Aktualizacja strony została wstrzymana

Bóg nie opuścił swego Kościoła – wywiad z bp. Bernardem Fellayem, przełożonym generalnym Bractwa Św. Piusa X

13 maja br., w uroczystość Matki Bożej Fatimskiej, Edward Pentin z „National Catholic Register” przeprowadził wywiad z bp. Bernardem Fellayem, przełożonym generalnym Bractwa Św. Piusa. Publikujemy jego tłumaczenie, ponieważ – choć od jego przeprowadzenia upłynęły już dwa miesiące – wywiad ten dobrze pokazuje stanowisko Bractwa w rozmowach z Rzymem; wydaje się, że wzajemne relacje mogą się jednak zmienić po publikacji najnowszego komunikatu bp. Fellaya.

Bp Bernard Fellay, przełożony generalny Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X

Ekscelencjo, na jakim etapie znajdują się obecnie rozmowy pomiędzy Stolicą Apostolską a Bractwem Św. Piusa X?

– Kontakty te nie są niczym nowym. Można powiedzieć, że nawet w czasach „ekskomuniki”, będącej konsekwencją konsekracji biskupich z 1988 r., nigdy nie nastąpiło całkowite zerwanie stosunków. Nigdy nie chcieliśmy zerwać z Rzymem. Arcybiskup Lefebvre mówił to zupełnie jednoznacznie. Odnośnie do wielu kwestii wyrażaliśmy krytycyzm i podtrzymujemy go również obecnie. Jednak pod koniec 2000 r., kiedy zorganizowaliśmy pielgrzymkę do Rzymu w ramach obchodów Roku Świętego, nastąpiło pewne zbliżenie. Pod koniec tego roku Rzym, za pośrednictwem przewodniczącego Komisji Ecclesia Dei kard. Castrillona Hoyosa, zakomunikował nam, iż Ojciec Święty wyraził wolę wypracowania porozumienia. Powiedziałem mu wówczas: „Cóż, świetnie, jest jednak jeden problem: nie mamy do was zaufania”. Zwróciliśmy uwagę na fakt, w jaki sposób były traktowane przez Rzym inne ruchy, zwłaszcza Bractwo św. Piotra. Niemniej jednak w rezultacie prowadzonych sporadycznie w ciągu kilku kolejnych lat rozmów, dzięki którym Rzym miał sposobność poznać nas trochę lepiej, kard. Castrillón doszedł do wniosku, iż w żadnym razie nie można nas określać jako schizmatyków. Kilkakrotnie stwierdził publicznie, że jesteśmy katolikami. Ponadto przyczynił się on do odwołania dekretu o ekskomunice, po czym mieliśmy nieprzyjemną sytuację związaną z komentarzami bp. Williamsona, które ponownie nieco oziębiły atmosferę, równocześnie jednak poczyniliśmy pewien krok naprzód. Ze względu na wspomniany brak zaufania poprosiliśmy o spełnienie dwóch warunków wstępnych przed kontynuowaniem rozmów; jednym z nich było uznanie prawa każdego katolickiego kapłana do odprawiania Mszy trydenckiej – coś, co wydawało się niemożliwe w 2000 r., stało się jednak faktem w 2007 r., kiedy Benedykt XVI rzeczywiście potwierdził, iż prawo do odprawiania Mszy trydenckiej nigdy nie zostało uchylone. Był to więc pierwszy ważny krok, który rzeczywiście przywrócił wolność w sprawowaniu Mszy, przynajmniej w teorii, na poziomie prawa Kościoła.

Następnie, dwa i pół roku później, została odwołana „ekskomunika”, co stanowiło spełnienie drugiego ze stawianych przez nas warunków wstępnych. W tej sytuacji stwierdziliśmy, że powinniśmy teraz rozpocząć dyskusje o problemach natury doktrynalnej. I Benedykt XVI wyraził na to zgodę. Nie sądzę, żeby można było mówić o tej samej optyce, niemniej zgodziliśmy się na rozpoczęcie rozmów, które toczyły się przez kolejne dwa lata już na wyższym poziomie, a mianowicie z Kongregacją Nauki Wiary. Spotykaliśmy się regularnie i prowadziliśmy dyskusje na temat różnych dzielących nas kwestii, na temat pewnych zjawisk, które pojawiły się w życiu Kościoła po II Soborze Watykańskim. Po tych dwóch latach Rzym wystąpił z formalną propozycją, która w naszej opinii pozostawiała jednak zbyt wiele niejasności. Innymi słowy, nie rozwiązywała ona istoty problemu. Odpowiedziałem wówczas: „Jeśli zawrzemy porozumienie sformułowane tak ogólnikowo, będzie to oznaczało jedynie odsunięcie w czasie kontrowersji, z którą i tak prędzej czy później będziemy musieli się zmierzyć, przez co sytuacja jeszcze się pogorszy”. Tak więc powiedziałem: „Musimy wyjaśnić pewne kwestie już teraz, przed [uregulowaniem statusu kanonicznego]”. Sytuacja stała się więc patowa i ostatecznie skończyło się to na niczym. Bardzo trudno było się w tym wszystkim rozeznać, ponieważ ludzie pozostający bardzo blisko papieża [Benedykta] powiedzieli mi, że to, co nam proponowano, nie odpowiadało w istocie jego osobistym poglądom na tę sprawę, najwyraźniej więc mieliśmy do czynienia z wewnętrznymi rozgrywkami w samym Rzymie.

