Aktualizacja strony została wstrzymana

Przede wszystkim odkłamywać historię

Interwencja w sprawie pracy magisterskiej – i to najwyższych urzędników w państwie – świadczy o tym, że zatracili proporcje. Bo jeśli tym się zajmują, to znaczy, że odłogiem leżą sprawy najważniejsze, czyli przyszłość i rozwój polskiej nauki

Z prof. Piotrem Jaroszyńskim, kierownikiem Katedry Filozofii Kultury Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Anna Ambroziak

Minister nauki Barbara Kudrycka po rozmowie z premierem wycofała wniosek złożony do Państwowej Komisji Akredytacyjnej o przeprowadzenie kontroli na Wydziale Historycznym UJ w związku z pracą magisterską Pawła Zyzaka. Wcześniej publicznie zapowiadała, że przesłuchani mają być tak autor, jak i promotor oraz recenzent pracy. Pana zdaniem, pierwotna decyzja Kudryckiej nie otworzyłaby furtki do monitorowania prac uczelni pod byle pretekstem?
– „A kto skontroluje kontroler ów?” – pytał kiedyś rzymski poeta Juvenal. To samo pytanie możemy zadać minister Kudryckiej w stosunku do kontrolerów, których zamierzała wysłać na Uniwersytet Jagielloński. Kto skontroluje kontrolerów z Państwowej Komisji Akredytacyjnej? Jeżeli promotorem pracy magisterskiej jest samodzielny pracownik naukowy i takim pracownikiem jest również recenzent, a praca została obroniona na posiadającej do tego prawo radzie wydziału, która to magisterium zatwierdziła, to wysyłanie specjalnej komisji jest decyzją czysto polityczną, która postawi owych kontrolerów – a są to „koledzy po fachu” (chyba że nie są!?) – w sytuacji dość niezręcznej. Minister będzie „napuszczał” jednych na drugich, ale oni nic nie zmonitorują, bo ci, co dziś monitorują, będą może monitorowani jutro. W sumie więc takie kontrole oznaczają, że samodzielni pracownicy naukowi (przynajmniej niektórzy z nich) to osoby niekompetentne. Ale w takim razie trzeba zrobić całościową weryfikację kadr naukowych w Polsce. Ale kto to zrobi? Może zagranica?

Podobne praktyki mogłyby w przyszłości grozić manipulacją historią, i to nie tylko tą najnowszą…
– Taka praktyka znana jest od dawna, a po łacinie oddaje ją zwrot „in usum Delphini”. Gdy chodzi o nasz kraj, to w okresie PRL nie było innej historii niż zmanipulowana, czyli pisana wedle zaleceń ideologii marksistowskiej oraz interesów PZPR i Związku Sowieckiego. Weryfikacja prac magisterskich, doktorskich czy habilitacji z zakresu historii to byłoby otwarcie stajni Augiasza, wtedy dopiero byśmy zobaczyli, co to była za jakość i metodologia. Ale na razie nikt do tego się nie kwapi, bo marksizm w dalszym ciągu jest poprawny politycznie. Stąd właśnie obecni ministrowie, z których niektórzy uformowani byli przez marksizm, czują się jak u siebie w domu. Natomiast próba pokazywania prawdy pozaideologicznej budzi ich czujność, reagują natychmiast, wysyłają kontrole. Współczesne formy zwalczania polskiej nauki i inteligencji są bardziej „humanitarne” niż w latach stalinowskich, stąd trzeba się bronić stosownie do warunków, jakie panują dziś, przede wszystkim trzeba odkłamywać historię.

Pracy Pawła Zyzaka politycy zarzucali m.in. niestandardowość oraz rzekome nieprawidłowości metodologiczne. Jak ocenia Pan taką argumentację?
– Takie argumenty, przepraszam za wyrażenie, to mowa-trawa, można je sformułować pod adresem każdej pracy, bo to zależy od tego, kto i jakie standardy dla nauki (zwłaszcza dla historii) przyjmuje. A są one różne, nie mówiąc już o metodologii, która w zakresie nauk humanistycznych staje się coraz bardziej płynna; inną metodologię uznaje hermeneutyka, a inną postmodernizm, jeszcze inną uznaje marksizm i neomarksizm. Wiele zależy od tego, kto z jakim nurtem lub szkołą jest związany, zwłaszcza że jako profesor ma do tego prawo.

