Aktualizacja strony została wstrzymana

Brązownicy i gwałciciele – prof. Andrzej Nowak

Henryka Krzywonos, posłanka PO, niegdyś „motornicza” (tak to ujmuje nowoczesny język polski) gdańskich tramwajów i współuczestniczka sierpniowego strajku w roku 1980, zabrała głos na wiecu w obronie Lecha Wałęsy.

Powiedziała, że badanie papierów TW „Bolek” to „bat na Wałęsę, żeby kurdupel mógł zrobić swoje sprawy”. To przejaw zwyczajnego dzisiaj chamstwa, takiego samego, jakim są anonimowe określenia rzucane pod adresem wypowiadającej owe słowa – np. „Hienia”. Nowa „jakość” tego przypadku polega na tym, że wulgarne słowo odwołujące się nie do postępowania politycznego, tylko do wyglądu, do cech fizycznych przeciwnika politycznego, rzuca nie anonimowy „internauta” czy nawet znany z nazwiska publicysta, ale posłanka na Sejm RP, reprezentantka najwyższej władzy i godności w naszej politycznej wspólnocie. I dostaje oklaski przedstawicieli kulturalnej elity swojego obozu. Napisałem: „zwyczajne chamstwo”, bowiem do tej agresji, do upodlenia godności osób, które się do niej posuwają, oraz poważnych instytucji, które reprezentują – już się przyzwyczailiśmy. Niestety. W imię walki z drugim obozem wolno wszystko. Wolno także gwałcić logikę.

Reakcje na sprawę współpracy Lecha Wałęsy z SB ten gwałt ujawniają szczególnie dotkliwie. „My wiemy, że jesteś niewinny” – oświadcza pod adresem Lecha Wałęsy posłanka Krzywonos. „Gazeta Wyborcza” organizuje cały ruch obrońców niewinności Lecha, gotów odrzucić każde materialne świadectwo, które mogłoby tę niewinność zakwestionować. Największy problem stanowią tutaj jednak nie „ubeckie kwity”, ale słowa, które obecnie wypowiada sam Lech Wałęsa, w III RP, w blasku medialnych reflektorów. Oto kilka próbek: „Krzywonos nie ma mózgu, to za mózg strajku uznała Borusewicza, bo go tam spotkała. Ona była bez mózgu, nie miała pojęcia, co się dzieje i jak się dzieje. I do dziś chyba nie rozumie” (wypowiedź dla Radia Zet, cytuję za „Gazetą Wyborczą”). Do Bogdana Borusewicza skierował następujące słowa: „Kazałeś opisać mi grudzień 1970, ja to zrobiłem dość szczegółowo i że to trafiło od Ciebie do SB, czy wiesz, że z tych opisów wspaniale pasujących zrobiono donosy Bolka. Poczuj się trochę poza kompleksem i stań po stronie prawdy i nie opowiadaj kłamstw, bo zmusisz mnie do reakcji, wyciągnięcia świadków, faktów i dowodów. Ja kierowałem całością walki do zwycięstwa, czasami bardzo ułatwiałeś robotę SB, nie chciej, bym musiał Ci udowadniać” (list do Borusewicza z 2005 r., cytuję za tygodnikiem „Newsweek”).

Wreszcie słowa Wałęsy o ofiarach donosów TW „Bolek”: „Oczywiście, że można zaprosić Jasińskiego, Szylera czy Jagielskiego i innych podobnych, ale po co? Oni w tamtym czasie, w 1970 r., a i potem w 1980, nic nie znaczyli i nigdy nie byli groźni dla komuny. Kablowanie na nich i o nich to byłoby odciąganie SB od faktycznych możliwych niebezpieczeństw tamtego czasu. Tacy durnie to oni nie byli i poznaliby krecią robotę. Oczywiście ci ludzie chcieliby być bohaterami prześladowanymi, na których donoszono. Tylko na donoszenie, kablowanie to trzeba zasłużyć w takich czasach” (wypowiedź w dyskusji z internautami, cytuję za Onet.pl). Podsumujmy tę linię obrony Lecha Wałęsy: gdyby donosił na swoich „nic nieznaczących” kolegów z pracy, to tylko wyświadczyłby im honor, a nawet wykonał kawał „patriotycznej” roboty, bowiem odciągnąłby w ten sposób SB od prawdziwych „bohaterów podziemia” (takich jak on sam). Ale na ten honor, żeby sam Lech na nich donosił, owi „mali ludzie” nie zasłużyli… Czy wolno takie, bezspornie autentyczne słowa Lecha Wałęsy brać pod uwagę, kiedy analizujemy sylwetkę przywódcy „Solidarności”, kiedy zastanawiamy się nad jego politycznymi i moralnymi wyborami?

Nie, nie wolno! Ponieważ mogą one rzucić cień na nasz narodowy skarb, autorytet największy, mogą osłabić nasz wizerunek zagraniczny. Tak to ujmują dzisiejsi obrońcy spod znaku „Gazety Wyborczej”. Spotkałem się już z tą argumentacją, kiedy dziennikarz owej gazety zareagował na biografię Lecha Wałęsy, jaką opublikował mój magistrant w roku 2009. Celem tej niecnej publikacji, stwierdził ironicznie, jest „przepisywanie historii Polski »od nowa« […], stworzenie »prawdziwej historii Polaków drugiej połowy XX wieku«, która miała wykazać, że bohaterowie nie byli tacy bohaterscy, zaś autorytety nie były rzeczywistymi autorytetami”. Zauważmy, że główną linią argumentacji jest tu klasyczna teza „brązowników” historii: skoro „Solidarność”, walka o polską niepodległość, obalenie komunizmu – piękne ideały, z którymi tak wielu z nas czuje/czuło się związanych i które chcielibyśmy zachować w stanie czystym – to może nie powinniśmy niewczesną dociekliwością brukać sylwetki, z którą owe ideały zrosły się w powszechnym (zwłaszcza zagranicznym) odbiorze.

Logiczny problem polega na tym, że ci sami ludzie, którzy używają takiego „obronnego argumentu” w sporze o fakty związane z biografią Lecha Wałęsy, jednocześnie, dosłownie w tym samym dniu, podpisują listy w obronie Jana Tomasza Grossa, który swoimi publikacjami i wypowiedziami „rzuca cień” nie na jednego człowieka, ale na ogromną większość społeczeństwa polskiego, zarzucając polskim chłopom (a wywodzi się z nich nie mniej niż 80 proc. dzisiejszych Polaków) morderczy antysemityzm. To wolno robić: wolno, bez ostatecznych dowodów, rzucić w niemieckiej gazecie oskarżenie pod adresem Polaków, że „zabili podczas II wojny więcej Żydów niż Niemców”. „Brązownicy” w sprawie Lecha Wałęsy są jednocześnie wojującymi „antybrązownikami” w sprawie polskiego społeczeństwa, w sprawie polskiej wspólnoty narodowej. I to właśnie jest gwałt na logice. Logice stosunku do dziejowej prawdy.

prof. Andrzej Nowak

Za: gosc.pl

Za: Hej-kto-Polak! (7 marca 2016) | http://hej-kto-polak.pl/wp/?p=88537

Skip to content