Wraz z pontyfikatem nowego papieża, papieża Franciszka, znaleźliśmy się w nowej sytuacji, która jest bardzo interesująca, równocześnie jednak bardziej jeszcze zagmatwana. Nazywam tę sytuację paradoksalną, ponieważ z jednej strony problemy, na które zwracamy uwagę, stają się coraz poważniejsze, z drugiej zaś – pewna część [hierarchii], zwłaszcza w Rzymie, zaczyna [otwarcie] to przyznawać i mówić, że coś trzeba z tym zrobić. Tak więc widzimy, iż Kongregacja Nauki Wiary zaczyna traktować nas nieco inaczej niż dotychczas, co oznacza, że dzięki tym dyskusjom ludzie ci doszli do przekonania, iż Bractwo nie znajduje się w schizmie. Oznacza to, iż uznali, że upieranie się przez nas przy pewnych kwestiach w żaden sposób nie powoduje odłączenia Bractwa od Kościoła, że nie można tu mówić ani o schizmie, ani o herezji. Ludzie ci obecnie uważają, że niezbędne jest doprecyzowanie, co należy do Magisterium Kościoła, a co nie. My jednak twierdzimy, że to właśnie oni wprowadzają w tej sferze zamieszanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż mamy obecnie do czynienia z dokumentami, które do Magisterium nie należą – co pogłębia jedynie dezorientację. Oto najwyższa władza Kościoła stwierdza, że ogłaszany przez nią dokument nie stanowi Magisterium. Jak więc mamy go zaklasyfikować? Czy jest on w jakiś sposób wiążący? Oczywiście mamy świadomość, że intencją jego autora jest, by był tak traktowany, równocześnie jednak sam stwierdza, że nie wiąże on sumień katolików. Wszystko to powoduje coraz większą dezorientację.

Wielu ludzi dziwi fakt, że szanse na pełną komunię wydają się obecnie większe niż kiedykolwiek wcześniej, a równocześnie Stolica Apostolska i sam papież czynią kolejne kroki w kierunku, który wy uważacie za błędny.

– Właśnie z tego powodu nazywam tę sytuację paradoksalną. Nie jest ona niejasna. Można ją łatwo wytłumaczyć, trzeba jednak mieć świadomość, że należy rozróżnić pomiędzy stanowiskiem papieża a stanowiskiem Kongregacji Nauki Wiary. Różnią się oni w swym stosunku do nas, łączy ich natomiast przekonanie, że ten problem należy rozwiązać poprzez uznanie [kanoniczne] Bractwa. Jestem jednak przekonany, że pomimo owych różnic może to doprowadzić do sytuacji, w której Rzym nie będzie się już tak upierał przy wiążącym charakterze dokumentów soborowych, co jest dla nas bardzo ważne.

Traktują to więc obecnie według Ekscelencji jako „kwestie otwarte”?

– Mówię to świadomie nieco prowokacyjnie. Oni sami by tak tego nie ujęli, w istocie przyznają jednak, że kwestionowanie wolności religijnej, Nostra aetate, ekumenizmu, a nawet w dużym stopniu reformy liturgicznej nie jest równoznaczne z odłączeniem się od Kościoła. Innymi słowy, że można te rzeczy kwestionować i wciąż pozostawać katolikiem. Oznacza to również, że ewentualne deklaracje, których by od nas wymagano dla wykazania, iż jesteśmy katolikami, nie będą już dotyczyły tych kwestii. Dla nas byłoby to bardzo ważne.

Czy nie kłóci się to z twierdzeniem abp. Lefebvre’a, że szansa na pojednanie pojawi się dopiero wówczas, gdy Rzym przyzna się do popełnionych błędów? Czy coś się w tej kwestii zmieniło, czy też podtrzymujecie to stanowisko?

– Myślę, że należy rozpatrywać to na dwóch płaszczyznach. Pierwsza dotyczy rzeczywistości, w jakiej żyjemy. Oczekujemy, by Kościół był czysty i święty – i wszyscy tego pragniemy. Wiemy jednak bardzo dobrze, że jest w Kościele wielu ludzi, na wszystkich jego szczeblach, którzy nie zawsze odpowiadają temu ideałowi. Nie jest to nic nowego, zawsze tak było. Są dobrzy katolicy, są katolicy letni, są ludzie określani jako martwe członki Kościoła, wszyscy oni jednak należą do jego ciała. Tak więc trzeba brać pod uwagę możliwość wystąpienia w Kościele różnych bolesnych zjawisk, na które zwracamy uwagę, jest on bowiem rzeczywistością nadprzyrodzoną posiadającą element ludzki. Wyznajemy świętość Kościoła, krytykując równocześnie, atakując, ganiąc i potępiając elementy sprzeczne ze świętością i czystością doktryny, która pochodzi od Zbawiciela.

