Aktualizacja strony została wstrzymana

Co wolno wojewodzie… – Stanisław Michalkiewicz

I znowu muszę się pochwalić, że proroctwa mnie wspierają. W maju 2014 roku przewidywałem, że jak tak dalej pójdzie, to doczekamy się rehabilitacji wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera. Zwiastuny takiej możliwości zaczęły mnożyć się już w kilka miesięcy później, kiedy to pani Anna Applebaum, małżonka pana Radosława Sikorskiego, w jednej ze swoich publikacji nie tylko rozgrzeszyła ukraiński nacjonalizm, ale w dodatku zauważyła, że jest on Ukraińcom „potrzebny”. Poza narodem żydowskim nacjonalizm nie jest potrzebny żadnemu innemu narodowi; w szczególności nie jest potrzebny mniej wartościowemu narodowi tubylczemu w naszym nieszczęśliwym kraju – ale Ukraińcom – proszę bardzo! – potrzebny! Od tego do rehabilitacji Hitlera już tylko krok. Winston Churchill mawiał, że gdyby Hitler napadł na Piekło, to on z pewnością znalazłby ciepłe słowa pod adresem Belzebuba, a cóż dopiero – „Wujka Joe” – jak Franklin Delano Roosevelt i Winston Churchill nazywali Józefa Stalina!

Skoro ten mechanizm działa w jedną stronę, to dlaczego nie miałby działać i w drugą – skoro wojujemy z Putinem, to i Hitler dobry! Toteż wreszcie doszło do tego, do czego w tych warunkach dojść musiało. Okazało się, że Adolf Hitler wcale nie chciał zagłady Żydów! Po prostu nie wiedział, co z nimi zrobić, niczym ci Murzyni, co to na pustyni złapali grubasa: „Raz Murzyni na pustyni złapali grubasa. Nie wiedzieli co mu zrobić, ucięli…” – no, mniejsza z tym. Nawiasem mówiąc, ciekawe, co potem zrobił grubas; czy przypadkiem nie wyrobił sobie papierów na nazwisko „Anna Grodzka”? Wróćmy jednak do Adolfa Hitlera, który nie wiedział, co z tym i całymi Żydami zrobić i dopiero Wielki Mufti Jerozolimy znalazł ostateczne rozwiązanie; podszepnął mianowicie Adolfowi Hitlerowi, żeby tych wszystkich Żydów spalić.

Dotychczas był rozkaz, żeby wierzyć, iż decyzja o ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej zapadła na konferencji w Wannsee w styczniu 1942 roku, a tymczasem – nic podobnego! Wszystko się zdecydowało w listopadzie roku 1941, kiedy to Wielki Mufti Jerozolimy Al Hadżadża Amin Al Husajni przyjechał do Berlina i Adolfa Hitlera w kwestii „Judenfrage” oświecił. Gdyby coś takiego powiedział jakiś docent z Polskiej Akademii Nieuk, to nie tylko by go koledzy-naukowcy wyrzucili stamtąd na szpicach butów, ale w dodatku najpierw niezależna prokuratura, a potem niezawisłe sądy wzięły w obroty tak, że do końca swoich dni jęczałby i szlochał w jakimś lochu, jakby nie kochał Władysława Gomułki („A kto nie będzie Gomułki kochał, ten będzie w lochu jęczał i szlochał”). Tymczasem rewelację na temat pierwotnej niewinności Adolfa Hitlera i złowrogiej przewrotności Wielkiego Muftiego podał izraelski premier Beniamin Netanjahu!

Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie! – poucza ludowe porzekadło, toteż ani delatorskie Stowarzyszenie „Otwarta Rzeczpospolita”, które ostatnio doniosło na prof. Bogusława Wolniewicza, że dopuścił się „mowy nienawiści”, ani pan Bogdan Białek z Kielc, co do z roku na rok do coraz wyższych wspina się grządek i w Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów i w innych organizacjach wykonujących zadanie infiltrowania środowisk opiniotwórczych, a zwłaszcza – Kościoła katolickiego przez żydowskich dywersantów – więc ani pan Bogdan Białek, ani żaden przedstawiciel niezależnej prokuratury, ani żaden niezawisły sąd nawet nie pomyśli o pociągnięciu izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu za „kłamstwo oświęcimskie”, a właściwie nie tyle nawet „oświęcimskie”, co „norymberskie” – boć to w Norymberdze Międzynarodowy Trybunał ustalił, jak było i jak odtąd trzeba nawijać – chyba, że wojujemy z Putinem. Bo jak wojujemy z Putinem, to i UPA dobra, a jak UPA dobra, to dlaczego nie Hitler?