Szef PiS Jarosław Kaczyński stwierdził, że gdyby w Polsce był normalny rytm życia intelektualnego, to byłoby już kilkadziesiąt książek o Wałęsie, w których jedne by go chwaliły, a inne krytykowały znacznie gorzej niż książka Zyzaka…
– Należy odróżnić wolność słowa i wolność nauki od gier politycznych, jakie w tym kontekście są prowadzone. Spory personalne między dawnymi kolegami z „Solidarności” są w tej chwili tak zapiekłe, że przybrały postać kosmicznej nienawiści, w której orbitę próbuje się wciągnąć całe społeczeństwo. W tym kontekście jest zastanawiające nie to, że powstało za mało książek o Wałęsie (w tym pozytywnych), lecz to, że nie ma źródłowych opracowań na temat komunistycznych sekretarzy, ministrów, generałów, łącznie z Jaruzelskim i Kiszczakiem, czy na temat różnych szarych eminencji, zwłaszcza z kręgów Unii Wolności, którzy do tej pory, niezależnie od tego, kto formalnie rządzi, nadają kierunek i ton życiu politycznemu i gospodarczemu w naszym kraju. Dlaczego o nich nie ma książek? Dlaczego magistranci i doktoranci wielu polskich uczelni tak słabo korzystają z archiwów Instytutu Pamięci Narodowej? Przecież to jest niezwykle rozległe pole badań, łącznie z opracowaniem kryteriów metodologicznych uznania pewnych materiałów np. za podrobione. Chyba że historycy się boją…

O rządach PZPR zawsze można było powiedzieć, że to władza narzucona nam przez sowieckiego okupanta, ale Platforma doszła do władzy w wolnych wyborach…
– Wyborcy nie wiedzą, jakie konkretnie decyzje podejmować będzie ich ugrupowanie po dojściu do władzy, co więcej – Konstytucja gwarantuje brak odpowiedzialności za nierealizowany program wyborczy. W sumie jest wybór i go nie ma, na pewno jest manipulacja opiniami wyborców, i to bardzo cyniczna. Dlatego nie można tak po prostu powiedzieć, że Polacy wybrali to, co dziś robi Platforma. Raczej by nie wybrali, gdyby wiedzieli, bo przecież poparcie dla niej gwałtownie spada; zresztą Platforma Obywatelska powinna nazywać się Centrolewem, bo to nie jest ani prawica, ani centroprawica, tylko centrolewica. I tu też znajdujemy odpowiedź na nurtujące nas pytania: lewica ma mentalność Kalego i tak rozumie wolność słowa – to znaczy, że nam wolno mówić, co nam się podoba, a jeśli wam wolno mówić, to tylko to, co nam się podoba, w innym wypadku jest to naruszenie standardów demokracji, jej jakości i metodologii. Interwencja w sprawie pracy magisterskiej, i to najwyższych urzędników w państwie, świadczy o tym, że zatracili proporcje. Bo jeśli tym się zajmują, to znaczy, że odłogiem leżą sprawy najważniejsze, czyli przyszłość i rozwój polskiej nauki. W tej sprawie nie robi się nic, a nawet próbuje cofnąć do głębokiego PRL, ponieważ rządowi się marzy jak największa kontrola nad nauką i naukowcami. Ale politycy PO są zakładnikami niektórych mediów, bo to one podniosły wrzawę i niejako wymusiły podjęcie działań. To jednak świadczy o tym, jak słaby jest rząd, którym ktoś inny rządzi. Potrzebują mitów, legend, które „sakralizują”, a które tym samym mają być nietykalne. Więc jeśli ktoś ośmieli się podnieść rękę, staje się wrogiem państwa.