Takie też stanowisko zajmował zawsze Arcybiskup. Był on biskupem Kościoła, znał jego stan, wiedział, że ludzie wokół niego nie byli doskonali, również on sam nigdy nie odważyłby się nazwać samego siebie doskonałym. Wszyscy mają jakieś wady… Nie oznacza to, że musimy godzić się ze wszystkim. Problem pojawia się wówczas, kiedy zachowania takie są propagowane przez samą władzę Kościoła. W takiej sytuacji rodzą się pytania o zakres posłuszeństwa, co jest kwestią bardzo poważną. I tak właśnie trzeba rozumieć, według mnie, słowa abp. Lefebvre’a: w takich sytuacjach nie możemy być posłuszni.

Gdyby powrót do pełnej komunii okazał się niemożliwy i musielibyście wybierać pomiędzy posłuszeństwem a Tradycją, co stanowiłoby dla was priorytet?

– Po pierwsze trzeba powiedzieć, że prawdziwe posłuszeństwo zawsze wymaga wierności Tradycji. Tak więc papież nie posiada wolności w kwestii nauczania. Nie może wymyślać nowych doktryn wedle swego własnego upodobania. Pozostaje związany tym, co nazywamy depozytem wiary. Słynne zdanie (z konstytucji Pastor aeternus I Soboru Watykańskiego – przyp. tłum.) odnoszące się do nieomylności papieskiej głosi, że Duch Święty został obiecany następcom św. Piotra nie dlatego, aby z pomocą Jego objawienia ogłaszali nową naukę. Absolutnie nie. Bóg nigdy nie obiecywał papieżowi asystencji w takiej sytuacji. Konstytucja [Pastor aeternus] stwierdza, iż charyzmat ten został dany następcom św. Piotra w tym celu, „by z Jego [tj. Ducha Świętego] pomocą święcie strzegli i wiernie wyjaśniali Objawienie przekazane przez apostołów, czyli depozyt wiary”. Tak więc jeśli mówimy o posłuszeństwie, katolik oczywiście musi być posłuszny, jednak pod warunkiem, że przełożeni, prałaci, biskupi i papież przekazują autentyczne nauczanie Chrystusa i pozostają wierni swej misji.

Jakie są główne powody, które skłaniają was do dążenia do pełnej komunii? Czy powoduje wami po części konieczność wyświęcenia nowych biskupów?

– Nie. Po pierwsze nigdy nie przestawaliśmy powtarzać, że nie znajdujemy się poza Kościołem. I podtrzymujemy to. Spełniamy wszystkie warunki, które zawsze były postrzegane jako niezbędne dla pozostawania w komunii z Kościołem. Należy tu nawiasem mówiąc zauważyć, że sobór nadał słowu „komunia” całkowicie nowe znaczenie, mówiąc o „pełnej komunii” i „komunii częściowej” i wprowadzając w ten sposób zamieszanie, ponieważ normalny katolik pojmował zawsze komunię w sposób tradycyjny, tj. albo się jest w komunii z Kościołem, albo też nie. Albo jest się schizmatykiem, albo katolikiem. Obecnie jednak wymyślono ową „niepełną komunię”, która nie wiadomo co oznacza. Tak więc twierdzimy, że mamy prawo być określani jako katolicy, ponieważ jesteśmy katolikami, ponieważ uznajemy władze [Kościoła] i spełniamy wszystkie warunki, które są do tego konieczne. To po pierwsze. Poza tym nie postrzegam uregulowania statusu kanonicznego Bractwa jako celu samego w sobie. Twierdzimy, że mamy do tego pełne prawo, nie zamierzamy jednak dla osiągnięcia tego celu iść na żaden kompromis, który byłby z uszczerbkiem dla wiary czy dyscypliny Kościoła. Uważamy odmawianie nam tego za akt niesprawiedliwości, tak więc jasno przedstawiamy nasz punkt widzenia. To wszystko. Jeśli więc postawi się nas w obliczu wyboru pomiędzy trzymaniem się wiary a kompromisem, nasza decyzja będzie oczywista. Nie zamierzamy iść na ustępstwa.

Niektórzy, jak np. bp Ryszard Williamson (usunięty z Bractwa w 2012 r. z powodu nieposłuszeństwa – przyp. red. NCR) uważają, że stając się częścią Kościoła posoborowego w nieunikniony sposób musicie się zarazić duchem modernizmu. Czy zdaniem Ekscelencji takie zagrożenie istnieje rzeczywiście, a jeśli tak, w jaki sposób można się przed nim zabezpieczyć?