Oczywiście o takich rzeczach nie może decydować byle kto. Jakby jakiś byle kto chciał o takich sprawach decydować, to „dałaby świekra ruletkę mu!” Ale izraelski premier Beniamin Netanjahu, to przecież nie jest byle kto. Jeśli taki, dajmy na to, Feliks Dzierżyński mógł każdego aresztować, a nawet zastrzelić, to premier Beniamin Netanjahu ma wszelkie dane po temu, by mniej wartościowym narodom tubylczym przekazywać do wierzenia rozmaite zbawienne prawdy. Taka zbawienna prawda raz rzucona w powietrze, prędzej czy później znajdzie swego amatora, na przykład – podczas kolejnych, dorocznych obchodów „Dnia Judaizmu”, kiedy to część przewielebnego duchowieństwa angażuje się w propagandę żydowskiego przemysłu rozrywkowego – a kiedy już się „jak figa ucukruje, jak tytuń uleży”, to staje się elementem tak zwanego „kanonu”, czyli umysłowego umeblowania, jakie dla tubylczych mikrocefali projektuje redakcyjny Judenrat z ulicy Czerskiej w Warszawie.

Warto zwrócić uwagę na moment, w którym premier Netanjahu dokonał swego odkrycia. Otóż bezcenny Izrael znajduje się w przededniu kolejnej palestyńskiej intifady, do której pretekstem stała się obrona Wzgórza Świątynnego. Taka poważna zastawka może działać bulwersująco nie tylko na palestyńskich wyrostków, ale i na gołoworiezów z Kalifatu, więc nic dziwnego, że izraelski premier, licząc na wpływy AIPAC w Stanach Zjednoczonych i na własne możliwości, z nieistniejącą bronią nuklearną włącznie, próbuje chwycić byka za rogi, przerzucając odpowiedzialność za holokaust z Hitlera na duchowego przywódcę palestyńskich muzułmanów.

Ale skoro tak, to cóż mają myśleć sobie Polacy, od prawie 30 lat operowani nie tylko przez architektów niemieckiej i żydowskiej polityki historycznej, ale i piątą kolumnę w naszym nieszczęśliwym kraju, która z roku na rok aktywizuje się coraz bardziej i coraz bezczelniej? Najwyraźniej kariera „światowej sławy historyka” okazała się atrakcyjna dla wielu wyposzczonych folksdojczów, toteż jeden przez drugiego próbuje; kręci filmy w rodzaju „Pokłosia”, czy „(GN)Idy”, oskarża mniej wartościowy naród tubylczy o „kolonizowanie”, „niewolnictwo” i oczywiście – „mordowanie Żydów” – w nadziei jak nie na „Oskary”, to jakieś mniejsze okruszki ze stołu pańskiego – jako że w ciężkich czasach niczym nie można gardzić, a ziarnko do ziarnka i zbierze się miarka. Skoro takie rzeczy może robić pani reżyserowa, pani pisarzowa i pani filozofowa, to dlaczegóż miałby się przed tym powstrzymywać pan filozof?

Toteż pan filozof w osobie doktora Mirosława Tryczyka w książce „Miasta śmierci”, robi odkrycie za odkryciem, jak to polska dzicz, a właściwie nie dzicz, tylko przedstawiciele tubylczych warstw przywódczych, inspirowali, organizowali i wreszcie – przy wyrozumiałej aprobacie Niemców – holokaustowali Żydów na Podlasiu. Pan dr Tryczyk „historykiem światowej sławy” pewnie nie zostanie, ale skoro Mikołaj Ceaucescu kontentował się godnością „Geniusza Karpackiego”, to pan dr Tryczyk może zadowolić się też jakimś lokalnym tytułem, który, nawiasem mówiąc, należy mu się od mocodawców jak psu buda. Hitlera musiał do holokaustu zachęcić dopiero Wielki Mufti Jerozolimy, podczas gdy tubylczy naziści na Podlasiu żadnych inspiracji od Muftiego nie potrzebowali. Czegóż chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    30 października 2015

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3500

Skip to content