Aktualizacja strony została wstrzymana

Komu biją brawo elity nad Wisłą

Przyzwyczailiśmy się już, że do „głównego nurtu” należy to, co od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wybijało na pierwszych stronach tygodnika „Nie” – czyli szambo. Wtedy wstydzono się lektury Urbanowego piśmidła. Dzisiaj ten styl i poziom to norma wśród wykształconych, mieszkających w dużych miastach „obrońców demokracji”.

Niedawno Maciej Stuhr, idąc w ślady swojej starszej koleżanki po fachu (Krystyny Jandy występującej w Opolu), stroił sobie żarty z katastrofy smoleńskiej, niedawnego wypadku prezydenta RP na autostradzie, wreszcie z Źołnierzy Niezłomnych. Publiczność, crème de la crème polskiego „przemysłu filmowego”, zanosiła się od śmiechu. Nie wyłączając osób znanych z zaangażowania charytatywnego i – wydawałoby się – wrażliwych na ludzkie cierpienie, jak Anna Dymna.

W niedzielę 13 marca, podczas odbywającego się w warszawskiej filharmonii Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena, został wybuczany przez wyfrakowane i wylakierkowane towarzystwo melomanów, obecny na koncercie wicepremier i minister kultury, prof. Piotr Gliński. Ta sama publiczność frenetycznymi oklaskami przywitała „Odę do radości” Beethovena, nieoficjalny hymn Unii Europejskiej. Jednak jeszcze bardziej wymowne było przywitanie gromkimi brawami ambasadora Niemiec, tuż po tym jak „dostojne” grono postponowało wicepremiera polskiego rządu.

Niby nic nowego. Polskie stado niezależnych umysłów (czytaj: medialno-polityczny mainstream) od lat znane jest z tego, że najlepiej uprawia mu się tzw. niezależność artystyczną za publiczne pieniądze. W sytuacji zaś, gdy państwowy urzędnik – w tym przypadku minister Gliński – stara się dopilnować bądź sprawdzić, czy publiczny grosz nie idzie np. na pornografię, jest on przez „niezależne umysły” nazwany cenzorem, inkwizytorem, etc.

Po 2010 roku – zwłaszcza po „wesołym happeningu” (copyright Donald Tusk) w sierpniu 2010 na Krakowskim Przedmieściu, przyzwyczailiśmy się do tego, że odtąd do „głównego nurtu” należy to, co od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wybijało na pierwszych stronach tygodnika „Nie” – czyli szambo. Wtedy wstydzono się lektury Urbanowego piśmidła. Przyznanie się do niej równe było jakiemuś niechlubnemu coming-outowi. Dzisiaj to norma wśród wykształconych, mieszkających w dużych miastach „obrońców demokracji”.

Warto jednak na chwilę zatrzymać się przy wspomnianej owacji dla ambasadora Niemiec. Ten incydent wiele mówi o stanie serc i umysłów ludzi aspirujących do nazywania się polską elitą. Przychodzi tutaj na myśl inne, podobne w swojej wymowie wydarzenie z 2011 roku. Podczas toczącej się wówczas kampanii wyborczej przed wyborami do parlamentu, Jarosław Kaczyński zasugerował (w książce i wywiadzie) istnienie niejasnych związków między kanclerz Angelą Merkel a dawną enerdowską bezpieką, Stasi. W reakcji na „niedopuszczalne insynuacje” prezesa PiS wszyscy byli ministrowie spraw zagranicznych III RP – z wyjątkiem Anny Fotygi – wystosowali zbiorowy list w obronie… niemieckiej kanclerz.

Czy ktoś słyszał o zbiorowym liście byłych ministrów spraw zagranicznych Niemiec w obronie „niesłusznie szkalowanego” Lecha Wałęsy z powodu jego „rzekomej współpracy z SB”? A przecież w tym przypadku oskarżenia są o wiele konkretniejsze i znaczniejszego kalibru (płatne donosicielstwo). Oczywiście można argumentować, że akurat ten fakt dla niemieckich polityków, znających z pewnością dotyczący „polskiej elity państwowej” zasób archiwalny b. Stasi nie był żadną nowością. Istotniejsze jest jednak coś innego. Za Odrą żadnemu poważnemu politykowi nie przyszłoby do głowy wysyłać list z usprawiedliwieniem do sąsiedniego państwa. Kwestia smaku, w tym przypadku pokrywająca się idealnie z kwestią racji stanu.

Był czas, kiedy warszawska socjeta fetowała obcego ambasadora, wysłanego przez państwo zatroskane o stan przestrzegania nad Wisłą „odwiecznych polskich wolności”. Były lata, gdy polscy szczerzy patrioci wsparcia i gwarancji dla „polskich wolności” ujętych w prawa kardynalne szukali w obcych stolicach. Dobrych, europejskich stolicach, których gospodarze fetowani byli na kulturalnych salonach zachodniej części kontynentu jako władcy mądrzy i oświeceni. Bo w końcu – czy jakąś krzywdę mogą wyrządzić Polsce „król-filozof” i „Semiramida Północy”? Przecież Europa jest naszym wspólnym domem, to jest nasza wielka rodzina…

Grzegorz Kucharczyk

Za: PoloniaChristiana - pch24.pl (2016-03-22) | http://www.pch24.pl/komu-bija-brawo-elity-nad-wisla,42065,i.html

Skip to content