– Należałoby na to odpowiedzieć, że zagrożenia można napotkać wszędzie. Położenie, w jakim obecnie znajduje się Kościół, jest dramatyczne. Zagrożenia czyhają ze wszystkich stron. Zawsze porównuję naszą sytuację do marszu po stromym grzbiecie górskim, po którego obu stronach znajdują przepaście. Jeśli postąpi się za bardzo w prawo lub w lewo, spadnie się w otchłań. Diabła nie interesuje, w którą stronę się spadnie, ważny jest sam upadek. Zawsze uważałem za prawdziwy cud, że do tej pory udało nam się tego uniknąć – i modlimy się, byśmy tego nigdy nie doświadczyli. Tak więc nie, opinia bp. Williamsona jest całkowicie błędna. Przede wszystkim wierzy on, że aby doprowadzić do uregulowania statusu kanonicznego Bractwa jesteśmy gotowi na najdalej nawet idące kompromisy. Po drugie zaś twierdzi, że [w przypadku uregulowania naszej sytuacji] znajdziemy się pod jurysdykcją hierarchii o poglądach liberalnych, wskutek czego w nieunikniony sposób dołączymy do głównego nurtu. Raz jeszcze powtarzam: coś takiego nas nie interesuje. Prosimy więc Rzym o gwarancje, byśmy mogli kontynuować nasze dzieło w dotychczasowy sposób.

A czy do tej pory zaproponowano wam gwarancje, które moglibyście zaakceptować?

– Myślę, że z biegiem czasu Rzym staje się coraz bardziej ustępliwy. Właśnie z tego powodu zaczynamy mówić o postępie, ponieważ Rzym staje się coraz bardziej skłonny udzielić nam gwarancji, które uznajemy za niezbędne – i które ci ludzie sami zaczynają postrzegać jako takie, biorąc pod uwagę obecną sytuację Kościoła. Oczywiście nie mam na myśli całego Rzymu, a jedynie hierarchów o poglądach konserwatywnych, zbulwersowanych tym, co obecnie dzieje się w Kościele.

Czy biorąc pod uwagę pogłębiający się chaos oraz niezadowolenie tych, których Ekscelencja określa jako konserwatystów, postrzegacie samych siebie jako ratunek dla Kościoła?

– Niektórzy ludzie w Rzymie tak mówią, choć inni nie powiedzieliby zapewne „ratunek”, ale „pomoc”, nawet proponowany dokument (regulujący status kanoniczny Bractwa – przyp. red. NCR) o tym wspomina. Tak więc to nie my o tym mówimy. Położenie, w jakiem znajduje się Kościół, jest rzeczywiście katastrofalne. I, jak powiedziałem, wobec stale pogarszającej się sytuacji zaczynają pojawiać się nowe głosy, pewni ludzie zaczynają odnosić się do nas życzliwiej niż dotychczas.

Niektórzy są skłonni postrzegać bliską możliwość uregulowania statusu kanonicznego Bractwa niemal jak niespodziewany akt zmiłowania ze strony Boga względem tych wszystkich, którzy są szczerze zaniepokojeni stanem Kościoła. Czy widzi w tym Ekscelencja rękę Opatrzności?

– Jestem przekonany, że Bóg nie opuścił swego Kościoła. Bóg dopuszcza różne próby, zawsze jednak pozostaje blisko. Przypisywanie czegoś z góry działaniu Opatrzności jest zawsze nieco ryzykowne, dla mnie jednak sam fakt, iż obecnie nie spotykamy się z potępieniami, jest niejako paradoksalny, ponieważ w niczym nie zmieniliśmy naszego stanowiska i w dalszym ciągu pozostajemy krytyczni wobec tego, co się dzieje. Niemniej w Rzymie można dostrzec pewną zmianę w stosunku do nas. Tak więc rzeczywiście, widzę w tym rękę Boga, jednak w tym sensie, że gdyby to nastąpiło (tj. uregulowanie statusu kanonicznego Bractwa – przyp. tłum.), czego nie jestem wcale pewny, to bez wątpienia byłby to – dla wszystkich – znak miłosierdzia Bożego.

Powiedział Ekscelencja, że podoba Mu się ten papież oraz pewne aspekty jego pontyfikatu.

– Ojciec Święty jest absolutnie niekonwencjonalny, napotykamy więc na poważny problem usiłując przypisać go do którejś z tradycyjnych kategorii. Powiedziałbym, że wynika to głównie z faktu, że oceny zwykliśmy opierać na czyimś działaniu, wnioskując z niego o poglądach danej osoby. Tak więc jeśli weźmie się pod uwagę doktrynę, a niekiedy ideologię obecnego papieża, to jest się całkowicie zdezorientowanym, ponieważ potrafi on w przeciągu dwóch kolejnych dni zrobić lub powiedzieć rzeczy całkowicie ze sobą sprzeczne. Jest to bez wątpienia cecha, która najbardziej utrudnia jego zrozumienie.

