, którzy będąc zwolennikami starszych form katolickich praktyk nie chcieli zaakceptować różnych form wielbienia Boga, tu absolutnie widzę to, o czym mówili. To wszystko rzeczywiście wypacza sens liturgii. I nie mówię, ani o nowych prądach w Kościele, ani o pewnych koniecznych zmianach w związku z postępem technologicznym, albo też chęcią posłuchania np. piosenek dużej sceny muzycznej na temat miłości Boga i do Boga.

Wszystko ma swoje zdrowe granice, warto to zapamiętać. To bardzo pięknie, kiedy dziecko nabazgra na karteczce kredkami Jezusa na osiołku. Nie oznacza to jednak, że dorośli, chcąc dajmy na to zrobić coś dla parafii, uczynią dokładnie to samo i zaniosą do proboszcza. Katolicyzm, nasza wiara to nie jest zabawa, to nie jest przyjemność, to nie jest impreza. On tego wszystkiego nie tylko nie wyklucza, szanuje to, sprzyja temu, ale nie wolno go tak spłycać. I choć Bóg kocha radość i szczególnie upodobał sobie osoby radosne, to także nie kabaret.

Piszę to z perspektywy człowieka, który jest jednym z uczestników wielbień podczas Adoracji, a więc i głośnych śpiewów przed Najświętszym Sakramentem na cześć Jezusa Chrystusa. Są ludzie, którym się i to nie podoba. Wspominam to jednak, próbując zilustrować, iż nie jestem jakąś skamieliną, która najchętniej klęczałaby na grochu i umartwiała innych. Przeciwnie, Chrystus mówił wyraźnie, że potrzebuje miłosierdzia, nie ofiary.

Z niepokojem obserwuję jednak pewne prądy w Kościele. Z jednej strony bowiem – iście po faryzejsku za każdym razem – w jeden sposób, dosłownie (zapominając o innych fragmentach Pisma) interpretowałyby Ewangelię, sugerując ludziom: „Wpuśćcie „uchodźców, inaczej nie jesteście katolikami, a jak będą chcieli nas zarżnąć to pójdziemy jak baranek na rzeź niczym Chrystus”.

Z drugiej prezentują katolicyzm marketingowy, w ładnym opakowaniu, bądź wręcz odpustowy, związany z przyjemnością, tolerancją dla niemal wszystkiego i wszędzie. Pierwsze zaprzecza logice oraz inteligencji, drugie spłyca wiarę oraz jest w części fałszywe.

Na mnie takie wrażenie robi wielokrotnie portal Deon, czemu poświęciłem niejeden tekst. A ponieważ nie można pisać ciągle o Deonie (złośliwcy twierdzą, że autorzy zapomnieli w środku o literce „M”) staram się to ograniczać.

To czego jednak byliśmy świadkami podczas sobotniego koncertu przy Świątyni Opatrzności Bożej stanowi dla mnie takie samo wypaczenie katolicyzmu. Bo wypaczeniem jest oczekiwanie, aby ludzie w każdym wypadku nieżyciowo dostosowywali się – wbrew realiom – do zmian, które będą dla nich niebezpieczne. I jest nim w tym samym stopniu drugi koniec skali, czyli obrany kierunek, by dostosować się wyłącznie do naszego gustu, przyjemności, zgodnie z pójściem na łatwiznę.

Nie zdziwiłbym się, gdybym wspomniany koncert zespołu 2TM2,3 usłyszał na Przystanku Woodstock, albo na festiwalu w Jarocinie. Może i tam twórcy zrobiliby wiele dobrego, jednak, tak jak odrdzewiacza nie używa się jako przyprawy do potraw, tak wypada oczekiwać, by pewne rzeczy o ile są dobre – miały swoje miejsce.

W kościele Św. Marii Magdaleny we Lwowie nacjonaliści ukraińscy, przejmując komunistyczną schedę, utrzymują salę koncertową muzyki organowej, nie chcąc jej oddać rzymskim katolikom. W teorii kościół jest im „wypożyczany” na Msze święte. Niby nie ma różnicy, ale jest. Co jednak symboliczne, w jednej z naw urządzono toaletę. Proponuję z całym szacunkiem dla potrzeb ludzi i nawet wiernych – nie profanować świątyni.

Aleksander Szycht
http://prawy.pl/

Za: Dziennik gajowego Maruchy (2016-07-25)

 


 

.

 


 

Skip to content