Władze Wydziału Historii UJ deklarowały, że kontroli się nie boją, gdyż za poziom pracy magisterskiej odpowiadają promotor i recenzent. Nie ukrywają jednak, że wydział nie przyjął Pawła Zyzaka na studia doktoranckie, a to według nich o czymś świadczy. O czym?
– Trzeba najpierw poznać odpowiedź na pytanie, jakie są kryteria i mechanizmy przyjmowania kogoś na stypendium doktoranckie. Są one różne na różnych uczelniach. Zazwyczaj decyduje komisja, która bierze pod uwagę zgodę promotora, odpowiednio wysoką średnią kandydata ze studiów, być może aktywność społeczno-naukową etc. Ale kluczowa sprawa jest inna, czy decyzja podejmowana jest w głosowaniu jawnym, czy tajnym. Jeśli tajnym, to nikt nie zna argumentów przeciw, ponieważ w głosowaniu tajnym argumentów się nie przedstawia, a tylko stawia znaczek „tak”, „nie” lub „zero”. A jeśli głosowanie było jawne, to można sprawdzić w protokole, dlaczego ktoś na dalsze studia nie został przyjęty, i nie musi to być jakąś wielką tajemnicą. Więc albo nie wiemy, albo wiemy, domysły są bez znaczenia.

Po ukazaniu się książki Zyzaka, w której znajduje się m.in. teza, że dawny przywódca „Solidarności” był agentem SB, Wałęsa zapowiedział, że jeśli instytucje państwowe ostatecznie nie wyjaśnią zarzutów o jego agenturalne związki z bezpieką, zrezygnuje z udziału w uroczystościach rocznicowych, odda nagrody, a nawet wyjedzie z kraju.
– W takim razie instytucje państwowe muszą to wyjaśnić. Ale pamiętajmy, że do historii, która jest zbyt blisko, a jej bohaterowie żyją, trudno mieć tak niezbędny w nauce dystans. Chodzi tu przede wszystkim o niebezpieczeństwo wybiórczości i o potrzebę zachowania proporcji. A jeśli mamy ponadto do czynienia z historią, która jest elementem obecnych rozgrywek politycznych, to zawsze istnieje zagrożenie instrumentalizowania prawdy, właśnie prawdy, a nie kłamstwa. Fakty trzeba rozumieć, a na to składa się nie tylko szereg innych faktów, ale również cała układanka, którą w terminologii służb specjalnych nazywano grą operacyjną albo wręcz nakładającymi się grami. Dopiero w świetle takiej gry rozumie się fakty dotyczące wydarzeń politycznych i roli poszczególnych osób, a także, mówiąc kolokwialnie, kto kogo wykiwał. Natomiast z punktu widzenia osobistego jest to cena, jaką się płaci za bycie osobą publiczną w warunkach współczesnej demokracji, czyli wolności słowa i wolności badań naukowych. Po prostu każdy może zabrać się za czyjeś życie osobiste, przebadać je i napisać książkę. Podstawowy problem jest taki, kto tę książkę kupi. Potrzebna jest reklama. W tym wypadku promocję książki (bo samo magisterium czytały z urzędu dwie osoby, promotor i recenzent) wzięły na siebie najwyższe władze w państwie, których opinie nagłośniły wielonakładowe media. Taka książka przy takiej reklamie musi się rozchodzić, a jeśli były prezydent wyjedzie, to nakład będzie jeszcze większy, a co więcej – mogą pójść za nim tłumaczenia.
Zadziałały prawa rynku, mleko się rozlało. Kto jest osobą publiczną, musi w obecnych warunkach być bardzo odporny psychicznie, łącznie z tym, że nawet najbliższe otoczenie i dawni przyjaciele po przejściowym okresie ubóstwienia zrobią zeń kozła ofiarnego. To wszystko budzi jednak pewien niesmak, bo tak naprawdę czym żyje opinia publiczna? Co rusz wybuchają medialne petardy, by zasłonić pogłębiający się kryzys i brak pomysłu na przyszłość, chyba że takim pomysłem ma być całkowita sprzedaż Polski. Warto wobec tego poznać źródłowe biografie tych, którzy aktualnie Polskę sprzedają.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 7 kwietnia 2009, Nr 82 (3403)

Skip to content