Myślę, że usiłując zrozumieć jego postawę, powinniśmy rozpatrywać to na całkowicie innej płaszczyźnie. Wielokrotnie powtarzał on, że postrzega doktrynę jako przeszkodę w stosunkach z ludźmi. Dla niego liczy się życie, człowiek, tak więc stara się patrzeć na osobę i jest w tym, jeśli można tak powiedzieć, bardzo ludzki. Jakie są jego motywy? Również one zawsze nas interesują. Mnie osobiście jawi się on jako ktoś, kto pragnie zbawienia wszystkich ludzi, kto chciałby, aby każdy człowiek doszedł do Boga, ktoś na podobieństwo ratownika, kto rezygnuje z zabezpieczenia w postaci asekurującej go liny, aby tylko dotrzeć do znajdujących się w niebezpieczeństwie ludzi. Tak też postępuje prawdopodobnie w stosunku do nas – i bez wątpienia tak postrzegają to moderniści. Jak sam powiedział w rozmowach z nami, ściągnęło to na niego niezadowolenie pewnych środowisk w Kościele, zasadę tę stosuje jednak względem wszystkich.

Najostrzejsze słowa krytyki wydaje się on zawsze kierować względem „uczonych w prawie” oraz tych, których postrzega jako współczesnych faryzeuszy. Niektórzy ludzie wysuwali twierdzenie, że określa w ten sposób – obok wielu innych – również Bractwo. Jak skomentowałby Ekscelencja fakt, iż wydaje się on najsurowszy właśnie w stosunku do ludzi takich jak wy?

– Pytałem pewnych ludzi w Rzymie, kogo dotyczą owe określenia – nie wiedzieli tego jednak, nie wiedzieli, co mi odpowiedzieć. Mówili: „być może was, ale…”. Najczęściej otrzymywałem odpowiedź, że chodziło mu o „konserwatywnych Amerykanów”. Tak więc, szczerze mówiąc, nie znam odpowiedzi. Z całą pewnością nie lubi on ludzi, którzy są zbyt bezkompromisowi. To oczywiste. Myślę też, że zna nas wystarczająco dobrze jeszcze z Argentyny, aby wiedzieć, że jesteśmy wrażliwi na los ludzi. Tak, możemy zajmować bardzo zdecydowane stanowisko w kwestii doktryny, interesujemy się jednak losem ludzi. Tak więc wyciągamy z głoszonej doktryny praktyczne konsekwencje – i myślę, że pod tym względem nie ma nam nic do zarzucenia. Z pewnością nie zgadza się z nami odnośnie do tych elementów nauczania soboru, które krytykujemy. To na pewno. Dla niego jednak, jako że nie przywiązuje on takiego znaczenia do doktryny, ważny jest przede wszystkim człowiek, ludzie, i pod tym względem daliśmy wystarczająco dużo dowodów, że jesteśmy katolikami. Tak właśnie mniej więcej można by scharakteryzować jego stanowisko.

Powiedział Ekscelencja podobno niedawno, że – Jego zdaniem – powodem życzliwości papieża względem was jest przekonanie, iż podzielacie jego zaniepokojenie z powodu postawy Kościoła, który pogrąża się w samozadowoleniu i nie stara się już szukać zagubionych owiec.

– Nie posunąłbym się aż tak daleko; dostrzega on po prostu, że traktujemy wiarę poważnie, to wszystko. Z pewnością nie zgadza się z nami w wielu kwestiach, co do których pragnąłby, abyśmy zmienili stanowisko, dla niego jednak nie to jest najistotniejsze. Uważa, że najważniejsze to po prostu kochać Pana Jezusa.

Czy gdyby doszło do uregulowania statusu kanonicznego Bractwa, byłoby ono skłonne do uznania praw Rzymu do wyboru kandydatów na swych przyszłych biskupów, bez względu na wasze osobiste preferencje?

– To nie na to Rzym naciska. Chodzi o zastrzeżenie dla władz rzymskich prawa wyboru czy też nominacji przełożonego nowej struktury kanonicznej, w której to procedurze my przedstawialibyśmy trzy nazwiska, papież zaś wybierałby spośród nich przełożonego, który otrzymywałby następnie sakrę biskupią.

A gdyby wybrał takiego, który wam nie odpowiada, czy stanowiłoby to problem?

– Nie możemy rozważać wszelkich możliwych negatywnych scenariuszy. Jeśli dano by nam możliwość wyboru trzech kandydatów, do nas należałoby wytypowanie odpowiednich.

Niektórzy ludzie zastanawiają się, co w przypadku uregulowania statusu kanonicznego Bractwa miałoby powstrzymywać waszych członków od przyłączania się do Bractwa św. Piotra, skoro nie byłoby pomiędzy wami żadnych realnych różnic?

– Myślę, że z czasem to właśnie Bractwo św. Piotra przyłączy się do Bractwa Św. Piusa X.

Czy jednak wy sami nie dopuszczacie możliwości stworzenia z nimi kiedyś jakiegoś rodzaju sojuszu?

