Aktualizacja strony została wstrzymana

Eskalacja na dwóch odcinkach – Stanisław Michalkiewicz

Jak można było przewidzieć, po pojednawczym spotkaniu opozycji z panem prezesem Jarosławem Kaczyńskim, polityczna wojna o inwestyturę rozgorzała ze zdwojoną siłą i to na dwóch frontach. Pierwszy front przebiega oczywiście na odcinku nieubłaganej praworządności, gdzie po jasnej stronie Mocy walczy prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński, wspomagany przez Salon i konfidentów zmobilizowanych przez Wojskowe Służby Informacyjne. Wojskowych Służb Informacyjnych, jak wiadomo, „nie ma”, ale to przecież nic nie szkodzi, bo konfidenci nie tylko pozostali, ale w dodatku po staremu wykonują zadania stawiane przez oficerów prowadzących. W rezultacie oficjalna nieobecność WSI jest tylko wyższą formą obecności, co powoduje również niezamierzone efekty komiczne. Rzecz między innymi w tym, że spora część konfidentów WSI to osoby, które „samego jeszcze znały Stalina”, czyli w zaawansowanym wieku emerytalnym. To właśnie oni ofiarnie zasilają demonstracje Komitetu Obrony Demokracji, podobnie jak w czasach stalinowskiej młodości – pochody pierwszomajowe. W obronie demokracji i praworządności wznoszą rozmaite okrzyki, dzierżą transparenty wykonane w gospodarstwie pomocniczym jakiejś nomenklaturowej spółki, kicają w obronie demokracji i w ogóle nie mają większych zmartwień niż publikacja orzeczenia TK w Monitorze Polskim.

Wydawać by się mogło, że emerytów trapią zbyt niskie emerytury, przewlekłe i nieuleczalne choroby, na które Służba Zdrowia, po cichu realizująca zadania wynikające z Narodowego Programu Eutanazji, nie znajduje żadnego remedium, ale to najwyraźniej nieprawda. Emeryci przede wszystkim pragną zapoznać się ze wspomnianym orzeczeniem i jeśli nawet zaraz potem mieliby umrzeć, to umieraliby spokojni o los demokracji i praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju. Widać w tym przewagę, a może nawet zwycięstwo ducha nad materią, co jest swoistym paradoksem, bo przecież znakomita większość tych emerytów została w swoim czasie nafaszerowana materializmem i to w dodatku dialektycznym – a tu tymczasem przewaga ducha.

Tego ducha dodatkowo dodaje konfidentom amerykańska podróż filuta „na utrzymaniu żony”, czyli pana Mateusza Kijowskiego, którego dowcipnisie z WSI najwyraźniej wyznaczyli na Bolka naszych czasów, prawdopodobnie dając w ten sposób wyraz pogardy dla mniej wartościowego narodu tubylczego. Pan Kijowski, który najpierw chwalił się zaproszeniem do Ameryki przez fundację Freedom House, którą podejrzewam o niebezpieczne związki z CIA, później – widocznie skarcony przez oficera prowadzącego za zbytnia wylewność – podkreślał, że koszty amerykańskiej podróży delegacji KOD sfinansowano ze składek. Kto się złożył i czego się po tym spodziewa, tego oczywiście nie wiemy. Jak tam było tak tam było, dość, że pan Kijowski został przyjęty w Departamencie Stanu. W przypadku takiego np. Grzegorza Schetyny nie byłoby to takie dziwne, bo pan Schetyna jest liderem opozycyjnej partii, mającej parlamentarną reprezentację, podczas gdy pan Kijowski jest rodzajem uzurpatora nadymanego przez ubeckie dynastie. W tej sytuacji przyjmowanie go w Departamencie Stanu niby jakiegoś dygnitarza nie tylko nasuwa podejrzenia o kolaborację amerykańskich ubeków z CIA ze starymi kiejkutami z WSI, ale w dodatku – o dywersję, jaką Stany Zjednoczone prowadzą w zaprzyjaźnionej Polsce.

Gdyby Polska była traktowana przez USA jako państwo wrogie, to tego rodzaju destabilizujące działania byłyby zrozumiałe. Ale Polska pozostaje z USA w Sojuszu Północnoatlantyckim, w ramach którego rząd udostępnia Ameryce polskie terytorium dla potrzeb amerykańskiej rozgrywki z Moskalikami, ryzykując w razie czego jego zniszczenie. Prowadzenie w tej sytuacji przez amerykańskie agendy rządowe działań destabilizujących przeciwko Polsce jest postępowaniem wysoce nielojalnym i pokazuje, że USA traktują nasz nieszczęśliwy kraj jako rodzaj bantustanu, w którym gotowe są popierać najgorsze ubeckie szumowiny. Nie da się ukryć, że dobrze to nie wygląda i byłoby dobrze, gdyby Polonia amerykańska wyciągnęła z tego wnioski, odmawiając w nadchodzących wyborach swego poparcia Partii Demokratycznej.

Ale to nie podróż pana Kijowskiego przyczyniła się do zaostrzenia sytuacji na praworządnościowym odcinku frontu II wojny o inwestyturę, tylko list, jaki minister sprawiedliwości i zarazem prokurator generalny Zbigniew Ziobro napisał do pana prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego. Wyjaśnia w nim powody, dla których jako prokurator generalny nie będzie uczestniczył w rozprawach przed Trybunałem, bo w przeciwnym razie legitymizowałby łamanie prawa przez TK. Chodzi konkretnie o to, że badając zgodność z konstytucją grudniowej noweli ustawy o TK, Trybunał całkowicie ją zignorował, procedując według przepisów poprzednich, chociaż przed rozprawą nie mógł przecież z góry wiedzieć, czy nowela jest z konstytucją zgodna, czy nie. W tej sytuacji rząd uznał, że nie było żadnej „rozprawy”, a tylko w siedzibie Trybunału Konstytucyjnego zebrało się grono przebierańców, których opinii nie można publikować w państwowych dziennikach urzędowych, jako wyroku TK.

