Aktualizacja strony została wstrzymana

Jeśli banderowcy na Ukrainie to margines – to skąd problemy z uchwałą wołyńską?

Od dawna uważam, że tolerowanie banderyzmu przez Polskę to tzw. sojuszniczy wymóg ze strony Imperium Dobra, któremu nie są potrzebne awantury na „wschodniej flance”. Dla nadwiślańskich elit, których polskimi nazywać nie sposób, taka daleko posunięta tolerancja wobec uszczuplania własnej suwerenności przez Kijów to koszt, jaki są one w stanie zapłacić za protekcję i obronę przed strasznym Putinem.

Przypomnijmy sobie, jak w dobie apogeum zamieszek na Majdanie próbowano uciszyć tych, którzy zwracali uwagę na obecność banderowskich flag na głównym placu ukraińskiej stolicy. Dokładnie ten sam zabieg stosowano, kiedy o zaklinanie rzeczywistości było już trudniej, gdyż post-majdanowe władze Ukrainy nie konsultowały swoich decyzji z nadwiślańskimi ukrainofilami, wskutek czego propaganda tych ostatnich zaczęła delikatnie trzeszczeć.   

Przypomnijmy sobie – banderowcy, jak głosi ludowa mądrość, to tylko i wyłącznie „margines” i na Ukrainie poza tenże „margines” nie wychodzą. Oficjalnie ten problem nie istnieje. 

Istotnie, nazywanie Poroszenki czy Hrojsmana „banderowcami” to spore nadużycie. Przypisywanie próżniaczej oligarchii motywacji ideowych, choćby był nimi ukraiński nacjonalizm w postaci banderowskiej, nie znajduje odzwierciedlenia w rzeczywistości. Z tego też powodu także nazywanie zamieszek na Majdanie i zbrojnego obalenia Janukowycza „rewolucją godności” jest co najmniej groteskowe, tym bardziej, że z post-majdanowego raju nad Dnieprem Ukraińcy migrują głównie do naszego kraju. Z czego, oczywiście, wynika szereg nie tylko pozytywnych konsekwencji. 

Mimo że banderyzm na Ukrainie to „margines”, tamtejsza oligarchia w osobach Petro Poroszenki czy Wołodymyra Hrojsmana zadośćuczyniła tej tradycji historyczno-ideowej na rozmaite sposoby. Jednocześnie warto zauważyć, że tak, jak z banderyzmem nie mają nic wspólnego prezydent Poroszenko czy obecny premier Hrojsman, to tego ostatniego na stanowisku przewodniczącego ukraińskiego parlamentu po objęciu teki szefa rządu zastąpił Andrij Parubij. Ten, rzecz jasna, z banderyzmem również nie ma nic wspólnego, poza zaangażowaniem od lat ’90 w ruchy polityczne odwołujące się do tradycji i bezpośrednie propagowanie kultu Bandery od czasów młodości, co oczywiście dowodzi niezbicie marginalności banderyzmu na Ukrainie. 

Właśnie z przewodniczącym Parubijem konsultował uchwałę wołyńską marszałek Sejmu RP Marek Kuchciński, doszło do tego w Truskawcu w obwodzie lwowskim. Miasto to słynne jest nie tylko z uwagi na jego renomę uzdrowiska, stylowe wille w stylu zakopiańskim czy okazałe popiersie Mickiewicza, ale też jako miejsce mordu ukraińskich nacjonalistów na Tadeuszu Hołówko w roku 1931, sanacyjnym pośle na Sejm, zwolenniku ugody polsko-ukraińskiej. 

W „konsultacjach” uczestniczył, jak podaje Paweł Bobołowicz – dziennikarz(?), którego można bez obrazy dla niego samego nazwać ekspozyturą ukraińskiego punktu widzenia w Polsce – syn dowódcy UPA, Romana Szuchewycza, Jurij. Jak widać, sprawa uczczenia ofiar wołyńskich nagle stała się nad Dnieprem kluczowa, skoro włączono do „konsultacji” nawet ów nieistotny banderowski „margines”, do którego Szuchewycz należy także ze względów genetycznych. 

Kto chce wierzyć w tę całą propagandę i dawać robić z siebie idiotę, niech wierzy nadal – najwyraźniej na odgrywanie żadnej innej roli niż idiota nie zasługuje. Od dawna uważam, że tolerowanie banderyzmu to tzw. sojuszniczy wymóg ze strony Imperium Dobra, któremu nie są potrzebne awantury na „wschodniej flance”. Dla nadwiślańskich elit, których polskimi nazywać nie sposób, taka daleko posunięta tolerancja wobec uszczuplania własnej suwerenności przez Kijów to koszt, jaki są one w stanie zapłacić za protekcję w obronie przed strasznym Putinem ze strony naszego obecnego patrona. 

Podejrzewam zresztą, że cała tzw. polityka wschodnia Rzeczypospolitej uwikłana jest w tę sieć zależności, stąd w logice tego systemu nie mieści się rozbijanie „sojuszniczej jedności” także w stosunkach z niewielką Republiką Litewską, która ośmiesza i obnaża bezradność naszego państwa, dyskryminując bez żadnych konsekwencji Polaków na Wileńszczyźnie. Z tych samych powodów nie istnieje również suwerenna polityka Polski wobec Białorusi czy Rosji. Tragedią jest to, że nasze pożałowania godne „elity” polityczne nie muszą być nawet przez nikogo korumpowane – podległość wobec Imperium Dobra i wykonywanie jego poleceń wprost utożsamiają one z pojęciem suwerenności i patriotyzmu.

Tak czy inaczej, wymóg „konsultacji” uchwały wołyńskiej z Ukraińcami obnaża propagandę pożytecznych idiotów Kijowa i Waszyngtonu, jakoby banderowcy byli tam „marginesem”. Chyba że Polską po prostu (współ)rządzi banderowska V kolumna. Wówczas na Ukrainie banderyzm rzeczywiście może sobie być marginalny, skoro w Polsce obstawił już wszystkie istotne przyczółki.

Marcin Skalski

Za: Kresy.pl (27 czerwca 2016) | http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/jesli-banderowcy-na-ukrainie-to-margines-to-skad-problemy-z-uchwala-wolynska

Skip to content