– Nie sądzę, by nastąpiło to szybko, zbyt wiele bowiem jest zaszłości historycznych. Oni odłączyli się od nas, twierdzili, że jesteśmy schizmatykami etc., nawet obecnie część z nich zachowuje taką postawę. Tak więc nie sądzę, by nastąpiło to szybko, nawet po uregulowaniu naszego statusu kanonicznego, ponieważ opierają oni swe stanowisko na pewnych założeniach i nie uważam, by byli gotowi je zmienić. Sądzę więc, że wciąż będą kwestie sporne. Nie uważam bynajmniej, że wszystko jest w porządku, to byłaby nieprawda. Położenie, w jakim obecnie znajduje się Kościół, jest bardzo poważne. Tak więc każdy będzie musiał samodzielnie ocenić sytuację i zastanowić się nad tym, w jaki sposób Bractwo może się przyczynić do jej uzdrowienia.

Nie ulega wątpliwości, iż chaos w Kościele nieustannie się pogłębia, co oznacza, że do wykonania jest wiele pracy i każdy, każdy katolik, powinien poważnie zastanowić się nad tym, w jaki sposób Bractwo, zarówno poprzez swą postawę, jak i działalność, przyczynia się przezwyciężenia obecnego kryzysu. Nie sądzę więc, by uregulowanie naszego statusu kanonicznego stanowiło rozwiązanie problemu, bo to nie my stanowimy problem. Problemem jest powszechna dezorientacja zarówno w sferze doktrynalnej, jak moralnej.

Czy Ekscelencja traktuje to (wyrażenie przez Rzym woli uregulowania statusu kanonicznego Bractwa – przyp. tłum.) jako pośrednie potwierdzenie słuszności wszystkiego, co mówiliście przez minionych 30 lat?

– Postrzegam to jako krok, który dowodzi słuszności naszej oceny sytuacji, która bynajmniej się nie poprawiła.

Zakładając uregulowanie statusu kanonicznego Bractwa, co mogłoby zagwarantować wam możliwość wyrażania waszego krytycznego stanowiska, jeśli poczujecie się do tego zobowiązani?

– Sytuacja w ciągu minionych dwóch lat zmieniła się o tyle, że obecnie również inni ludzie zaczynają mówić głośno o tym, na co my uwagę zwracaliśmy już od dawna. Fakt ten stanowi niejako gwarancję praktyczną. Nie jesteśmy już osamotnieni (w naszej krytyce – przyp. red. NCR). Gdybyśmy byli osamotnieni, mogłoby to rzeczywiście stanowić problem, jednak obecnie, jako że uwagi krytyczne zaczęli wyrażać również inni, stało się to czymś powszechnie akceptowalnym. A równocześnie sytuacja staje się tak poważna, że władze Kościoła wydają się tracić grunt pod nogami. Tak więc sądzę, że powinny być życzliwie usposobione do każdego, kto będzie potrafił przedstawić właściwą diagnozę sytuacji.

Pojawiła się też sugestia, że po ewentualnym zawarciu porozumienia przełożony generalny Bractwa mógłby otrzymać kapelusz kardynalski. Czy uważa Ekscelencja, że warto byłoby stawiać tego rodzaju warunek?

– Nie, to do papieża należy tego rodzaju decyzja i wybór swych doradców, jako że kardynałowie są domyślnie jego doradcami. Tak więc jeśli chodzi o nas, odpowiedź brzmi: nie, my mamy do wykonania własne zadanie. To na nim powinniśmy się skoncentrować, a nie oddawać się marzeniom. Nie sądzę zresztą, żeby uzyskanie nominacji kardynalskiej mogło cokolwiek zmienić. Niezależnie od rodzaju stanowiska czy pracy, musimy starać się wypełnić ją jak najlepiej w oczach Bożych, to wszystko.

Odnośnie do waszych zastrzeżeń co do pewnych elementów nauczania ostatniego soboru: czy w przypadku uregulowania statusu kanonicznego Bractwa zamierzacie złagodzić swą krytykę, czy też w dalszym ciągu będziecie obstawać przy konieczności wprowadzenia pewnych zmian lub poprawek?

– Rzym nalega, żeby dyskusje odnoszące się do tych kwestii były kontynuowane. A więc zdecydowanie tak: będziemy w dalszym ciągu podkreślać konieczność pewnych poprawek i powiedziałbym, że w pewnym stopniu sam Rzym zaczyna tę konieczność dostrzegać.

A gdyby takie poprawki nie zostały wprowadzone, gdybyście nie dostrzegali żadnych ruchów w tym kierunku?

– Cóż, będziemy cierpliwi. Z czasem na pewno to nastąpi.

Do jakiego stopnia jest Ekscelencja przekonany o poparciu ze strony wiernych Bractwa? Trudno na przykład wyobrazić sobie, by zaakceptowali oni par. 8 Amoris laetitia.

– Tego jednak nikt (w Bractwie – przyp. tłum.) nie broni.