Prezes Rzepliński uznał list ministra Ziobry za pogróżki pod adresem sędziów, a za nim, jak za panią matką, swoje szaty rozdarł cały Salon, no i oczywiście poprzebierani za dziennikarzy konfidenci w niezależnych mediach głównego nurtu. W dodatku stało się to niemal jednocześnie z przyjazdem do Polski „rewizora iz Pietierburga” w osobie Fransa Timmermansa, wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej, która ma podjąć decyzję w sprawie ostatecznego rozwiązanie die polnische Frage. Skakali wokół niego, jak to wokół rewizora, zarówno sprawcy kryzysu demokracji i praworządności, jak i płomienni szermierze praworządności i demokracji – a co pan Timmermans z tego wszystkie zapamięta, a przede wszystkim – co postanowią ludowi komisarze – to zostanie nam objawione w stosownym czasie. Ten moment już się zbliża, a zwiastują go między innymi zagadkowe zgony klaczy arabskich, którym z żalu za zagrożoną demokracją i praworządnością w naszym nieszczęśliwym kraju poskręcały się jelita i popadały w kwiecie wieku, aż pan minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel zawiadomił prokuraturę, by zbadała, czy w tych incydentach nie brały aby udziału tajemnicze osoby trzecie. Najwyraźniej nie tylko emeryci, co to „samego jeszcze znali Stalina”, ale i arabskie klacze są na sprawy demokracji i praworządności bardziej uwrażliwione od ogierów, którym w końskich łbach tylko ruja i poróbstwo.

W ten sposób dochodzimy do drugiego odcinka frontu II wojny o inwestyturę, a właściwie nie tyle o inwestyturę, co o utworzenie w naszym nieszczęśliwym kraju Źywej Cerkwi w miejsce Kościoła rzymskokatolickiego. Taki cel przyświecał starym kiejkutom od czasów Józefa Stalina, a od początku lat 90-tych zaktywizowały się na tym odcinku również środowiska związane z judaszyzmem. Wykorzystują one każdą okazję, w tym również słynny „dialog”, w ramach którego niektórzy przedstawiciele katolickiego duchowieństwa włączają się nie tylko w promocję judaszyzmu wśród tubylczych katolickich mas, ale również w promocje żydowskiego przemysłu rozrywkowego. Tych, którzy w promocję judaszyzmu nie chcą się włączyć, judaszyści próbują dyscyplinować przy pomocy pałek uczynionych ze zbuntowanych księży. W ten sposób w charakterze kija bejsbolowego posłużył przewielebny ksiądz Adam Boniecki, potem – przewielebny ksiądz Wojciech Lemański, który na odcinku propagowania judaszyzmu uwijał się jak w ukropie, no a ostatnio judaszyści i postępakowie próbują w charakterze kija bejsbolowego wykorzystać zmarłego księdza Jana Kaczkowskiego.

Ale przewielebny ksiądz Jan Kaczkowski to tylko jedna strona taktycznego medalu, bo po drugiej stronie kiejkuty i judaszyści angażują tak zwane „dziewuchy”. Powstał nawet specjalny ruch pod nazwą „dziewuchy – dziewuchom”, w którym rozwydrzone dziewuchy domagają się bezkarności za mordowanie dzieci. Występują pod flagą z wizerunkiem przekroju macicy i pochwy, najwyraźniej uważając je za esencję kobiecości i zapowiadają demonstracje gwoli „odzyskania wyboru”. Uważają bowiem, że ich sytuacja jest zagrożona na skutek skierowania do Sejmu obywatelskiego projektu ustawy „aborcyjnej”, który przewiduje zredukowanie liczby przypadków legalnego zabijania dzieci przed urodzeniem.

Ponieważ w tej sprawie zabrał głos Episkopat, publikując list, do kościoła św. Anny w Warszawie przyszła grupa dziewuch, żeby podczas odczytywania listu ostentacyjnie wyjść. Wraz z nimi do kościoła przybyli dziennikarze zatrudnieni w żydowskiej gazecie dla Polaków pod redakcją Adama Michnika oraz ekipa telewizji niemieckiej. Wprawdzie redakcja „Gazety Wyborczej” zdementowała pogłoski, iż całą tę ustawkę w kościele św. Anny specjalnie zorganizowała, ale książę Gorczakow wyznawał zasadę, by nie wierzyć wiadomościom nie zdementowanym, a w tej sytuacji ustawka wydaje się bardzo prawdopodobna, bo trudno wszystko tłumaczyć przypadkami. Nie jest zatem wykluczone, ze pan red. Michnik, albo jakiś inny przedstawiciel redakcyjnego Judenratu te dziewuchy, z ostentacyjną, wrzaskliwą lesbijką nazwiskiem Anna Zawadzka. Jeśli podejrzenia o ustawkę są trafne, to by znaczyło, że judaszyści nie cofają się już przed żadnym łajdactwem. Wcześniej bowiem Judenrat „Gazety Wyborczej” w korcu maku odnalazł syna kata Polaków, Niklasa Franka, z którym namawiał się, jakby tu wysadzić w powietrze aktualny polski rząd, no a teraz – z lesbijkami.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    10 kwietnia 2016

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3624

Skip to content