Czy jednak kontrowersje tego rodzaju nie mogłyby uczynić ich bardziej sceptycznymi i powściągliwymi odnośnie do powrotu do pełnej komunii, do uregulowania statusu kanonicznego?

– Myślę, że jeśli nie posiada się całościowego obrazu sytuacji, to można pomyśleć, że ze strony Rzymu dążenie do porozumienia właśnie teraz jest szaleństwem. Tak więc uświadomienie wiernym tej nowej rzeczywistości będzie wymagało sporo czasu i wysiłku. Źyjemy w określonej rzeczywistości, musimy więc rozumieć ją możliwie najdokładniej, aby stosownie do niej postępować. Powstrzymywanie się od jakichkolwiek działań jedynie z tego powodu, że sytuacja wygląda źle, nie jest absolutnie tym, czego Bóg, czego nasz Zbawiciel wymaga od swych wyznawców.

Innym potencjalnym problemem może być dopuszczenie do diakonatu kobiet. Czy coś takiego nie utrudnia przekonania wiernych Bractwa o słuszności prowadzenia dalszego dialogu?

– To po prostu jeszcze jeden problem, który nie zmienia istoty całej sytuacji. Stanowiłoby to po prostu dodanie jeszcze jednego elementu do tragedii, jaką przechodzi obecnie Kościół, tragedii będącej skutkiem dezorientacji, gierek semantycznych i prób wskrzeszania posług, które rzeczywiście niegdyś istniały, oznaczały jednak coś zupełnie innego. W listach św. Pawła można znaleźć wzmiankę o diakonisach, nie była to jednak posługa sakramentalna, tak więc nie miała nic wspólnego z tym, co się obecnie proponuje. Pełniły one różne funkcje pomocnicze – które obejmowały również niektóre zadania przydzielane diakonom – istota ich posługi była jednak całkowicie odmienna, ponieważ diakon posiadał – i oczywiście nadal posiada – władzę [udzielania] sakramentów, której diakonisy absolutnie wówczas nie posiadały. Tak więc mamy do czynienia z mieszaniem dwóch rzeczy, co prowadzi do jeszcze większej dezorientacji. I oczywiście zdajemy sobie sprawę z faktu, że moderniści – dotykając tej delikatnej kwestii – pragnęliby doprowadzić do nowej sytuacji, w której mielibyśmy kapłanki i kobiety-biskupów. Jest to absurdalne, ponieważ Rzym uznał szerzenie takich poglądów za grzech przeciwko wierze. Jeśli ktoś twierdzi, że kobiety mogą być kapłanami lub biskupami, utracił wiarę i znajduje się poza Kościołem.

 Czy sądzi Ekscelencja, że taki właśnie ostateczny motyw kryje się za tą propozycją?

– Niekoniecznie ze strony papieża, ponieważ – jak już mówiłem – nie ma on strategii ideologicznej. Patrzy na to z innej perspektywy. Są jednak ludzie, którzy taką strategię posiadają i którzy będą się starali wykorzystać tę inicjatywę właśnie w tym celu. To oczywiste.

Czy sądzi Ekscelencja, że podczas spotkań papież wsłuchuje się uważnie w wasze argumenty?

– Z pewnością, jednak nie sądzę, żeby chciał rozmawiać o doktrynie. Tak więc rozmawiamy o ratowaniu dusz oraz środkach, które by to umożliwiały.

Jednak doktryna ma dla niego znaczenie drugorzędne?

– Z jego perspektywy, jeśli chodzi o rozwiązywanie problemów, jestem przekonany, że tak.

Czy nie obawia się Ekscelencja, że – jak niektórzy sądzą – pragnie on doprowadzić do uregulowania statusu kanonicznego Bractwa jedynie po to, aby was zneutralizować i uciszyć?

– On nie patrzy na to w ten sposób. Powiedziałbym, że jest wręcz przeciwnie. Jest on człowiekiem, który postrzega spory jako zjawisko pozytywne. Sam również posiada cechę, którą można by określić duchem polemicznym. Tak więc raczej byłbym skłonny uważać, że pragnie, żebyśmy pozostali krytyczni, aby prowokować do dyskusji, co – zgodnie z filozofią Hegla – mogłoby zaowocować syntezą, której skutki byłyby ozdrowieńcze. Nam oczywiście taka dialektyka jest obca, być może jednak patrzy on na to w ten właśnie sposób. Choć nie twierdzę tego kategorycznie.

Wracając do bp. Williamsona, co Ekscelencja sądzi o niedawnych konsekracjach biskupich, mających stanowić wsparcie dla tego, co nazywa on „ruchem oporu”? Czy niepokoi to Ekscelencję i jak by to Ekscelencja skomentował?

– Nie, dla mnie – mówię to z żalem – jego sprawa jest zamknięta. Sprawa jest zamknięta, a on sam uczynił właśnie kolejny krok ku przepaści. To pusty gest i niczego nie zmienia. Nie pomaga w żaden sposób. Jest to poważny błąd, tak więc módlmy się w jego intencji.

Niektórzy zastanawiają się, czy dostrzega Ekscelencja ironię w fakcie usunięcia go z Bractwa za nieposłuszeństwo, podczas gdy was samych oskarża się o nieposłuszeństwo względem Rzymu.

– Zawsze twierdziliśmy, że nie jesteśmy w istocie nieposłuszni. Traktujemy zasadę posłuszeństwa bardzo poważnie, tak więc jeśli papież nakazuje coś, co jest katolickie, zgodne z tym, czego Kościół zawsze nauczał i co czynił, pokornie się mu podporządkowujemy. Nie jesteśmy więc – co do zasady – nieposłuszni; posłuszeństwo jest cechą wybitnie katolicką.

W dniu dzisiejszym przypada uroczystość Matki Bożej Fatimskiej. Wielu ludzi utrzymuje, że nieujawniona część Trzeciej Tajemnicy ma dotyczyć apostazji, która rozpocznie się „od góry”. Jak by to Ekscelencja skomentował?

– Nie przypominam sobie, by takie słowa znajdowały się w oficjalnej wersji orędzia fatimskiego czy też [Trzeciej] Tajemnicy. Istnieje na ten temat wiele różnych teorii lub prób rekonstrukcji. Jest natomiast oczywiste, że nie wszystko zostało ujawnione. W swej relacji s. Łucja przekazała słowa Najświętszej Maryi Panny zakończone „et caetera”, w tym zaś, co zostało ujawnione przez Rzym, nie ma dalszych słów, a jedynie sam opis otrzymanej wizji. Tak więc w oczywisty sposób czegoś brakuje. Czego? Istnieją próby odtworzenia tej brakującej części na podstawie wypowiedzi ludzi, którzy czytali [Trzecią Tajemnicę]. I jest to oczywiście bardzo ciekawe. Z całą pewnością możemy powiedzieć, że dotyczy to kwestii wiary. Papież Benedykt XVI, wówczas jeszcze kard. Ratzinger, powiedział, iż tekst ten dotyczy zagrożeń dla wiary Kościoła, a nie jedynie [otrzymanej] wizji… Jest też sprawozdanie ks. Fuentesa po rozmowie z s. Łucją, w którym zdaje on dramatyczną relację [mówiąc, że] może to nie jest cały przekaz, czy też sekret, ale parafraza dokonana przez s. Łucję. Mówi tam ona o diabolicznej dezorientacji, która oczywiście szerzy się od góry. I myślę, że te słowa się ziściły – z taką właśnie sytuacją mamy obecnie do czynienia.

Jakie są prognozy Ekscelencji odnośnie do dalszego rozwoju wydarzeń?

– Zawsze trudno jest przewidzieć zachowanie ludzkiego elementu Kościoła. Jeśli Bóg pozwoli temu elementowi ludzkiemu podążać dalej w tym kierunku, możemy oczekiwać jeszcze większego chaosu i dezorientacji. Mamy z nią do czynienia już obecnie, może ona przybrać jednak znacznie większe rozmiary. Papież Benedykt, gdy jeszcze był kardynałem, napisał książkę zatytułowaną Sól ziemi, w której przedstawiał wizję rozpadu Kościoła na małe części, wizję świata, w którym będą istnieć jedynie małe enklawy, oazy [katolicyzmu]. I rzeczywiście, jeśli Bóg pozwoli, aby sprawy toczyły się w dotychczasowym kierunku, z taką właśnie sytuacją będziemy mieli prawdopodobnie do czynienia. Pozostaną jedynie małe oazy katolicyzmu, które ostoją się w obliczu szalejącego sztormu, wszechobecnego chaosu.

Czy powiedziałby Ekscelencja, że główną przyczyną tego stanu rzeczy jest stawianie w Kościele człowieka na miejscu Boga?

– Zdecydowanie. Kościół jest przede wszystkim święty – co oznacza, że jego cel jest nadprzyrodzony i jeśli będzie się usiłowało się sprowadzić ów cel do wymiaru czysto doczesnego, będzie to miało na Kościół wpływ destrukcyjny. Oczywiście Kościół nie może zostać zniszczony, takie są jednak konsekwencje tego rodzaju działań.

Czy postrzega to Ekscelencja jako swoiste zaćmienie Kościoła?

– Mówi o tym objawienie w La Salette. Zaćmienie oznacza, że dana rzecz wciąż pozostaje na swym miejscu, pozostaje jednak przez pewien czas niewidoczna. Czy Bóg pozwoli, żeby sytuacja Kościoła stała się aż tak dramatyczna? Jestem przekonany, że już obecnie ludzie zadają sobie pytanie „gdzie jest Kościół?”. Tak więc być może już osiągnęliśmy ten stan.

Za: Wiadomości Tradycji katolickiej (14 lipca 2016) | http://news.fsspx.pl/2016/07/bog-nie-opuscil-swego-kosciola/ | Bóg nie opuścił swego Kościoła

Skip to content